poniedziałek, 24 kwietnia 2017

I wrzucą was w ogień

Autor: Piotr Patykiewicz
Wydawnictwo: Sine Qua Non Imagnatio
Rok wydania: 2016

   Powieść „Dopóki nie zgasną gwiazdy” Piotra Patykiewicza oczarowała mnie niezwykłym klimatem i mroźnym, pełnym nieuchwytnego niebezpieczeństwa postapokaliptycznym światem. „I wrzucą was w ogień” ponownie przenosi czytelnika w stworzone przez autora uniwersum. Uzupełniona o opowiadanie „Parch”, które można było pobrać za darmo w formie ebooka, idealnie wypełnia i poszerza snutą przez autora wizję i daje okazję zagłębić się w skutym lodem świecie.

   Akcja powieści rozgrywa się dwadzieścia pięć lat po wydarzeniach opisanych w „Dopóki nie zgasną gwiazdy”. Masową aktywność „świetlików” zarażających każdego żyjącego człowieka przeżyli tylko ci, którzy dobrowolnie dali się oślepić. Ocalałych nęka parch, tajemnicza choroba, powodującą powolne gnicie tkanek i światłowstręt połączony z bólem,  który w końcu doprowadza do wyniszczenia, bądź samozapłonu w świetle słońca. Mieszkańcy gór opuścili swoje schronienia i ruszyli w doliny, by zacząć żyć od nowa. „I wrzucą was w ogień” prezentuje ustabilizowaną już sytuację, w której wioski zamieszkują ślepcy i ich widzące, wchodzące w dorosłość dzieci. Część ludzi osiedliła się w ruinach miasta. Dzięki uruchomieniu ciepłowni, jego mieszkańcom nie zagraża wszechobecny chłód, a ich życie wydaje się być znacznie prostsze od egzystencji mieszkańców rozproszonych po lesie wiosek. Jednak miastu daleko do utopii - rządzą nim surowe prawa a ci najbardziej uprzywilejowani, mieszkańcy ciepłowni stają się więźniami wizji snutej przez Ciepłownika. Jedni i drudzy z jednakową pogardą traktują ludzi zarażonych parchem.

   W porównaniu z „Dopóki nie zgasną gwiazdy „otrzymujemy znacznie więcej informacji o przedstawionym świecie. Staje się on znacznie szerszy i bogatszy. Poznajemy życie w mieście i powolną wegetację we wsiach. Spotykamy również tajemniczą społeczność żyjącą daleko pod lodowcem nawiedzanym przez demony. O ile w pierwszej powieści roiło się od niewiadomych, o tyle tu wyjaśnione zostaje wszystko. Dowiadujemy się czym są „świetliki”, a właściwie czym były, gdyż po masowych zakażeniach w apogeum ich aktywności, zniknęły. Poznajemy prawdę o parchu i nierozerwalnie związanych z nim demonach. W końcu dostajemy informację, co się stało, że świat wygląda w taki, a nie inny sposób oraz jak wyglądała jego zagłada. Pojawiają się pytania, co dalej. Jak ludzkość ma sobie poradzić w zaistniałych warunkach? Czy ma wegetować na skraju przetrwania, jak robiła to od lat, czy rzucić światu wyzwanie i jednocześnie narazić się na utratę tego, co znaczy człowieczeństwo?

   Bohaterami powieści są Maciek i Kaśka – dzieci znanych z „Dopóki nie zgasną gwiazdy” Kacpra i Miry. Oboje są zwyczajnymi, niczym niewyróżniającymi się mieszkańcami wsi. Kaśka zajmuje się tym, czym wszystkie panny na wydaniu, pomaga niewidzącym rodzicom i zbiera węgiel na „czarnym szlaku”, którym przemieszczają się pociągi zaopatrujące ciepłownię. Maciek to zdolny myśliwy, który nie boi się stawić czoła niebezpieczeństwom i który, podobnie jak wszyscy wieśniacy, wielką niechęcią darzy Miasto i jego mieszkańców.  Gdy Kaśka zakochuje się w młodym techniku z ciepłowni, oboje stają przed obliczem zupełnie nowych wyzwań i muszą mierzyć się z sytuacją, na jaką nie byli przygotowani. Kacper, doskonale zdający sobie sprawę z tego kim jest Ciepłownik i jakie są jego cele, wyrusza do Miasta, by uratować córkę, niezdającą sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Stary i ślepy nie waha się przed niczym, byle tylko uratować Kaśkę i, pomimo przeciwności losu, nie odpuszcza w dążeniu do celu.

   Wszystkie przedstawione postacie stają przed zupełnie nową dla siebie sytuacją. Kacpra w poważne kłopoty pakuje jego naiwność i wiara w to, że wartości, które miały znaczenie ćwierć wieku wcześniej nadal są istotne. I choć z czasem odkrywa błędy w swoim rozumowaniu, to pozostaje im wierny i z narażeniem własnego życia walczy o to, co uważa za słuszne. Kaśkę spotyka ogromne rozczarowanie. Początkowo próbuje wierzyć, że wszystko się ułoży, jednak gdy tylko odkrywa przerażającą prawdę, to nie waha się walczyć o siebie. Najtrudniej w nowej rzeczywistości odnajduje się Maciek. Zupełnie pogodzony z realiami, w jakich przyszło mu żyć, czuje zagubienie, gdy okazuje się, że świat jest większy niż przypuszczał. Jednak nawet on potrafi odnaleźć w sobie pokłady siły, pomagające mu zawalczyć o życie najbliższych.

   Piotr Patykiewicz po raz kolejny przenosi czytelników w świat pełen zagrożeń, w którym ludzie muszą nauczyć się egzystować. Rzeczywistość się zmienia i ludzkość musi się do niej dostosować. Po raz kolejny zburzona zostaje krucha równowaga w jakiej społeczeństwo nauczyło się trwać i ponownie staje ono przed wyzwaniem, co dalej. Przedstawiony świat wydaje się być niewielki, poznajemy raptem mały jego wycinek, jednak możemy przypuszczać, że wszędzie sytuacja wygląda podobnie. Poznane społeczności stanowią jeśli nie ostatni bastion ludzkości, to na pewno bardzo odizolowany układ, nie posiadający żadnego kontaktu zresztą świata.

   „I wrzucą was w ogień” napisana jest bardzo dobrze i czyta się ją sprawnie. Wprawdzie składnia i dobór słownictwa nie niosą ze sobą nic wyjątkowego, to jednak książka silnie oddziałuje na wyobraźnię i ma w sobie wiele klimatu. Tempo akcji nie jest zbyt zawrotne, wydarzenia następują po sobie powoli, dążąc do kumulacji w końcowych scenach. Dopełnienie przedstawionego świata i poznanie rządzących nim reguł sprawiają, że brakuje w niej niedopowiedzeń, które tak bardzo intrygowały w „Dopóki nie zgasną gwiazdy”. Nie jest to jednak wadą, gdyż pozwala na zrozumienie tego, z czym mierzą się mieszkańcy przedstawionego świata.

   Nie jest to powieść, o której łatwo się zapomina. I choć czyta się ją bardzo szybko, to jednak pozostawia po sobie pytania i każe się zastanowić, jak my zachowalibyśmy się z takiej rzeczywistości. Czy przetrwanie zawsze jest najważniejsze? Ważniejsze od tego, co uważamy za kwintesencję bycia człowiekiem? Czy lepsza jest bierna wegetacja, czy może próba zmiany sytuacji za wszelką cenę? Trudno uwolnić się od takich myśli po lekturze książki i to sprawia, że jest ona wyjątkowa. Nie tylko przenosi czytelnika w postapokaliptyczny świat, pozwalając mu śledzić wydarzenia, ale i zmusza do myślenia, dzięki czemu jest czymś znacznie więcej niż tylko lekką lekturą.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Insimilion.

czwartek, 20 kwietnia 2017

Barry Lyndon

Autor: William Makepeace Tackeray
Tytuł oryginału: The memoires of Barry Lyndon
Tłumaczenie: Piotr Kuś
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2017

   Najbardziej znaną powieścią Williama Makepeace Tackeray’a jest „Targowisko próżności”, w której autor zachwycił dogłębną znajomością ludzkich słabości oraz ironicznym spojrzeniem na wykreowanych przez siebie bohaterów. Te same cechy znaleźć można w powieści „Wdowiec Lovel” tego samego autora. Po wydanej po raz pierwszy w Polsce książce „Barry Lyndon” spodziewałam się dokładnie tego samego i się nie zawiodłam.

   Powieść napisana jest w formie pamiętnika prowadzonego przez tytułowego bohatera, miejscami tylko okraszonego komentarzami określonymi jako uwaga od wydawcy. Na ponad czterystu stronach poznajemy historię życia Barry’ego Lyndona począwszy od jego lat młodzieńczych aż po śmierć. Główny bohater mierzy się z przeciwnościami losu, nierzadko biorąc sprawy w swoje ręce, ze wszystkich sił dążąc do tego by zająć należne mu miejsce w społeczeństwie.

   Pamiętnikarska narracja wyklucza obiektywne spojrzenie na postępowanie bohatera. Barry Lyndon prezentuje nam się jako człowiek bogaty we wszelkie przymioty ducha i ciała i choć nie milczy na temat swoich wad, to jednak albo uważa je za nieistotne, jak braki w wykształceniu, albo za obowiązkowe wręcz u prawdziwego dżentelmena za jakiego się podaje. O tym, kim jest naprawdę więcej dowiadujemy się z jego wzmianek i opinii na temat osób go otaczających, niż z tego co próbuje nam zaprezentować.  Warto też zwrócić uwagę nie tyle na to, co mówi o sonie narrator, lecz na to w jaki sposób to czyni. W ten sposób bez trudu dostrzeżemy osobą mocno zapatrzoną w siebie i bardzo dumną, nieobytą towarzysko i pozbawioną ogłady. Barry Lyndon próbuje uchodzić za człowieka odważnego, jednak z jego pamiętnika wyłania się postać tchórza, który nigdy nie odmawia pogrążenia osoby słabszej od siebie. Nie wolny od okrucieństwa względem słabszych szuka protekcji u osób silniejszych. Ulegający własnym popędom i słabościom przez lekkomyślność i rozrzutność trwoni ogromne sumy pieniędzy, w czym jednak nie dostrzega własnej winy, obarczając nią innych, bądź okoliczności w jakich się znalazł.

   W kreacji tytułowego bohatera znajdziemy prawdziwy kunszt autora, który nie waha się przedstawić wielu wad dręczących jego klasę, kumulując je w jednej postaci. Posługując się Barry’m Lyndonem i osobami go otaczającymi kreuje obraz współczesnego mu społeczeństwa, w którym zamiast prawdziwej cnoty liczy się pozłota a bezczelność i zuchwałość odbierane są jako jedyne słuszne drogi do osiągnięcia zamierzonych celów.

Powieść jest napisana bardzo przystępnym językiem oddającym realia osiemnastego wieku. Bardzo plastyczny, idealnie oddaje szybko zmieniające się okoliczności w jakich rozkwita a następnie gaśnie kariera głównego bohatera. Największą jego zaletą jest jednak umiejętnie przemycona satyra. Autor z prawdziwą maestrią wplótł kontrast między słowa jakimi posługuje się narrator a ich znaczenie podkreślając pretensjonalność głównego bohatera. Książkę czyta się dobrze, choć niewielka ilość dialogów, wynikająca z pamiętnikarskiej narracji może sprawić, że lektura będzie się dłużyć.

   „Barry Lyndon” to dobra ksiażka będąca satyrą na powieść łotrzykowską, w której bohater o podejrzanej przeszłości i trudniący się niekoniecznie legalnym zajęciem, okazuje się postacią  godną szacunku. Tu mamy do czynienia z osobą o jak najbardziej legalnym i szlacheckim rodowodzie, za to o bardzo wątpliwej moralności i ogromnym poczuciu własnej wyższości nad wszystkimi, którymi się otacza.

   Po raz kolejny nie zawiodłam się na twórczości Williama Makepeace Tackeray’a. „Barry Lyndon” jest powieścią przyciągającą czytelnika i prezentującą wspaniały, prześmiewczy obraz osiemnastowiecznego społeczeństwa. I choć objętość książki może zniechęcać, oraz odrobinę nużyć, to jednak jest to powieść ze wszech miar godna uwagi i obowiązkowa pozycja dla wszystkich miłośników klasycznej prozy angielskiej.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

wtorek, 18 kwietnia 2017

Dolina Białej Wody

Autor: Piotr Narwaniec
Wydawnictwo: Bezdroża
Rok wydania: 2017

   Lubię czasem sięgnąć po książkę, która teoretycznie leży całkowicie poza moimi zainteresowaniami. Pozwala to na poszerzenie horyzontów i poznanie czegoś zupełnie nowego. Niekiedy trafiam na dzieło, które mnie oczaruje zupełnie, czasem trafi się niewypał, albo po prostu książka nie przeznaczona dla mnie. Tak sięgnęłam po „Dolinę Białej Wody” Piotra Narwańca i po lekturze wiem jedno, zdecydowanie nie była to książka dla mnie.

   Po opisie spodziewałam się wspomnień związanych ze wspinaczką skałkową, co przywiodło mi na myśl książkę „Przeżyłem, więc wiem” Ryszarda Szafirskiego. Skojarzenie okazało się jak najbardziej błędne. Z jednej strony zupełnie inną skalą należałoby ocenić wspinaczkowe wyczyny autora oraz wspomnianego himalaisty, z drugiej zaś nie znajdziemy tu typowych wyprawowych wspominek.

   Osią wokół której oscylują przytoczone wspomnienia autora jest defekacja. Poznajemy kilka historii, w których ta czynność fizjologiczna jest na pierwszym miejscu. W każdej z nich pojawiają się liczne postacie, dla osób zainteresowanych wspinaczką z pewnością nie anonimowe. Dla mnie były jedynie kolejnymi, pojawiającymi się nazwiskami a ich przedstawienie jest na tyle symboliczne, że nie tylko trudno się zorientować kim są, ale i jacy są. 

   Kolejnym ważnym elementem w książce, są filozoficzne rozważania autora, również nie pozbawione fekalnego zapaszku. Autor przekazuje swój światopogląd i to jak do niego doszedł kolejno odrzucając inne, bardziej oczywiste i popularniejsze w społeczeństwie i światku wspinaczy skałkowych. Z noty biograficznej Piotra Narwańca możemy wyczytać, że jest on autorem wielu oryginalnych tras i podejść wspinaczkowych. Przedstawiając w niniejszej książce swoją filozofię życia i spojrzenie na wspinaczkę skałkową, jesteśmy w stanie zrozumieć jego motywację, której skutkiem było wytyczenie nowych szlaków.

   Z kart książki wyłania się dość wyraźny obraz autora, który wręcz z ekshibicjonistyczną przyjemnością nie szczędzi nam najintymniejszych szczegółów swojego światopoglądu, a przynajmniej tej jego części związanej z górami. W jego słowach wyraźnie rozbrzmiewa konflikt z tradycyjnym spojrzeniem na wspinaczkę, jego zdaniem zbyt ugrzecznionym i uduchowionym. Dla Piotra Narwańca wszystko jest znacznie prostsze, wręcz prozaiczne, a najważniejszym przed próbą wspięcia się gdziekolwiek jest wypróżnienie się. Ze słów autora wyłania się buntownik protestujący przeciwko otaczającej wspinaczkową brać hipokryzji, która niepotrzebnie ugrzecznia język i pomija milczeniem niektóre kwestie.

  Książka napisana jest dość prostym, czasem wulgarnym językiem, a sprowadzenie wspinaczkowych wspominek do opisów defekacji budzi lekkie zażenowanie podczas lektury. Nie jest łatwo połapać się w filozoficznych rozważaniach autora, gdyż trudno odkryć do czego tak naprawdę się sprowadzają, co również nie ułatwia odbioru książki.

   Zdecydowanie jest to pozycja przeznaczona dla miłośników i amatorów sportów górskich. Czytelnik, któremu nazwiska wspomnianych postaci nie mówią absolutnie nic, może poczuć się zdezorientowany. Nie znajdziemy tu dogłębnych wyjaśnień, ani szczegółowych charakterystyk, przez co wiele z wywodów autora może wydać się wyrwana z kontekstu. Spodziewałam się zupełnie innej lektury i choć nie mogę stwierdzić, że żałuję czasu jaki jej poświęciłam, to jednak niewiele udało mi się z niej wynieść a tematyka wspinaczki skałkowej pozostaje mi niemal tak samo obca, jak przed sięgnięciem po tę książkę.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

środa, 12 kwietnia 2017

Echo

Autor: Henry James
Tytuł oryginału: The Reverberator
Tłumaczenie: Magdalena Moltzan-Małkowska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2016

   W twórczości Henry’ego Jamesa znajdziemy zarówno obszerne powieści, jak i krótkie opowiadania. „Echo” podobnie, jak kilka innych jego utworów, to pod względem objętości dzieło pośrednie, niewielka powieść bądź obszerna nowela. Niezależnie jednak od tego jak ją zakwalifikujemy, znajdziemy tu wszystko za co cenić można prozę tego autora oraz to, za co niektórzy go krytykują. 

   Fabuła powieści skupiona jest wokół amerykańskiej rodziny Dossonów – ojca i dwóch córek, którzy wybrali się na kontynent i pędzą w Paryżu błogie, próżniacze życie. Ich przewodnikiem zostaje poznany jeszcze na statku dziennikarz „Echa”, typowej amerykańskiej plotkarskiej gazety, w której smaczki z życia wyższych sfer zawsze przyjmowane są bardzo chętnie. Niezwykła uroda oraz całkowita naiwność i niewinność młodszej z sióstr, zwraca na siebie uwagę dziennikarza. Starsza od niej Delia organizuje życie Francie, a ta biernie na nie przystaje, nie wykazując żadnej inicjatywy. Niewiele zmienia poznanie urodzonego w Paryżu potomka amerykańskich imigrantów – Gastona Proberta, urzeczonego urokiem młodszej z dziewcząt.

   Jak zwykle u Henry’ego Jamesa dość przewidywalna akcja powieści toczy się spokojnym rytmem, a jej zwroty są spodziewane i wręcz oczekiwane. Są naturalną konsekwencją zachowań poszczególnych postaci. Autor przyzwyczaił swoich czytelników do takiej, a nie innej konwencji przedstawiania wydarzeń i to nie one są w „Echu” kluczowe. 

   Najważniejszym elementem książki jest dogłębna i wnikliwa charakterystyka postaci. Oparcie fabuły powieści na czterech osobach pozwala na bardzo dokładne przedstawienie ich charakterów i psychiki. Autor przedstawia ich nie przez pryzmat wad i zalet, tylko całościowo, w sposób, w którym pewne cechy czasem są pozytywne, kiedy indziej zaś prowadzą do problemów. Jak choćby niewinność i naiwność Francie, która nieświadomie przyczynia się do wzbudzenia sporego zamieszania w rodzinie Probertów. Bohaterowie nie są płascy; żyją, działają i czują, postępują zgodnie z tym co uważają za słuszne w danym momencie, kiedy indziej postępując pochopnie i bezmyślnie. Są zdolni do zmian i potrafią się rozwijać, gdy wydarzenia ich do tego zmuszą.

   Pod względem językowym jest to typowe dzieło tego autora. Znajdziemy tu rozwlekłe, silnie rozbudowane zdania wielokrotnie złożone, w których liczne dygresje przeplatają się z myślą, jaka ma zostać przekazana. Taki język może nieco męczyć, jednak stosunkowo łatwo można do niego przywyknąć. W przeciwieństwie do opowiadań i nowelek grozy, jak na przykład „W kleszczach lęku” czy „O czym wiedziała Maisie” lektura nie budzi i nie przekazuje silnych emocji. To sprawia, że choć  śledzimy przedstawioną historię z ogromnym zainteresowaniem, to jednak bez wypieków na twarzy i z pewnym dystansem. Taki sposób prowadzenia opowieści skłania do refleksji nad zachowaniami bohaterów a ich pełna charakterystyka pozwala wyciągnąć wnioski i daje możliwość oceny ich postępowania.

   W tej niewielkiej powieści znajdziemy to, za co najbardziej cenię Henry’ego Jamesa. Niezwykłą umiejętność kreowania pełnowymiarowych postaci. Relacje między nimi są skomplikowane, nie upraszczane na siłę, dzięki czemu stają się bardzo realistyczne i wielowymiarowe. Powolne tempo akcji pozwala się skupić nie tyle na tym, co dzieje się między bohaterami, a na tym jak i dlaczego. Plastyczny i rozbudowany język jakim posługuje się autor można zarówno cenić, jak i ganić za zbytnie skomplikowanie przedstawianych wydarzeń. Mnie urzekł i choć po książki Henry’ego Jamesa sięgam jedynie wtedy, gdy mam ochotę na nieśpieszną lekturę, to jednak zawsze czytam je z ogromną przyjemnością.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Miecze cesarza

Autor: Brian Staveley
Tytuł oryginału: The Emparor’s blades
Tłumaczenie: Jerzy Moderski
Cykl: Kronika Nieciosanego Tronu. Tom I
Rok wydania: 2015
Wydawnictwo: REBIS

   Sięgając po debiutancką powieść Briana Staveley’a zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać poza tym, że biorę w ręce dość grubą powieść fantasy, która posiada swą kontynuację. Nie mając w zasadzie żadnych oczekiwań, trudno było o rozczarowanie i tym łatwiej można było się mile zaskoczyć. A po lekturze "Mieczy cesarza" jedno mogę stwierdzić na pewno, z wielką chęcią poznam dalsze losy bohaterów, gdyż książka napisana jest na tyle dobrze, że budzi apetyt na więcej.

   Miejsce akcji powieści obrazuje załączona mapa, co przywodzi na myśl czasy, w których prawie każda powieść fantastyczna trafiająca do wydawców okraszona była mapami oraz historią wykreowanego świata. Lubię, gdy autor oprócz snucia fabuły, pozwala czytelnikowi na jak najlepsze poznanie świata i mapy w książkach zawsze witam z entuzjazmem. Z jednej strony pozwala to na lepsze orientowanie się w rozgrywającej się fabule, z drugiej zaś daje jasny obraz odnośnie odległości i przestrzeni, co szybko pozwala zweryfikować, czy autor nie pogubił się w wykreowanej rzeczywistości. Brian Staveley tworząc świat, którego centralnym punktem jest Cesarstwo Annuryjskie, kolokwialnie mówiąc, odwalił kawał dobrej roboty. Otrzymujemy uniwersum pełne, o bogatej i długiej historii, w którym przeszłość rzutuje na wydarzenia w teraźniejszości. Fabuła powoli wprowadza nas w tajniki polityki, wiary oraz historii świata, konsekwentnie odkrywając kolejne szczegóły.

   Kolejnym mocnym punktem opowieści są bohaterowie. Na pierwszym planie znajduje się trójka cesarskich dzieci. Pierwszym jest dziedzic Nieciosanego Tronu – Kaden, odbywający mnisie szkolenie w zapomnianym przez bogów i ludzi klasztorze na krańcach znanego świata. Jego młodszy brat – Valyn, również pobiera nauki, jednak w przeciwieństwie do brata uczy się jak być idealnym żołnierzem, trenując w szeregach kettralowców – specjalnych służb cesarstwa. Najmniej uwagi poświęcono ich starszej siostrze - Adarze, na której barkach spoczęła powaga urzędu Ministra finansów i która musi radzić sobie w zdominowanej przez mężczyzn polityce. Wszyscy troje są młodzi i po odbyciu wyczerpujących szkoleń mają dość silnie ukształtowane charaktery. Pełni są typowo młodzieńczych uczuć, nad którymi nauczyli się doskonale panować i tłumić je w sobie, dzięki czemu sprawiają wrażenie znacznie bardziej dojrzałych. Nie na tyle jednak, by tracili na naturalności. Ich postacie nie są odrealnione ani przerysowane. Posiadając liczne zalety nie są wolni od wad, słabości i wątpliwości.

   Postacie poboczne wykreowane są równie dobrze. Niezależnie od tego, po której znajdują się stronie, mamy do czynienia z wyrazistymi i realistycznymi charakterami. Najsłabiej pod tym względem wypadają Sami Yuri i Balendin – dwóch przeciwników, z którymi ściera się Valyn. Obydwaj wydają się nieco przerysowani w swym okrucieństwie i o ile jest to zrozumiałe w przypadku drugiego z nich, o tyle dość trudno to zrozumieć w przypadku Sami’ego, gdyż nie dostajemy żadnych przesłanek odnośnie przyczyn jego zachowania. Znacznie ciekawiej wypadają towarzysze Valyna, ich nietypowe zachowania mają swoje konkretne przyczyny i stoją za nimi tajemnice z przeszłości. Równie interesujący są towarzysze Kadena. Z racji na znaczne odosobnienie w odległym klasztorze, wokół następcy tronu przewija się znacznie mniej postaci, z drugiej strony to właśnie Kaden jest następcą tronu, co przyciąga do niego kilkoro niebanalnych postaci, jak na przykład tajemnicza Pyrre. Zupełnie inną grupę stanowią dworzanie obracający się wokół Adare i tu podobnie jak w przypadku samej bohaterki, dostajemy dość skromne informacje na ich temat.

   Fabuła powieści toczy się trójtorowo i podzielona jest pomiędzy trójkę cesarskiego rodzeństwa. Każdy z wątków charakteryzuje się inną dynamiką. Najwięcej akcji znajdziemy w historii Valyna, tu również pojawia się wątek kryminalny. Znacznie wolniejsze tempo charakteryzuje perypetie Kadena, tu za to okazję dowiedzieć się najwięcej o historii poznawanego świata. Polityka dominuje przygody Adare, śledząc jej postępowanie mamy okazję zorientować się w aktualnej sytuacji panującej w granicach cesarstwa. Całościowo fabuła nie zachwyca ale i nie rozczarowuje. Zawiera wystarczająco nagłych zwrotów akcji, by utrzymać czytelnika w ciągłym zainteresowaniu, pomimo że brakuje w niej oryginalności. Wątki politycznych intryg, szkoleń jednostki specjalnej czy odosobnionego klasztoru nie niosą w sobie zbyt wiele świeżości. Autorowi jednak udało się skomponować całość na tyle zgrabnie, że w niczym to nie przeszkadza i pozwala cieszyć się lekturą.

   Pod względem języka powieść również nie wnosi nic nowego. Natrafimy tu na stosunkowo prosty i bardzo przystępny język, okraszony gdzieniegdzie wtrąceniami z języków stworzonych na potrzeby uniwersum. Książkę czyta się bardzo dobrze, gdyż zarówno nieskomplikowana składnia, jak i dobór słownictwa to ułatwiają. Brakuje tu natomiast czegoś, co zachwycałoby w warstwie językowej i sprawiło, że o książce trudno byłoby zapomnieć.

   "Miecze cesarza" to dobra powieść fantastyczna. Skrupulatnie skonstruowane uniwersum i dobre kreacje postaci to jej największe zalety. Natomiast, brak zachwycającego języka, czy wyjątkowo oryginalnej fabuły są na tyle nieistotnymi mankamentami, że w niczym nie przeszkadzają, by czerpać przyjemność z lektury. Nie jest to może powieść, która zmusi czytelnika do myślenia, czy zostawi niezatarte wrażenia, jednak idealnie się sprawdza jako przyjemna, lekka lektura, której głównym celem jest dostarczenie czytelnikowi rozrywki.

Recenzja powstała dla portalu Insmilion.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Stosik wiosenny

   Długo się (i książki) zbierałam zanim naszło mnie na napisanie posta podsumowującego nowe nabytki, jakie pojawiły się na moich półkach. W stosikach dominują książki kupione, zarówno nowości (w mojej ulubionej internetowej księgarni), jak i używane książki złowione na Allegro. Jest parę prezentów, ze dwie wymianowe i kilka recenzentek. Tak czy inaczej, nieco się tego naskładało a ja jak zwykle nie wiem kiedy to wszystko będę czytać (tu na uprzywilejowanej pozycji stoją recenzentki). Tematyczne dominuje klasyka, jak widać przesyt fantastyką jeszcze do końca mi nie przeszedł, choć patrząc na to, po jakie książki ostatnio sięgam to wyjdzie jakoś podobnie.
   Ale nie ma co pisać po próżnicy, czas zaprezentować stosy, klasycznie od dołu liczą.


   Prywatne życie ptaków David Attneborough Uwielbiam zarówno książki jak i filmy tego przyrodnika, na tę jedną pozycję, której jeszcze nie miałam czaiłam się bardzo długo, jednak zaporowe ceny na Allegro odrzucały (blisko 200 zł za używaną). W końcu dostałam na urodziny.
   Tylko dla dzieci, Wiersze i bajki satyryczne dla młodszych i starszych Magdalena Samozwaniec Ta niewielka książeczka to dość przypadkowy zakup z Allegro. Przeczytana już i nie zawiodłam się. Wierszyki są zabawne i niebanalne, dzieciom też się spodobały.
   Szczęśliwa ziemia Łukasz Orbitowski Moja pierwsza książka tego autora, z pewnością nie będzie ostatnią. Przeczytana i zrecenzowana.
   Poirot prowadzi śledztwo Agatha Christie Kupiłam na Allegro, gdyż moja internetowa biblioteczka na Lubimycztać, twierdziła, że jeszcze jej nie czytałam i jej nie mam. Przeczytałam ten zbiór opowiadań i wiem, że niektóre z nich czytałam już wcześniej. Mogłabym zrobić przegląd tego co mam w innych zbiorach opowiadań o Poirocie, ale lenistwo wygrywa.
   Dolina Śmierci James Oliver Curwood Kontynuowania pasji z dzieciństwa, czyli kolejna książka jednego z moich ukochanych autorów dawno, dawno temu. Czeka na sentymentalny nastrój.
   Puste niebo Radek Rak Kupiona w ciemno jeszcze na WOŚPowej aukcji. Podobnie jak po Orbitowskiego zdecydowałam się na nią po lekturze Legend Polskich od Allegro. Czeka.
   Echo Henry James Drugi w dzisiejszej notce tytuł z wymiany. Już przeczytana i zrecenzowana, tekst czeka na ostatni rzut okiem przed publikacją.
   Bezkręgowce jadowite i drapieżne Katarzyna Bulman, Joanna Mąkol Jedna z nielicznych brakujących mi książek z tej serii. Jestem już dość bliska skompletowania całości. 


   Dziennik Mai Isabel Allende Prezent urodzinowy i kolejna pozycja tej autorki w mojej biblioteczce. Czeka na nastrój na prozę iberoamerykańską.
   Moja żona wiedźma Andriej Bielanin W ramach łowów na Allegro przygarnęłam jedyną powieść tego autora wydaną u nas, której jeszcze nie czytałam. Spodziewam się lekkiej i zabawnej fantastyki.
   Niebieska latarnia, Klaudyna powraca, Gigi Sidonie Gabrielle Colette Trzy utwory tej francuskiej pisarki złowione na Allegro. Środkowa z nich już za mną i jak zwykle jestem oczarowana. Więcej na jej temat zapewne pojawi się wkrótce, jak rzucę okiem na tekst i naniosę niezbędne poprawki.
   Dziennik paniczny Roland Topor Jakimś cudem tej książki jeszcze nie miałam, szybkie łowy na Allegro i niedopatrzenie naprawione. Czeka na swoją chwilę,
   Wybór dramatów Gabriela Zapolska Kolejny łup z Allegro i kolejna polska klasyka na moich półkach.
   Sztuka obłapiania Aleksander Fredro Obsceniczne dzieło tego autora, pierwsze pełne wydanie od czasu powstania utworu (czekał około stu lat). Lektura już za mną i  w sumie Baśń o trzech braciach i królewnie była zabawniejsza.


   Grom i szkwał Jacek Łukawski Pierwszy z zakupów w tym prawie całym, zakupowym stosiku. Czaiłam się na tę książkę od kiedy tylko wydawnictwo ją zapowiedziało. Pierwszy tom mnie zachwycił, liczę na podobne wrażenia po lekturze tej części. Raczej długo czekać nie będzie, choć pierwszeństwo mają recenzentki.
   Dom i jego głowa Ivy Compton-Burnett Nie pamiętam już co wzbudziło moje zainteresowanie tą książką, gdyż było to już dość dawno. W końcu ją kupiłam i mam nadzieję, że się nie zawiodę.
   Czarne alibi Cornell Woolrich Ta z kolei zainteresowała mnie gdy przeglądałam notatkę od wydawnictwa na zakończenie którejś z lektur. Jestem zaintrygowana tą powieścią grozy/thrillerem/kryminałem (?).
   Więzy miłości, Juda nieznany Thomas Hardy Podobna nieco historia. Na zakończenie Trilby rzuciła mi się w oczy notka na temat tej książki. Autora miło wspominam po lekturze Z dala od zgiełku, więc mniej więcej wiem czego się spodziewać.
   Pamięć wszystkich słów Robert M. Wegner Muszę w końcu sięgnąć po ten cykl, bo póki co to tylko zbieram kolejne jego tomy. Ale sięgnę z pewnością.
   Pierwsza książka mojego dziecka praca zbiorowa A to akurat prezent od Miasta Gdańsk z okazji rejestracji nowonarodzonego gdańszczanina. Zbiór wierszyków dla dzieci w większości autorstwa Elizy Piotrowskiej oraz kilka porad dla rodziców. Całość na grubych, tekturowych kartach, więc w miarę dzieckoodporna. Przeczytana i choć nie zachwyciła, to jednak gest miły.


   Barry Lyndon William Makepeace Tackerey Miałam wielka ochotę na tę powieść, jak przeglądałam nowości od Repliki i udało mi się ją zgarnąć w ramach współpracy ze Sztukaterem. Powoli kończę i nie rozczarowałam się, jest w niej wszystko za co można lubić autora Targowiska próżności.
   Podróże Guliwera Jonathan Swift Również recenzentka przytulona w ramach uzupełniania dziecięcej klasyki. Następna lektura w kolejce.
   Dolina Białej Wody Piotr Narwaniec To recenzencki strzał w ciemno. Książka o wspinaniu, choć nie do końca. Przeczytana i zrecenzowana, tekst wkrótce pojawi się na blogu.
   Barnim, Kamienie Bernard Berg Przymierzałam się do tego opowiadania od jakiegoś czasu, w końcu zdecydowałam się przygarnąć je do recenzji. Jestem zaintrygowana.
   Gianca Jacek Łukawski A na czytniku widać darmowego e-booka udostępnionego dzięki uprzejmości wydawnictwa SQN Imaginatio (naprawdę ich lubię, bo to nie pierwszy taki e-book od nich). Opowiadanie osadzone w świecie Kronik Martwej Ziemi. Nic tylko czytać! (jak już znajdę czas).

   No i dobrnęłam do końca. Wiem, że jakość zdjęć pozostawia co nieco do życzenia, ale mówi się trudno, musiałabym znów zbierać książki (rozstawione już w różnych miejscach na różnych półkach) a moje wewnętrzne zwierzę (leniwiec oczywiście) znów wygrało. Poza nielicznymi wyjątkami nie mam pojęcia kiedy i w jakiej kolejności sięgnę po zaprezentowana książki, pewne jest to, że kiedyś na pewno. Zapowiedziane notki na pewno pokażą się w tym miesiącu na blogu, a możliwe, że jeszcze jakąś ekstra dorzucę. No i mogę spokojnie zbierać kolejne porcje książek do następnego stosiku.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Szczęśliwa ziemia

Autor: Łukasz Orbitowski
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2013

   Moja przygoda z twórczością Łukasza Orbitowskiego zaczęła się dość późno, bo dopiero od „Legend Polskich”, projektu grupy Allegro. Jednak zarówno lektura opowiadania „Niewidzialne” umieszczonego w pierwszym zbiorze, jak i późniejszy „Wywiad z Borutą” zachęciły mnie do bliższego poznania dzieł tego autora. Gdy tylko nadarzyła się okazja sięgnęłam po „Szczęśliwą ziemię” jedną z kilku jego powieści nominowanych do nagrody imienia Janusza Zajdla.

   Bohaterami „Szczęśliwej ziemi” jest grupa przyjaciół mieszkających w niewielkim miasteczku na Dolnym Śląsku. Ich rodzinne Rykusmyku nie oferuje niczego, co byłoby interesujące dla młodych ludzi wchodzących w dorosłość, dlatego większość z nich poszukuje szczęścia gdzie indziej. Jednak miasteczko skrywa w sobie groźną tajemnicę i bohaterowie nie pozostają wobec niej obojętni.

   Akcja powieści osadzona jest w kilku miejscach. Kluczowym pozostaje Rykusmyku, które spina klamrą wszystkie poruszone wątki. Poznajemy jednak również Kraków, Warszawę i Kopenhagę. Każda ze scenerii została przedstawiona z niezwykłą drobiazgowością świadczącą o tym, że autor doskonale wiedział o czym pisze. Urokliwe zakamarki, prozaiczne uliczki, zwyczajne kawiarnie, to wszystko znajdziemy na kartach tej książki. Sposób przedstawienia poszczególnych miejsc sprawia wręcz namacalne wrażenie, dzięki czemu bez problemu odnajdujemy się każdym z nich.

   Jednak to nie świat przedstawiony jest w tej powieści najważniejszy, gdyż na pierwszym planie są marzenia bohaterów, którzy gotowi są poświęcić bardzo wiele, byle tylko osiągnąć to czego pragną. Jest to opowieść o tym, jak wysoką cenę przychodzi czasem zapłacić, za to czego chcemy, zwłaszcza, gdy próbujemy osiągnąć to drogą na skróty. Czy jesteśmy gotowi zapłacić? Czy zdając sobie sprawę z tego, czym przyjdzie nam zapłacić również zdecydowalibyśmy się na zmianę? To tylko dwa z wielu pytań, od których nie sposób się uwolnić podczas lektury. Bohaterowie postawieni przed szansą zmiany swojego życia, skwapliwie z niej skorzystali, jednak to czego oczekiwali nie było wcale tym, co udało im się otrzymać a cena jaką przyszło im zapłacić była wysoka. Czy czegoś ich to nauczyło?

   Łukasz Orbitowski wspaniale nakreślił charaktery bohaterów. Są ludźmi z krwi i kości. Słabymi, a jednak zdolnymi odnaleźć w sobie ogromne pokłady siły. Tchórzliwi, a jednak potrafiący dokonać odważnych czynów. Dzięki takim kontrastom stają się niezwykle autentyczni. Spośród nich wyróżnia się centralna postać opowieści – słyszący głosy Szymek, jedyny z całej grupy przyjaciół, który nie uległ złudzeniu łatwości osiągnięcia celów i spełnienia marzeń.

   Autor idealnie dawkuje czytelnikowi grozę. Sączy się ona delikatnie z przedstawionych wydarzeń, budząc niepokój i zainteresowanie. Nie znajdziemy tu drastycznych scen ani mrożących krew w żyłach zwrotów akcji. Pozornie zwyczajne wydarzenia mają w sobie jakiś nieuchwytny pierwiastek grozy, budzący świadomość, że nic z tego, co zostało przedstawione nie jest dziełem przypadku. Wszystko ma swoją przyczynę i każde wydarzenie można wytłumaczyć. Rozwiązanie zagadki podziemi zrujnowanego zamku w Rykusmyku przypomina kryminalne śledztwo. Poszlaki i ślady zbierane przez Szymka powoli prowadzą czytelnika do rozwikłania tajemnicy i odkrycia skąd bierze się narastający strach.

   „Szczęśliwa ziemia” to godna polecenia książka. Napisana przystępnym językiem, którego niuanse idealnie oddają emocje bohaterów i nastrój miejsc będących tłem dla rozgrywających się wydarzeń. Akcja nie jest jej najważniejszym elementem i choć wszystkie zwroty i zawirowania mają ogromne znaczenie, to jednak nie są tym, co najbardziej przykuwa uwagę czytelnika. Powieść stawia pytania  i zmusza do myślenia. Ilu z nas zachowałoby się tak jak Szymek a ilu wybrałoby łatwiejszą drogę? Czy tak łatwo można się oprzeć pokusie spełnienia marzeń, nawet gdy wiemy, że cena będzie wysoka a ich realizacja niekoniecznie taka, jak byśmy sobie życzyli? Łukasz Orbitowski po raz kolejny zachwyca zarówno znajomością ludzkiej natury, jak i wnikliwy przedstawieniem otaczającego nas świata. To wszystko sprawia, że „Szczęśliwa ziemia” jest pozycją, po którą naprawdę warto sięgnąć.