czwartek, 26 grudnia 2019

Gdzie śpiewają diabły

Autor: Magdalena Kubasiewicz
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2019

   Po bardo dobrych wspomnieniach z lektury „Spalić Wiedźmę” i „Wiedźma Jego Królewskiej Mości”, w której współczesność przeplata się z nadprzyrodzonym, z wielką przyjemnością sięgnęłam po kolejną fantastyczną książkę Magdaleny Kubasiewicz. I choć powieść „Gdzie śpiewają diabły” również łączy rzeczywiste z niesamowitym, to jednak pod wieloma względami jest to książka zupełnie inna, nadal pozostając bardzo dobrą rozrywką.

   „Gdzie śpiewają diabły” to z jednej strony książka o tęsknocie i nadziei. Główny wątek oparty jest o poszukiwanie zaginionej siostry. Gdy po kilku latach od zaginięcia, Piotr znalazł poszlakę, za którą mógł podążyć, nie wahał się ani chwili. Zostawił pracę oraz, już dawno pogodzonego z losem ojca i ruszył do Azylu – niewielkiego miasta, znajdującego się na końcu świata, gdzie obcych wita się niechętnie, a miejscowi wiedzą o sobie wszystko i trzymają się razem.

   Jest to również opowieść o miłości. Tej jedynej, największej, mającej sobie za nic wszystko inne. Miłość, zgodnie z lokalną legendą połączyła niegdyś diabła i czarownicę. On oddał jej swoje serce, ona oddała mu duszę, dzięki czemu oboje mogli być razem. Ich uczucie nie było łatwe, wymagało od nich kompromisów i co znacznie gorsze, stłumienia własnej natury. Wokół historii diabła i czarownicy narosło wiele opowieści, a każdy z mieszkańców Azylu, znał i uważał za prawdziwą jej zupełnie inną wersję.

   Najnowsza książka Magdaleny Kubasiewicz to w końcu zderzenie dwóch zupełnie innych światów. Jednym z nich jest Azyl – społeczność ludzi, którzy nigdzie nie czuli się dobrze, którzy wszędzie byli obcy, którzy niczym Ewa – siostra Piotra - porzucili znany sobie świat, by w końcu poczuć się częścią społeczności. Azyl dba o swoich, chroni ich i co najważniejsze, czują się w nim jak w domu. Zupełnie odmienny świat zaprezentowany został w osobie Piotra. To znana nam współczesność o galopującym tempie życia, w której nie ma miejsca ani czasu nie tylko na magię, ale i na pełne zrozumienie oraz poznanie siebie.

   Zderzenie Piotra z Azylem nie jest dla niego łatwe. Mężczyzna został zmuszony, po raz pierwszy w życiu, by w pełni przeanalizować swoje własne pragnienia. By w pełni zrozumieć samego siebie, by w końcu odkryć, że odpowiedzi, których bezskutecznie poszukuje od lat niekoniecznie będą w stanie mu pomóc. Przywiązanie do znanego sobie świata jest dla niego tarczą, którą chroni się przed tym, czego nie potrafi zrozumieć i co go przeraża swoją obcością.

   „Gdzie śpiewają diabły” to zbiór ciekawych, dobrze napisanych postaci. Pragmatyczny i realistyczny Piotr, pozostaje sobą, pomimo niełatwych przeżyć, wciąż twardo stąpa po ziemi, nie zmieniając swojej natury. Maria i Dmitrij, para młodych ludzi, będących wręcz emblematycznymi przykładami mieszkańców Azylu. Oderwani od świata znanego Piotrowi, kryją w sobie pewną, budzącą niepokój, niewiadomą. Stara Iwanowa, Dorota, Tobiasz, Kata, czy Ksenia – bohaterowie nieco dalszych planów również zapadają w pamięć a ich kreacje nie pozostawiają wiele do życzenia.

   Tym jednak co najbardziej uwodzi w powieści jest jej mocno gotycki, pełen mroku klimat. O choć „Gdzie śpiewają diabły” nie jest typową powieścią grozy, to jednak zawiera jej sporo elementów. Znajdziemy tu tajemnicę i niezrozumienie, pradawną legendę, która może mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jest też miłość, będąca siłą zarówno twórczą jak i destrukcyjną, mocą, której nie sposób się oprzeć i której trzeba ulec, nawet jeśli może skutkować pomieszaniem zmysłów.

   Książkę czyta się bardzo dobrze, napisana przystępnym ale i mocno poetyckim językiem, nie gubi się w nadmiernych metaforach, czy zbytnio rozbudowanych zdaniach. Dzięki temu lektura jest płynna i błyskawiczna. Magdalenie Kubasiewicz udała się niełatwa sztuka, napisania powieści płynnej i dynamicznej, ale jednocześnie pełnej misternie budowanego nastroju, który wręcz przesącza się spomiędzy zdań.

   „Gdzie śpiewają diabły” to bardzo przyjemna, nieco smutna lektura. To powieść, w której nie tylko śledzimy losy bohaterów, starając się rozwikłać zagadkę, ale też niezwykle klimatyczna historia, wciągająca czytelnika w świat pełen magii i diabłów. To książka o spełnianiu pragnień i znajdywaniu odpowiedzi na dręczące pytania. To w końcu w równej mierze opowieść o opowieściach, takich, które nie tylko oddają, ale i kształtują rzeczywistość w zależności od tego kto jest ich autorem.

piątek, 20 grudnia 2019

Ławeczka księżnej Daisy

Autor: Gabriela Anna Kańtor
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2019

   Sięgając po powieść Gabrieli Anny Kańtor nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Z krótkiej notatki na okładce wynikało jedynie, że jest to współczesna opowieść zahaczająca w jakiś sposób o postać księżnej Daisy von Pless. Kobiety nie tylko pięknej, ale i po każdym innym względem niezwykłej, którą to postać autorka powieści „Ławeczka księżnej Daisy” przybliża czytelnikom.

   Powieść można podzielić na dwie części. Akcja pierwszej dzieje się współcześnie, gdy znana dziennikarka Leila, po medialnym kryzysie ucieka od warszawskiego życia i zaszywa się w Pszczynie. Kobieta sama nie wie, co ciągnie ją akurat do tego śląskiego miasteczka, nie ma z nim prawie żadnych wspomnień, poza jednym reportażem sprzed lat. Równolegle do rozgrywającej się akcji fabuła przybliża czytelnikowi postać księżnej Daisy von Pless za pomocą listów pisanych przez babcię do wnuczki. Fragmenty epistolarne są dość gęsto okraszone zdjęciami samej księżnej, jej bliskich oraz przepięknego majątku w Pszczynie. Czy listy mają cokolwiek wspólnego z przeżyciami Leili? Odpowiedź na to pytanie ukryta jest w zakończeniu powieści.

   Wspomnienia o księżnej w znacznym stopniu przypominają kronikę. Zawarta w siedmiu listach opowieść, to typowa, rozbudowana nota biograficzna postaci. Poznajemy wydarzenia z jej życia, jej postawę względem innych oraz jej dążenia do uczynienia lżejszym życia swoim poddanym. Jest to dość sucha relacja, pozbawiona emocji oraz wglądu w uczucia i myśli Daisy oraz jej bliskich. To raczej przedstawienie faktów, niż przybliżenie lub snucie spekulacji na temat tego jaka naprawdę była księżna. Znajdziemy tu jej kronikarski obraz, ale nie wgląd w jej duszę i umysł, o których możemy jedynie wnioskować na podstawie przedstawionych faktów. Opowieść o niej, jest wręcz ucieleśnieniem słów: „po owocach ich poznacie”.

   Zupełnie inaczej ma się sprawa z tym, co przeżywa Leila, gdyż „Ławeczka księżnej Daisy” to w znacznym stopniu powieść o poszukiwaniu sensu życia. O szukaniu i znalezieniu celu i swojego w nim miejsca. To opowieść o tym, jak coś pozornie odległego od tego, z czym przyszło nam się mierzyć na co dzień, może być bliskie i jak wiele może dawać satysfakcji. To również historia mocno rodzinna, w której więzy z najbliższymi nabierają wyjątkowego znaczenia. Zdecydowanie natomiast nie jest to historia miłosna. Nawet gdy w pobliżu Leili pojawia się mężczyzna, to prawie od początku dowiadujemy się o jego homoseksualizmie. Odniosłam nawet wrażenie, że jego orientacja została wprowadzona właśnie w celu uniknięcia konieczności pisania o kiełkującym romansie. Czytelnikowi znacznie łatwiej przyjąć przyjaźń pozbawioną wszelkich seksualnych podtekstów, o ile bohaterowie rozmijają się w orientacji seksualnej.

   „Ławeczkę księżnej Daisy” czyta się bardzo dobrze. Opowieść zaprezentowana na nieco ponad stu pięćdziesięciu stronach czyta się prawie jednym tchem. Składnia zdań nie jest przesadnie skomplikowana, podobnie jak użyte przez autorkę słownictwo. Ponadto Gabriela Anna Kańtor posługuje się piórem wybitnie lekkim, dzięki czemu kolejne strony mijają nie wiadomo kiedy.

   Najnowsza powieść tej autorki to idealna lektura na lato. Lekka, łatwa i przyjemna, zawiera w sobie również sporo życiowej mądrości oraz jeszcze więcej ciepła. To idealna okazja na poznanie, choćby skrótowe, losów kobiety, o której mawiano, że jest równie dobra, co piękna. To w końcu opowieść o jednym z piękniejszych pałaców ziemi wałbrzyskiej i choć sam pszczyński majątek pojawia się jedynie w roli tła, to jednak wspominany jest na tyle często, że budzi chęć, by przyjrzeć mu się z bliska.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

niedziela, 15 grudnia 2019

Kult

Autor: Łukasz Orbitowski
Wydawnictwo: Świat książki
Rok wydania: 2019

   Sięgając po najnowszą książkę Łukasza Orbitowskiego wciąż miałam w pamięci bardzo dobre skojarzenia po lekturze „Szczęśliwej ziemi”, w której biegłość w operowaniu słowem splotła się z bardzo dobrą znajomością ludzi. Z umiejętnością spojrzenia na nich w pełni, na ich słabości i mocne strony, na codzienność i sytuacje kryzysowe. Dodając do tego mieszaninę nadprzyrodzonego z tym, co zupełnie zwyczajnym, spodziewałam się dobrej lektury.

   „Kult” jest powieścią inspirowaną historią Kazimierza Domańskiego, człowieka, który w latach osiemdziesiąt ogłosił, że na oławskich działkach objawiła mu się Matka Boska i przekazała orędzie dla świata. Związek z prawdziwą postacią jest jednak dość luźny i choć zgadzają się niektóre fakty, jak same, nieuznane przez kościół, objawienia oraz budowa świątyni, to jednak historia przekazana przez Łukasza Orbitowskiego jest fikcją literacką.

   Akcja książki toczy się w dwóch płaszczyznach. Pierwszą jest nagranie długiej rozmowy między narratorem a Zbyszkiem Hausnerem – bratem Henryka, który doznał objawień. Akcja tej części osadzona jest dwunastego lipca 1997 roku, w czasie gdy przez Dolny Śląsk przelewała się powódź tysiąclecia. W opowieści Zbigniewa wybrzmiewa echo tej powodzi, wspomniane są tereny już zalane, ogromny zryw ludzi, którzy robili wszystko, by nie dać się porwać wielkiej wodzie, a także ich bierne oczekiwanie na to co będzie, bo przecież nie porzucą dobytku swojego życia z tak błahego powodu.

   Zasadnicza część opowieści rozgrywa się znacznie wcześniej. Zbigniew wspomina swojego młodszego brata, ich wspólne dzieciństwo i życie razem już w dorosłości. Następnie ogromną zmianę, jaka ich spotkała po pierwszym z objawień na działce. Henryk Hausner w oczach brata to człowiek, który nie funkcjonuje w normalny sposób. Jest jak większe dziecko, naiwny i prostoduszny. Jest też w pełni przekonany o prawdziwości swoich objawień i wadze ich znaczenia. W jego proroctwach wielka woda zniszczy świat jeśli ludzie się nie opamiętają. Idealnie splata się to ze wspomnianą wcześniej powodzią.

   W powieści Łukasz Orbitowskiego jedynie Henryk jest postacią ze wszech miar pozytywną. Pozostali bohaterowie to ludzie zupełnie zwyczajni – pełni słabości ale i zdolni wznieść się ponad nią. Zbigniew w swojej opowieści nie oszczędza nikogo, najmniej zaś siebie samego, szczerze spowiadając się rozmówcy ze swoich grzechów przeciw bratu i żonie. 

   Tym co najbardziej zachwyca w „Kulcie” jest niezwykle realistyczne przedstawienie sytuacji społeczeństwa wystawionego na bezpośredni kontakt z cudownością. Traci na znaczeniu, kto i jak bardzo wierzy w objawienia Heńka, gdyż każdy mieszkaniec Oławy w jakimś stopniu w nich uczestniczy. Zaślepienie i ogromna wiara ściągająca ludzi nie tylko z całej Polski ale i z zagranicy przeplatają się z chęcią prowadzenia normalnego życia. Z ludźmi, którym „jeremiasze” - jak określano pielgrzymów – ogołocili sklepy, blokowali drogi, utrudniali życie. Po drugiej stronie są właśnie oni, przekonani o boskim planie i cudach dokonujących się na ich oczach.

   Książkę czyta się bardzo dobrze, jej wspominkowa narracja stwarza atmosferę uczestnictwa w rozmowie. Wysłuchania bezpośredniej relacji człowieka, który żył z cudotwórcą pod jednym dachem i którego całe życie wywróciło się z tego powodu do góry nogami. To również zbiór życiowych mądrości, tych nabytych z wiekiem, względem których nawet sam ich autor nie potrafił się zastosować.

   „Kult” w końcu jest niezwykle trafnym obrazem lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych oraz tego jak wielkie zmiany w polityce wpłynęły na zwykłych mieszkańców niewielkiego miasta. Jak powoli upadł komunizm i rodził się kapitalizm, który przyniósł mieszkańcom wolny rynek i bezrobocie. Czasy burzliwe, zmienne i niepewne, nic więc dziwnego, że oparcie w wierze było czymś pożądanym. 

   Łukaszowi Orbitowskiemu, nie po raz pierwszy zresztą, udało się napisać powieść, która równie wiele mówi o szczególnych wydarzeniach, co o nas samych. O tym, czym są więzi rodzinne i czym jest prawdziwa głęboka wiara. Tym, czego się w sobie wstydzimy i tym z czego możemy czuć się dumni. „Kult” jest powieścią dojrzałą, pełną głębokiej analizy tego co siedzi w ludzkiej duszy, wobec której ciężko być obojętnym.

środa, 11 grudnia 2019

Cztery kobiety: Filomena, Lotka, Beatrice, Garcinda

Autor: Paul Hayse
Tytuł oryginału: Beatrice, Garcinda, Filomena, Lotka
Tłumaczenie: Bartold Merwin
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2019

   Sięgając po jedyną wydaną w Polsce książkę niemieckiego noblisty Payla Hayse’a nie miałam pojęcia czego się spodziewać. „Cztery kobiety”, które ukazały się nakładem wydawnictwa MG, to zbiór czterech opowiadań połączonych motywem przewodnim jakim jest nieszczęście. Różne jego przypadki spadają na cztery piękne i młode bohaterki, każda nowela jednak kończy się tragicznie.

   Filomena, Lotka, Beatrice i Garcinda to imiona czterech dziewcząt, którym najpiękniejsze uczucie  przynosi mocne wzruszenia, ale i smutny koniec. Dziewczęta są nakreślone dość podobnie, zachwycają urodą i przymiotami charakteru. Są to panny niewinne, o dobrych, czułych i gotowych na przyjęcie pierwszej miłości sercach. Jej pojmowanie jest dla nich iście romantyczne – jedna prawdziwa, czysta miłość, albo żadna. Dla każdej z nich uczucie kończy się tragedią. Ich losy również są podobne i choć znajdą się między nimi drobne różnice, to żadna z nich nie jest w pełni panią swoich uczuć. Nad dwiema z nich ciąży przeszłość ich rodzin i choć żadna z nich nie miała najmniejszego na nią wpływu, to właśnie one (choć nie tylko) zbierają jej ciężkie żniwo. Równie silne i tragiczne są więzy, które łączą Beatrice i Garcindę z ich rodzicami. Obie wcześnie straciły matki i obydwie znalazły się pod opieką pełnych słabości ojców.

   W opowiadaniach najbardziej uderza niemoc kobiecych postaci. Nawet Lotka, która najciężej pracując próbuje zmyć z siebie hańbiące pochodzenie w obliczu stanięcia z nim twarzą w twarz wybiera ucieczkę w śmierć. Garcinda splątana poczuciem honoru i potrzebą uniknięcia hańby również wybiera najbardziej tragiczne rozwiązanie z możliwych. Beatrice podobnie jak Garcinda ma do wyboru zerwanie wszelkich stosunków z rodziną i podążenie z ukochanym. I podobnie dwie poprzednie bohaterki decyduje się na ten krok w imię miłości porwana emocjami. Dla każdej z nich, racjonalne spojrzenie na sytuację w jakich się znalazły prowadzi do ponurego finału. Losy Filomeny również są obciążone rodzinną tragedią i gdy spełnienie nadziei o szczęśliwej miłości zostaje zburzone z dnia na dzień, pogrąża się w szaleństwie, dołączając do równie szalonej siostry.

   Czytając losy bohaterów trudno znaleźć, czysto teoretycznie wyjście z przedstawionych sytuacji. Konwenanse i formy, niezmiernie ważne w społeczeństwie wiążą bohaterów i nie pozwalają im zaznać pełni długotrwałego szczęścia. Żadna z dziewcząt nie znalazła w sobie wystarczająco wiele odwagi by w pełni z nimi zerwać. Ich kochankowie, jak przystało na silnych i zdecydowanych mężczyzn, gotowi są porzucić wszystko, byle tylko móc spędzać kolejne dni i noce u boku ukochanej. Nie patrząc perspektywicznie, są w stanie planować jedynie co zrobić, by osiągnąć cel, nie myślą zupełnie, co będzie potem. Jak potoczą się ich losy, gdy już cel – wspólne życie u boku ukochanej – zostanie osiągnięty. Dziewczęta nie potrafią tak w pełni wyzbyć się rozsądku, co paradoksalnie utrzymuje je w poczuciu znalezienia się w sytuacji bez wyjścia.

   Książkę Paula Hayse’a czyta się bardzo dobrze. Krótka forma pozwala dokładnie na tyle, by wprowadzić czytelnika w opowieść o losach dwojga zakochanych, bez zagłębiania się w szczegóły. Poznajemy dość wnikliwie losy zakochanych kobiet o ich wybrankach dowiadując się niewiele, choć to właśnie oni (czasem pośrednio) snują swoje opowieści. Język książki jest bardzo przystępny i budzący dokładnie takie emocje, jakie powinien. Czytelnik ani na chwilę nie wątpi w siłę uczuć między bohaterami, podskórnie wręcz odczuwając, że nie można liczyć na szczęśliwy finał. Atmosfera grozy i nieszczęścia wisi na postaciami niczym fatum i nie potrafią się one od niej uwolnić.

   „Cztery kobiety” to romantyczna, tragiczna lektura. Opowieść o wielkiej miłości, która sama w sobie nie będąc destruktywną, skutkuje nieszczęściem, gdy spotyka przeszkody nie do pokonania na swojej drodze. To mroczne, gotyckie w klimacie opowieści, w których znajdziemy i pełnię wzruszeń, i głębię tragedii.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

sobota, 7 grudnia 2019

Podsumowanie listopada

   Nie wiem jak i nie wiem kiedy, ale zapomniałam wrzucić listopadowe podsumowanie czytelnicze, a działo się całkiem sporo. I choć sporo było recenzentek, zdominowanych tym razem przez współczesną poezję, to i znalazło się miejsce na inne książki. Trochę nadgoniłam z literaturą popularno-naukową, a to dzięki odkrytemu w tym miesiącu (lepiej późno niż wcale) wyzwaniu czytelniczemu na Lubimyczytać (udało mi się nawet wygrać książkę niespodziankę). Tak czy inaczej jestem z listy całkiem zadowolona i mam nadzieję, że grudzień - który zaczęłam od dokończenia książki rozpoczętej jeszcze w zeszłym roku, będzie równie udany czytelniczo.

   Na zdjęciu wygląda to tak.


   Darwin. Jedyna taka podróż Jeremie Royer, Fabien Grolleau Komiks o młodym Darwinie i jego podróży na pokładzie Beagle'a. Ładna rzecz i ciekawa przy okazji.
   Terra insecta Anne Sverdrup-Thygeson Opowieść o owadach wszelakich i ich miejscu w naszym świecie. Zdecydowanie bardziej popularyzatorska niż naukowa, ale przyjemna lektura.
   Elizabeth i jej ogród Elizabeth von Armin Przepięknie wydana opowieść o młodej Angielce, gdzieś na pruskich rubieżach (okolice Szczecina). Zachwyca ilustracjami i wzrusza treścią.
   Faust Johann Wolfgang Goethe Był okres strasznej tak nudy w pracy, że potrzebowałam czegoś na szybką lekturę, wyszukałam sobie tę książkę na WolnychLekturach z przekonaniem, że mam ją w domu. Cóż... wtedy jeszcze nie miałam.
   Trucizna Eleanore Herman To książka, którą zabiło jedno bardzo niefortunnie skonstruowane zdanie, jakie w ogóle nie powinno mieć miejsca. Taka gorzka pigułka, po całkiem przyjemnej lekturze.
   Eleonora z Habsburgów Wiśniowiecka. Miłość i korona Janina Lesiak Opowieść o małżonce Michła Korbuta Wiśniowieckiego to kolejna z beletryzowanych biografii autorstwa Janiny Lesiak.Wrażenia raczej dobre, choć bez zachwytu.
    Tylko dla dziewcząt Magdalena Samozwaniec To bardzo ciekawy zbiór krótkich utworów: opowiadań, porad i felietonów, które z założenia uświadamiają młode panny o trudach bycia kobietą początku dwudziestego wieku. Zabawna rzecz.
   Dwie sceny miłosne Oscar Wilde Dwa dramaty, w których parodia miesza się z przesadą a patos z tragedią tworząc wyjątkową zabawę formą.
    Przygody pana Krzysztofa Wiszowatego na obczyźnie Walery Przyborowski Niewielkie nowelka historyczna, zaczynająca się niczym klasyczna opowieść płaszcza i szpady
   Serce na pół Iwona Ivesse-Pino Niewielki tomik przeciętnej współczesnej poezji. Przeczytać można, ale to nie moja liryczna bajka.
    Niebieski nieobecny Stefan Tycjan Tyczyna z poezji, po którą sięgnęłam ostatnio, tej najbliżej do mojej wrażliwości.
   Grawitacja myśli. Wiersze Karolina Tokarska-Leszczuk Kolejny tomik przyjęty bez większego zachwytu.
   Horyzonty Piotr Grzelak I ostatni ze zbiorów współczesnej poezji. Znów nie moja liryczna bajka.
   O jedno ciało za dużo Ellis Peters Udało mi się sięgnąć po kolejny tom przygód brata Cadfaela. Podobnie jak z poprzednim, najpierw dokładnie zarysowane zostały realia, a dopiero potem rozpoczęła się kryminalna zagadka.
   Kiedy wieloryby miały nogi Dixon Dougal, Hannah Bailey Książka, na którą trafiłam przypadkiem, a która zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Syn ją dosłownie pożarł, nie mogąc się oderwać.

   I to już wszystko. Na sztuki całkiem sporo, na strony też niemało. Zasadniczo jestem zadowolona, bo udało się sięgnąć po kilka dojrzewających u mnie na półkach książek. Nie żeby nie zostały mi inne, ale zawszeć to odrobinę mniej.

wtorek, 3 grudnia 2019

Barbakany w Polsce

Autor: Bartłomiej Grzegorz Sala
Wydawnictwo: CM
Rok wydania: 2019

   Gdy rzuciła mi się w oczy pozycja „Barbakany w Polsce” od razu wiedziałam, że muszę ją mieć. Niemiłym zaskoczeniem były dla mnie niewielkie rozmiary książki, broszury wręcz, gdyż całość prezentuje się raptem na czterdziestu sześciu stronach, jednak ogrom wiedzy w niej zawarty był dokładnie tym, czego po książce Bartłomieja Grzegorza Sali oczekiwałam.

   Większości Polaków słowo barbakan kojarzy się z krakowskim i warszawskim zabytkami. Obydwa okrągłe, w ogólnym zarysie są dość podobne do siebie. Jednak jak się okazuje, to tylko dwa, z niewielu (dziesięciu raptem) zachowanych w Polsce budowli obronnych, które można zaliczyć do barbakanów. I choć w powszechnej świadomości barbakan musi być okrągły, okazuje się, że nie jest to wymogiem. Zgodnie z definicją, barbakan to budowla obronna wysunięta przed czoło murów (miejskich, bądź zamkowych), połączona z nimi za pomocą szyi – wąskiego korytarza. Trzymając się tej definicji odkrywamy, że najstarszym polskim barbakanem wcale nie jest ten najsłynniejszy krakowski, a zespół złożony z Katowni i Wieży Więziennej w Gdańsku, który w planie nie będąc nawet odrobinę zbliżony do koła, nie jest kojarzony jako ten rodzaj fortyfikacji.

   Bartłomiej Grzegorz Sala podjął się dzieła opisania wszystkich polskich barbakanów i budowli spełniających wymogi tej definicji – stąd też znalazł się tu ostatni na liście jasnogórski rawelin o nietypowym planie pięciokąta. Poszczególne budynki ułożone zostały chronologicznie od najstarszego Gdańskiego barbakanu przejściowego, po najmłodszy z nich. O każdym znajdziemy szereg informacji dotyczących ich wyglądu w przeszłości, historii oraz tego jak prezentują się obecnie. Z części z nich – jak choćby z fromborskiego angułu, czy barbakanu w Bieczu- zostały tylko pozostałości, dające wątły zarys tego, jak wyglądały one dawniej. Inne do dziś prezentują się okazale, często za sprawą przeprowadzanych rekonstrukcji – jak warszawski barbakan postawiony w zasadzie na nowo. Jednak spora część barbakanów zachowała się całkiem nieźle: gdański, krakowski, jasnogórski oraz te na zamku w Siewierzu, czy zamku Tenczyn w Rudnie. Tam, gdzie barbakanom towarzyszą legendy i opowieści zostały one skrótowo przytoczone. Poznajemy z grubsza historię bezgłowego klucznika z gdańskiej Katowni, czy historie o ukrytych skarbach na zamku Tenczyn.

   Główną wadą książki jest jej skromniutka objętość. Bo chociaż barbakanów w Polsce ostało się jedynie dziesięć, to z chęcią dowiedziałabym się o nich nieco więcej. Z pewnością zabrakło rycin, dokumentujących jak budowle te wyglądały w przeszłości oraz bardzo często fotografii prezentujących stan obecny budynków. Odnoszę również wrażenie, że zwłaszcza o części z nich można było napisać zdecydowanie więcej. Autor dołączył do publikacji dość obszerną bibliografię zawierającą zarówno pozycje książkowe, jak i ciekawe strony internetowe. Dzięki temu, osoby czujące niedosyt mogą z powodzeniem zgłębić wiedzę.

   Publikację czyta się całkiem nieźle. Przede wszystkim nie zabrakło wyjaśnień wszystkich specjalistycznych terminów, takich jak: basteja, anguł, czy rawelin. Informacje historyczne zostały niestety podane w dość suchy sposób, językiem tworzącym komunikaty, a nie snującym opowieść. A tę można było z powodzeniem wysnuć, przy opisach kolejnych walk i modyfikacji poszczególnych barbakanów.

   „Barbakany w Polsce” to bardzo interesująca i niespotykana pozycja, zdecydowanie warta lektury, dla każdego, kto lubi zgłębiać swoją wiedzę – szczególnie historyczną. Jej niewielkie rozmiary sprawiają, że staje się swoistym przewodnikiem po tego typu fortyfikacjach, a zawarte w niej informacje historyczne są kwintesencją historii ich dotyczącej. Uboga w zdjęcia i ryciny broszura, zdecydowanie zasługuje na bardziej przyciągające oko wydania, gdyż książka ta z pewnością sprawdziłaby się jako album.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.