niedziela, 7 października 2018

Trójca


Skuta lodem dusza
Boi się otworzyć
Ze strachu, że gdy lód się stopi
Nie zostanie nic

Zbolałe serce
Roni bezgłośnie
Krwawe łzy
Cierpiąc katusze

Z nieruchomych ust
Nie padnie nawet słowo
Skrępowane zażenowaniem
Błahości powodu

Strach mrożący duszę
Ból rozrywający serce
I wstyd zaszywający usta
Nieświęta trójca

Która sprawia, że zamiast mówić
Milczę
Pogrążając się w samotności
Oddając rozpaczy

Jednak jesteś Ty

Jedyny, który potrafi
Roztopić lód
Ukoić ból
Przełamać wstyd

Dziękuję Ci

sobota, 7 lipca 2018

Trzech geniuszy

Na tajną naradę zaproszono trzech geniuszy. Geniusz matematyczny w osobie Alberta Einsteina, geniusz strategii w postaci Napoleona Bonapartego i geniusz logiki i znajomości natury ludzkiej w postaci Sherlocka Holmesa. Zaproszenia były dziwne, nie można było dojść do tego skąd przyszły,
ani kto je wysłał. Jednocześnie były na tyle intrygujące, że każdy z nich uznał, że nie można ich zignorować. Gdy dotarli na miejsce ich oczom ukazał się niewielki przytulny domek, z rabatkami na zewnątrz i kwiatkami w oknach. Nad czerwonym klinkierowym dachem radośnie ulatniał się dym z komina.

Weszli wszyscy razem mijając w połowie przeszklone drzwi, osłonięte koronkową
firanką. Gdy tylko drzwi się zamknęły ich oczom miast spodziewanego kominka i przytulnego saloniku ukazało się ogromne pomieszczenie. Hala wypełniona była od podłogi po dach książkami. Były tu grube tomiszcza oprawne w skórę, których obicia skrzyły się od złota i klejnotów. Były pergaminy i papirusy zwoje wprost z Biblioteki Aleksandryjskiej. Dalej wyłaniały się sterty bambusowych książek pochodzące z Dalekiego Wschodu. Jeszcze dalej mieściły się tanie kieszonkowe wydania, byle jak wydrukowane na najnędzniejszym papierze.

- To niemożliwe, by tak niewielki domek mieścił tak potężne wnętrze - oburzył się Albert Eistein

- Dedukuję, że skoro weszliśmy przez tamte drzwi, to jednak jest to możliwe- zripostował Sherlock Holmes

- Ciekawe, gdzie tu jest kuchnia - zmartwił się Napoleon Boanparte

- CISZEJ TAM! -rozległ się potężny głos, który zdawał się rozbrzmiewać prosto w mózgu, z pominięciem uszu. - TO JEST BIBLIOTEKA, A W BIBLIOTECE NALEŻY ZACHOWAĆ CISZĘ! NIE WYJDZIECIE STĄD DOPÓKI NIE PRZECZYTACIE KAŻDEJ ZNAJDUJĄCEJ SIĘ TU POZYCJI! JAK JUŻ TEGO DOKONACIE, MAM DLA WAS ZADANIE, KTÓRE POZWOLI WAM ZMIENIĆ OBLICZE ZNANEGO WAM ŚWIATA! - gdy głos powiedział, co miał do powiedzenia zamilkł, pozostawiając trójkę bohaterów w szoku.

- To nie możliwe! - Wykrzyknął Albert Einstein- Zakładając, że pomieszczenie jest kwadratem o boku n, regały zaś stoją w metrowych odstępach , każdy ma trzy metry wysokości i sześć metrów długości, na każdym regale mieści się x książek. Zakładając, ze znamy wszystkie języki jakie są nam niezbędne by przeczytać te woluminy, na jednąksiążkę poświęcimy około 4 godzin, po pomnożeniu przez x woluminów i y regałów i podzieleniu przez powierzchnie pomieszczenia n^2, wychodzi nam, przeczytanie książek z jednego metra kwadratowego pomieszczenia poświęcimy x*y/n^2 godzin. Zakładając, że będziemy czytać bez przerw skończymy około roku 98456.

- Ale człowiek nie żyje tak długo - zmartwił się Sherlock. - głodny człowiek tym bardziej.

- Słuchajcie chłopaki, znalazłem kuchnię!- dobiegł ich głos Napoleona- a tu mnóstwo jedzenia i wyborne wina, chodźcie tu!

- Domyślam się, że głos dobiega stamtąd- rzekł Holmes wskazując właz w
podłodze, z którego dochodziło światło.

- Hmmm.... Mając stały dostęp do jedzenia, zakładając, że każdy z nas pożyje 80 lat, to w sumie mamy jeszcze 150 lat na czytanie, pozwoli nam to zapoznać się z 1/ 4568 zebranych tu pozycji, może zaczniemy od tych napisanych w znanych nam językach?

- Ja tam zacznę od wina, nie zamierzam czytać, czyichś bazgrołów, wyróbcie jak chcecie- wykrzyknął Bonaparte otwierając obiecująco wyglądająca butelczynę.
- Skup się Napoleon, skądś musiał dobiegać głos, który usłyszeliśmy, a skoro, skądś dobiegał, to ktoś musiał go dobyć, a skoro, myśmy go usłyszeli, to znaczy, że ten ktoś tu był, a skoro teraz go nie ma, to co nam to mówi?

- Że będzie mniej chętnych na wino?

- Że nasz czteroosobowy zbiór pomniejszył się o 1/4?

- Nie! Mówi nam to tyle, że tu jest wyjście i po prostu musimy je odnaleźć!

- A zadanie?- Napoleon po raz pierwszy zainteresował się czymś więcej, niż własnym żołądkiem.

- Jak już wspomniałem, zadanie jest niewykonalne, nawet jakbyśmy żyli i 100 lat to…

- Albert, zlituj się, chyba nie chcesz tu siedzieć do końca życia i czytać! Słuchajcie, ten dziwny głos, mówił, że nie ma stąd wyjścia, więc musimy szukać czegoś, co na wyjście nie wygląda. Napoleon, czy przypadkiem nie znalazłeś tu wychodka?

- A tak, jest tu zaraz za kuchnią.

- Świetnie, sugeruję zatem byśmy spróbowali uciec, przez otwór, którym wydostają się fekalia. Albercie, czy możesz zerknąć?

- Już się robi! Otwór ma 0,6 metra średnicy, czyli zmieści się w nim człowiek, który potrafi zmniejszyć swe wymiary, tak by znalazły się w zbiorze od 0 do 0,6 metra. Po drugiej stronie nie widać nic, co można tłumaczyć, tym, że natężenie światła jest tam niewystarczające dla ludzkiego oka. Zakładam bowiem,że nie mamy tu do czynienia z czarną dziurą. Dochodzę do wniosku, że taka droga ewakuacji jest względnie bezpieczna.

- To na co jeszcze czekamy!- Wykrzyknął Bonaparte- pakując kolejne butelki za pazuchę.

Cała trójka skoczyła w otwór kloaczny, z nadzieją w sercach, i marzeniami o wolności. W przekonaniu, że przechytrzyli tajemniczą postać, która zgotowała im tak ponury kawał. Opadli na coś miękkiego. Gdy tylko wzrok przyzwyczaił się do półmroku zobaczyli przed sobą ogromne sterty gazet i czasopism. Po lewej czasopisma dla nastolatek, dalej ogromna kupa brukowców, gdzieś po środku poradniki dla pań, bardziej w prawo dzienniki i tygodniki. Gdzieś daleko pod ścianą stosunkowo niewielki stos prasy fachowej i naukowej.

- ECH! KOLEJNI NAIWNI, KTÓRZY W LITERACKIM WYCHODKU SZUKAJĄ SZCZĘŚCIA- westchnął głos w ich głowach.- SKORO ZREZYGNOWALIŚCIE Z CZYTANIA
KSIĄŻEK SKAZUJĘ WAS NA CZYTANIE WSZYSTKICH DOSTĘPNYCH NA ŚWIECIE
TYTUŁÓW PRASOWYCH. JAK BĘDZIECIE POSŁUSZNI, POZWOLĘ WAM POCZYTAĆ COŚ CIEKAWEGO, PÓKI CO ZABIERAJCIE SIĘ ZA BRUKOWCE!

Ciemność


Są czasem takie noce
Ciemniejsze od innych
Zupełnie na przekór
Księżycowi w pełni

Gdy czarna chmura
Dusząc otula myśli
przytłacza zmysły
tłumi wolę

Pojawia się zwątpienie
Strach i rozpacz
Choć na pozór
Powodów brak

Rodzi się wtedy potrzeba
Twej mentalnej czułości
Uścisku duszy
Kojącego mrok


sobota, 19 maja 2018

Jan Długosz. Sąd nad kronikarzem

Autor: Andrzej Zieliński
Wydawnictwo: Rytm
Rok wydania: 2017

   Jan Długosz swoim dziełem „Roczniki, czyli kronika sławnego Królestwa Polskiego” zrobił bardzo wiele dla wszystkich ciekawych naszych korzeni i początków państwowości. W swym fenomenalnym i unikatowym w polskim kronikarstwie dziele, nie uniknął błędów, niedomówień i zwykłego koloryzowania historii. Z tym wszystkim rozprawił się Andrzej Zieliński w książce „Jan Długosz. Sąd nad kronikarzem”, której drugie wydanie (pierwsze, okrojone („Oskarżony Jan Długosz” ukazało się w roku 2011 nakładem wydawnictwa Świat Książki.

   Książka ma bardzo nietypową formę i prezentuje zapis rozprawy sądowej, jakiej poddany został wielki kronikarz. W ramach świadków oskarżenia powołani zostają ci, którzy w „Rocznikach” Długosza nie zapisali się pozytywnie. Są to: Mieszko II, Bolesław Zapomniany, Bolesław Śmiały, Wincenty z Szamotuł oraz Gniewosz z Dalewic. Każdy z nich przedstawia czytelnikowi swoją historię z położeniem akcentu na te jej aspekty, które Jan Długosz pominął, zmienił, lub po prostu zmyślił. Z każdym z nich wiąże się konkretny zarzut, obelgi, łgarstwa, pomówienia, czy wykreślenie z historii.

   Nie zabrakło też świadków obrony, w większości późniejszych historyków, którzy podkreślają monumentalność i wagę dzieła Jana Długosza w ustalaniu początków polskiej historii. Jak dowiadujemy się we wstępie, w Polsce dopiero w osobie Długosza znalazł się ktoś, kto podjął się spisywania roczników. Wcześniejsze źródła są bardzo niepełne i niekompletne, najczęściej pochodzą z archiwów kościelnych. Jednak wiele zagranicznych źródeł również pozwala zweryfikować doniesienia Długosza i tym samym uzupełnić białe luki w Polskiej historii. Sam kronikarz nie do wszystkich miał dostęp, garściami za to czerpał z dzieła Galla Anonima, który również w wielu miejscach dał się ponieść fantazji. 

   W książce nie zabrakło też prokuratora i adwokata Jana Długosza. Ten pierwszy wyszukuje luki w jego „Rocznikach” oraz pokazuje, że autor nie tylko dopisywał, to co mu było wygodnie, ale i w przypadku współczesnych sobie lat, pisał pod dyktando protektorów, fałszując tym samym historię. Spośród wszystkich zarzutów, ten jest dla oskarżyciela najcięższym, gdyż biorąc pod uwagę, jak wielu późniejszych historyków bezkrytycznie powielało błędy i przekłamania, jakie znalazły się na kartach „Roczników”, powszechnie znany obraz początków państwa polskiego niekoniecznie jest zgodny z innymi źródłami. Rola obrońcy sprowadza się przede wszystkim do wytłumaczenia z czego wynikały niedopowiedzenia i fantazjowania autora „Roczników”. Nie usprawiedliwia go z jawnych przekłamań dotyczących czasów mu współczesnych, dając jednocześnie do zrozumienia, że nie możemy oceniać jego pracy przez pryzmat tego, jak obecnie pisywane są prace naukowe.

   Książkę czyta się bardzo dobrze. Przytoczenie historycznych postaci w ich własnych osobach jest dobrym zabiegiem i nadaje lekturze pewnej lekkości, sprawiając, że nie jest tylko historyczną rozprawką. Autor pokusił się również o stylizowanie sposobu przedstawiania wydarzeń przez wybranych świadków, co dodaje im wiarygodności. Pozostałe fragmenty czyta się równie dobrze a język jakim posługuje się Andrzej Zieliński jest bardzo przystępny i zrozumiały.

   „Jan Długosz. Sąd nad kronikarzem” to warta uwagi pozycja, która powinna zainteresować nie tylko miłośników historii ale i laików. Padają w niej ważne słowa odnośnie tego, jak podchodzić do historycznych źródeł i jak z nich korzystać. Książka pozwala spojrzeć z dwóch stron na postać Jana Długosza i choć zapada w niej wyrok, to dzięki przytoczonym mowom oskarżenia i obrony, sami możemy ocenić jego zasadność.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

piątek, 11 maja 2018

Noc kota, dzień sowy. Tom I Zamek cieni

Autor: Marta Kładź-Kocot
Cykl: Noc kota, dzień sowy. Tom I Zamek cieni
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok wydania: 2017

   Czasem jest tak, że sięgam po książkę z silnym przeczuciem, że będzie to coś dla mnie, coś co mi się spodoba, czy wręcz zachwyci. Do takich tytułów zawsze mam znacznie większe oczekiwania, ale i patrzę na nie dużo bardziej krytycznie. Taką książką ostatnio była „Noc kota, dzień sowy” Marty Kładź-Kocot, która z niewiadomych względów przyciągała mnie niczym magnes. Dopiero w trakcie lektury okazało się, że to pierwszy tom z planowanej serii i zaprezentowana na jej kartach historia nie została ukończona.

   Dominującym wątkiem w powieści jest miłość. Wielka, silna i spętana złym czarem. Autorka ożywiła wątek jaki świetnie pamiętam z filmu „Zaklęta w sokoła” i rozdzieliła kochających się bohaterów porami dnia. On, w nocy zmienia się w wielkiego burego kocura, ona w dzień transformuje w drobną płomykówkę. Dla siebie mają raptem dwie godziny, zmierzch i świt. Ich miłość, choć zakazana, poza tym, nie natrafia na żadne przeszkody i poznajemy ich w chwili, gdy wegetują razem, pozornie pogodzeni z losem jaki im przypadł. Jednak w cieniu wielkiej miłości Jardala i Mitrii rozwija się wątek polityczny. Wielka polityka związana z enklawą czarodziejów kondensuje się w dyktaturze jednego z wielu, niczym niewyróżniającego się państwa-miasta.

   Marta Kładź-Kocot nakreśliła całkiem interesujące uniwersum. Spotkamy tu magów, którzy uczą się, żyją i pracują w Emain Avalach, gdzie rządy sprawuje rada pod wodzą Evelyn von Stein. Czarodziejka dąży jednak do dyktatury a jej działania budzą niepokój i wprowadzają chaos. Magowie podlegają dwóm podstawowym prawom – nie mogą wpływać na losy świata oraz wymusza się na nich celibat, zwłaszcza w obrębie własnej klasy. Kolejnym dobrze przedstawionym miejscem jest Castelburg, nadmorskie miasto, w którym od kilku lat rządy przejął tajemniczy Książę, którego przedstawicielem jest Machiavello Nicoli. Książę prezentuje dokładnie taką politykę, jaką przedstawił w swym najsłynniejszym dziele Nicola Machiavalli. Jest okrutny lub wyrozumiały, w zależności od tego, jak układa się polityczny interes i co pozwoli rosnąć w siłę nowo powstałej dyktaturze.

   Zarówno do kreacji bohaterów, jak i uniwersum trudno się przyczepić. Są one poprawne i całkiem interesujące. W formie retrospekcji przedstawiona została przeszłość Jardala i Mitrii, dzięki czemu ich działania są w pełni zrozumiałe i nie zaskakują. Niestety postacie z dalszych planów zostały jedynie z grubsza naszkicowane. Zarówno jeśli chodzi o bohaterów negatywnych, jak i pozytywnych. Możemy jedynie dociekać motywacji Evelyn von Stein, oraz tego kim, lub czym tak naprawdę jest castelburski Książę. Niewiele informacji znajdziemy również o towarzyszach dwójki kochających się magów. Są to imiona i krótkie charakterystyki, w większości przypadków brak jest dalszych informacji i nawet jeśli pojawiają się jakieś tajemnice, te również nie zostają wyjawione. Zapewne rozwinięcia wątków z nimi związanych możemy się spodziewać w kolejnym tomie.

   Książkę czyta się dobrze, choć nie mogę stwierdzić, by mnie oczarowała. Autorka używa stosunkowo prostego języka, od czasu do czasu wrzucając jedynie jakieś archaizmy, mające lepiej oddawać pseudośrendiowieczny charakter stworzonego uniwersum. W warstwie językowej, podobnie jak w kreacjach świata i postaci, brakuje czegoś, co wyróżniałoby „Noc kota, dzień sowy” spośród innych książek fantastycznych.

   Trudno znaleźć mi tej powieści jakieś mocno rażące błędy (może poza jedną nieścisłością w fabule, pojawiającą się przy zakończeniu książki), jednak nie potrafię wymienić też jej ewidentnych zalet. Książkę czytałam bez większego zainteresowania losami bohaterów, zwyczajnie przeskakując ze strony, na stronę. Nie mogę też stwierdzić, by była to zupełnie zła pozycja, a określeniem, które najbardziej mi do niej pasuje, to „poprawna”.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

niedziela, 6 maja 2018

Barnim. Srebro

Autor: Bernard Berg
Cykl: Barnim Saga
Wydawnictwo: TEGONO
Rok wydania: 2017

   „Barnim. Srebro” Bernarda Berga to drugie po „Kamieniach” większe opowiadanie wchodzące w skład sagi o Barnimie. Kolejnymi tekstami, są dostępne w formie darmowych plików, króciutkie opowieści „Jaja” oraz „Zorza”, sagę zaś w głównej mierze tworzą powieści „Ogień” oraz „Woda”. Nie miałam okazji sięgnąć, po żadną z nich, więc trudno odnieść mi się do całego cyklu, jednak jako samodzielny utwór „Barnim. Srebro” broni się całkiem nieźle.

   Wydarzenia opisywane w tym tomiku skupiają się na młodości tytułowego bohatera cyklu Bernarda Berga. Szkolący się na łowcę skarbów pod okiem Ivicy, młodziutki Barnim uczy się nurkować i przeszukiwać morskie dno. W międzyczasie poznaje smak pierwszej młodzieńczej miłości oraz doznaje brutalności losu.

   Ze względu na krótką formę poznajemy tylko fragment wykreowanego świata. Miejscem akcji jest niewielkie, nadmorskie miasteczko, które budzi skojarzenia z Bałkanami. Podobnie, jak w „Kamieniach” w tym opowiadaniu nie znajdziemy żadnej ogólnej informacji dotyczącej całego uniwersum. Na podstawie przytoczonej opowieści o rozbitym statku, jesteśmy jedynie w stanie określić, że nie ma ona wiele wspólnego  naszym światem, przynajmniej, w takim kształcie, w jakim go znamy. Podobne trudności nastręcza dokładne określenie czasu rozgrywających się wydarzeń. Zaawansowanie technologiczne przywodzi na myśl epokę renesansu, jest to jednak tylko domysł, który możemy wysnuć ze skąpych informacji zawartych w opowiadaniu.

   O ile w tekście brakuje opisów wykreowanego świata, o tyle na brak akcji i ciekawie poprowadzoną fabułę nie można narzekać. W „Srebrze” zaprezentowano wprawdzie tylko jeden epizod, wokół którego osnuta jest fabuła opowieści, jednak jest on dobrze rozbudowany. Tlący się w drugim planie niewinny romans młodego Barnima dodaje opowieści kolorytu. I choć trudno jest powiązać rozgrywające się wydarzenia zresztą uniwersum, jednak sam wątek poszukiwania skarbów w zatopionym wraku został zrealizowany bardzo dobrze i z dbałością o szczegóły. Otwarte zakończenie daje spore pole do przypuszczeń, co było dalej, jednocześnie ukazując, że losom Barnima daleko do nudnawej egzystencji w prowincjonalnym miasteczku.  Zarówno początek, jak i zakończenie opowieści umiejscawia dokładnie rozgrywające się wydarzenia w historii życia Barnima, dzięki czemu opowiadanie, choć oderwane fabularnie od całej sagi stanowi jej integralną część.

   Trudno też narzekać na kreacje bohaterów. Poznajemy ważne i rzutujące na jego przyszłość epizody z dzieciństwa protagonisty całej sagi. Postaciom pobocznym również poświęcono sporo miejsca i choć są dość schematyczne oraz stereotypowe, to jednak ich charaktery są wyraziste, a ich postępowanie w pełni zgodne z osobowością.

   Jest to niewielka lektura, którą czyta się błyskawicznie. Spora w tym zasługa przystępnego, ale i całkiem bogatego języka, w którym znajdziemy nieco bałkańskich naleciałości. Stylistyka nie nadmiernie rozbudowanych zdań nie sprawia żadnych problemów, ale i nie jest przesadnie uproszczona. Liczne epitety oddają dobrze opisywane miejsca i sytuacje, pozwalając czytelnikowi na całkiem dobre zwizualizowanie toczącej się opowieści.

   „Barnim. Srebro”  to dobrze skonstruowane i napisane, interesujące opowiadanie stanowiące  uzupełnienie całej sagi o Barniemie. Jednak nawet bez znajomości całego cyklu można się świetnie bawić przy lekturze opowiadania, gdyż ujęty w nim epizod stanowi samodzielny i skończony wątek w długiej i pełnej przygód historii Barnima. Trudno znaleźć w nim rażące błędy, czy nieścisłości, które wpłynęłyby negatywnie na jego odbiór, a jeśli komuś przygód Barmina wydaje się zbyt mało, zawsze może sięgnąć po pozostałe utwory Bernarda Berga.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

piątek, 27 kwietnia 2018

Gargantua i Pantagruel. Księgi I, II i III

Autor: Francois Rabelais
Tłumaczenie: Tadeusz Żeleński-Boy
Tytuł oryginału: Le vie de Gargantua et de Pantagruel
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   Dzieło Francoisa Rabelaisego to książka niezwykle ważna w dorobku francuskiej literatury, bez zbędnej przesady można nazwać je jednym z największych klasyków prozy szesnastego wieku. Obrazoburcza i prześmiewcza, w czasach, w jakich powstała cieszyła się zarówno wielkim uznaniem, jak i sporą dezaprobatą. Dziś odbiór „Gargantui i Pantagruela” jest zupełnie inny, a to co wzburzało czytelników współczesnych autorowi, w nas budzi uśmiech lub staje się niezupełnie zrozumiałe. Najnowsze wydanie, które ukazało się nakładem wydawnictwa MG, to przekład Tadeusza Boya-Żeleńskiego opatrzony licznymi komentarzami tłumacza, w których próbuje wyjaśnić czytelnikom najważniejsze elementy dzieła, które ze względu na swój silnie satyryczny charakter nieco się zestarzało.

   W książce zawarto pierwsze trzy tomy „Gargantui i Pantagruela”. Już ze wstępu dowiadujemy się, że tom pierwszy wcale nie był nim, jeśli chodzi o chronologię pisania i powstał później w ramach uzupełnienia księgi Pantagruela. Gargantui poświęcona jest właśnie pierwsza część książki, w pozostałych dwóch główną postacią staje się jego syn – Pantagruel.

   Gargantua i Pantagruel, to olbrzymy władające Amauros, dosłownie tajemniczym miastem w legendarnej Utopii. I choć o położeniu ich ojczyzny niewiele wiemy, to nie przeszkadza to bohaterom podróżować po Francji i innych miejscach Europy. Zarówno ojca jak i syna charakteryzuje wręcz epikurejskie podejście do życia, w którym głównym celem jest zapewnienie sobie przyjemności, czy to przez rozkosze stołu, czy też w inny sposób. Jednak gdy przychodzi chwila próby i gry potrzebne jest męstwo oraz spryt, olbrzymy bez wahania stają naprzeciw wyzwaniu. Spotkanych ludzi traktują z wyrozumiałością i życzliwością, a ich dobroć i protekcjonizm wobec nich mogą zaskakiwać. Choć gdy trzeba działać zdecydowanie żaden z nich się nie waha i z pewnością wykorzystują własną przewagę do osiągnięcia celu.

   „Gargantua i Pantagruel” to mocno rozbudowana satyra na współczesność. Autor nie wahał się wyśmiać wszystkiego, co miał okazję poznać. Obrywa się kościołowi i władzy, szlachcie i ludziom niższych stanów, kobietom i mężczyznom. Przedstawione postacie posiadają cechy rozwinięte wręcz do karykaturalnych rozmiarów, co tylko podkreśla prześmiewczy charakter książki. Wiele z zawartych w powieści aluzji i nawiązań dziś jest zupełnie niezrozumiała, często nawet komentarz tłumacza niewiele pomaga, gdyż dla niego okoliczności powstania dzieła są prawie tak samo odległe jak dla współczesnych czytelników. Sporo tematów jednak ma wymiar znacznie bardziej uniwersalny i wciąż aktualny.

   Powieść Rabelaisego to dzieło, do którego bardzo dobrze pasuje, powstały na jego podstawie przymiotnik – gargantuiczny. Autor nie szczędzi czytelnikom dokładnych wyliczeń i określeń, przez co książka jest wręcz najeżona epitetami, porównaniami i nawiązaniami do antyku. Język jakim  posłużył się autor, jest niezwykle bogaty i plastyczny. Mimo nagromadzenie środków stylistycznych „Gargantuę i Pantagruela” czyta się bardzo płynnie. Bardzo liczne ale i niezwykle krótkie rozdziały również usprawniają lekturę.

   Nie można powiedzieć, by dzieło Rabelaisego się nie postarzało. Specyficzny, satyryczny charakter powieści trudno w pełni zrozumieć w zupełnym oderwaniu od czasów, w których powstała. Nie znaczy to jednak, że po „Gargantuę i Pantagruela” nie warto sięgnąć. Dzięki przedmowie i komentarzom Tadeusza Boya-Żeleńskiego możemy nieco lepiej zrozumieć, że fragmenty, do których dziś podchodzimy z lekkim uśmiechem, dla współczesnych Rabelaisowi były skandaliczne. I choć dzisiaj śmieszą nas zupełnie inne jej fragmenty, niż dawniejszych czytelników, to jednak nadal wiele poruszanych tematów pozostaje aktualna a rubaszny styl w jakim książka została napisana również sprawia pozytywne wrażenie.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

niedziela, 22 kwietnia 2018

Skarb kapitana Czarnofutrzastego

Autor: Piotr Nowacki, Maciej Jasiński, Tomasz Kaczkowski
Cykl: Detektyw Miś Zbyś na tropie. Tom IV
Wydawnictwo: HG Krótkie gatki
Rok wydania: 2017

   Seria „Detektyw Miś Zbyś” autorstwa Piotra Nowackiego, i Macieja Jasińskiego z ilustracjami Tomasza Kaczkowskiego to cykl komiksów przeznaczonych dla małych czytelników. „Skarb kapitana Czarnofutrzastego” to czwarta część przygód detektywa i jego borsuczego pomocnika imieniem Mruk. Dla mnie było to pierwsze spotkanie z parą sympatycznych zwierzaków i z przyjemnością muszę stwierdzić, że udane.

   Opowieść zaczyna się błogim lenistwem, gdy dwójka detektywów delektuje się odpoczynkiem na prażonej słońcem plaży. Ich spokój dość szybko zostaje zakłócony, pojawieniem się damy w opresji. Szybko okazuje się, że jest to córka słynnego pirackiego kapitana Czarnofutrastego, a porwano ją, by przechwycić mapę prowadzącą do skarbu ojca. Miś Zbyś i borsuk Mruk postanawiają pomóc pannie Lupie i razem wyruszają na wyspę, gdzie znaleźć mają skarb.

   Fabuła komiksu to klasyczna kryminalna historia, w której bohaterowie działają pod presją czasu i w niewypowiedzianym zagrożeniu. Jak na detektywistyczną opowieść przystało, są tu porwania i kradzieże. Nie zabrakło też nagłego zwrotu akcji i niepewności odnośnie tożsamości spotykanych postaci. Dwoje detektywów, jak w klasycznych kryminałach charakteryzuje przenikliwość i zdolność rozwiązywania nawet najbardziej niespodziewanych problemów.

   Wizualnie książka przykuwa oko bardzo intensywną kolorystyką. Duże ilustracje są wyraziste, czytelne i nie zawierają zbyt wielu szczegółów. Barwne plamy o silnym nasyceniu i dużym kontraście przykuwają wzrok i zachęcają młodych czytelników do lektury. Dymki z tekstem nie są zbyt duże, a użyta czcionka jest czytelna, lekturę ułatwia zastosowanie jedynie wielkich liter w kwestiach wypowiadanych przez bohaterów. 

   Postacie są zarysowane dość schematycznie. Tytułowy miś, niewiele przypomina niedźwiedzia, a jego wyznacznikiem jest po prostu solidna postura. U borsuka znajdziemy typowy czarny rysunek na głowie, zaś panna Lupa, będąca psem ma długi nos i szpiczaste uszy. Postacie przewijające się na dalszych planach przedstawione są równie schematycznie: po długiej szyi domyślimy się żyrafy, a po charakterystycznych zębach i mordce – hipopotama.

   Do atrakcyjniejszych fragmentów książki należą wstawki, w których przed początkującym czytelnikiem postawiono zadania do rozwiązania. Czy jest to poszukiwanie konkretnych, wspomnianych na poprzednich stronach elementów, czy rozczytywanie załączonej mapy wyspy, gdzie znaleźć można skarb kapitana Czarnofutrzastego. Pozwala to dziecku na przerwę w lekturze i skupienie się na czym innym, nadal pozostając w świecie komiksowych bohaterów.

   „Skarb kapitana Czarnofutrzastego” to króciutka i bardzo przystępna lektura, która nie powinna sprawić żadnych problemów nawet początkującym czytelnikom. Wprawdzie nie należy do książek o ograniczonym słownictwie, czy limitowanej ilości użytych liter, jednak nawet mimo tego nie powinna sprawić większych problemów dzieciom dopiero poznającym możliwość samodzielnego czytania.

   Czwarta część serii „Detektyw Miś Zbyś na tropie” to bardzo przyjemny, odrobinę interaktywny komiks. Wyrazista oprawa graficzna przykuwa uwagę, a zabawna i całkiem sensowna historia kryminalna skupia uwagę czytelnika. To dobra pozycja do samodzielnej lektury i wzbudzenia w dziecku sympatii do książek i czytania. Pozytywne wrażenie dopełnia porządne wydanie. Książka jest poręczna, oprawiona w twardą, grubą okładkę, a poszczególne strony zrobione są z dość sztywnego papieru. „Skarb kapitana Czarnofutrzastego” to godna uwagi książka, dla wszystkich, którzy mają dzieci w wieku wczesnoszkolnym.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

niedziela, 15 kwietnia 2018

Stosiszcze kwartalne

   Z racji pewnego blogowego zawieszenia, zebrało mi się na tę notkę prawdziwie wielkie stosiszcze. Część to zakupy własne, w tym prezenty świąteczne, część to recenzentki jest też kilka nagród czy prezentów, które otrzymałam. Dominują książki dla dzieci, ale fantastyka, oraz klasyka również ma swoich licznych reprezentantów. Nie zabrakło również literatury współczesnej, choć jak zwykle u mnie poza fantastyką nie jest prezentowana zbyt licznie. Część książek to takie, które już kiedyś czytałam a nawet zrecenzowałam na blogu, część zupełne świeżynki.. Recenzentki w większości już przeczytane, a reszta... "Reszta jest milczeniem", że tak zacytuję klasyka, czyli po prostu upchnęłam je w Poczekalni i czekają na lepsze jutro. Ale po kolei.


Tu jak widać tylko książki dla dzieci, za to całkiem ładny ich wybór. Kolejno licząc. 
   Botanicum. Muzeum roślin Kate Scott, Kathy Willis - Nagroda, którą otrzymała moja najstarsza latorośl. Przepiękna książka, wspaniale wprowadzająca w świat botaniki. Jestem nią zachwycona.
   Pod wodą. Pod Ziemią, Podziemnik, Podwodnik, Mapownik, Dawno temu w Mamoko, Mamoko 3000, Miasteczko Mamoko Daniel Mizieliński, Aleksandra Mizielińska Po zachwycie ichniejszymi Mapami, nie wahałam się by nabyć kolejne książki tych autorów. Pierwsza z nich ukazuje wspaniałe przekroje przez wodę i ziemię, trzy kolejne to bloki rysunkowe pełne ciekawych zadań, zaś ostatnie trzy, to książki dla młodszych dzieci, na wypatrywanie w tłumie charakterystycznych postaci.
   Dorota i Oz znowu razem, Dorota u króla gnomów Lyman Frank Baum - Szalenie podobały mi się pierwsze części opowieści o Czarnoksiężniku ze Szmaragdowego grodu, nadeszła pora by nabyć następne.
   Wojtek, żołnierz bez munduru Eliza Piotrowska - Syn przyniósł ze szkoły piosenkę o niedźwiedziu z armii Andersa, kupiłam mu więc książkę o jego przygodach.
   Pupy, ogonki  i kuperki, Gęby, dzioby i nochale Maria Bulikowska, Mikołaj Golachowski rewelacyjne książeczki o zwierzętach. Wiele ciekawostek o ich "końcach" i "początkach". Pierwsza jest nagrodą, drugą dokupiłam do kompletu.
   Dr Dolittle i jego zwierzęta Hugh Lofting - W ramach uzupełniania dziecięcych klasyków nie mogło zabraknąć i tej książki.
   Słówka, Kolory, Kształty Dotty Lottie trzy niezwykłej urody książeczki obrazkowe dla najmłodszych. Szalone kolory i przyjemne rysunki, to ich ogromne zalety. Okazyjnie zakupione w ulubionym markecie Polaków.
   Poznaję dźwięki. Odgłosy natury - Interaktywna książeczka dla najmłodszych, tym razem prezent.


Książek dla dzieci ciąg dalszy, tym razem z innej serii zakupowej.
   Animalium. Muzeum zwierząt Katie Scott, Jenny Broom Do kompletu do Botanicum, równie efektowna i przyjemna.
   Czary w Krainie Oz Lyman Frank Baum Również uzupełnienie kolekcji, w tym jakże ładnym Bellonowym wydaniu, z obowiązkowych audiobookiem do kompletu.
   Muminki. Księga pierwsza, Muminki. Księga druga Tove Jansson Też pozycja, która od dłuższego czasu wisiała na mojej liście koniecznych zakupów.
   Poezje Konstanty Ildefons Gałczyński Pięknie wydany zbiór wierszy tego autora, do kompletu z innymi pozycjami z tej serii.
   Obietnica krwi, Jesienna republika Brian McClellan Czytałam obie jakoś w zeszłym roku i zapadły w pamięć na tyle, że chciałam nabyć swoje egzemplarze.


I kolejna część uzbieranych przeze mnie książek.
   Jadwiga z Andegawenów Jagiełłowa. Album rodzinny Janina Lesiak Recenzentka od Sztukatera, przeczytana już jakiś czas temu i recenzja wkrótce pojawi się na blogu. W skrócie: nie rozczarowała ale i nie zachwyciła.
   Marysieńka Sobieska Tadeusz Żeleński-Boy Też od Sztukatera i również już przeczytana. Całkiem przyjemna lektura.
   Serafina, Łuska w cieniu Rachel Hartman - Obie dostałam w prezencie, mam z lektury bardzo dobre wspomnienia i dobrze mieć własny egzemplarz.
   Krwawa kampania Brian McClellan - Również prezent i wyjaśnienie, czemu zakupiłam pierwszy i trzeci tom z pominięciem drugiego.
   Jan Długosz. Sąd nad kronikarzem Andrzej Zieliński - Nie jest to moje pierwsze spotkanie z tym autorem, rozprawka o Długoszowych kronikach była całkiem interesująca. Recenzentka.
   Zeorstan Halina Zarzecka - W ramach szkolnej akcji antyuzależnieniowej, syn przyniósł wspomnienia Jaryczewskiego o jego nałogach i walce z nimi.
   Barnim. Woda, Barnim. Srebro Bernard Berg Powieść była nagrodą, opowiadanie recenzentką i choć opowiadania całkiem mi się podobają (doliczam też trzy króciutkie e-booki dostępne gratis na stronie projektu), o tyle jakoś nie mogę się skusić na zakup pierwszego tomu.
   Fraszki-Baraszki Irena Gaweł - Lubię fraszki, w tym tomiku nie są jedyne, towarzyszą im definicje, aforyzmy, limeryki i inne krótkie, zabawne formy. Recenzentka.
   Noc kota, dzień sowy I Marta Kładź-Kocot Skusiłam się szukając naprawdę wciągającej i zapadającej w pamięć fantastyki,  niestety taką nie była, choć trzyma całkiem wysoki poziom. Też recenzentka.


I kolejne, przedostatnie już książki
   Kolorowa edukacja. Kwiaty Polski Krystyna Jędrzejewska-Szmek, Michał Kryciński, Marta Górska - Kolejna recenzentka, kolorowanka edukacyjna, która sprawia całkiem niezłe wrażenie.
   Wigilijne psy i inne opowieści, Exodus Łukasz Orbitowski Jedna z internetowych księgarni rzuciła bardzo fajną promocją na tytuły od SQN, grzechem byłoby nie skorzystać.
   Zaufanie Henry James To akurat zakup prezentowy, zamieniłam otrzymany bon podarunkowy na najnowszą wydaną przez Prószyńskiego książkę jednego z moich ulubionych autorów.
   Pieśń i krzyk Jacek Łukawski Pomimo lekkiego rozczarowania drugim tomem, skusiłam się na trzeci, między innymi dzięki wspomnianej powyżej promocji.
   Po wsze czasy Iwona Menzel Kolejna recenzentka, jedyna, którą muszę jeszcze przeczytać, tym razem nieźle się zapowiadająca powieść historyczna.
   Córka Izebel Wilkie Collins Wiedziałam, że po tej książce mogę spodziewać się jak najlepszych wrażeń i się nie zawiodłam. Też recenzentka.
   Mamusie z dziećmi, Tatusiowie z dziećmi Guido van Genechten Ten autor po raz kolejny gości u mnie na blogu za sprawą sztukaterowych recenzentek. tym razem książeczki dla najmłodszych.

I na sam koniec, stosik czysto zakupowy:


   Tu jesteśmy Daniel MIzieliński, Aleksandra Mizielińska - Niezmiennie pozostaję wierną fanką tych autorów, choć rozczarował mnie nieco mniejszy format.
   Czarna owieczka Jan Grabowski Niewielka szkolna lektura i opowieść o owcy i jej niesamowitych przygodach.
   Córka Ewy Honore de Balzac Tak się jakoś złożyło, że na książki tego wydawnictwa była dodatkowa promocja w mojej ulubionej księgarni, a że miałam kilka zakupów w planach, więc i ta pozycja do mnie trafiła.
   Jak każe obyczaj Edith Wharton Po dobrych wspomnieniach z Lśnieniem księżyca, nabyłam kolejną powieść tej autorki.
   Elizabeth i jej ogród  Elizabeth von Armin Tak się złożyło, że akurat czytałam Zaczarowany kwiecień tej pisarki, gdy mignęła mi reklama tej książki. Ponieważ zaś pełen ciepła i subtelności styl całkowicie mnie oczarował...
   Gargantua i Pantagruel Księgi IV i V Francois Rebalais Jakiś czas temu czytałam trzy pierwsze księgi, więc do kompletu dokupiłam kolejne (wbrew temu co napisane jest na grzbiecie, są to właśnie księga IV i V).
   Zadra Krzysztof Piskorski Mam dobre wspomnienia zarówna z Opowieściami piasków, jak i z Cieniorytem, więc skusiłam się na nowe wydanie tego polskiego steampunku, zwłaszcza, że jest tak urodziwe.
   Czy to pierdzi? Nick Caruso, Dani Rabaiotti Rzadko zdarza mi się ulec reklamą, ale w tym wypadku się ugięłam. Mam nadzieję, na równie przyjemną przygodę, jak z wspomnianymi powyżej Pupami..., Gębami..., czy Kupą lub Robalami Nicoli Davies i Neala Laytona.

  I to by było wszystko (prawie), co zebrałam w przeciągu pierwszego kwartału roku 2018. Na zdjęciach zabrakło: Opowiem ci mamo, co robią dinozaury Emilii Dziubak, trzeciej z wygranych przez syna książek, oraz Poezji Adama Asnyka, wydanych w tej samej serii, to umieszczony tu zbiór Baczyńskiego. Sporo książek już zrecenzowałam, a teksty powoli będą pojawiać się na blogu. W międzyczasie udało mi się przeczytać kilka książek z Poczekalni, więc taki mały sukcesik jest, ale nie wiem, czy i jeśli już to kiedy będę o nich pisać.

środa, 11 kwietnia 2018

Ilustrowany przewodnik po Poznaniu i Wielkim Księstwie Poznańskim


Autor: Konstanty Kościński
Wydawnictwo: CM
Seria: Przewodnik retro
Rok wydania: 2014 (Przedruk z roku 1909)

   Wydawnictwo CM w serii „Przewodników retro” wydaje książki, napisane przed ponad stu laty. Są to przewodniki po najważniejszych miejscach w ówczesnej Polsce i nie tylko. Po Warszawie, Wilanowie, Krakowie i Płocku przyszła pora na Poznań i Wielkopolskę. Wielkie Księstwo Poznańskie wchodziło w skład zaboru pruskiego, więc w datowanym na rok 1909 przewodniku znajdziemy wiele zabytków, które nie dotrwały do dzisiejszych czasów, zniszczone w wojennej zawierusze i powojennym zaniedbaniu.

   Na kartach książki oprócz Poznania znalazły się wszystkie miasta wchodzące w skład Wielkiego Księstwa Poznańskiego oraz wsie o znaczeniu historycznym. Znajdziemy tu więc: Gniezno, Inowrocław, Bydgoszcz ale i posiadającą interesujące zabytki Brodnicę. Przy każdej miejscowości podano liczbę mieszkańców pozwalającą zorientować się, jak znacznie różnią się one wielkością i zaludnieniem od znanej nam współczesności. Miasteczka liczące niewiele ponad dwa tysiące mieszkańców, w dzisiejszych czasach nie zasługiwałyby nawet na miano dużej wsi. Nazwy miejscowości podane są zarówno w języku polskim, jak i niemieckim, podkreślone też jest wyraźnie, że wszystkie funkcje administracyjne sprawują osoby narodowości niemieckiej.

   W przeciwieństwie do współcześnie wydawanych przewodników, znajdziemy w nim informacje nie tylko o znaczeniu turystycznym, takie jak atrakcje, noclegi, transport, czy punkty opieki medycznej. W niniejszej publikacji wszystkie te punkty ujęto, pojawiają się dodatkowo informacje dotyczące wielu „nieturystycznych” przedsiębiorstw, takie jak zakłady dobroczynne, kasy chorych, ubezpieczalnie, banki oraz drobiazgowe informacje dotyczące obiektów administracyjnych. W przypadku mniejszych miejscowości również znajdziemy szczegóły dotyczące często jedynych w okolicy lokali gastronomicznych, czy możliwości noclegu. Jak przystało na przewodnik, natrafimy tu również na planowane trasy wycieczek po Wielkim Księstwie Poznańskim z sugestią w jakiej kolejności odwiedzać wspomniane miejscowości.

   Słowo ilustrowany, w dzisiejszych czasach uznalibyśmy za użyte na wyrost. W przewodniku znajdziemy niewiele rycin, dotyczących charakterystycznych obiektów. Są one o tyle cenne, że części z przedstawionych na nich zabytków, dziś już nie znajdziemy a jeśli już to w całkowicie odmienionej formie, jak na przykład Zamek Książęcy w pobliżu Starego Rynku w Poznaniu, w którego miejscu dziś straszy współczesna wariacja na jego temat, nie mająca oparcia w źródłach historycznych. Do książki dołączona jest dwustronna mapa, znajdziemy na niej nie tylko szczegółowy plan Poznania, z zaznaczeniem ważniejszych obiektów i ulic, ale też plan całego Wielkiego Księstwa Poznańskiego z położeniem wspomnianych w przewodniku miejscowości.

   Tym co najbardziej zaskakuje w lekturze „Ilustrowanego przewodnika po Poznaniu i Wielkim Księstwie Poznańskim” jest język. Z jednej strony potoczny i stosunkowo prosty, z drugiej zaskakujący zmianami. Jest zupełnie odmienny, od tego stosowanego dzisiaj i to zarówno w pisowni, jak i składni. Wiele z tych różnic jest niedostrzegalna w mowie, jednak w piśmie zdumiewająca – choćby pisanie rozbudowanych przyimków wygląda inaczej. Znajdziemy tu więc zapis „po za tem” zamiast obecnie przyjętego za poprawny „poza tym”. Często zamiast litery „j” natrafimy na „y” np. „Galicyi” i fundacya, zamiast obecnej pisowni Galicji, czy fundacji. Podstawową różnicą w składni jest natomiast umieszczenie orzeczenia na końcu zdania. Współcześnie się już tego nie robi, natomiast w przewodniku konstrukcje w stylu: „Telegram można napisać po polsku, atoli polskich akcentów urzędy telegraficzne nie mają.” są dość częste.

   „Ilustrowany przewodnik po Poznaniu i Wielkim Księstwie Poznańskim” to niezwykle ciekawa książka. Nie tylko ze względu na swą wartość historyczną, ale również jako świadectwo dawnego języka. Porównując stan obecny, z tym o jakim pisze Konstanty Koścniski zdajemy sobie sprawę z ogromu zmian, jakie w międzyczasie przeszły przez te tereny. Jest to również interesująca pozycja dla tych, którzy wybierają się zwiedzać tamte okolice, bo o ile informacje o urzędujących lekarzach, czy przewoźnikach bagażu, są dziś zupełnie nieprzydatne, o tyle propozycje zawarte w przewodniku mogą stanowić świetny punkt wyjścia do planowanych wycieczek.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

sobota, 7 kwietnia 2018

Książę

Autor: Niccolo Machiavelli
Tytuł oryginału: Il Principe
Tłumaczenie: Antoni Sozański
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

  „Książę” Niccolo Machiavelli’ego to jego zdecydowanie najbardziej rozpoznawalne dzieło. Napisana na początku szesnastego wieku do dziś niesie w sobie wiele, niezupełnie oczywistych prawd. Trafność spostrzeżeń autora w odniesieniu do współczesności może zaskakiwać, jest jednak dowodem na to, że jako społeczeństwo wciąż jesteśmy tacy sami.

   Trudno rozpatrywać „Księcia” w oderwaniu od okoliczności politycznych i czasów w jakich powstał. Wiek piętnasty i szesnasty to okres, w którym Włochy nie były zwartym państwem, stanowiły natomiast zlepek państw-miast, z których każde rządzone było autonomicznie. Pojawiały się wielkie umysły, próbujące zjednoczyć Italię, jednak najczęściej, nawet gdy przywódcom tym udało się stworzyć podwaliny, te dość szybko przekształcały się w ruinę. Sam Machiavelli nie stronił od polityki i choć spektakularnego sukcesu nie udało mu się osiągnąć, to jednak zebrał doświadczenie i napisał podręcznik dla rządzącego, któremu przestrzeganie zawartych w nich praw, pozwoli na odniesienie sukcesu.

   Machiavelli w „Księciu” zakłada, że państwo jest tworem wyłącznie ludzkim. I choć niejednokrotnie odwołuje się do Boga, to nie uważa go za siłę mogącą mieć realny wpływ na kształt polityki prowadzenia państwa. Na początku szesnastego wieku jest to niezwykle nowatorskie pojęcie. Książka dedykowana jest Wawrzyńcowi II Medyceuszowi jako prezent dla potężnego rodu Medyceuszy, po upadku, wrogiej im Florencji, z której pochodził autor.

   Z poradnika sprawowania władzy, jakim jest „Książę” wyłania się bardzo charakterystyczny obraz. To właśnie tu padają słowa, że cel uświęca środki a książka jest uważana za źródło doktryny politycznej zwanej makiawelizmem. Wyrachowanie i dokładne pilnowanie własnej korzyści jest kluczowe w utrzymaniu władzy. Ponieważ z założeń Machiavelli’ego wyłania się człowiek, który zawsze w jakiś sposób jest zły, bądź ułomny, cechą dobrego władcy jest umiejętność wykorzystania tych wad. Gdy na horyzoncie widać większy cel, dobry władca nie powinien bać się użycia przemocy. Nie powinien jej również nadużywać. Polityczny sukces według autora odniosą jedynie ci, którzy potrafią zręcznie balansować między podległymi sobie stanami, pilnując by nie zrazić ich do siebie za bardzo, za to zrazić ich do siebie nawzajem. Tak by niemożliwa była koalicja ludu ze szlachtą, której celem byłaby rewolucja. W stosunkach z sąsiadami, władca nie może być ani zbyt ugodowy, ani zbyt wymagający. Należy jednać sobie sojuszników i jednocześnie bez żadnych skrupułów porzucać ich, gdy zmienią się okoliczności. Kluczem do sukcesu jest umiejętne i pozbawione sentymentalizmu zbilansowanie potencjalnych zysków i strat.

   Na książkę składa się dwadzieścia sześć krótkich rozdziałów, z których każdy jest wykładem dotyczącym kolejnych aspektów sprawowania władzy. Prezentując skuteczność opisywanych technik na konkretnych przykładach z przeszłości Machiavelli udowadnia, że polecany przez niego sposób postępowania daje oczekiwane rezultaty. Mnogość nawiązań może sprawić nieco problemów czytelnikowi niezbyt biegłemu w historii, tym bardziej w historii Włoch. Nie jest to jednak zbyt wielka przeszkoda, gdyż „Księcia” czyta się dobrze.

   Makiawelizm mimo swej wątpliwej etycznie wymowy, jest wciąż aktualny. W dzisiejszych czasach może nie sprowadza się do rządzenia i tworzenia państwa, ale już w kwestiach relacji przełożony – podwładny pojawia się często. Czy jest to firma, czy tylko grupa osób działająca wspólnie nad jakimś projektem, w każdym takim przypadku bilansowanie potencjalnych korzyści jest kluczowe. Wyjątkowo trafne spostrzeżenia zawarte w „Księciu” sprawiają, że jest to książka ponadczasowa, której lektura, nawet dziś, może przynieść sporo korzyści.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

środa, 4 kwietnia 2018

Wielki konkurs kup

Autor: Guido van Genechten
Tytuł oryginału: Het grote Poepconcours
Tłumaczenie: Ryszard Turczyn
Wydawnictwo: Adamada
Rok wydania: 2017

   W wieku większości dzieci, zwłaszcza chłopców przychodzi moment fascynacji ekskrementami. Można udawać, że tematu nie ma ale można też próbować go oswoić, w tym drugim może pomóc książka Guido van Genechetena zatytułowana „Wielki konkurs kup”. Autor zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, pierwszą wydaną w Polsce publikacją: „I co teraz?”, w której w przyjazny i zabawny sposób uczył dzieci samoakceptacji, dlatego po „Wielki konkurs  kup” sięgnęłam ze sporym kredytem zaufania.

   Już tytuł tej książki dokładnie i dosłownie mówi o czym ona jest. Król zwierząt – zwany Królem Kupko organizuje doroczny konkurs, w którym wybierze najbardziej wyjątkowe fekalia. W edycji konkursu w roku 2017 kluczowa ma być prezentacja wytworzonych przez zwierzęta ekskrementów.  W szranki stają: słoń, pies, bracia kozły, zając i wiele innych zwierzątek a każde przynosi wyrób adekwatny do własnego gatunku. Kozły więc pobudowały wieże ze swoich bobków, zaś krowa niesie klasyczny krowi placek opakowany w kartonowe pudełko, niczym tort urodzinowy. Król wybiera zwycięzcę i w nagrodę jego imię zostaje wyryte na specjalnej pamiątkowej tablicy.

   U większości dzieci nie ma potrzeby specjalnego pobudzania tego wstydliwego tematu, jest on pewnym kuszącym tabu, czymś o czym się głośno nie mówi, a co przecież każdy robi. To sprawia, że „Wielki konkurs kup” staje się książką pożądaną przez młodych czytelników. Dzięki niewielkiej ilości tekstu, który nawet początkującym czytelnikom nie powinien sprawić trudności, książkę tę dziecko z chęcią przeczyta samodzielnie.

   Mocnym punktem tej publikacji są jej ilustracje – duże i kolorowe, przyciągają uwagę i są miłe dla oka. Zwierzęcy bohaterowie może nie są przedstawieni wiernie, ale posiadają niezbędne cechy, pozwalające ich od razu zidentyfikować. Na rysunkach w całej okazałości zaprezentowany został też materiał konkursowy, różny zależnie od gatunku wystawcy. Dzięki czemu dziecko może poznać pełną różnorodność form i rozmiarów jakie przybrać mogą zwierzęce odchody.

   Nie jest to książka edukacyjna i niestety nie dowiemy się dlaczego poszczególne kupy wyglądają tak a nie inaczej. W tej tematyce znaleźć można znacznie ciekawszą pozycję Nocoli Davis i Neala Laytona pod tytułem „Kupa. Przyrodnicza wycieczka na stronę”. Główną zaletą poprzedniej książki Guido van Gerechtena był jej dydaktyczny wymiar i przekazanie niezmiernie ważnej myśli dotyczącej akceptacji samego siebie niezależnie od okoliczności. Ta pozycja służy głównie rozrywce i oswojeniu dziecka, że nawet to tak stygmatyzowanego przez dorosłych tematu jak defekacja, można podejść z humorem. 

   Język książki jest dostosowany do młodego odbiorcy. Przeważają zdania  pojedyncze  i złożone o dość  prostej konstrukcji. Nie można mu jednak odmówić pewnej plastyczności, zwłaszcza jeśli chodzi o opisy dzieł konkursowych. Autor  nie używa zbyt wielu synonimów na określenie odchodów,  dominuje użyte w tytule słowo „kupa”, które już na starcie budzi emocje u młodego czytelnika.

   „Wielki konkurs kup”  idealnie wpisuje się w pewien okres zainteresowania u dzieci z pierwszych klas podstawówki. Duży format książki sprawia, że jest ona nieco nieporęczna, przez co   trudno by stała się dyżurną lekturą młodego czytelnika. Z pewnością jest jednak książką, po którą wielu z nich sięgnie bardzo chętnie i z wypiekami na twarzy, dzięki czemu  wchodzący w literacki świat czytelnik przekona się, że w książkach znaleźć można absolutnie wszystko.                                                                                                                                                                                                                            Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Liczby i kolory

Autor: Aleksandra Artymowska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2017

   Książeczki przeznaczone dla bardzo małych dzieci mają swoje prawa. Zazwyczaj są kolorowe, bogato ilustrowane i prawie pozbawione treści. Ich głównym celem jest zaprezentowanie dziecku podstawowych pojęć, takich jak kształty, nazwy przedmiotów, czy jak w przypadku książeczki Aleksandry Artymowskiej – liczb i kolorów. 

   „Liczby i kolory” to pod pewnymi względami wyjątkowa w swej klasie publikacja. Oprócz zaprezentowania dziecku pojęć związanych z cyframi i barwami, znajdziemy tu również fabułę. Ponadto książeczka podzielona jest na dwie części i obydwie okładki są przednimi okładkami. „Przez liczby wyprawa królika Gustawa” oraz „Wyprawa przez kolory owieczki Leonory” to dwie osobne historie łączące się na środkowych stronach. Zarówno królik, jak i owca przeżywają przygody podczas swoich wędrówek, kolejno poznając liczby oraz kolory.

   Przygody bohaterów napisane są wierszem. Każdej liczbie i barwie odpowiada czterowiersz tłumaczący zasadność ich zaprezentowania w kontekście wyprawy zwierzęcych postaci. Czy jest to wypatrywanie konkretnej ilości przedmiotów mijanych przez Gustawa, czy też w poszukiwaniu określonej, wyjątkowej barwy, na którą natknęła się Leonora. Dzięki temu, książeczka nie wymienia jedynie poszczególnych elementów, służąc  jedynie edukacji i prostemu wzbogacaniu języka malucha, ale i stanowi zwartą fabularnie całość.

   Książki dla malutkich dzieci muszą być odpowiednio wydane, by przetrwały wielokrotne, interaktywne czytanie i spełniały swoją rolę. Tak też prezentują się „Liczny i kolory”. Grube tekturowe kartki zniosą bardzo wiele, a oprawa graficzna  z pewnością przyciągnie oko dziecka. Książka jest niezmiernie kolorowa, choć utrzymana w pastelowej tonacji. Na każdej stronie znajdują się kontrastowo wybarwione elementy, część z nich należy odszukać, inne znajdują się na dalszych planach. Tła na każdej ilustracji też nie są jednolite, w przypadku części Gustawa, są to źdźbła trawy, zaś u Leonory – morskie fale. Taki brak monotonii w kresce i ilustracjach jest bardzo przyjemny dla oka i przyciąga uwagę.

   Warstwa literacka tej publikacji również jest warta uwagi. Nie są to pojedyncze, niezwiązane ze sobą zdania tylko krótkie wierszyki tworzące fabułę, co jest niezbyt częste w tego typu publikacjach. W książeczkach interaktywnych tekstu jest zwykle bardzo mało i rolą dorosłego jest przekazanie dziecku o co chodzi w danej publikacji.  Tu rodzica nie odarto z tej roli, jednak wprowadzony został również w funkcję czytacza opowieści. Historyjka owieczki i królika jest krótka i nie niesie ze sobą żadnego przesłania, jednak pozwala pokazać dziecku, że książka to nie tylko interaktywna zabawa, ale również, a nawet przede wszystkim opowieść.

   Historie snute czterowierszami są dość proste w odbiorze. Użyte słownictwo zostało dostosowane do małego odbiorcy i nie przytłacza swym bogactwem. Wersy w każdej strofie mają po tyle samo sylab, co nadaje im płynności. Użyte rymy są najczęściej proste i dokładne, jednak autorce udało się uniknąć rymów częstochowskich. Rymują się wszystkie wersy w każdej strofie, co również wymusza specyficzną rytmikę w trakcie lektury.

   „Liczby i kolory” Aleksandry Artymowskiej to wartościowa pozycja na półce małego czytelnika odkrywającego świat. Książka łączy w sobie wszystko, co w publikacji dla tak małego dziecka jest najważniejsze – ogromny edukacyjny potencjał oraz konsekwentnie snutą opowieść. A to wszystko okraszone zostało przepięknymi i bogatymi ilustracjami autorki. Dzięki temu nie jest to książeczka jednorazowa i dziecko z pewnością w ogromną przyjemnością do niej wróci.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

czwartek, 29 marca 2018

Bóbr. Pracowity mąciwoda

Autor: Wojciech Misiukiewicz
Wydawnictwo: Bernardinum
Rok wydania: 2017

   Wśród albumów o sztuce monografie jednego autora trafiają się bardzo często. Znacznie rzadziej można spotkać album przyrodniczy poświęcony  tylko jednemu gatunkowi zwierzęcia. Jeśli już uda się taki znaleźć najczęściej obiektem są zwierzęta domowe, głównie konie, koty i psy, wszystkie trzy prezentowane są przez taką mnogość ras, że poświęcenie im całego albumu nie dziwi. Zupełną rzadkością jest przyrodnicza monografia, której przedmiotem jest gatunek dzikiego zwierzęcia, na pierwszy rzut oka niezwykle niepozornego i nie wyróżniającego się. Taką książką jest opracowanie Wojciecha Misiukiewicza zatytułowane „Bóbr. Pracowity mąciwoda”. Sięgnęłam po ten album z ogromnym zainteresowaniem, które w pełni zostało zaspokojone.

   Jak na album przystało „Bóbr. Pracowity mąciwoda” jest okazałą książką w solidnej oprawie. Duży format i wysokiej jakości, gruby papier świetnie sprawdzają się do prezentacji niezwykłych zdjęć w całości wykonanych przez autora. Ich rozmieszczenie jest stałe w całym albumie. Duże, dwustronicowe zdjęcia, następnie fotografia zajmująca jedną stronę i po sąsiedzku następna o połowę mniejsza. Wolne miejsce wypełnia tekst, którego siłą rzeczy nie ma zbyt wiele, choć nie można powiedzieć by było go mało. Oprócz bobrów na zdjęciach znajdziemy inne gatunki zwierząt, które korzystają z obecności gryzonia oraz przepiękne krajobrazy, często powstałe pod wpływem jego działalności.

   O głównym bohaterze książki dowiemy się bardzo wiele. W pięciu rozdziałach poznamy kolejno historię gatunku na ziemiach polskich, biologię życia oraz jego wpływ na środowisko, inne zwierzęta oraz ludzi. Bóbr już w czasach historycznych cieszył się szczególnymi przywilejami i ochroną w Polsce, te dewaluowały się z biegiem lat i z czasem gatunek stanął na krawędzi zagłady. Ponownie jednak interwencja człowieka ocaliła bobra w Polsce i w dzisiejszych czasach jest on gatunkiem stosunkowo licznym. Paradoksalnie zwiększenie liczebności stało się dla niego źródłem kolejnych problemów. Jako ssak silnie oddziałujący na środowisko i dobrze się rozprzestrzeniający wszedł w konflikt z człowiekiem, gdy interesy jednych i drugich są sprzeczne. Szkody w nastawionych na produkcję drzewostanach oraz w infrastrukturze przeciwpowodziowej równoważą się z korzyściami wynikającymi z ekologicznej roli bobra jako twórcy nowych siedlisk, zwiększających bioróżnorodność. Autor prezentuje ogromne zrozumienie dla obu stron konfliktu i próbuje odpowiedzieć na pytanie, co zrobić, by interesy ludzi i bobrów nie stały w sprzeczności.

   Książkę czyta się bardzo dobrze. Autor nie sili się na przesadnie naukowy język i historia oraz biologia bobrów przedstawiona została w przystępny sposób. Z drugiej strony od razu odnosi się wrażenie, że Wojciech Misiukiewicz posiada nie tylko ogromną wiedzę na temat tych zwierząt, ale i spędził długie godziny podglądając je w naturze. Dzięki temu jest wiarygodny w swoich opiniach odnośnie dalszego losu bobra, a prezentowane przez niego stanowisko z pewnością nie jest najłatwiejszym, jednak bierze pod uwagę wszystkich zainteresowanych.

   „Bóbr. Pracowity mąciwoda” to pozycja pod wieloma względami warta uwagi. Przepięknie wydana, jest prawdziwą ucztą dla oczu, zaprezentowane na zdjęciach krajobrazy i zwierzęta zachwycają. Duża dawka wiedzy odnośnie ekologii bobrów są równie ważną zaletą tej publikacji. Jest to książka, która powinna zachwycić wszystkich miłośników przyrody, zwłaszcza tych, co mają świadomość, że człowiek również jest częścią tworzonych przez siebie ekosystemów i nie można bezrefleksyjnie pomijać jego interesów.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

czwartek, 25 stycznia 2018

Improwizator

Autor: Hans Christian Andersen
Tytuł oryginału: Improvisatoren
Tłumaczenie: Hieronim Feldmanowski
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   Nazwisko Hansa Christiana Andersena jest rozpoznawalne dzięki znanym i popularnym baśniom. Niewielu czytelników wie jednak, że pisarz ten ma na swym koncie również kilka powieści. Dzięki wydawnictwu MG jedna z nich, zatytułowana „Improwizator” trafiła po ponad stu pięćdziesięciu latach ponownie do rąk polskich czytelników. Książka ta stanowi łakomy kąsek nie tylko dla miłośników klasyki.

   Akcja powieści osadzona jest we Włoszech z początku dziewiętnastego wieku, z silnym naciskiem na Rzym, Neapol i Wenecję. Wszystkie trzy miasta i ich najbliższe okolice zostały opisane bardzo drobiazgowo i niezwykle plastycznie. Bez trudu wyobrazimy sobie plac Świętego Marka, czy budzący grozę masyw Wezuwiusza. O ile malowniczość włoskich pejzaży, grozę szalejącego wulkanu czy urok poszczególnych miast z kart powieści poznamy bardzo dobrze, o tyle nie znajdziemy tu żadnych informacji na temat polityki. Jedynie wzmianka o przekraczaniu granic między Rzymem a Neapolem uzmysławia nam, że Włochy w okresie w jakim rozgrywają się przedstawione wydarzenia nie była jednolitym państwem.

   Główną postacią i narratorem powieści jest Antonio – tytułowy improwizator. Poznajemy go jako małego chłopca, osieroconego wskutek tragicznego wypadku. Bohater kolejno relacjonuje wydarzenia jakie doprowadziły go pod skrzydła rodziny Borghese, szlacheckiego rzymskiego rodu. Młody chłopak zaczyna nauki i odkrywa swój ogromny talent do improwizacji. Jako młody mężczyzna poznaje Annunciatę, śpiewaczkę o zachwycającym głosie, uwodzącym słuchaczy. Jej ogromny talent i zachwycająca uroda zjednują jej gromadę wielbicieli. Improwizator jest jednym z nich, a siła uczucia do dziewczyny ma decydujący wpływ na jego losy.

   Jest to powieść o konsekwencjach podejmowanych decyzji. Narrator nie zostawia wątpliwości, co do tego, jak podjęte przez niego wybory wpłynęły na jego życie. Pozornie błahe wydarzenia, przyniosły znaczące skutki i wyraźnie odbiły się na życiu improwizatora, który płynie zgodnie z nurtem pokornie poddając się wydarzeniom i woli otaczających go ludzi o bardziej zdecydowanych charakterach. Jest to również książka o miłości, uczuciu, które równie dobrze może wpływać na bohaterów destruktywnie, co uskrzydlać ich do działania. Jest to w końcu opowieść o samotności, gdyż Antonio przez większą część życia pozostaje samotny, nie ma przy sobie nikogo, kto pomógłby mu w podejmowaniu decyzji, czy kto choćby próbował go w pełni zrozumieć.

   W powieści ogromny nacisk położono na psychikę głównego bohatera, krok po kroku, śledzimy, co o ukształtowało i co ma na niego wpływ, gdy improwizator jest już dorosłym człowiekiem. Z racji pamiętnikarskiej narracji świat poznajemy przez pryzmat odczuć i uczuć Antonia. Pozostałe postacie również poznajemy tak, jak on je poznał, nie wchodząc w głębie ich charakterów. Zostały przedstawione jako zwyczajni ludzi, których improwizator spotyka na swojej drodze. Podobnie jak główny bohater, są one realistyczne, posiadają wady i zalety, bez trudu też domyśleć się można, że poza tym, jak zaprezentowały się Antoniowi mają swoje, równie bogate, wewnętrzne życie.

   Ogromną zaletą powieści jest język jakim została napisana. Niezwykle plastyczny, pełen rozbudowanych opisów i licznych metafor sprawia, że przed oczami stają nam wyraźne i dokładne obrazy. Opisy miast i przyrody budzą zachwyt i pozwalają poczuć się częścią świata przedstawionego w powieści. Jesteśmy w stanie odczuć, zarówno grozę aktywnego Wezuwiusza jak i spokój spalonej słońcem Kampanii, czy miejski gwar. Równie pięknie opisane zostały artystyczne popisy, czy śpiew Annunciaty, czy też recytacje Antonia. 

   „Improwizator” to niezwykle malownicza powieść, pobudzająca wyobraźnię i zachwycająca kreowanymi obrazami.  Jest urokliwą opowieścią człowieka o wrażliwej duszy, którego talent pozwala na przekazanie uczuć słuchaczom. Lektura, choć toczy się dość leniwie, wciąga na tyle, że trudno się od niej oderwać.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Skandynawia. Parki narodowe i rezerwaty przyrody

Autor: Andrzej Garski, Paweł Garski
Wydawnictwo: Bernardinum
Rok wydania: 2017

   Paradoksalnie napisanie dobrego przewodnika turystycznego wydaje się stosunkowo łatwe, tym prostsze dla kogoś, kto dobrze zna tereny, o których chce pisać. Rzeczywistość jednak mocno weryfikuje ten pogląd, bo nie wystarczy dobra znajomość miejsc, czy bogata wiedza historyczna i przyrodnicza. By przewodnik był ciekawy musi być przystępnie napisany i co znacznie ważniejsze, musi przedstawiać szczegóły dotyczące podróżowania od podszewki. Takim właśnie przewodnikiem jest książka autorstwa Andrzeja i Pawła Garskich, dotycząca dzikich terenów Skandynawii.

   Wokół Skandynawii, zwłaszcza Norwegii i Szwecji narosło wiele mitów. Zarówno tych dotyczących klimatu i ukształtowania terenu, jak i tych odnośnie ich mieszkańców i warunków życia. „Skandynawia. Parki narodowe i rezerwaty przyrody” wiele z tych mitów obala prezentując faktyczny obraz tej części Europy, z jednym jednak się zgadzając. Wyprawa do Skandynawii kosztuje i jeśli chcemy nocować w hotelach oraz jeść w restauracjach, to kosztuje niemało. Na szczęścia autorzy od razu podsuwają najlepszy (nie tylko pod ekonomicznym względem) sposób zwiedzania Skandynawii – namiot lub wóz kempingowy. 

   Ta książka to przewodnik skupiający się wokół jednego z największych walorów estetycznych północnej Europy – dzikiej, nieskażonej ludzką obecnością przyrody. Nie znajdziemy tu opisów najbardziej znanych miast Finlandii, Szwecji, czy Norwegii, za to natrafimy tu na dokładne przedstawienie najważniejszych przyrodniczych atrakcji tych krajów. Góry, fiordy i lodowce Norwegii, jeziora w Szwecji i Finlandii oraz nieprzebyte, pierwotne puszcze stanowią podstawę skandynawskiej przyrody. Zupełnie inne warunki przyrodnicze i walory krajobrazowe prezentuje obszar Laponii, tam dominuje bezdrzewna tundra porastająca wieczną zmarzlinę.

   Książka jest podzielona na pięć części. Ostatnia poświęcona jest skrótowym informacjom dotyczącym najpowszechniej występujących i najbardziej charakterystycznych przedstawicieli skandynawskiej flory i fauny. Pozostałe cztery prezentują najważniejsze atrakcje przyrodnicze południowej Szwecji, Norwegii oraz szwedzkiej i fińskiej Laponii. W książce zebrano w sumie trzydzieści cztery miejsca warte odwiedzenia, a większość z nich stanowią parki narodowe. Pozostałe to rezerwaty przyrody, ujęte pojedynczo, bądź zebrane razem – jak te na Olandii, czy Archipelagu Karlskrony.

   O ile wyprawy w cywilizowane rejony Skandynawii nie różnią się bardzo mocno o tych w inne, równie cywilizowane części świata, o tyle zupełnie inaczej przedstawia się sprawa wyjazdu  poza koło podbiegunowe. Ogromnym walorem tej książki, jest przedstawienie dokładnych szczegółów odnośnie tego, jak przygotować się w podróż, gdzie zostajemy sami wobec bezmiaru przyrody. Gdzie internet nie działa, a spotkanie innego człowieka jest niezwykle trudne. 

   Przewodnik jest bardzo przystępnie napisany. Autorzy nie silili się na nadmierne przeładowanie języka terminami geograficznymi, przyrodniczymi, czy geologicznymi, jednocześnie zawierając wszystkie najistotniejsze informacje. Poza jednym drobnym potknięciem (podejrzewam, że raczej przeoczenie niż braki w wiedzy) nie natrafiłam też na błędy merytoryczne, która znacząco wpływałyby na odbiór publikacji.

   „Skandynawia. Parki narodowe i rezerwaty przyrody” to bardzo dobra publikacja dla każdego, kto wybiera się, bądź dopiero planuje podróż po walorach przyrodniczych tej części Europy. Jednak nawet ci, którzy w najbliższym czasie nie wybiera się w tamte rejony, przewodnik ten może wydać się interesujący, dzięki nagromadzeniu ciekawostek podanych w bardzo przystępny sposób. Budzi ogromną ciekawość tej części Starego Kontynentu. Już od samego początku lektury, widać, że autorzy dokładnie wiedzą o czym piszą a Skandynawię odwiedzili nie raz. To sprawia, że jest wiarygodna i uzbrojeni w doświadczenie jej autorów możemy spokojnie planować nawet te najbardziej ekstremalne wyprawy.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

czwartek, 11 stycznia 2018

Spóźnione podsumowania i plany

   Jakoś nie wiadomo kiedy minął sobie ten 2017 rok. Był czytelniczo dla mnie przeciętny, bo choć liczba przeczytanych książek może być imponująca: 112 to jednak blisko połowa to były niewielkie książki dla dzieci, bądź inne, równie krótkie publikacje, takie jak komiksy ("Bezdomne wampiry" Baranowskiego" albo dwa tomy Asteriksa i Obeliksa), pojedyncze opowiadania ("Gianca" Jacka Łukawskiego, czy "Barnim. Kamienie" Bernarda Berga), bądź tomiki poezji {"Komu mruczy kot" Katarzyny Georgiou, czy "Pęk ostów" i "Czas kąkoli" Janusza Sipkowskiego).

Jeśli chodzi o czytane gatunki, to było dość różnorodnie. Nieco powieści współczesnych, czasem coś historycznego, jak zawsze klasyka i fantastyka, odrobina kryminału i kilka publikacji popularnonaukowych. Czyli wciąż pozostaje głównie w kręgu swoich zainteresowań i jakoś nie czuję potrzeby opuszczania tej strefy komfortu. 

Wśród książek, które wspominam szczególnie dobrze z ubiegłego roku na wysokim miejscu znajdują się książki dla dzieci. Zwłaszcza przecudne "Mapy" Daniela i Aleksandry Mizielińskich oraz książki o jakże uroczych tytułach "Kupa" i "Robale" Nicoli Davis i Neala Laytona. Kolejną publikacją w podobnym klimacie są "Pupy, ogonki i kuperki" Mikołaja Gołachowskiego ilustrowane przez Marię Bulikowską. Wszystkie cztery, to przykłada świetnych książek edukacyjnych, "Mapy" zachwyacają wizualnie i są zdecydowanie bardziej do oglądania, niż czytania. Pozostałe to świetne przykłady tego, jak należy tworzyć książkę dla głodnych wiedzy dzieci. To poprawne merytorycznie i najeżone ciekawostkami książki, do których nie tylko moje dziecko chętnie wróci.

Spośród książek dla dorosłych mocno emocjonalnie zadziałała na mnie opowieść o Marku Treli autorstwa Ewy Bagłaj "Moje konie, moje życie". Bardzo dobre wrażenie zrobił też na mnie przewodnik "Skandynawia. Parki narodowe i rezerwaty przyrody" Pawła i Andrzeja Garskich, widać, że panowie doskonale wiedzą o czym piszą. Z literatury pięknej zachwycił mnie "Dziennik paniczny" Rolanda Topora, kopalnia genialnych myśli i wyjątkowej urody cytatów, jak na przykład: "Kretyn to istota zabawna, malownicza. Obcując z nim, człowiek zyskuje na pewności siebie, słowem - kretyn wprawia w dobry humor i zapewnia zdrowie.". Z fantastyki czytanej w tym roku, najlepiej wspominam "Kolekcję pośmiertnych portretów" Maćka Jakubskiego. Nie mogę pominąć milczeniem również "Wyspy Doktora Morou" Herberta Georgsa Wellsa Znacznie trudniej wybrać mi faworyta spośród przeczytanej klasyki, nie zawiodłam się na lubianych przeze mnie autorach i zarówno "Tajemnica Mirtowego pokoju" Wilkie Collinsa, jak i "Echo" Henry'ego Jamesa dało mi dokładnie to, czego oczekiwałabym od tego typu lektur. Z autorów, z którymi wcześniej nie miałam przyjemności, dobrze wspominam Edith Wharton i jej "Lśnienie księżyca". Bardzo chwalę sobie również rozpoczęcie przygody z twórczością Jakuba Małeckiego (zaczęłam od "Dygotu") i Łukasza Orbtowskiego (tu pierwsza była "Szczęśliwa ziemia"), obaj panowie dołączają do grona autorów, których książek będę poszukiwać.

Oczywiście nie obyło się, niestety, też bez lektur słabszych, czy zwyczajnie złych. Wśród nich wyróżnia się, obdarzona niezwykłą okładką "Węgierska wiosna" Krzysztofa Jagielskiego, w której całkiem fajny temat zniknął gdzieś w sposobie wykonania. "Dolina Białej Wody" Piotra Narwańca, to z kolei książka, której sensu powstania nie byłam w stanie do końca zrozumieć. Z książek dla dzieci, zdecydowanie najbiedniej wypadło "Stąd do płotu" Anny Kacy, która to pozycja nie może pochwalić się ani ilustracjami ani warstwą językową.

Pod koniec tego roku mojej biblioteczce stuknęło 2000 książek. I choć jestem już na takim etapie, że znaczną część tego, co chciałam mieć, już mam, to jednak i tak wciąż odkrywam nowe rzeczy i co jakiś czas robię sobie książkowe prezenty. Nowych książek pojawiło się u mnie 167 i choć część z nich zdążyła już wyemigrować do nowych domów, część dopiero szuka dla siebie kąta, to jednak i tak, znacznie więcej książek mi przybyło, niż dałam radę przeczytać. Ponieważ regały nie są z gumy, więc jak zawsze o tej porze roku, korzystając z okazji i aukcji charytatywnych Allegro, wystawiłam sporo pakietów, z których sprzedaży pieniądze w całości pójdą na WOŚP - gorąco zachęcam do licytowania. Dość dużo książek mnie opuści, więc pewnie w 2018 roku znów przekroczę barierę 2000.

Strasznie mi się rozwlekło to podsumowanie, a chciałam jeszcze wspomnieć o planach na nadchodzący rok. Po pierwsze - regularniej pisać na blogu, bo z tym jest problem. Mam sporo tekstów, które jakoś nie mogą wyjść z dysku na bloga, co nie wymaga już ode mnie zbyt wiele zachodu. Po drugie, czytać więcej z tego co już mam, by Poczekalnia w końcu zaczęła się kurczyć!. Po trzecie, chyba zacznę zamieszczać recenzje planszówek, kilka napisałam jeszcze w ramach współpracy z, zaoranym już na amen, Insimilionem, szkoda by teksty przepadły zupełnie, a myślę, że mogą być dobrym odświeżeniem bloga. A poza tym, pewnie w dalszym ciągu oprócz recenzji pojawiać się będzie trochę twórczości własnej, więc jest się czego bać.

niedziela, 7 stycznia 2018

Posiadacz

Autor: John Galsworthy
Cykl: Saga rodu Forsyte’ów
Tytuł oryginału: The man of property
Tłumaczenie: Róża Centnerszwerowa
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   John Galsworthy zasłynął z napisania „Sagi rodu Forsyte’ów” poruszającej tematykę bogatego londyńskiego mieszczaństwa żyjącego w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. „Posiadacz” jest pierwszą odsłoną dziewięciotomowej epopei, przypomnianej w tym roku polskiemu czytelnikowi przez wydawnictwo MG.

   John Galsworthy zabiera swoich czytelników do świata dobrze znanego mu z autopsji. Wraz z jego bohaterami przemierzamy ulice dziewiętnastowiecznego Londynu, zaglądając do modnych wówczas miejsc, dżentelmeńskich klubów i parków. Codzienne życie toczy się zgodnie z przyjętymi konwenansami, z których najważniejszym jest unikanie jakichkolwiek skandali, które znacząco wpłynęłyby na pozycję całej rodziny.

   Forsyte’owie to typowi przedstawiciele bogatego mieszczaństwa. Do majątków dochodzili samodzielnie, z ostrożnością i przezornością lokując posiadane pieniądze, tak by dały jak największy, a co znacznie ważniejsze, pewny zysk. To ludzie, dla których mieć jest podstawą a wszystko, co ma jakieś znaczenie w życiu musi dać się przeliczyć. Nawet gdy kierują się w stronę sztuki, to również patrząc nią, jak na lokatę kapitału. Dalecy, przynajmniej pozornie, od głębszych przeżyć i namiętności, robią wszystko by jak najlepiej się pokazać, gdyż ich wizerunek również ma swój materialny wymiar, podkreślając przynależność do klasy. Autor nie ukrywa, że przedstawiona na kartach powieści rodzina jest jedną z wielu, a całe londyńskie życie oparte jest właśnie na takich „Forsyte’ach”.

   Spotkanie z rodziną rozpoczynamy od wejrzenia w zaręczynowy bal wnuczki najstarszego z braci Joylona. Od razu zostajemy rzuceni na głęboką wodę, gdyż przed nami przewija się cała liczna rodzina i choć od początku poznajemy koligacje między nimi, to  jednak mnogość przedstawionych w pierwszym rozdziale postaci może wzbudzić zagubienie. W pierwszym tomie sagi fabuła skupia się wokół Soamesa – bratanka Joylona, który nawet jak na Forsyte’a jest wyjątkowym przedstawicielem klasy posiadaczy. Ożenił się po długich namowach z kobietą, która nie chciała za niego wyjść i zrobiła to z rozsądku – nie odrzuca się lekką ręką tak dobrej partii jak młody Forsyte, gdy nie ma się grosza przy duszy. Irena dość szybko pożałowała swojej zgody i małżeńskie życie zmieniło jej się w pułapkę bez wyjścia, musi w niej trwać przy boku niekochanego męża, którym w skrytości ducha gardzi. Gdy na horyzoncie pojawia się narzeczony June Forsyte, Irena aż z nawiązką rozumie popełniony przed laty błąd.

   Sposobem zaprezentowania dziejów rodziny Forsyte’ów proza Johna Galsworthy’ego przypomina nieco utwory, które wyszły spod pióra Williama Makepeace’a Tackerey’a. Podobnie jak u niego narracja przesycona jest ironiczną krytyką prezentowanych sposobów myślenia, piętnującą ich płytkość i błędny tok rozumowania. Autor nie skąpi również prezentowaniu ich pozytywnych cech i pozbawionych wyrachowania uczuć, których nawet Forsyte’owie czasem doświadczają. Taki sposób obnażenia pełnych wad charakterów postaci sprawia, że są one niezwykle realistyczne i bardzo łatwo zrozumieć motywy ich postępowania, choć trudno powiedzieć, by budzili w czytelniku sympatię.

   Książkę czyta się stosunkowo dobrze, choć niektóre sformułowania wydają się nieco niezgrabne i nieporęczne. Trudno mi stwierdzić, na ile jest to cechą języka, jakim posłużył się autor, a na ile kwestia przekładu. John Galsworthy używa stosunkowo prostej składni i języka nieprzeładowanego zbędnymi epitetami, które czyniłyby lekturę wymagającą. Z drugiej zaś strony język sprawia wrażenie nieco przyciężkiego i niezbyt płynnego, co sprawia, że „Posiadacza” nie czyta się lekko i sprawnie.

   „Posiadacz” to przede wszystkim dogłębny obraz londyńskiego społeczeństwa, zaprezentowany przez kontrast między tymi, którzy muszą mieć, a tymi, którzy chcą być. Skonfrontowanie Soamesa z Ireną wyraźnie ukazuje przepaść i całkowity brak zrozumienia między jednymi i drugimi. To lektura, która niewiele straciła na aktualności, gdyż obie te postawy są ponadczasowe i choć konflikty między nimi są mniej wyraźne, to jednak nadal obecne. Pierwszy tom „Sagi rodu Forsyte’ów” może nie oczarowuje, budzi jednak sporo emocji i każe niecierpliwie wyglądać kolejnych odsłon cyklu.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.