piątek, 27 października 2017

Węgierska wiosna

Autor: Krzysztof Jagielski
Cykl: Saga Siedmiogrodzka. Tom II
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Rok wydania: 2016

   Historia Węgier nie należy do najpopularniejszych tematów w dostępnej na naszym rynku literaturze, jeśli już się pojawia to gdzieś z boku, jako niewiele znaczący wątek. Tym większą ciekawość wzbudziła we mnie książka Krzysztofa Jagielskiego zatytułowana „Węgierska wiosna”, w której autor przybliża kulisy powstania węgierskiego i „Wiosny ludów” w połowie dziewiętnastego wieku.

   Fabuła powieści skupia się wokół rodu Stack-Eroes i jest bezpośrednią kontynuacją „Sagi siedmiogrodzkiej” tego samego autora. Książę Stack-Eroes oraz piątka jego dzieci biorą czynny udział w zamieszaniu na Węgrzech. Trzech jego synów i dwóch zięciów wspierają dążenie Węgier do wyzwolenia się spod Cesarstwa Austrowęgierskiego, biorąc czynny udział w bitwach pod dowództwem generała Józefa Bema. W wojennej zawierusze nie zabrakło czasu na prywatne sprawy. Młodzi ludzie kochają się, żenią i w miarę możliwości korzystają z życia.

   Osadzenie fabuły powieści w niezbyt znanych przeciętnemu czytelnikowi realiach historycznych było bardzo dobrym zabiegiem. Historia Węgier wniosła powiew świeżości w literaturze historycznej, zdominowanej przez świat anglosaski. Niestety z wykonaniem nie było już aż tak dobrze. O ile nie można narzekać na brak akcji, gdyż w książce dzieje się sporo i intensywnie, z racji na burzliwy okres rozgrywających się wydarzeń, o tyle trudno w trakcie lektury doświadczyć dramatyzmu, czy z żywym zainteresowaniem śledzić perypetie bohaterów. Kolejne wydarzenia pozbawione są jakiegokolwiek napięcia i ich przedstawienie bardziej przypomina kronikę, niż powieść. Postacie nie stoją przed dylematami, nie muszą rozważać, co będzie dla nich najlepsze, a to co zaplanują wychodzi im bez najmniejszych problemów. Młodzi ludzie, spotykają się, zakochują, żenią, nie natrafiając po drodze na żadne przeszkody, z którymi musieliby się mierzyć. I chociaż ich losom daleko do sielanki, wszak w kraju panuje wojna, w którą są zaangażowani, to w przedstawieniu tego, z czym się spotykają zabrakło choćby odrobiny niepewności i dramaturgii.

   Kreacje postaci niewiele różnią się od sposobu przedstawienia fabuły. Bohaterowie są ze wszech miar uzdolnieni a wszystko czego się podejmują wychodzi im bez większych komplikacji. Skutkiem takiej ich prezentacji jest brak możliwości wejrzenia w ich osobowość. Nie przeżywają wewnętrznych dylematów, nie toczą sporów z najbliższymi, nie muszą podejmować trudnych decyzji. Postępują zgodnie z własnym poczuciem obowiązku i zawsze jest to godne pochwały jako postawa prawdziwie patriotyczna. To wszystko sprawia, że są to kreacje płytkie i pozbawione polotu. Ponadto mnogość bohaterów wysuwających się na pierwszy i drugi plan opowieści jest uciążliwa z racji na ich niejakie kreacje. Stają się przez to tylko pustymi nazwiskami, za którymi nie  kryje się zbyt wiele.

   Kolejnym dość uciążliwym mankamentem książki jest jej język. Powieść czyta się wyjątkowo źle. Z jednej strony znajdziemy tu mnóstwo archaizmów i słów typowych dla języka węgierskiego, z drugiej zaś, przyjemne wrażenie bogactwa językowego skonfrontowane zostało z fatalną składnią. Zdania są przesadnie stylizowane na archaiczne i o ile można by to zrozumieć, gdyby chodziło o wypowiedzi bohaterów, o tyle w opisach męczy. Tym bardziej, że z powodu dziwnego szyku wyrazów w zdaniach, często trzeba się zastanowić o co tak naprawdę w nich chodzi. To sprawia, że każda strona jest dość męczącym wyzwaniem.

   „Węgierska wiosna” to książka z dużym potencjałem. Porusza niezbyt znane „szaremu czytelnikowi” fragmenty historii Europy i mnoży się od bohaterów, których losy można by śledzić z prawdziwym zainteresowaniem. Niestety znacznie gorzej wyszło z wykonaniem. Nużąca i męcząca fabuła oraz powierzchowna i zbyt wyidealizowana kreacja postaci już same w sobie są sporą wadą. Gdy do tego dodamy okropną składnię, powodującą, że ciężko jest przebrnąć przez kolejne strony, to w efekcie otrzymujemy dzieło wyjątkowo trudne w lekturze.

Za książkę dziękuję portalowi Sztukater.

poniedziałek, 23 października 2017

Symfonia złoczyńcy

Autor: Doina Lungu
Tytuł oryginału: 
Tłumaczenie: Olga Bartosiewicz
Seria: Czyli nigdzie
Wydawnictwo: Korporacja Ha!Art
Rok wydania: 2016

   „Symfonia złoczyńcy” to debiutancka powieść, młodziutkiej raptem dziewiętnastoletniej Mołdawianki. Książkę jest tym ciekawsza, że pisarka umieściła jej akcję w Krakowie, w którym, jak się przyznaje nigdy nie była, a całą swoją wiedzę o nim i o Polsce czerpała z internetu. Jak wyszło? Po lekturze mam dość mieszane uczucia, choć fakt, że jest to kryminał nieco ratuje sytuację.

   Mimo zachęcającego opisu na okładce samego Krakowa i okolicznej Wieliczki jest w powieści niewiele. Miejsca pełnią rolę statystów – po prostu są. Nie znajdziemy tu szczegółowych opisów, czy odmalowanych pejzaży, zabrakło nawet miejsc charakterystycznych dla danych miejscowości. Wspomniana jest kopalnia soli w Wieliczce ale jedynie w kontekście, że od czasu umieszczenia jej na liście dziedzictwa Unesco, popularność regionu wzrosła. W przedstawionym Krakowie nie znajdziemy nawet tyle. Na kartach powieści pojawiają się bary, domy i mieszkania, które mogłyby być gdziekolwiek.

   Samych Polaków również prawie w powieści nie ma. Pojawia się kilkoro bohaterów oraz jacyś bliżej niekreśleni ludzie w tle. Szalejąca artystyczna młodzież, czy społeczność małego miasta zostały przedstawione bez cech szczególnych, zgodnie ze stereotypowym wyobrażeniem. U bohaterów powieści na próżno szukać cech związanych z pochodzeniem. Mamy ojca tyrana, kobiety z religijną obsesją, czy rodziców wyrzekających się swej dorosłej córki po tym, jak oświadczyła, że jest homoseksualistką. Takie zachowania, choć można spotkać w Polsce, można też spotkać w wielu miejscach na świecie. Żadna z cech bohaterów nie ma znamion narodowości.

   Głównymi bohaterami powieści są Adam, Ewa, Eliza i Anna. Pochodzący z patologicznej rodziny mężczyzna w muzyce i religii znajduje ujście dręczących go traum z dzieciństwa. Komponuję symfonię, w której wyraża wszystkie silne emocje, które dręczą go w dorosłym życiu. W konserwatorium muzycznym poznał swą przyszłą żonę – Ewę. Jest to kobieta obsesyjnie religijna i oddana swemu panu i władcy – mężowi. Gotowa zrobić dla niego absolutnie wszystko. Eliza i Anna to dwie młode dziewczyny. Pierwsza jest bogatą artystką, która zawsze na pierwszym miejscu stawia miłość własną. Anna zaś po odkryciu swej tożsamości płciowej w Elizie odnajduje miłość swojego życia. Relacje między całą czwórką są przedstawione dość żywiołowo. Każde z nich jest narratorem, w związku z czym mamy wgląd w cały szereg rządzących nimi uczuć i myśli kierujących ich postępowaniem.

   Ta powieść to przede wszystkim kryminał i jako taki, sprawdza się całkiem nieźle. Mamy szereg tajemniczych morderstw, mamy dziwnych, budzących niepokój bohaterów i zakończenie wyjaśniające kim jest morderca i dlaczego popełnił wszystkie zbrodnie. Efekt nieco psuje zmienność postaci narratora. I choć oddanie głosu mordercy nie jest niczym nowym czy niezwykłym w kryminale, rzadko kiedy już od pierwszej strony poznajemy go z imienia i nazwiska, co pozwala na połączenie go ze zbrodniami. Wprawdzie rozwiązanie zagadki nie jest aż tak oczywiste, to jednak nie jest też zbyt zaskakujące.

   Książkę czyta się swobodnie i lekko. Język nie należy do trudnych a użyte słownictwo jest stosunkowo proste i łatwe w odbiorze. Pomimo osadzenia akcji w świecie ściśle związanym ze sztuką – muzyk i malarka, nie uświadczymy tu zbyt wielu specjalistycznych słów oddających, czy  to niezwykłość brzmienia, czy też zachwyt obrazem. Sztuka została przedstawiona w bardzo laicki sposób.

   „Symfonia złoczyńcy” nie jest złą książką, a biorąc pod uwagę młody wiek autorki, wypada całkiem nieźle. Jest to przyjemnie wciągający kryminał, w którym spotykamy ludzi z poharataną psychiką. Ca ważne i niezbyt częste u debiutujących pisarzy, Doina Lungu konsekwentnie trzyma się przyjętej konwencji i zachowanie bohaterów oraz ich charakter pozostają spójne. W żadnym momencie książki nie odczuwamy, że coś jest nie tak, jak być powinno. Dlatego mimo swoich wad książka świetnie się sprawdza na relaks w słoneczne popołudnie.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

poniedziałek, 16 października 2017

Stosik jesienny

   Jesień coraz piękniej manifestuje swą obecność, pora więc przyszła i na jesienny stosik. Sporo zakupów, trochę recenzentek i nawet jedna nagroda i gratis się trafiły. Tematyka jak zawsze zróżnicowana. Trochę fantastyki, sporo książek dla dzieci, ale też i troszkę literatury popularno-naukowej. Całość w dwóch dość ładnych stosikach, choć pierwszy z nich nieco nieforemny.


   Od dołu licząc:
   Mapy Daniel Mizieliński, Aleksandra Mizielińska Kupiłam tę książkę zupełnie w ciemno, w ostatnich internetowych zakupach i jestem zachwycona. Idealna pozycja dla dzieci rozpoczynających przygodę ze szkołą, z takich do wielokrotnego zaglądania.
   Wielki konkurs kup Guido van Genechten Recenzentka i przy okazji kolejna książka tego autora u mnie. Z racji posiadania w domu siedmiolatka temat mocno na czasie, choć z takiej fekalnej tematyki są lepsze tytuły.
   Bóbr. Pracowity mąciwoda Wojciech Misiukiewicz Druga z recenzentek, album - monografia o bobrze, oprócz przepięknych zdjęć, sporo w niej wartościowego teksu. Jestem zadowolona z wyboru.
   Atlas lądów niebyłych Edward Brooke-Hitching Na tę książkę czaiłam się od kiedy zobaczyłam zapowiedzi Rebisa. Kupiłam wraz z ostatnią bytnością w księgarni internetowej.
   Bestiariusz słowiański. Część druga, Bestiariusz słowiański Paweł Zych, Witold Wargas Kolejne dwie książki, które gdzieś za mną chodziły, no to kupiłam.
   Dezerter. Poroniona generacja Krzysztof Grabowski To akurat prezent dla męża, miłośnika Dezertera. Jest w niej wiele różności: zdjęcia, testy, wywiady.
   Liczby i kolory Aleksandra Artymowska Świetna, dwustronna książeczka dla maluchów. Recenzentka od Sztukatera.
   Improwizator Hans Christian Andersen Do jego baśni mam sentyment, trzeba go było zweryfikować z powieścią "dla dorosłych". Również recenzentka.
   Posiadacz John Galsworthy Ostatnia z recenzentek i kolejna książka, którą miałam w dalszych lub bliższych planach. Jako jedyna z recenzentek jeszcze nie przeczytana.
   Czerwona kraina Joe Abercrombie Do uniwersum Pierwszego prawa mam spory sentyment, więc przy okazji zakupów sięgnęłam też po tę powieść.
   Kupa. Przyrodnicza wycieczka na stronę, Robale. czyli co nas zżera Nicola Davies, Neal Layton Pierwszą z tych książeczek miałam okazję kiedyś przeczytać i zachwyciła mnie mnogością przyrodniczych ciekawostek. Drugą kupiłam w ciemno i również jestem zadowolona. Syn zachwycony.


A to już drugi, bardziej foremny stosik.

   Poezje Krzysztof Kamil Baczyński Robiąc zwykłe zakupy, natrafiłam na tak piękne wydanie poezji tego autora, nie sposób było odmówić.
   Poezje Maria Pawlikowska-Jasnorzewska Identyczna historia, co z poprzednią. Wzięłam więc obie.
   Ślady Jakub Małecki O tym, że ta książka ma się pojawić w niezłej cenie dowiedziałam się z fanage'u wydawnictwa. No to, skoro byłam na zakupach, to wzięłam, zwłaszcza, że niedawna lektura Dygotu zrobiła na mnie dobre wrażenie.
   Jak wytresować Cthulhu. Tom II Coś na dachu Maciej Jasiński To niespodziewana wygrana w konkursie. Jako, że tom drugi, to pewnie będę musiała poszukać sobie pierwszej części.
   Bezsenni Michał Jamiołkowski A to zupełnie niespodziewany gratis od wydawnictwa Genius Crations. Załapałam się na jedną z pięciuset ostatnich paczek przedsprzedażowych, do których dorzucali gratis, z racji na spore zamieszanie z pakowaniem książek.
   Wiedźma jej królewskiej mości, Spalić wiedźmę Magdalena Kubasiewicz Wzięte nieco w ciemno, w ramach akcji pomocowej dla ofiar nawałnicy, która miesiąc temu przeszła przez Bory Tucholskie.
   Zaszyj oczy wilkom, Noc między tam i tu Marta Krajewska Na pierwszą z nich czekałam bardzo niecierpliwie, gdyż Idź i czekaj mrozów mnie zachwyciła. Zobaczymy jak będzie z tą. Również kupione w przedsprzedaży w ramach akcji pomocowej.

   No i tyle, jak zwykle jest co czytać i jak zwykle nie mam pojęcie, kiedy po nie sięgnę ani tym bardziej w jakiej kolejności.

piątek, 13 października 2017

Tajemnica Mirtowego pokoju

Autor: Wilkie Collins
Tytuł oryginału: The dead secret
Tłumaczenie: Joanna Wadas
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   Kilka lat temu wydawnictwo Zysk i S-ka przypomniało polskim czytelnikom postać dziewiętnastowiecznego, angielskiego pisarza Wilkie Collinsa publikując jego najbardziej znaną powieść zatytułowaną „Księżycowy kamień”. Od tego czasu kolejne utwory autora ukazywały się w Polsce za sprawą wydawnictw Zysk i S-ka oraz MG. To drugie, które w swych planach wydawniczych nie stroni od klasyków, niejednokrotnie przedstawia polskim czytelnikom utwory debiutujące w naszym kraju. Tak jest również z Wilkie Collinsem, a „Tajemnica Mirtowego Pokoju” to jedna z tych powieści, która po wielu latach od napisania trafiła w końcu nad Wisłę.

   Powieść rozpoczyna śmierć, pani Treventon umiera po długotrwałe pozostawiając pogrążonego w żałobie męża i osieracając pięcioletnią córkę. Przed śmiercią wzywa do siebie wierną służącą – Sarę  Leeson, z którą dzieli straszną tajemnicę, której ujawnienie wywróci do góry nogami życie kilku osób i przyniesie im ogromne cierpienie. Umierająca, w ramach ostatniej spowiedzi nalega, by dziewczyna wyznała prawdę kapitanowi Trevertonowi, pisząc list, w którym przyznaje się do czynu sprzed kilku lat. Sara broni się przed wypełnieniem ostatniej woli swej pani i choć ta zmusza ja do przysięgi, udaje jej się uniknąć tej najważniejszej. Obiecuje, że nie zniszczy listu ani go nie wyniesie z Porthgenna Tower. Dziewczyna, pewna, że ujawnienie listu przyniesie więcej szkody niż korzyści ukrywa go w Pokoju Mirtowych, położonym w nieużywanym od lat północnym skrzydle, po czym ucieka, nie pozostawiając po sobie śladów. Po tak gwałtownym wstępie, fabuła przeskakuje o piętnaście lat, a na pierwszy plan powieści wysuwa się dwudziestoletnia Rosamond Treverton, nie mająca pojęcia o dziwnych okolicznościach towarzyszących śmierci matki.

   Opowieść skupia się wokół dwóch kobiet, z jednej strony znajduje się Sara Leeson, niemłoda już służąca, która od lat dźwiga zbyt ciężkie brzemię, powoli wysysające z niej wszelkie życiowe siły. Kobieta jest przesądna, tchórzliwa i uległa. Przed laty jej uległość była źródłem problemów, które na siebie ściągnęła, teraz jej życiem rządzi lęk przed konsekwencjami ujawnienia strasznej tajemnicy. Jej zupełnym przeciwieństwem jest Rosamond Frankland. Jest silna i ufna, niezachwianie wierzy w miłość ociemniałego męża, przed którym przyrzeka nie mieć żadnych sekretów. Przypadkowe spotkanie obydwu kobiet budzi w tej drugiej ogromną ciekawość odnośnie tajemnicy skrytej w Porthgenna Tower.

   Jest to powieść o tym, jak ciężko jest nieść brzemię tajemnicy, której ujawnienie może mieć tragiczne skutki, a której ukrycie wydaje się być dziecinnie łatwe. Ścierają się tu słabość i strach z siłą, wiarą i mocnym poczuciem moralności. Zmusza do zadania sobie pytania, jakbyśmy postąpili w sytuacji, w jakiej znalazła się pani Frankland. Czy uleglibyśmy słabości, by zachować to co mamy, czy może zaryzykowalibyśmy utratę wszystkiego w imię prawdy? Na przykładzie Sary, wyraźnie widać, że ukrywanie tajemnicy to tylko pozornie łatwiejsze wyjście.

   Książkę czyta się wyśmienicie. Jest napisana pięknym, bardzo plastycznym językiem idealnie oddającym niełatwe stany emocjonalne bohaterów. Wszechwiedzący narrator co rusz zagląda w psychikę obu kobiet, przedstawiając uczucia jakie nimi miotają. Równie szczegółowo oddane zostały okoliczności przyrody i mroczna atmosfera opuszczonego dworu Porthgenna Tower. Wielokrotnie złożone zdania sprawdzają się w tej roli idealnie, a bogactwo słownictwa podkreśla malowniczość użytego języka. Jak przystało na dziewiętnastowieczną powieść, często równie ważnym jest to co przekazują kolejne zdania, jak i to co można wyczytać między nimi, co czytelnikowi zostało przekazane nie wprost.

   „Tajemnica Mirtowego Pokoju” to wspaniała, wciągająca powieść, w której poszukiwanie rozwiązania tajemnicy niesie sobie przede wszystkim ogromny ładunek emocjonalny realnie wpływając na zachowania i samopoczucie bohaterów. Łączy w sobie mrok typowy dla powieści gotyckich z moralnym pytaniem o to czy prawda zawsze jest najważniejsza. Lektura upływa bardzo przyjemnie, budzi wiele emocji i nie pozwala zbyt szybko o sobie zapomnieć. 

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

niedziela, 8 października 2017

I co teraz?

Autor: Guido van Genechten
Tytuł oryginału: Wat zou jij doen?
Tłumaczenie: Ryszard Turczyn
Wydawnictwo: Adamada
Rok wydania: 2016

   Do sięgnięcia po książkę „I co teraz?” Guido van Genechten skusiła mnie jej tematyka. Samoakceptacja i tolerancja to dwie niezwykle ważne rzeczy, które od maleńkości powinny być wpajane dzieciom. Ta pozycja  w prosty i zabawny sposób tłumaczy je obie dzieciom zaczynającym swoją przygodę z literaturą.

   Bohaterem opowieści jest mały chłopiec, który obudziwszy się pewnego ranka odkrył na swojej głowie parę dorodnych, pięknie ukształtowanych jelenich rogów. No i co teraz? Przecież nikt kogo zna, nie ma czegoś takiego na głowie. Ukryć je ciężko, usunąć się nie dadzą, jedynym wyjściem jest je zaakceptować, a wtedy można pomyśleć o tym, by znaleźć dla nich jakieś zastosowanie. Wszak z rogami może być całkiem zabawnie, a to że nikt inny nie ma takich sprawia, że jest się wyjątkowym. Bycie wyjątkowym jest fajne, a może gdzieś kiedyś uda się spotkać kogoś, kto też tak ma.

   Dzieci bardzo często by czuć się spełnione społecznie dążą do tego, by mieć wszystko identyczne jak ich rówieśnicy, to daje im poczucie wspólnoty i pomaga kształtować własną tożsamość. W tym wieku niezmiernie ważne jest, by mimo wszystko nauczyły się akceptować same siebie, nawet jeśli czymś się różnią. Ta książka w bardzo przystępny sposób pokazuje, że nawet najdziwniejsze odchylenia od normy nie są niczym złym, i że nawet pomimo nich można być pełni szczęśliwym.

   „I co teraz?” mimo niewielkiej objętości jest dość sporą książką. Duży (większy od A4) format i sztywne oprawy sprawiają, że jest nieco nieporęczna dla rąk małego czytelnika. Duże, utrzymane w pastelowej brązowo niebieskiej tonacji ilustracje są przyjemne dla oka. Niestety pojedyncze wersy, czasem zdania porozrzucane po całej powierzchni stron giną wśród ilustracji i łatwo można je przeoczyć. Tym bardziej, że nie ma żadnego schematu według, którego ułożone by były pola tekstu. Czasem pojawiają się w górnej, czasem w dolnej części strony. Użyta czcionka jest duża i czytelna, tak że nawet fragmenty tekstu umieszczone na barwnym tle bez problemu można odczytać.

   Pod względem językowym nie jest to wymagająca pozycja i idealnie się nadaje dla młodych czytelników. Narracja w drugiej osobie liczby pojedynczej i bezpośrednie zwroty do czytelnika sprawiają, że dziecko nie tylko poznaje perypetie małego rogatego chłopca, ale i automatycznie stawia się na jego miejscu, tak że sam zaczyna poszukiwać odpowiedzi na podane pytania.

   Książka nie tylko zmusza do refleksji ale i bawi. Kolejne przykłady w jaki sposób chłopiec próbuje sobie poradzić z problemem, by w końcu go zaakceptować budzą uśmiech. Ukrywanie rogów, a następnie ich wykorzystanie na przeróżne sposoby (jako wieszak, bożonarodzeniowa choinka, czy ptasie lądowisko) zostało zobrazowane na ilustracjach, które prowokują salwy śmiechu u małego czytelnika.

   „I co teraz?” to zabawna książka, poruszająca bardzo ważne tematy. Z jednej strony niesie czytelnikowi sporą dawkę humoru, z drugiej zaś zmusza go do przemyśleń i pomaga budować pewność siebie. Jej jedyną, ale dość uciążliwą wadą jest bardzo nieporęczny format, który nie tylko utrudnia lekturę, zmuszając do szukania słów na wielkiej przestrzeni papieru, ale i sprawia, że dziecku trudno utrzymać ją w rękach. Jest to jednak mankament, który blednie przy wyraźnej wartości tej pozycji jako książki, kształtującej młodego odbiorcę.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

piątek, 6 października 2017

Ukryte życie lasu

Autor: David Haskell
Tytuł oryginału: The forest unseen
Tłumaczenie: Katarzyna Sosnowska
Wydawnictwo: Feeria science
Rok wydania: 2017

   „Ukryte życie lasu” Davida Haskella jest jedną z pozycji, które cieszą się ostatnio sporą popularnością. Popularno-naukowe książki o przyrodzie przeżywają swój rozkwit, zwłaszcza, gdy większy nacisk położony został na ich popularny, niż naukowy aspekt. Jako miłośniczka przyrody i fanka książek sir Davida Attenborough po „Ukryte życie lasu” sięgnęłam ze sporymi oczekiwaniami. Nie mogę stwierdzić, bym się zawiodła, jednak wrażenia z lektury mam na tyle mieszane, że trudno mi o jednoznaczne ocenienie tej książki.

   W czterdziestu trzech rozdziałach autor prezentuje życie toczące się wokół niewielkiego wycinka pierwotnego, górskiego lasu w Tennessee. Zmieniające się pory roku determinują zmiany jakie zachodzą w małym kręgu wybranym przez autora. Większość rozdziałów dotyczy życia podglądanego przez lupę, ale o większych zwierzętach i roślinach David Haskell również wspomina.

   Jest to książka o ekologii rozumianej zgodnie z encyklopedyczną definicją jako nauka o zależnościach między różnymi organizmami oraz między nimi a otaczającym ich środowiskiem. Żadna roślina czy zwierzę nie jest tu rozpatrywana w oderwaniu od reszty – innych stworzeń, towarzyszących im mikroorganizmów oraz uwarunkowań geologiczno-klimatycznych jakie mają na nie wpływ. Liczni bohaterowie tej książki pozostają w ścisłym związku ze swoją ewolucyjną historią, dzięki której w chwili obecnej wyglądają i zachowują się w taki a nie inny sposób. Całościowe ujęcie tematu jest ogromną zaletą tej książki i pozwala autorowi wyjść daleko poza wybrany przez niego niewielki wycinek leśnego ekosystemu. Nie pominięto też ogromnej roli człowieka w kształtowaniu i modyfikowaniu otaczającego nas świata.

   Tym co wyróżnia tę książkę spośród podobnych pozycji z jakimi miałam wcześniej do czynienia jest język. Niezwykle plastyczny i poetycki, pełen rozbudowanych metafor i porównań. Taki sposób napisania książki odziera ją zupełnie z naukowego charakteru, choć słownictwo ściśle związane z biologią również tu znajdziemy. Z jednej strony jest to jej zaletą, z pewnością z większą chęcią po taką pozycję sięgnie czytelnik, którego naukowe pozycje odstraszają trudnym językiem i skomplikowanym słownictwem. Z drugiej strony może to być wadą dla bardziej obeznanych z tego typu pozycjami czytelników, którzy po tę książkę sięgnęli w poszukiwaniu konkretnych informacji. Jedni i drudzy znajdą tu sporo informacji oraz próby wyjaśnienia wielu zjawisk obecnych w przyrodzie podane w sposób zrozumiały, choć może trochę zbyt upiększony.

   „Ukryte życie lasu” to dobra książka, do której niezmiernie trudno było mi się przekonać. Jako wytrwała czytelniczka znacznie bardziej naukowych pozycji, niezbyt dobrze odnalazłam się w zastosowanym tu języku przepełnionym poetyzmem. Sporo tu też życiowej filozofii i dywagacji przenoszących zjawiska obecne w przyrodzie w aspekty egzystencji człowieka, zarówno w ujęciu globalnym, jak i jako indywidualnej jednostki.

   Książkę Davida Haskella z czystym sercem mogę polecić wszystkim miłośnikom przyrody, choć osobom ze sporą wiedzą czy wykształceniem biologicznym może wydać się zbyt luźna stylistycznie. Co niezmiernie ważne, nie znajdziemy tu rzeczowych błędów i wszelkie informacje, choć zostały podane w bardzo plastyczny sposób nie odbiegają od współczesnej wiedzy biologicznej (wprawdzie trafiło się nazwanie kleszcza owadem, ale podejrzewam tutaj raczej wpadkę tłumacza, niż brak wiedzy autora). Warto sięgnąć po „Ukryte życie lasu” by w pełni zdać sobie sprawę z ekologicznych zależności jakie mają miejsce w świecie, w którym żyjemy, a które na co dzień nam umykają, mimo że mamy je na wyciągnięcie ręki.

Za książkę serdecznie dziękuje portalowi Sztukater.

niedziela, 1 października 2017

Huzar

Autor: Arturo Perez Reverte
Tytuł oryginału: El Husar
Tłumaczenie: Joanna Karasek
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2014

   Zanim Arturo Perez Reverte stał się rozpoznawalnym pisarzem był korespondentem wojennym. Relacjonował wydarzenia z konfliktów zbrojnych na Bałkanach, w Afryce, czy w Zatoce Perskiej. Nie zaskakuje zatem, że jego debiutancka powieść traktuje właśnie o wojnie. Napisany ponad trzydzieści lat temu „Huzar” z powodu niezbyt fortunnie wybranego wydawcy przeleżał mnóstwo czasu, zanim został wydany ponownie i ruszył na podbój światowych rynków księgarskich.

   Bohaterem powieści jest młody porucznik wojsk napoleońskich, członek elitarnej jednostki huzarów, do której dostęp mają tylko nieliczni. Huzarzy słyną z prędkiej do pojedynków ręki, dumy oraz ogromnej odwagi. Prawdziwy huzar nie boi się niczego, z podniesionym czołem stając na wprost niebezpieczeństwa. Młody Frederic Glüntz z wyróżnieniem ukończył szkołę i trafił na front do Hiszpanii, oczekując na jedną z wielu potyczek, będących jednocześnie jego chrztem bojowym. Z licznych dialogów i wspomnień wyłania się obraz nakarmionego opowieściami o chwale Frederica, który gdzieś w głębi odczuwa lęk, tłumiony jako niegodny huzarskiego munduru.

   Akcja książki zamyka się w kilkudziesięciu godzinach. Począwszy od nocy wypełnionej oczekiwaniem przed walką, poprzez potyczkę w ciągu dnia aż do kolejnego wieczora już po bitwie.  Noc wypełniają Fredericowi rozmowy z przyjaciółmi i oczekiwanie na swoją pierwszą kawaleryjską szarżę. Porucznik, który poznał wyidealizowany obraz bitwy tłumi w sobie niepokój, nie dopuszczając go do głosu. Wszak dla huzara największą chwałą jest polec w pełnej splendoru walce z równymi sobie. Gdy rzeczywistość zaczyna odbiegać od wyidealizowanego obrazu, Frederic nie akceptuje jej, oszukując sam siebie, że wojna to przede wszystkim cześć i chwała.

   Arturo Perez Reverte we wspaniały sposób skonfrontował wyobrażenie wojny z nią samą. Z jednej strony mamy oczekiwanie na wspaniałe pojedynki i spektakularne walki, w rzeczywistości zaś rozproszonych po lesie partyzantów, gotowych w każdej chwili zadać cios w plecy lub wypruć flaki z osamotnionego najeźdźcy. Młody Frederic broni się przed obrazami, które widzi, nie dopuszcza ich do siebie, dopóki sam nie znajduje się w krytycznej sytuacji. Brud, głód i okrucieństwo są rzeczywistymi twarzami wojny, pudrowanymi przez opowieści o bohaterstwie i szlachetności. 

   Koncepcyjnie powieść przypomina nieco grecką tragedię. Od samego początku czujemy silne napięcie, które z czasem tylko wzrasta, by pod koniec sięgnąć zenitu. Domyślamy się, jak zakończy się powieść, co jednak nie przeszkadza niecierpliwie chłonąć kolejnych stron. Z naiwnych i aroganckich wypowiedzi bohaterów wyłania się ich brak wiedzy i wiara w propagandowe hasła. I choć pojawia się tu również głos rozsądku, w postaci zrezygnowanego weterana, jest on bagatelizowany niczym przepowiednie Kasandry.

   Językowo książka wypada dobrze. Bogate słownictwo i nieskomplikowana składnia wprawdzie nie oczarowują czytelnika, ale pozwalają na swobodną lekturę i skupienie się na przekazywanej treści. Książka jest w pewnym sensie subiektywnym sprawozdaniem z jednego dnia wojny, w którym wyraźnie widać zmianę podejścia do niej jego autora. Biorąc pod uwagę dziennikarską działalność Artura Pereza Reverte taka forma powieści nie zaskakuje.

   „Huzar” to krótka, ale i bardzo esencjonalna powieść. W prostej opowieści Frederica wyłania się prawdziwy obraz wojny, niezmiernie daleki od wyidealizowanego, jakim karmieni są młodzi rekruci. Trudno oprzeć się wrażeniu, że choć akcja umieszczona została w czasach napoleońskich, to pod wieloma względami wojna wciąż pozostaje taka sama a rekrutów mami się szlachetnymi obrazami.