niedziela, 30 czerwca 2013

Podsumowanie majowo-czerwcowe

   Ostatnie podsumowanie miało miejsce dwa miesiące temu, więc postanowiłam, że pora na kolejną notkę tego typu.

   Zacznę od czytelników.
Niezmiernie mi miło, że w końcu ktoś zaczął dostrzegać mojego skromniutkiego bloga a nawet komentarze zaczęły sypać się dość licznie. Cieszę się, że chce Wam się czytać moje wypociny i poświęcać chwilę na  ich komentowanie. Bardzo Wam wszystkim dziękuję!

   Zapodziała mi się gdzieś wena odnośnie notek krawieckich. Znaczy się wena może i gdzieś się tam chowa, ale muszę porobić zdjęcia, a jakoś nie mogę się zabrać za fotograficzną sesyjkę. W sumie mam co obfotografować i miałabym o czym pisać, ale... Pocieszam się, że co się odwlecze, nie uciecze.

   Pojawiły się natomiast dwie nowe zakładki. Zaczęłam pisać o jedzeniu, gotowaniu i pieczeniu, tak pod wpływem impulsu i chyba nieco pod wpływem bloga Book and Cooking. Mam nadzieję, że Kruszynka nie ma mi za złe tak wyraźnej inspiracji, pocieszam się, że czytujemy zupełnie inne rzeczy, więc tak bardzo chyba te blogi sobie w drogę nie wchodzą.

   Drugim rozpoczętym projektem są Recenzje. Choć nie wiem, czy go pociągnę, gdyż niezbyt swobodnie się czuję w pisaniu w taki sposób o książkach.

   Idea muzycznych trójek ledwo zipie, choć mam zamiar nieco ją rozruszać. Jeśli chodzi o listy TOP10, to nie wiem, czy chcę coś jeszcze w nich zamieścić. Czekam na inspiracje.

   Na sam koniec, niczym wisienkę, na torcie zostawiłam statystyki.

W przeciągu tych dwóch miesięcy (61 dni):
Przeczytałam: 19 książek, co daje: 5568 stron, czyli nieco ponad 91 stron dziennie. 
Do mojej biblioteczki zawitały aż 63 książki! Trudno mi ocenić ilu się pozbyłam, ale myślę, że ze dwadzieścia pozycji znalazło nowy dom. Nabyłam sporo fantastyki uszczuplając powoli listę książek, na które polowałam od dawna. Przybyło też sporo klasyków oraz co nieco literatury popularno-naukowej.

   I tym chyba zakończę moją dzisiejszą notkę. Wyniki nie są bardzo dobre, ale myślę, że na przyzwoitym poziomie. Wciąż przeraża mnie ilość książek zdobytych zestawiona z ilością książek przeczytanych, ale pocieszam się, że nie wszystkie pozycje upolowałam dla siebie i niektórych w ogóle nie będę czytać. Planów na lipiec żadnych nie robię, bo jak znam siebie, to i tak niewiele by z nich wyszło.

sobota, 29 czerwca 2013

Czerwca lektur odsłona druga

   Druga połowa czerwca upłynęła mi pod znakiem klasyków literatury, z przewagą twórczości brytyjskiej.  Trafiła się jedna współczesna pozycja, też brytyjska i jedna francuska książka, za to też klasyka. Przymierzam się do jednej recenzji i może niedługo ją zamieszczę, póki co potraktuję książkę, jako taką bez recenzji i skrobnę o niej skromniutką opinię. Ale koniec owijania w bawełnę, czas przejść do konkretów. 

   Mgnienie ekranu Terry Pratchett

   Było pewne, że tak smacznego kąska sobie nie odpuszczę i choć przerwałam lekturę, by w międzyczasie pochłonąć Dym i lustra Neila Gaimana, w sumie bardzo podobną pozycję, to i tak zajęła mi chwilkę i stanowczo zbyt szybko rozstałam się z tą książką. Jest to zbiór rozmaitych historii napisanych w bardzo różny sposób, jednak zawsze wyraźnie widać w nich autora. Książka niesie ze sobą bardzo dużo humoru i nie mało refleksji. Dla miłośników autora pozycja obowiązkowa, dla tych, co nie mieli z nim kontaktu niezłe preludium do nawiązania takowych.

   Komedia omyłek William Shakespeare

   Byłam kiedyś na całkiem niezłym spektaklu wystawionym przez Teatr Wybrzeże, więc historia opowiedziana w tej komedii nie była mi obca i nie zaskoczyła. Akcja skupia się wokół dwóch par bliźniąt, a ponieważ przypadkiem znaleźli się w tym samym miejscu i czasie zrodziło to serię mniej lub bardziej zabawnych nieporozumień. Całość oczywiście się pięknie wyjaśnia i dąży do happy endu. Postacie Dromiów oraz Antipholusów są podobne nie tylko zewnętrznie, zachowują się w bardzo podobny sposób, podejmując zbliżone decyzje, dzięki czemu są jeszcze zabawniejsze. W zasadzie różni ich tylko gust w kwestii płci pięknej. Lektura w przekładzie Macieja Słomczyńskiego jest przyjemnością, która świetnie bawi i zaskakuje aż tak szybkim końcem.

   Zimowa opowieść William Shakespeare

   W ramach odrabiania Szekspirowych zaległości sięgnęłam również po ten utwór. Inteligentne i często zabawne dialogi, ożywiły nieco karty dramatu, sprawiając, że nie była to typowa tragedia. W przeciwieństwie do innych jego tragedii śmiertelność jest tu zaskakująco niska. Autor z maestrią przedstawia siłę emocji i uczuć, zarówno destruktywną moc zazdrości, jak i budującą potęgę miłości. Końcówka tego dramatu nieco mi się dłużyła, ale i tak obcowanie z postaciami wykreowanymi przez Shakespeare'a było prawdziwą przyjemnością. A ponieważ to malownicze wydanie zawiera też spektakl na płycie, więc już szykuję się do seansu.

   Żony i córki Elizabeth Gaskell

   Piękna i przeurocza. Pozwala chłonąć atmosferę angielskiej prowincji z każdym przeczytanym zdaniem. Postacie są bardzo żywe i realistyczne, mają swoje wady i zalety. Większość z nich daje się lubić. Naiwność i prostoduszność Molly, czy napady gniewu pana Hamleya, nie przeszkadzają w tym, by nawiązać z nimi nić porozumienia. Mimo tych ponad ośmiuset stron przez książkę się mknie bez wytchnienia, z każdą stroną przybliżając się do spodziewanego końca. Fabuła powieści nie należy do oryginalnych, czy wyjątkowych, ale sposób, w jaki autorka ubrała, te banalne w sumie, wydarzenia sprawia, że książka staje się wyjątkowa. Liczne nawiązania do klasyki brytyjskiej literatury, czynią ją daniem jeszcze smaczniejszym.

   Dzieje Tristana i Izoldy Joseph Bedier

   Książka ma swój urok, magia miłości silniejszej od śmierci kusi i przyciąga, jednak to jedna z niewielu jej zalet. Drugą na pewno jest archaiczny język, symulujący przypowieść rybałta pozwalał mocniej zagłębić się w średniowiecznym świecie. Strasznie mnie irytowali główni bohaterowie, zarówno Tristan, jak i Izolda. Wiele mówili o swej wielkiej miłości, a momentami zachowywali się jak naburmuszeni nastolatkowie, dając wiarę nędznym poszlakom i unikając rozmowy. Czegoś innego spodziewałabym się po wielkich, nie młodziutkich już kochankach. Fabuła ciągnęła się nieco na siłę i wplecione w nią zwroty akcji wydały mi się niepotrzebną komplikacją, która niewiele nowego mogła pokazać. Chyba spodziewałam się czegoś innego, ale i tak cieszę się, że w końcu się przemogłam i nadrobiłam zaległości w lekturach.

środa, 26 czerwca 2013

Konfitura nektarynkowo-ananasowa z kardamonem

   Dziś króciutka notka o tym, jak mnie dziś naszło na produkcje przetworów. A wszystko zaczęło się niewinnie, po prostu kupiłam zbyt wiele nektarynek, a ponieważ nie lubię jeść zbyt dojrzałych, więc postanowiłam część z nich przerobić na konfiturę. W słoiczkach wygląda to tak:


  Czyli, jak konfitura w słoiku. Ale zapewne znajdzie się choć ktoś kogo zaintrygował tytułowy kardamon, więc będę dalej drążyć temat. A zacznę od składników, na te dwa niewielkie słoiczki zużyłam:

- Około kilograma nektarynek, (równie dobrze mogą być brzoskwinie, mi trafiła się też jedna brzoskwinia paraguayo)
- 3/8 ananasa
- 6 łyżek cukru waniliowego (jak zwykle można użyć cukru wanilinowego i dodać ze 4 łyżki zwykłego cukru)
- 2 łyżki dżemixu (może być dowolny żelfix, czy konfiturka, czy co tam kto lubi)
- 3 torebki kardamonu (by uniknąć nieporozumień, chodzi mi o trzy pojedyncze owoce, takie jak na zdjęciu poniżej)


   Przygotowanie jak zwykle banalnie proste, nie lubię zbyt wielkich kuchennych kombinacji. Nektarynki  i ananasa należy obrać i pokroić na drobne kawałeczki. Zasypujemy cukrem waniliowym i stawiamy w garnuszku na ogniu, często mieszając, by się nie przypaliło. Dodajemy też drobniutko pokrojony kardamon, może być zmielony. Całość gotujemy ciągle mieszając aż dość znacznie zmniejszy swoją objętość, owoce zmiękną a znaczna część wody wyparuje. Gdy to nastąpi (coś około pół godziny gotowania, przy tak małej ilości owoców), dodajemy dżemix, jeszcze chwilę gotując. Wygląda to tak:


   Może nie zupełnie smacznie, ale ten aromat rozchodzący się po kuchni... Ściągamy z ognia i przekładamy do wyparzonych słoików. Odstawiając je zakrętką do dołu. 

  Na tym kończy się produkcja tej pięknie i egzotycznie pachnącej konfitury. A dlaczego zdecydowałam się dodać kardamon? Po pierwsze, dawno temu go kupiłam i ciągle mam go w domu, więc postanowiłam go zużyć, a po drugie dodaje owocom bardzo oryginalnego, ostrego smaku, który sprawia, że konfitura jest niebanalna i z charakterem. Jak ktoś lubi takie smaki, polecam spróbować.

   Na sam koniec malutki sucharek, ale tak mnie strasznie męczy, gdy myślę o dzisiejszym przepisie:

- Podaj mi gofera
- Nie mówi się gofera, tylko gofra
- Nie marudź, tylko smaruj dżemorem

wtorek, 25 czerwca 2013

Liebster blog award- nominacja z Czytelni

   Jest mi niezmiernie miło, że zostałam nominowana do Liebster Blog Award przez moją imienniczkę z Czytelni. Zawsze miałam wstręt do wszelkiej maści łańcuszków- jeszcze za czasów podstawówki, gdy były to pokazywane małe sztuczki, poprzez wszelkie mailowe łańcuszki i tym podobne rozsyłacze. Ale z drugiej strony bardzo mi przyjemnie, że zostałam nominowana i w związku z tym udzielę odpowiedzi na pytania wywnętrzając się co nieco.

1) Jaką książkę byś wszystkim chętnie poleciła/polecił?

   To jest trudne pytanie, bo każdy lubi co innego a nie ma wielu bardzo uniwersalnych książek. Logicznym wyborem wydaje mi się być Ojciec chrzestny Maria Puzo. Książka, która ma w sobie wszystko, czego można by oczekiwać od dobrej powieści. Książka, którą uważam za obowiązkową dla każdej kobiety, to Duma i uprzedzenie Jane Austen. Ale jak już wspomniałam na początku trudno wybrać książkę dla każdego, bo każdy ma nieco inne czytelnicze gusta i to chyba jest najciekawsze. Choć jest jedna pozycja, którą powinien znać każdy: Słownik języka polskiego.
  
2) Jaka jest Twoja ulubiona pora roku? Dlaczego?

   Zdecydowanie wiosna, gdy wszystko kwitnie i budzi się do życia. Ponadto jestem zodiakalną rybą a na każde urodziny cieszę się jak dziecko, zawsze to okazja, by dostać nowe książki. A latka, można pominąć metryczkę, wszak nie to w urodzinach jest najważniejsze.
 
3) Czy korzystasz z bibliotek, a jeżeli tak, to jak często?

   Kiedyś z bibliotek korzystałam dość często aż doszłam do etapu, że już nie bardzo mogłam coś dla siebie znaleźć. Potem odkryłam antykwariaty internetowe i przy pierwszym zamówieniu przyszła paczka z ponad osiemdziesiątką tytułów... Do tej pory mam zaległości, które można podziwiać w mojej Poczekalni. Niestety wciąż mam większe tempo kupowania niż czytania książek a jak na prawdziwego książkoholika przystało nie potrafię przejść obojętnie obok książkowych okazji... Mam co czytać i dlatego już dawno nie byłam w bibliotece, zwłaszcza, że do najbliższej mam dość daleko.
 
4) Jaką książkę cenisz sobie najbardziej? Może to być lektura z dzieciństwa.
 
   Wbrew pozorom jest to strasznie trudne pytanie. Zwłaszcza, że wypadałoby cenić książkę wartościową, lubić można też zwykłe czytadło. Myślę i myślę... i zdecydowałam się wybrać Grę Endera Orsona Scotta Carda. Książka, która w pewnym sensie otworzyła mi oczy, na to jak łatwo można manipulować innymi i o tym, że w dzieciach leżą całe pokłady okrucieństwa, które tylko czekają by wypłynąć na zewnątrz.

5) Czym się zajmujesz? Jaki jest Twój wykonywany zawód? Jeżeli jeszcze się uczysz, to jako kto chciałabyś/chciałbyś pracować w przyszłości?
 
   Smutne pytanie, gdyż od ponad pół roku szukam pracy... Jako Biotechnolog z wykształcenia w zasadzie nie mogę znaleźć pracy w zawodzie, a do innej, banalnej mnie nie chcą, ze względu na zbyt wysokie wykształcenie i wielką szanse na to, że nie popracuję długo. Dość frustrująca sytuacja... Krótki okres pracowałam w księgarni i praca mi się podobała, zwłaszcza że mogłam kupować książki w cenach hurtowych. Niestety godziny pracy były niesprzyjające, to była dworcowa księgarnia i praca od 6-22 na dwie zmiany, do tego dojazdy na moją prowincję skutkowały tym, że w domu byłam o 24 a wyjeżdżałam do pracy o 4. Ponadto szef potrafił zrobić awanturę o byle co i wylewać swoje żale, za nic- typowy choleryk. Jak skończył mi czas na umowie, nie chciałam dłużej pracować.

6) Jakie są Twoje zainteresowania poza czytaniem książek i prowadzeniem bloga?
 
   Oczywiście szycie i część mej twórczości, strasznie małą, zamieściłam już na blogu. Czekam w dalszym ciągu na natchnienie by obfotografować pozostałe krawieckie dokonania. Do tego od zawsze interesowałam się przyrodą i uwielbiam oglądać porządnie zrobione przyrodnicze filmy oraz czytać ciekawe książki na ten temat. Uwielbiam też grać w brydża, ale ostatnio tak strasznie ciężko zebrać czwórkę do gry, że mam  stanowczo zbyt mało okazji.

7) Czy czujesz się spełniona/y, szczęśliwa/y?

  Szczęśliwa się czuję, spełniona niekoniecznie.
 
8) Podaj miejsce w którym chciałabyś/chciałbyś mieszkać, lub przynajmniej choć raz w życiu odwiedzić?

   Na stałe chciałabym mieszkać gdzieś w północnej Europie, a choć raz odwiedzić, chyba każde miejsce na ziemi, gdyż wszędzie można znaleźć coś pięknego. Kusi mnie Afryka, ale póki co to dość odległe w czasie plany.
 
9) Jaki jest Twój ulubiony napój?
 
  Z gorących napojów delikatna kawa z mlekiem. Bardzo mi smakuje Nescafe Sensacione Crema, bądź Jacobs Velvet, nie przepadam natomiast na zbyt aromatyzowanymi napojami. Z zimnych napojów chyba najbardziej lubię Tonic, Schweppsa, bądź Kinleya. A z alkoholi ostatnio gustuję w Summersby, choć cydry, które mi brat z Norwegii przywozi są jeszcze lepsze. Do tego delikatne drinki, w którym nie czuć ich prawdziwej mocy i które dyskretnie zwiększają stężenie alkoholu we krwi.

10) Jakie jest Twoje największe, realne do wykonania marzenie? Jeżeli jest takie, to jaki masz plan na jego spełnienie?

   Dość przyziemne, chciałabym w końcu ruszyć z rozbudową domu. Do tego takie nieco bardziej abstrakcyjne mieć jedno pomieszczenia przeznaczone tylko i wyłącznie na bibliotekę. regały od podłogi do sufitu i tylko centralnie wygodny fotel, lampka i stoliczek na coś do picia, bądź przekąski.
 
11) Czy coś zmieniłabyś/zmieniłbyś w swoim życiu? (może pracę, a może chciałabyś wyglądać np.: jak Claudia Schiffer :D).

   W sumie z natury jestem osobą, która stara się przyjmować życie takim, jakie jest i cieszyć się z tego co mam. Gdybym już coś mogła zmienić, to pewnie zmieniłabym moja drogę zawodową, choć też nieco mi brak innych pomysłów, by połączy to co mnie interesuje, z tym co daje jakieś perspektywy.

   UFF! Udało mi się uporać z tymi, jakże ciekawymi pytaniami. Jak wspominałam na wstępie nie będę nominować nikogo.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Książkowe nabytki czerwca- część czwarta i chyba już ostatnia

   Dziś znów dotarło do mnie kilka paczuszek, a w piątek przyszła mega paka od mojej ulubionej użytkowniczki LC, z którą wymieniłam już niejedną ogromną paczkę i na pewno jeszcze niejedną wymienię. Poniżej stosik, w którym dla odmiany gości nie tylko literatura piękna ale i co nieco brzydkiej, znaczy się popularno-naukowej, też znalazło tu sój dom.


  Klasycznie zacznę opisywać stosik od samego dołu.
  Encyklopedia Dzikich Zwierząt, Równiny trawiaste Catherine Nicolle Tego tomu mi brakowała w kolekcji, a chyba każdy mól książkowy z bólem patrzy na luki w kolekcjach. Okazja do przygarnięcia się trafiła, więc nie pogardziłam, zwłaszcza, że seria jest całkiem przyzwoita. Przejrzałam z chęcią, co nieco poczytałam, kiedyś się może skuszę na przeczytanie w całości.
   W krzywym zwierciadle Maciej Stuhr Wygrana w konkursie na lubimyczytac, pracą konkursową był właśnie skecz, który zamieściłam jakiś czas temu. Odpowiada mi humor Macieja Stuhra, choć jakoś nie czytałam do tej pory zbyt wielu jego felietonów. Czas to nadrobić, mam spory apetyt na tę pozycję.
   Północ kontra Południe Juliusz Verne Dostałam jako gratis do wymiany. Muszę się w końcu zabrać za książki tego autora, gdyż ich ilość rośnie w zastraszającym tempie.
  Cymbeline, król Brytanii, Perykles Władca Tyru Wiliam Shakespeare Są takie nazwiska, obok których nie potrafię przejść obojętnie. Jednym z takich nazwisk jest właśnie nazwisko tego pana. Obie przygarnęłam na wymianie i mile zaskoczyło mnie ich wydanie. Spodziewałam się wydania broszurowego, a tu sztywna oprawa i obwoluta, choć pewnie po prostu nie doczytałam opisu książki, jak znam siebie.
   Odcięte głowy władców Elwira Watała Dawno, dawno temu, gdy miałam w swym życiu krótki epizod polegający na pracy w księgarni zwróciłam uwagę na tę autorkę, jednak nie zainteresowała mnie na tyle, bym zechciała zakupić jej książki. Trafiła się okazja na wymianie, nie wahałam się ani chwili, zwłaszcza że oddałam jakże znienawidzony skrót Trzech muszkieterów.
   Za króla, ojczyznę i garść złota Anna Brzezińska, Grzegorz Wiśniewski To kolejna pozycja z wymiany. Bardzo mi odpowiada styl pisania tej autorki i mam nadzieję, że jej współpraca w duecie będzie równie magiczna, co solowe prace.
   Olaf, syn Auduna (dwa tomy) Sigrid Undset W sumie przygarnęłam je nieco w ciemno. W poczekalni wciąż czeka Krystyna córka Lavransa. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedzie ani jedna, ani druga pozycja.
   Teatr II Molier Zbiór pięciu sztuk mojego ulubionego francuskiego komediopisarza, zdobyty na wymianie. Wprawdzie dwie z nich mam w innych wydaniach (Skąpiec i Mieszczanin szlachcicem) ale te co mam należą, do wydań typowych dla lektur, za którymi nie przepadam. Ponadto już ostrzę sobie zęby, choć bardziej adekwatnie byłoby oczy, na te trzy komedie, których jeszcze nie czytałam. Pozostanie mi do upolowania pierwszy tom Teatru.
   Klin Joanna Chmielewska Przygarnięta niejako jako dopełnienie, nie dla mnie a dla rodziców. Mnie ta pani jakoś nie oczarowała.
   Zaginiony horyzont James Hilton Tę moja mama nabyła w taniej książce. Ja bym jej pewnie nie kupiła, choć nie wykluczam, że kiedyś po nią sięgnę. Póki co nie wyląduje w mojej Poczekalni.

   No i to już koniec dzisiejszego stosika. W pewnym sensie przeraża mnie tempo w jakim nowe książki pojawiają się u mnie w domu, a z drugiej każdy nowy tytuł witam z taką dziecięcą radością. To chyba powinno się leczyć...

niedziela, 23 czerwca 2013

Ciasto z truskawkami na biszkopcie z kremem z serka mascarpone

   Zgodnie z zapowiedzią pojawi się wyjaśnienie, jak skończył bohater poprzedniej historii. W poprzednim odcinku został rozczłonkowany na dwie części i ten budzący grozę akcent miał zachęcić Was do niecierpliwego wyglądania zakończenia, tej tragicznej historii. Może zacznę od widoku ogólnego:


   Nic szczególnego, na pierwszy rzut oka, ale skrywa w sobie prawdziwe bogactwo.
Niezbędne składniki:
- około 2 kg truskawek
- 2 galaretki (użyłam agrestowych, dla koloru)
- 0,5 kg serka mascarpone
- 300 ml mleka
- 330 ml śmietanki 30 % (równie dobrze może być 36%, jak i większa objętość)
- 100 g gorzkiej czekolady
- jedno opakowanie gotowego kremu do tortu (użyłam czekoladowy z Gelwe)
- 2 łyżki cukru waniliowego (lub jeden cukier wanilinowy)
- Biszkopt podzielony na dwa płaty (bohater poprzedniego odcinka)

   Gdy już zgromadzimy cały ten zasób składników można przejść do dzieła. Krokiem pierwszym będzie przygotowanie galaretki w pół litra wody. Połowę rozciętego biszkoptu układamy w blaszce, pokrywamy go przeciętymi na pół truskawkami. Można ich nie przecinać, ale po pierwsze ciasto będzie bardzo wysokie, a po drugie ilość potrzebnych truskawek wzrośnie dwukrotnie. Całość zalewamy tężejąca galaretką, tak by biszkopt jej nie wypił. Od razu po wlaniu galaretki układamy drugie pół biszkoptu. Teraz w łaźni wodnej, albo w garnku z płaszczem wodnym (świetna rzecz tak swoją drogą) topimy gorzką czekoladę. Gdy się rozpuści wylewamy ją na biszkopt równomiernie rozprowadzając. Na jeszcze miękką układamy kolejną porcje poprzecinanych truskawek. Czekamy aż zastygną przygotowując w międzyczasie krem. Trzeba zacząć od ubicia śmietany kremówki z dodatkiem cukru waniliowego. Do drugiej miski wrzucamy serek mascarpone i miksujemy, dla uzyskania zupełnie jednolitej konsystencji, dodając trochu ubitą śmietankę. Serek jest dość gęsty i tłusty, potrafią robić się grudki przy jednorazowym wrzuceniu śmietany. Gdy śmietana znajdzie się w serku ubijamy krem z torebki w 300 ml zimnego mleka, ubity po trochu dodajemy do masy serowo-śmietanowej uzyskując krem. W ten sam sposób szykuję krem do Tiramisu. Pozostaje posypanie z wierzchu wiórkami czekoladowymi, ja po prostu wyskrobałam, to co zostało w garnku po topieniu czekolady, gdy już zastygło. Efekt końcowy i fragmentaryczny prezentuje się tak:


  Krem wyszedł mi nieco rzadki, muszę popróbować gotowych kremów innych firm, gdyż to tu może być problem, masa serowo-śmietanowa była wystarczająco gęsta, podobnie jak sam krem na mleku. Dopiero po połączeniu zrobiło się rzadsze. biszkopt podzielił mi się nieco nierówno, ale zapewniam, że ciasto było pyszne i zniknęło szybciej niż je produkowałam. Oczywiście można opracować całą masę pysznych wariantów.
  Chętnym do sprawdzenia przepisu życzę smacznego.

piątek, 21 czerwca 2013

Klasyczny biszkopt bez proszku do pieczenia

  Okrężną drogą zmierzam do jakże aktualnego tematu jakim są truskawki. Można z nich robić różne cuda i świetnym pomysłem jest ciasto truskawkowe. Może być to torcik, bądź zwykłe ciasto z galaretką, w obu wypadkach potrzebny jest biszkopt i to on będzie dzisiejszym bohaterem. Prawda, że ładny?


  O tym, co z niego będzie napiszę jutro. Dziś skupię się na podstawie, czyli na tym co zrobić, by biszkopt bez proszku do pieczenia nie przypominał podeszwy, bądź deski, którą można by zdzielić tych co zbyt gorliwie dopytują się: co pieczesz. Nie było to łatwe, ale po wielu próbach i bardzo wielu podeszwach, które ratowałam bardzo intensywnym nasączaniem dopracowałam tę trudną sztukę i otrzymuję biszkopt pulchny i miękki.

   Zacznę od składników. Podana ilość jest optymalna, by zrobić tort, bądź ciasto na biszkoptowym spodzie, albo ze dwie rolady.
- 6 jajek (ewentualnie 4 jajka i 4 białka)
- pół szklanki cukru waniliowego (ewentualnie pół szklanki cukru + cukier wanilinowy)
- szklanka mąki

   Przygotowanie jest proste, ale trzeba bezwzględnie pilnować dwóch rzeczy. Zaczynamy od ubicia białek na sztywną pianę. Zazwyczaj robię z większą ilością białek, gdyż zostają mi po pączkach. Gdy piana jest sztywna i jak to w żargonie mawiają: "pod nóż" można zabrać się za ucieranie żółtek z cukrem. W przepisie na pączki podałam jak przygotować cukier waniliowy i do ciast w zasadzie innego nie stosuję. Gdy żółtka będą dokładnie utarte, dosypujemy mąkę i mieszamy mikserem. Dodajemy ze dwie, trzy łyżki piany, by mieszanina nieco zrzedła i dalej ubijamy mikserem,. Potem odstawiamy mikser na bok i dodajemy resztę piany. Niezmiernie ważne jest by dalsze mieszanie było bardzo delikatne. Nawet nie trzeba mieszać do bardzo jednolitej konsystencji. Może wyglądać to tak:


   Jest to pierwsza z kluczowych czynności, niewielkie pęcherze z piany nie przeszkadzają, ale ważne by dodana piana nie zaczęła "siadać"- widać to po tym, że z ciasta uwalniają się duże pęcherze powietrza. 
  
   Jedyne co zostało do zrobienie to wrzucenie delikwenta do piekarnika. Taki płaski wystarczy piec ze 20 minut w 215 stopniach. W tym momencie jest drugi kluczowy etap. Piekarnik musi być nagrzany minimum do tych 200 stopni. W przeciwnym razie biszkopt obeschnie z wierzchu i zrobi się twardy niczym beza. A ponieważ środek pozostanie surowy otrzymamy podeszwę, gdyż nie będzie miał siły by wyrosnąć i przebić zewnętrzną skorupkę. Wysoki biszkopt w tortownicy powinien posiedzieć ze 40 minut. Lepiej nie otwierać piekarnika przed końcem czasu pieczenia, nawet niewielka zmiana temperatury spowoduje, że biszkopt klapnie. Po wyjęciu z piekarnika dobrze go rozłożyć, by odparował. W przekroju wygląda tak:


   Ta biała smuga, to nie do końca rozmieszana piana, nie wpływa to na jego smak. Widać wyraźne pęcherze, świadczące o tym, że miał możliwość by wyrosnąć. Skórka z wierzchu jest stosunkowo miękka. Z takich przekrojonych kawałków spokojnie można zrobić roladę, mają wysokość jakiegoś centymetra. Ja mam co do nich inne plany, ale o tym w następnym odcinku.

   Na zakończenie mała uwaga, gustuję w ciastach raczej półsłodkich, niż słodkich. Jak ktoś lubi słodkie może dorzucić cukru, choć uważam, że gdy doda się krem, bądź galaretkę takiej potrzeby nie ma.

środa, 19 czerwca 2013

Pączki z powidłami ze śliwek

   Wprawdzie pogoda nie zachęca do sterczenia przy garach i długiego smażenia, ale tak mnie dziś naszła ochota na pączki. Nie lubię kupnych pączków, gdyż z reguły są zbyt słodkie i do tego oblane lukrem, którego tym bardziej nie cierpię. Moje są takie półsłodkie. Postanowiłam się też podzielić przepisem, czyli pierwszy raz liczyłam ile czego dodaję, zazwyczaj robię wszystko "na oko". Efekt wygląda tak:


   Tych, co nabrali smaku i mają chęć się pobawić pocieszę, że proces produkcji jest dość prosty.
Składniki:
- Pół kostki drożdży
- Szklanka mleka
- 3/4 szklanki cukru (może być cukier waniliowy domowej roboty)
- cukier wanilinowy (niepotrzebny, w przypadku cukru z prawdziwą wanilią)
- 2,5 szklanki mąki (plus około szklanki pomocnej przy klejeniu)
- 4 żółtka (z białek można zrobić biszkopt, bądź babkę, spokojnie mogą poczekać w lodówce)
- mały kieliszek spirytusu, ewentualnie wódki (pączki nieco mniej piją tłuszcz, gdy dodamy alkohol)
- pół słoika powideł śliwkowych (może być dowolny dżem/konfitura/marmolada ważne, by było gęste)
- olej do smażenia (minimum pół litra, choć to zależy na ile porcji chce nam się smażyć.

   Z pół kostki drożdży, pół szklanki mąki robimy rozczyn, taki gęstości śmietany. Ustawiony w ciepłym miejscu musi podwoić swoją objętość, zanim zaczniemy dalszą pracę. Gdy już rozczyn wyrośnie dodajemy do niego spirytus, dwie szklanki mąki oraz kogel-mogel utarty z żółtek z cukrem waniliowym (na końcu notki podam przepis na cukier waniliowy). Całość zagniatamy, przykrywamy ściereczką i czekamy aż znów podwoi swoją objętość.
   Gdy ciasto wyrośnie trzeba przejść do zabawy. Potrzebna będzie deska oprószona mąką, a najlepiej dwie  oraz miska z zimną wodą. Mokrymi dłońmi odrywamy kawałek ciasta rozpłaszczamy do w palcach, kładziemy łyżkę powideł i zaklejamy w kształt mniej więcej kulisty. Na koniec, by się nie kleiły oprószamy mąką. Ja zazwyczaj na jednej desce mam kupkę mąki, tam odkładam sklejonego pączka, po czym otaczam go z każdej strony i odkładam na druga deseczkę. Wygląda to tak:


   Im mniejsze kuleczki utoczymy, tym krócej będą musiały się smażyć. Smażenie zaczynamy, gdy olej będzie gorący. Wrzucamy tak by nie były za ciasno i pływały. Smażymy na kolor brązowy. Krótsze smażenie może spowodować, że w okolicach powideł ciasto się nie zetnie. Na zakończenie posypujemy cukrem pudrem, bądź polewamy lukrem, jeśli ktoś bardzo chce. I jeszcze jedna fotka na pobudzenie apetytu:


  Najlepsze są świeżutkie, ja to w ogóle lubię takie jeszcze cieplutkie. Następnego dnia mogą być nieszczególne, u mnie rzadko kiedy leżą tak długo... Chętnym do pączkowej zabawy życzę smacznego.

  I na samo zakończenie prosty przepis na nieprzebrane zasoby waniliowego cukru. Potrzebna będzie laska wanilii oraz szczelnie zamykany słoik. Laska wędruje do słoika, zasypujemy ją cukrem i czekamy (pół dnia wystarczy). Gdy potrzebujemy cukru zsypujemy i uzupełniamy ubytek świeżym cukrem. Taki cukier jest mniej aromatyczny od kupowanego w sklepach cukru wanilinowego. Z powodzeniem można go stosować zamiast normalnego cukru, gdy chcemy mieć przepyszny, prawdziwie waniliowy aromat.

Lektur czerwca część pierwsza

   Połowa czerwca już za nami a mnie uzbierało się już sześć tytułów na koncie. Książki rozmaite, a że natchnienia brak na recenzje, więc ograniczę się do opinii. Gatunki rozmaite, a zaczęło się od klasyki.

   Narzeczona z Lammermoor Walter Scott

   Jest to moje pierwsze spotkanie z Walterem Scottem i na pewno nie ostatnie. Zwłaszcza, że w Poczekalni czeka sporo tytułów tego autora. Mroczna, smutna i piękna. Ciekawy opis siedemnastowiecznej Szkocji, który choć miejscami był nieco męczący, jednak w uroczy sposób wprowadził mnie w taki gotycki nastrój. Z jednej strony człowiek aż pragnąłby innego zakończenia, z drugiej z takim zakończeniem książka jest pełniejsza. Na pewno trzeba mieć nastrój na taką książkę, bo chociaż lektura nie była męcząca, to jednak wymaga odpowiedniego podejścia by w pełni poczuć jej mroczny klimat. 

   Kot, który czytał wspak Lillian Jackson Braun

  Książka przyzwoita, tylko tyle i aż tyle. Kryminalna zagadka nie porywa, ale jej rozwiązanie już nieco zaskakuje. Choć raczej jest to zaskoczenie, które ciężko było przewidzieć, niż takie z gatunku: "w życiu bym nie pomyślała, że to on!". Co dalej, język książki jakiś taki w sumie dziwny, z jednej strony nic specjalnie nie raziło i ogólnie był dość poprawny, ale z drugiej zabrakło mu nieco polotu, który by sprawił, że te 160 stron można by przeczytać za jednym podejściem (męczyłam tę książkę aż trzy dni!). Bohaterowie za to byli całkiem przyjemni. Owszem mogło być w niej więcej Koko, ale z tego co słyszałam, w kolejnych tomach jest go więcej. Qwilleran wydał się całkiem sympatyczny a i inne postacie miały swój urok. Zabrakło mi natomiast kogoś, kogo można by naprawdę polubić, lub chociaż z kim można by nawiązać jakąś więź. Jeśli chodzi o kolejne tomy, to pewnie sięgnę po nie, ale pod warunkiem, że zdobędę je, tak jak ten, niskim kosztem. Nie będę ich namiętnie szukać.

   Historia żółtej ciżemki Antonina Domańska

   Dziecięcy klasyk, który kusi mądrą historią, bogactwem języka i pięknym obrazem XV wieku. Niezbyt długie, jednak ciekawie ujęte opisy, nie powinny znudzić nawet młodego czytelnika. Wątek kryminalno-sensacyjny dodaje fabule dreszczyku. Przez powieść przewija się dużo ciekawych postaci historycznych, jak choćby Jan Długosz, czy oczywiście Wit Stwosz. Powieść w przystępny i malowniczy sposób przybliża polską historię młodemu pokoleniu. Język kusi bogactwem i choć jest dość zasobny w anachronizmy, to jednak nie utrudniają one lektury, za to pięknie odmalowują język epoki, czy gwarę. Przy lekturze świetnie się bawiłam i mam nadzieję, że gdy syn nieco podrośnie, również będzie się dobrze bawił.

   Miecz bez imienia Andriej Bielanin

   Jedyna powieść w tym zestawieniu, która doczekała się recenzji. Co więcej mogę na jej temat napisać? Chyba tylko tyle, że bawiłam się przy niej naprawdę dobrze i z pewnością kiedyś do niej wrócę. Jak lekkie i przyjemne czytadło jest idealna.

   Dym i lustra Neil Gaiman

   Książka, po którą sięgnęłam, ponieważ szykowała się do zmiany miejsca zamieszkania. A ponieważ już od jakiegoś czasu miałam chęć bliżej poznać tego autora, to i przygarnęłam ją, jak była okazja. Ale pojawił się mały problem. gdyż ten zbiór opowiadań i wierszy raczej przeznaczony jest dla miłośników autora, niż dla tych, którzy chcą dopiero nawiązać z nim znajomość. Książka nie zachęciła mnie do zacieśnienia znajomości. Niektóre teksty były całkiem przyjemne, inne miały swój mroczny urok. Jednak stanowczo zbyt wiele wydało mi się nijakich. I jeszcze te sceny łóżkowe, tak strasznie niezgrabnie wkomponowane. Potrafiły zepsuć tekst, gdyż człowiek się zastanawiał po co tak właściwie tam są, gdy mają znikome znaczenie dla fabuły? Zupełnie jak w polskim filmie, gdzie tematyka nieważna, ale cycki być muszą. Odniosłam wrażenie, że te sceny zostały upchnięte na siłę, byle były. Może za dużo od książek wymagam, ale wolę, by sceny łóżkowe, zupełnie, jak wszystkie pozostałe miały sens i były konsekwencją fabuły. Podsumowując: dla miłośników Gaimana z pewnością jest to smaczny kąsek, można poznać różne formy tworzone przez autora. Dla tych, co nie mieli z nim styczności, chyba lepiej skierować kroki w stronę innych dzieł, gdyż ta lektura może wydać się nijaka.  Za to okładka tego wydania  jest piękna i w pełni oddaje nastrój niektórych historii.

   Świat zwierzęcych zależności Andrzej Kędziorski, Mirosław Nakonieczny

   Książka w bardzo przystępny sposób prezentuje rozmaite zależności ekologiczne. Zawsze lubiłam zagadnienia z ekologii, a te tutaj opisano bardzo przystępnym językiem, idealnym dla młodych czytelników. Nie doszukałam się żadnych większych rzeczowych błędów a i dowiedziałam się kilku nowych rzeczy. Jak zawsze piękne ilustracje uprzyjemniają lekturę i zachęcają do poznania ekologicznych ciekawostek. Zabrakło mi w niej jednak jakiejś takiej ogólnej myśli, przesłania mówiącego o tym, że na świecie każdy gatunek wpływa na wszystkie go otaczające. W niczym jednak nie umniejsza wartości książki. Jest to świetna seria przyrodniczych książek popularnonaukowych, którą polecam wszystkim dociekliwym a którą z wielką przyjemnością skompletuję w całości.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Czerwcowych zdobyczy odsłona trzecia

  Dziś znów był listonosz i uszczęśliwił mnie serią małych paczuszek, a w każdej z nich oczywiście książki. Ponieważ nieco ich się uskładało, więc i na notkę czas nastał. W stosiku prawie same zakupy w większości allegrowe i jedna wygrana w konkursie, której mnie totalnie zaskoczyła. A stosik wygląda tak:


   Jak zawsze począwszy od najniższej pozycji:
   Świat zwierzęcych zależności (Tajemnice zwierząt) Andrzej Kędziorski, Mirosław Nakonieczny Jeden z brakujących tomów tej rewelacyjnej serii dla młodych dociekliwych. Już zaczęłam lekturę, zwłaszcza że nie wymaga zbyt wiele czasu. Kosztowała mnie aż złotówkę.
   Glizdawce Orson Scott Card Jest to autor, którego pokochałam za  Grę Endera, czytałam też inne jego powieści i jest to jedyne science fiction, po które sięgam. Nabyta jako uzupełnienie paczki, razem z poprzedniczką. Bo jaki sens kupować książkę za złotówkę, a siedem zapłacić za przesyłkę? Lepiej już wydać pięć złotych za dwie książki i tyle samo za przesyłkę.
   Finn Nieokiełznany Oliver Uschmann To właśnie wygrana, nie spodziewałam się zupełnie. Udział w konkursie wzięłam, bo biorę udział w każdym na Lubimyczytać. Nawet się specjalnie nie przyłożyłam, a tu taka niespodzianka. Ale dziwnym trafem częściej wygrywam wtedy, gdy jest mi to obojętne. Nie wiem, czy ją przeczytam, ale jakby co mam książkę na wymianę.
   Tajemnica David i Leigh Eddings Jeden z dwóch brakujących mi tomów Opowieści o czarodzieju Belgarathcie, czyli suplementu do Belgariady. Brakuje mi już tylko pierwszego tomu z tej trylogii. Za miesiąc wyruszę na łowy i podejrzewam, że jak już upoluję brakujące tomy, to nie będą zbyt długo czekać.
   Żywot i śmierć Króla Jana William Shakespeare Zaczęłam kolekcjonować te wydania już dawno temu. Oprócz tekstu sztuki, jest tu też jej ekranizacja na DVD. Jeden z dwóch tomów, których mi brakowało. Do upolowania został Sen nocy letniej.
   Przygoda Jack London Kolejna ofiara upolowana na Allegro. Złowiona jako dopełnienie przesyłki. Cóż w ten sposób stworzyłam kiedyś paczkę na ponad osiemdziesiąt tomów... Ale tu były tylko trzy, choć pewnie wynikło to z faktu, że nic więcej u tego użytkownika mnie nie zainteresowało.
   Siódma minęła, ósma przemija, Tom I Paul Herrmann Brakowało mi tego tomu, gdyż jakiś czas temu na wymianie dostałam tom drugi w ramach gratisu. Poszukałam na Allegro i zapłaciłam grosze. Mam zamiar kiedyś po nie sięgnąć, choć przygarnęłam z myślą o mamie.
   Pogromca zwierząt James Fennimore Cooper Dorwana w taniej książce. Brakuje mi już tylko Ostatniego Mohikanina, by dopełnić cykl. Mam wprawdzie jakiś skrót, ale jak tak bardzo nie lubię skrótów. Ale jestem spokojna, jest to książka, którą na pewno prędzej, czy później upoluję.
  Więzy ciała David Herbert Lawrence Też dopełnienie paczki, kolejna pozycja czekająca na nagły atak apetytu na taką właśnie lekturę. Autora znam choćby z Kochanka Lady Chatterley, czy Synów i Kochanków. Kiedyś na pewno po nią sięgnę, ale na konkretną lekturę muszę mieć nastój, więc czeka.

  I tyle w tym trzecim czerwcowym stosiku. W drodze do mnie jest jeszcze parę książek, akurat by uskładać kolejną równie przyjemnie wyglądającą kupkę. Czytaliście coś z tej gromadki, a może dopiero macie zamiar?

niedziela, 16 czerwca 2013

Pierś z kurczaka inaczej

   Od dziś, by wprowadzić na blogu jeszcze większą różnorodność, zwaną przez niektórych bałaganem postanowiłam zamieszczać co nieco kulinariów. Na dobry początek przepis, który podpatrzyłam u kuzynki na kotlecik drobiowy. Piersi z kurczaka na dłuższą metę robią się nudne, ale można z nich wyczarować różne różności i jedną z takich różności postanowiłam dziś opublikować. Gotowe wyglądają tak:


  Będą potrzebne następujące składniki:
- Pół kilo piersi z kurczaka
- około 15-20 deko sera żółtego, lepszy będzie ser w typie holenderskim o  niewyraźnym smaku, jak Gouda, czy Edamski.
- 8-10 ząbków czosnku
- 2 jajka
- Duża łyżka majonezu
- około pół szklanki mąki
- Sól i pieprz, olej do smażenia.

  A przygotowanie? Na dobrą sprawę banalne, wystarczy zetrzeć ser, na grubych oczkach, wycisnąć czosnek, można go pokroić, ale lepiej wycisnąć. Kurczaka pokroić w niewielkie kawałeczki, takie powiedzmy 1,5x2x1,5 cm. Zmieszać wszystko razem i doprawić do smaku. Wygląda to mało zachęcająco, ale to dopiero początki, będzie lepiej:


   Kolejnym etapem jest smażenie, w dość głębokim tłuszczu. Wystarczy nabrać na łyżkę małą porcję powstałej mieszaniny i opuścić na gorący tłuszcz. Smażyć należy na złoty kolor, po jakieś 3 minuty z każdej strony. po zdjęciu z patelni odsączyć nadmiar tłuszczu na papierowym ręczniku.


   Z podanej porcji wychodzą trzy pełne patelnie takich kotlecików. Sprawdzą się zarówno na obiedzie, jak i na imprezie. Ser sprawia, że nie są suche, co przy piersi z kurczaka jest ważne, a czosnek daje im bardzo smakowitego aromatu. Ze względu na czosnek, lepszy jest ser typu gouda, gdyż z serem o intensywnym aromacie może powstać dziwny, niekoniecznie przyjemny zestaw zapachowy.
  Zachęcam ryzykantów do spróbowania i skomentowania, czy smakowało.

czwartek, 13 czerwca 2013

Czerwcowych nabytków część druga

   O szczęśliwy dniu, w którym listonosz przynosi wyczekiwane paczuszki! Nie tak dawno poszalałam nieco na Allegro i uzupełniłam swoją, nieskromną już, biblioteczkę o dużą ilość książek. Udało mi się w przyzwoitych cenach nabyć kilka pożądanych tytułów. Już czekają, aż odłożę obecną lekturę i się do nich dobiorę. Od czego zacznę, nie mam pojęcia, jestem niczym ten fredrowski osiołek przy żłobie.
   Ale koniec użalania się nad sobą, czas się pochwalić, a stosik prezentuje się tak:


   Klasycznie wyliczankę zaczynając od dołu:

  Straceńcy Wilbur Smith. Zgarnięta z wymiany i jedyna w tym zestawieniu, do której mnie nie ciągnie zupełnie. Nie twierdzę, że ten pan źle pisze, gdyż przeczytałam jedną, albo dwie jego powieści i zarzucić im nic nie mogę. Jednak mimo niezłego pióra, nie uwiódł mnie. Przygarnięta z myślą o mamie a i tata jej pewnie nie odmówi.
    Dzieje Tristana i Izoldy Joseph Bedier Również zdobycz z wymiany. Tę przeczytam z pewnością. Nie tak dawno oddałam w dobre ręce wydanie z GREGa, których szczerze nie znoszę, z myślą, że co jak co, ale lekturę znajdę w jakimś przyjemniejszym wydaniu. Udało się, więc czeka.
   Mgnienie ekranu Terry Pratchett To akurat zakup, świeżutki i jeszcze pachnący. Wpakowany, jako dopełnienie paczki do cyklu Kusziela. Najpoważniejszy kandydat to rychłego przeczytania.
   Strzała Kusziela, Wcielenie Kusziela, Wybranka Kusziela, Potomek Kusziela Jacqueline Carey Znalazłam na Allegro ten pakiecik w bardzo przyjemnej cenie. Nie zastanawiałam się ani chwili, gdyż już od dawna miałam na nie apetyt. A że już je czytałam, więc przynajmniej nie czekają w kolejce, choć podejrzewam, że mogą wcisnąć się poza kolejnością, gdy za bardzo zatęsknię za Terre d'Ange.
 Wyjątkowo wredna ceremonia Tomasz Bochiński Kontynuację tej książki przeczytałam jakiś czas temu i wtedy doczytałam, że był i prolog grabarskich historii. Ponieważ Bogowie przeklęci szalenie mi się spodobali, nic dziwnego, że wyruszyłam na książkowe łowy. Po dość intensywnym polowaniu, zdobyłam i to za znośne pieniądze! Największy konkurent Mgnienia ekranu, do natychmiastowego przeczytania.
   Śmierć mówi w moim imieniu, Gdzie przykazań brak dziesięciu Joe Alex Nieczęsto mi się zdarza, by czyjeś recenzje, czy rekomendacje mnie skusiły. Z reguły wychodzę z założenia, że stos do przeczytania jest na tyle wielki, iż nie ma sensu tym bardziej go tuczyć. Te dwie książki zdobyłam na wymianie, a skusiły mnie pochlebne recenzje, obietnica kryminału w starym stylu oraz nazwisko Macieja Słomczyńskiego, które znam z przekładów Szekspira. Nie wahałam się specjalnie, zwłaszcza że mogłam oddać parę książek, których gościć nie miałam już chęci.

   Dzisiaj to wszystko. Oczekuję jeszcze wielu paczek, podejrzewam, że i dość spora wymiana dojdzie do skutku, więc na pewno nie jest to ostatni stos w tym miesiącu. Cierpię jedynie na brak czasu i gumowych regałów, ale co tam. A co Wy myślicie o tych zdobyczach? Jest coś na co macie chęć a może coś, co już czytaliście? 

środa, 12 czerwca 2013

Miecz Bez Imienia

Autor: Andriej Bielanin
Tytuł oryginalny: Меч Без Имени
Tłumacz: Ewa Skórska
Rok wydania: 2004
Wydawnictwo: Amber
Stron: 208

   Andriej Bielanin jest znanym rosyjskim pisarzem, który z maestrią wplata współczesnych bohaterów w fantastyczne światy. Do nas zza wschodniej granicy dotarły raptem cztery jego powieści, z których dwie są początkami kilkutomowych cykli. Dla mnie było to trzecie spotkanie z tym autorem, którego zdążyłam polubić na tyle, by  w ciemno sięgać po jego książki. Miecz bez imienia ma dwie kontynuacje, które nie dotarły jeszcze w nasze ojczyste progi.

   Za co więc lubię tego autora? Chyba najbardziej do gustu przypadł mi jego niebanalny, do krwi słowiański humor. Zwroty akcji często są tak absurdalne, że prowokowały niczym niepowstrzymywane salwy śmiechu. Wspomnę choćby Błękitne Hieny, czy zadymkę w Cichej Przystani. Do całej książki można podejść z wielkim przymrużeniem oka, gdyż stanowi swego rodzaju satyrę na klasyczne heroic fantasy.

   Kolejną zaletą są przesympatyczni bohaterowie, z którymi nie sposób się nudzić. Mają dość jasno określone charaktery, co sprawia, że nie są w stanie zaskoczyć czytelnika. Jednak często są skomponowani w dość prześmiewczy sposób, jak chociażby księżniczka Liona, stanowczo odbiegająca od schematu, czy rycerz Jean Baptiste Claude Chardin le Boulle de Guerre, którego cechuje ogromne tchórzostwo.

   Fabuła, niczym w klasycznej fantasy oscyluje wokół ratowania świata prze wielkim złem. Zło czai się w postaci Riesenkampfa (ogromnej walki), któremu marzy się dominacja nad światem. A sprzeciwia mu się Lord Osiernica, dla rodziny Andriej, który do fantastycznego świata przeniósł się przez przypadek, a nawet przez pomyłkę. Znów klasyczne rozwiązanie, by wrócić do domu, musi pokonać zło. Po licznych przygodach, starciach i spotkaniach z przeróżnymi stworami w końcu udaje mu się wrócić do swego świata. Książkę kończy postscriptum, które sugeruje obecność kolejnego tomu. Czy się na niego kiedyś doczekam, nie wiem, ale z wielką chęcią przeżyłabym jeszcze niejedną przygodę z trzynastym landgrafem Miecza Bez Imienia.

   Jeśli chodzi o wady książki, to chyba największą jest jej długość. Na tych raptem dwustu stronach dzieje się tak wiele, że trudno jest rozkoszować się wykreowanym światem. W związku z tym bardzo trudno poznać uniwersum, w którym ma miejsce akcja powieści. W geografii świata można by dopatrzeć się niekonsekwencji, choćby czas podróży, który raz się skraca, raz wydłuża. Przez książkę przewija się wiele stworzeń, jednak nawet im nie możemy zbyt dobrze się przyjrzeć, gdyż przemykają wśród bohaterów w tempie ekspresowym.

   Podsumowując, książka  stanowi bardzo przyjemną rozrywkę. Lektura upływa błyskawicznie, przerywana wybuchami śmiechu. Spotkałam się z zarzutami, że książka nie zapada w pamięć, nie zgodzę się z tym zupełnie, gdyż taki worek niebanalnych pomysłów zostaje. Co więcej budzi uśmiech za każdym razem, gdy przypominam sobie różne smaczki. Osobom spragnionym lekkiej, humorystycznej powieści fantasy w słowiańskich klimatach zdecydowanie polecam.

niedziela, 9 czerwca 2013

Króciutki skecz

  Dziś malutka praca, która zgarnęła nagrodę w konkursie. Ot taki wiedźmiński skecz, gdyż w konkursie trzeba było opracować skecz z postaciami literackimi.  Mąż posunął pomysł a ja ubrałam go w słowa. Zapraszam do lektury i czekam na komentarze.

Występują: Garalt z Rivii [G], Jaskier [J], Skarbnik Grodzki [S], Posłaniec [P]. Na scenie stoi Geralt, (białe włosy, lekka zbroja, rękojeść miecza wystaje zza pleców) i Skarbnik Grodzki
[G]- To gdzie ta potwora, co mam ją ubić?
[S]- Tam- wskazuje kierunek, Garalt udaje się za scenę, słychać odgłosy walki i krzyki. Po chwili zza kulis wychodzi wiedźmin powłócząc nogami, potyka się i pada
[S]- I co teraz? Burmistrz mnie zabije, gdyż potwora wciąż żywa. Medyka!
Wbiega posłaniec, prowadząc pijanego, rozmemłanego Jaskra 
[P]- Medyka nie ma, ale w zamtuzie siedział jego kumpel
[S]- Znasz tego tam?- Skarbnik wskazał na leżącego Geralta
[J]- Taaa... a bo co?
[S]- Nie skończył, tego co zaczął. idź tam i dokończ za niego!
[J]- Jasne...- Jaskier chwiejnym krokiem udał się za scenę, skąd rozległ się pojedynczy krzyk, potem mruczenie i sapanie a potem kilka kolejnych krzyków. Po chwili wychodzi Jaskier poprawiając spodnie
[J]- Ale panny to u was brzydkie jednak...

czwartek, 6 czerwca 2013

Zdobycze czerwca część pierwsza

   Dziś kolejny malutki stosik moich książkowych nabytków. Skromnie, ale zdobyłam cztery książki, na których bardzo mi zależało, więc nie mam co narzekać. W stosiku fantastyka, powieści dla młodzieży i kryminały. Zdobyty na dwóch wymianach.


  Jak zwykle od dołu licząc:

   Pionek proroctwa, Królowa magii, Gambit magika David Eddings Trzy pierwsze tomy Belgariady. Jeszcze w liceum miałam kontakt z tym cyklem, ale nie przeczytałam go w całości. Za to cykl Ellenium, czy Tamuli tego autora uwielbiam. Czas zacząć intensywnie polować na brakujące tomiszcza.
   Czas niedoli David i Leigh Eddings Tom drugi opowieści o czarodzieju Belgarathcie. Taki jakby suplement do Belgariady. I znów czas wyruszyć na łowy.
   Klub włóczykijów Edmund Niziurski Kolejna pozycja w dziecięcej klasyce. Muszę się konkretniej zabrać za lekturę książek tego pana, gdyż stosik rośnie w zastraszającym tempie.
   Zew krwi Jack London Znów klasyka, nieco ubolewam, że jest to skrót, wspominałam już, że skrótów nie lubię? Ale może nie będzie tak źle...
  Kot, który czytał wspak Lilian Jackson Braun Kryminał, który przygarnęłam nieco w ciemno. Zaczęłam lekturę i muszę przyznać, że mogło być gorzej. Czekam, jak się rozwinie i czy skusi mnie na polowanie na całą serię.
  Adorator panny West Else Stanley Gardner Kolejny kryminał, tym razem od sprawdzonego autora. Czeka na swoją kolej.

   To tyle wśród moich ostatnich łowów. Czekam wciąż na kilka przesyłek, więc na pewno jeszcze co najmniej jedna notka powstanie. Książkoholizm powinno się leczyć, ale z drugiej strony są gorsze nałogi.

sobota, 1 czerwca 2013

Miecz i kwiaty tomy I, II i III

Autor: Marcin Mortka
Rok wydania: 2008, 2009 i 2010
Wydawnictwo: Fabryka słów
Stron: 469, 400 i 444 


   Marcin Mortka nazwał ten cykl dziełem swego życia. I faktycznie miłość do Ziemi Świętej oraz ery krucjat widać na każdej stronie powieści. Jednak, co ważne i co zdecydowanie ułatwia odbiór cyklu nie jest przeładowany faktami historycznymi. Tło Trzeciej krucjaty zarysowane jest subtelnie, ale z wielkim uczuciem, co można zaliczyć do plusów powieści. Outremer pełne jest postaci, które myślą tylko o własnych korzyściach. O bogactwie, sławie i władzy, ale nawet pośród nich znajdą się tacy, dla których Grób Pański jeszcze coś znaczy i którzy są wierni swym ideałom aż do końca.


   Kolejną zaletą całego cyklu są  z pewnością kreacje postaci. Pełnokrwiści bohaterowie, pełni rozterek i dylematów. Gatson de Baideaux, który początkowo jest tylko pyłem na wietrze unoszonym przez kolejne wydarzenia, z czasem coraz lepiej wie czego chce i znajduje cel, do którego warto dążyć. Dojrzewa i to Ziemia Święta go zmienia. Zresztą nie tylko jego. Prawie każdy z bohaterów przechodzi taką czy inną przemianę wewnętrzną. Adalbert, początkowo szukający tylko ucieczki od kłopotów, które sprowadził sobie na głowę w ojczyźnie, odnajduje swoje powołanie. Vittorio Scozzi, dla którego krucjata wydawała się idealną okazją do zarobku, dowiaduje się o wartości prawdziwej przyjaźni. Nawet Vivienne de Grenier, która pojawia się jako intrygantka, z czasem nieco zmienia swoje oblicze.


   Bardzo ciekawie zostały ukazane siły nadprzyrodzone, zwłaszcza w dwóch pierwszych tomach. Mają ogromny wpływ na losy bohaterów, jednak wywierają go w sposób dyskretny i niejawny. Takie subtelne sterowanie postaciami zza ich pleców bardzo przypadło mi do gustu. Dlatego, też z wielkim żalem powitałam tom trzeci, gdzie nagle Asmodeusz, który dotąd szukał różnych sztuczek by opętać ludzi nagle bez żadnego słowa wyjaśnienia przemienia Gastona w bezwolnego golema. Ta zmiana wydała mi się zupełnie nie na miejscu i jakby sprzecza, z tym, jak Asmodeusz został wykreowany w poprzednich tomach. Pomysł diabłów w Watykanie, który również pojawił się w trzecim tomie akurat mi się spodobał. Na uwagę zasługują również nawiązania do bliskowschodnich wierzeń. Magii nie ma w powieści zbyt wiele, jednak jak już się pojawia to z rozmachem.


   Kolejną rzeczą, która przeszkadzała mi w delektowaniu się klimatem Ziemi Świętej z pewnością było tempo akcji. Stanowczo zbyt wielkie! Ciągłe bitwy, pościgi, ucieczki, starcia, oblężenia, rejterady i pogonie sprawiły, że gdzieś w tym wszystkim rozmyła się fabuła powieści. Ponadto ciągle spotykamy te same postacie, odniosłam wrażenie, że całe Outremer jest nie większe niż średnie województwo. Gdziekolwiek by nie udali się bohaterowie zawsze spotkają jakieś znajome twarze. W drugim i trzecim tomie pojawia się raptem kilku nowych bohaterów. Było to irytujące, podobnie jak fakt, że Gaston zawsze wychodził cało z każdej opresji. Gdy już innych sposobów zabrakło to i do boskiej interwencji doszło.

   Język powieści jest jak najbardziej poprawny, ale nie wybitny. Książka momentami jest nużąca i stanowczo zbyt monotonna. Całość czytało się dość dobrze, ale momentami miałam jej powyżej uszu i gotowa byłam rzucić ją w kąt. Wszak ciągle czytałam o tym samym. Moim zdaniem książkę można by skrócić do jednego tomu i nie straciłaby na tym zbyt wiele. Nie jest to jednak zła pozycja, ale do bycia dobrą też nieco jej zabrakło. Co gorsza zupełnie nie zapada w pamięć. Dwa pierwsze tomy czytałam już kiedyś, lecz nie pamiętałam z nich absolutnie nic!