Co na blogu?
- Bibliofilstwo (568)
- Kolekcja (88)
- Kulinarne projekty (14)
- O wszystkim i o niczym (16)
- Podsumowania (49)
- TOP 10 (3)
- Twórczość krawiecka (8)
- Twórczość literacka wątpliwej jakości (24)
czwartek, 15 kwietnia 2021
Minas Warsaw
środa, 24 lutego 2021
Krew. Medyczne i kulturowe aspekty na przestrzeni dziejów
poniedziałek, 15 lutego 2021
Śląski kopciuszek
Autor: Gabriela Anna Kańtor
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2020
Pamiętając całkiem niezłe wrażenia z lektury „Ławeczki księżnej Daisy” po kolejną powieść Gabrieli Anny Kańtor sięgnęłam, może bez wielkiego entuzjazmu, ale z pełnym spokojem odnośnie tego, czego mogę się spodziewać. Oczekiwałam przyjemnej opowieści o autentycznej postaci, dość mocno opartej na historycznych źródłach, jednak pełną lekkiej swobody przyjemnie prowadzonej narracji. Dokładnie taka jest ta książka i mogę, co nie zdarza mi się często, z pełnym spokojem stwierdzić, że dostałam to, czego się spodziewałam.
Historia małej Joanny Gryzik jest prawdziwie baśniowa. Biedna półsierota porzucona przez matkę i oddana na wychowanie przyjaciółce, zdobywa serce starego magnata przemysłowego, który słynie w okolicy ze swej jawnie okazywanej mizantropii. Gdy po kilku latach bogaty Carl Godul umiera, swoją spadkobierczynią ogłasza dziewczynkę znikąd. Tym sposobem, mała Joanna staje się najbogatszym dzieckiem na Śląsku. Ta bajkowa opowieść jest o tyle niesamowita, że w sporej mierze jest autentyczna. Zarówno Carl, jak i Joanna żyli naprawdę w dynamicznie rozwijającym się Górnym Śląsku.
Na ile prawdziwe są charaktery wykreowanych przez autorkę postaci można jedynie spekulować. Z jednej strony mamy dziewczynkę, która dobrym sercem zdobyła miłość starszego człowieka. Dziecko życzliwe światu, spokojne i inteligentne, stało się dla Carla pociechą na stare lata. Carl Godul z kolei pod niechętną światu powierzchownością (również fizyczną, na skutek napaści w młodości), skrywa w sobie prawdziwego humanistę. Biorąc pod uwagę fakt, że o jego pracy dla innych świadczą przede wszystkim czyny, których dowody można znaleźć w archiwach, nie wątpliwym jest jego podejście do pracowników w rozwijanych przez siebie interesach. Ci, pracując w interesach Godula, byli traktowani przyzwoicie. Lepiej opłacani, część wypłaty odbierając w produktach żywnościowych, z lepszą opieką i nadzieją na w miarę spokojną egzystencję. O tym, że system wprowadzony przez Carla nie był idealny, świadczyć może przypadek matki Joanny, która po śmierci męża pozostała bez środków do życia.
Jaka naprawdę była relacja łącząca kilkuletnią dziewczynkę ze starszym, schorowanym i zgorzkniałym mężczyzną ciężko się nawet domyślać. Czy mała Joanna była naprawdę tylko obcą dziewczynką, przypadkowo zbłąkaną w jego progach, czy może była w jakiś sposób z nim spokrewniona, nie sposób zawyrokować. Z jednej strony opowieść przytoczona przez Gabrielę Annę Kańtor jest wręcz naiwnie wyidealizowana, z drugiej zaś, w życiu zdarzają się i dziwniejsze rzeczy, więc nie można jej automatycznie skreślić. Sytuacji nie ułatwia fakt, że Carl Godul zadbał o to, by być pamiętanym przede wszystkim z tego co zrobił i czego dokonał, a nie z tego jakim był człowiekiem.
Powieść czyta się bardzo przyjemnie. Autorka posługuje się przystępnym językiem, którym w plastyczny sposób kreuje obraz rozwijającego się Górnego Śląska. Równie trafnie oddaje emocje z jakimi zmaga się Carl Godul. Jego samotność, zniechęcenie do ludzi oraz wzbudzoną dziecięcym uśmiechem nadzieję i chęć do życia. Miejscami styl staje się nieco kronikarski, co niekoniecznie musi się podobać, gdy ktoś woli galopujące tempo akcji oraz pełne ekspresji dialogi.
„Śląski Kopciuszek” to całkiem przyjemna bajka. O tyle ciekawa, że oparta o autentyczne postacie. To nieśpieszna opowieść o nadziei i niezwykłej więzi, jaka narodzić się może między starszym mężczyzną a małą dziewczynką. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Carl jest dla Joanny kochającym dziadkiem, dbającym o to, by niczego jej w życiu nie zabrakło. To w końcu ciekawy fragment historii i obyczajowości Górnego Śląska z początku dziewiętnastego wieku.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
czwartek, 11 lutego 2021
Jestem leworęczny i co mi zrobisz?
Ilustracje: Jacques Azam
Tytuł oryginału: Je suis gaucher… Et alors?
Tłumaczenie: Joanna Kuhn
Wydawnictwo: Nasza księgarnia
Rok wydania: 2020
Książka Michela Piquemala „Jestem leworęczny i co mi zrobisz?” od początku przykuła moją uwagę. Zachęciła mnie forma i treść – pełna zabawnych ilustracji, przeznaczona dla dzieci opowieść o tym, że bycie leworęcznym jest czymś zupełnie normalnym wydała mi się na tyle interesująca, że miałam ochotę ją poznać. Dość szybko nadarzyła się okazja i książka zawitała w mojej biblioteczce, gdzie nie czekała zbyt długo na swoją kolej.
Tym, co jest bardzo ważne, jest fakt, że Michel Piqueman jest osobą leworęczną. Więc z jednej strony doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda codzienność mańkuta, z drugiej zaś pokusił się o znalezienie wielu ciekawostek oraz informacji naukowych na temat leworęczności.
To książka, która spełnia kilka funkcji. Po pierwsze jest przeznaczona dla dzieci, szczególnie tych leworęcznych, dlatego wiele miejsca poświęcono w niej tłumaczeniu, że bycie innym, nie jest niczym złym, jest po prostu byciem odmiennym. Są tu frazy i zdania, które w jakimś stopniu mogą pomóc młodemu człowiekowi w akceptacji tego kim jest i zrozumieniu, co z tego wynika. Jednak to nie jest książka przeznaczona jedynie dla leworęcznych dzieci. Dzięki niej, te będące praworęcznymi mogą dowiedzieć się więcej i zrozumieć swoich innych kolegów. To stanowi o bardzo dużym walorze wychowawczym książki „Jestem leworęczny i co mi zrobisz?”.
Autor kieruje swoje dzieło jednak nie tylko do dzieci, może ono służyć jako pomoc skierowana do rodziców, w której znajdą informację na co zwrócić uwagę i czego dopilnować, gdy ma się w domu dziecko leworęczne. Również osoby zawodowo zajmujące się pracą z dziećmi mogą z niej skorzystać, tym bardziej, że jest (jak na książkę dla dzieci) opatrzona dość bogatą bibliografią.
Książka posiada jednak nie tylko aspekt wychowawczy, oprócz niego znajdziemy tu sporo walorów edukacyjnych. Dowiemy się o tym, jak traktowano osoby leworęczne dawniej oraz jak (nawet współcześnie) reagują na nie rozmaite kultury. Obok takich ciekawostek antropologicznych, znajdziemy tu również interesujące informacje z nauk przyrodniczych, gdyż autor skupił tu wszelkie naukowe rozważania na temat przyczyn leworęczności.
Graficznie „Jestem leworęczny i co mi zrobisz?” broni się bardzo dobrze. Ilustracje Jacquesa Azama są kolorowe, zabawne i wyraziste. Często okraszone dymkiem z tekstem, z którego wynika ich humorystyczny charakter. Rysunki są nieco karykaturalne i przerysowane, ale w pewnym sensie, takie mają szansę lepiej trafić do młodego odbiorcy. Silne podkreślenie znaczenia lewej lub prawej ręki jest tu bardzo pomocne.
Język książki również nie pozostawia zbyt wiele do życzenia. Zdania są stosunkowo proste, bez nadmiernie przekombinowanej składni, dzięki czemu są bardzo łatwe w odbiorze. Znajdziemy tu sporo trudniejszych słów, jednak do każdego z nich dodano definicję w słowniczku załączonym na końcu. Dzięki temu, dziecko nie tylko dowie się czegoś nowego, ale również będzie mogło wzbogacić słownictwo.
„Jestem leworęczny i co mi zrobisz?” to bardzo interesująca i ważna pozycja na rynku książek dla dzieci. Z pewnością z chęcią zapoznają się z nią osoby leworęczne, zarówno te już dorosłe, jak i młodzi czytelnicy. Publikacja świetnie sprawdzi się również jako podstawa do warsztatów, w których można wytłumaczyć grupie dzieci, że nie ma znaczenia, w której ręce się trzymają długopis. To w końcu całkiem przyjemna i zabawna lektura, znajdziemy w niej wiele interesujących informacji skupionych wokół trudów życia osoby leworęcznej w czasach dawniejszych i współcześnie.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
wtorek, 9 lutego 2021
O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach
Autor: Bohdan Baranowski
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2020
Zmarły na początku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku Bohdan Baranowski był uznanym profesorem uniwersyteckim i historykiem. Miał spory wkład w popularyzacji wiedzy z historii Polski, gdyż napisał kilkadziesiąt książek i publikacji naukowych. W tym roku nakładem wydawnictwa Replika zaczęły ukazywać się wznowienia jego dzieł. Trzecią, po Pożegnaniu z diabłem i czarownicą” oraz „W kręgu upiorów i wilkołaków”, książką, która ukazała się nakładem tej oficyny jest „O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach”. Podobnie jak dwie poprzednie ta książka chodziła za mną od jakiegoś czasu i gdy w końcu udało mi się ją dorwać, przeczytałam ją z wielką przyjemnością, by upewnić się, że czas polować na pozostałe publikacje Bohdana Baranowskiego.
Autor skupia się wokół obyczajów panujących pod koniec wieku XVI, w całym wieku XVII oraz w początkowych okresie wieku XVIII. Skupia się również w ściśle określonym rejonie geograficznym, gdzieś między Wartą, Prosną, Bzurą a Pilicą, czyli na ziemiach należących do dawnych województw: łęczyckiego, sieradzkiego, ziemi wieluńskiej oraz wschodniej części kaliskiego. Takie ograniczenie regionalne ma ścisłe uzasadnienie, gdyż autor w opisie obyczajów mieszkańców tych ziem, jako materiału źródłowego użył ocalałych z tamtych lat zapisków sądów funkcjonujących w tym rejonie.
Ponieważ książka oparta jest o zapiski sądowe, nic więc dziwnego, że skupiona jest na obyczajowości związanej z konfliktami prawnymi. Znajdziemy tu trzy główne grupy: Hultajów, Wiedźmy i Wszetecznice. Pierwsi z nich, to ci, którzy wyszli spod jurysdykcji panów feudalnych i prowadzą mniej lub bardziej swobodny żywot. To zarówno chłopi, którym sprzykrzyła się pańszczyzna, jak i wszelkiej maści awanturnicy, z dezerterami i zdemobilizowanymi żołnierzami na czele. W przypadku wiedźm bohaterkami są kobiety oskarżone o czary, podczas gdy rozdziały skupiające się wokół wszetecznic, jak można się domyślać poruszają nieuregulowany temat wszelkiej maści ladacznic i lupanarów.
W książce znajdziemy informacje wprost zaczerpnięte ze źródeł i autor niejednokrotnie przytacza zapisy z akt sądów miejskich, by zarysować ogólny obraz sytuacji. Jednak Bohdan Baranowski nie ogranicza się jedynie do przytaczania i interpretacji akt prowadzonych spraw. W książce znajdziemy znacznie szersze spojrzenie na warunki życia w opisywanych czasach. Dzięki temu możemy wyrobić sobie możliwie pełny obraz sytuacji. Polskę spustoszoną przez kolejne wojny, gdzie głód często zagląda w oczy najbiedniejszym, gdzie ci którzy nie mają nic, najłatwiej mogą stracić wszystko, bogacze sukcesywnie stają się jeszcze bogatsi, zaś kościół robi wszystko by jak najsilniej utrzymać się przy władzy.
Książkę Bohdana Baranowskiego czyta się bardzo dobrze. Autora charakteryzuje lekkie pióro i precyzyjnie formułowane treści. W połączeniu z talentem narracyjnym sprawia to, że od książki trudno się oderwać. Jedynym niesmakiem z jakim się spotkałam w czasie lektury są liczne przeoczone literówki. Miejscami wygląda to bardzo źle, gdyż często są to błędy, które wykrywa każdy program z autokorektą. I choć w stopce znajdziemy nazwisko osoby odpowiedzialnej za dopracowanie tekstu i usunięcie z niego wszelkich tego typu niedoróbek, to można odnieść wrażenie, że korekta językowa nie była przeprowadzona zbyt wnikliwie.
„O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach” to świetny obraz niewielkiego społeczeństwa skupionego wokół wiosek i niezbyt dużych miasteczek, gdzieś pomiędzy współczesnymi województwami: łódzkim, świętokrzyskim, mazowieckim i wielkopolskim. To przystępnie napisana rozprawka dotycząca historii zwykłych obywateli. To w końcu wgląd w aparat prawny funkcjonujący w tamtych czasach. Jest to książka, którą szczerze mogę polecić, sama zaś w najbliższym czasie, zapewne sięgnę po inne książki autora.
niedziela, 7 lutego 2021
30 znikających trampolin
Autor: Dorota Kassjanowicz
Ilustracje: Paulina Daniluk
Wydawnictwo: Albus
Rok wydania: 2020
Do sięgnięcia po „30 znikających trampolin” Doroty Kassjanowicz skusiła mnie koncepcja książki. Jedno wydarzenie opowiedziane na trzydzieści różnych sposobów, pozwalających na zaprezentowanie rozmaitych stylów i perspektyw to coś czemu trudno mi było się oprzeć. Fakt, że jest to książka przeznaczona dla dzieci również był kuszący, ponieważ nadał jej dodatkowego znaczenia edukacyjnego i można ją wykorzystać do wielu ciekawych rozmów z dziećmi.
Autorka nie ukrywa, że inspiracją dla niej jest książka „Ćwiczenia stylistyczne” Raymonda Queneau, w której błahe wydarzenie zostało przedstawione na prawie sto sposobów. Dorota Kassjanowicz posłużyła się raptem trzydziestoma wersjami opowieści, ale to wciąż jest bardzo dużo i dało jej ogromne pole do zaprezentowanie tego samego w rozmaity sposób.
Gdy Zuzia i Łukasz – bliźniacy wracają z mamą do domu po intensywnie spędzonym dniu, w domu czeka na nich tata z pizzą oraz trampolina, którą dzieci dostały od rodziców na urodziny przed tygodniem. Jednak w domu okazuje się, że trampolina zniknęła i nie ma jej tam gdzie być powinna. Zguba dość szybko się odnajduje, a tata, który przebywał w domu, gdy młodzi z mamą oddawali się sobotnim rozrywkom, szybko wyjaśnia co się wydarzyło.
Wersje historii w „30 znikających trampolinach” możemy podzielić na kilka grup. W pierwszej znajdą się te, które opisują to samo wydarzenie prozą, ale różne są postaci narratora. Mamy więc historię z perspektywy Łukasza, Zuzi, mamy, taty, a także sąsiadki. To opowieści najmniej różniące się językowo, choć i tu wyraźnie zostały zaprezentowane różnice w sposobie myślenia i wyrażania się narratorów.
Kolejną grupą są opowieści prozą opisane w różny sposób – jest więc wersja optymistyczna, jest pesymistyczna. Znajdziemy tu również między innymi: historię futurystyczną, baśniową, straszną, zdrobniałą, czy byle jaką. Tu występują ogromne różnice w zastosowanych środkach stylistycznych oraz w wykorzystanym słownictwie. Często sposób opowiadania w jakimś sensie rzutuje też na samo wydarzenie, w wersji futurystycznej nie brakuje słowotwórstwa typowego dla prozy fantastyczno-naukowej. Wariant baśniowy zaś to przygody księcia Łukasza i księżniczki Zuzanny. Każda z tych wersji inaczej oddziałuje na odbiorcę, wprowadzając go w nieco inny nastrój.
W końcu, najciekawsza grupa, to ta, gdzie zabawa polega nie tylko na zmianie stylu opowieści, ale też na zmianie formy. Są tu więc limeryki, jest piosenka. Znajdziemy tu również scenariusz filmowy, news z gazety, czy wymianę SMSów między Łukaszem i kolegą, oraz między Zuzią i koleżanką. Rozmaitość form również wpływa na samą opowieść. Jest więc lakoniczna, pełna skrótowców rozmowa złożona z wiadomości między chłopcami. Jest też pełna sensacyjnych sformułowań relacja w prasie okraszona licznymi, coraz mniej widocznymi sprostowaniami. Jest tu kilka wersji, gdzie całą opowieść zamknięto w pięciu wersach limeryku lub ubrano rytmicznie w słowa piosenki.
„30 znikających trampolin” to książka nad wyraz interesująca, która może posłużyć do rozmowy o tym, jak ważny jest język jakim się posługujemy. Dzięki której wyraźnie widać jak bardzo różne mogą być relacje rozmaitych osób z tego samego wydarzenia, w którym każde z zainteresowanych wzięło przecież udział. Zaadresowanie tego typu pozycji do dzieci, uważam za strzał w dziesiątkę, gdyż te, jako z natury znacznie mniej empatyczne od dorosłych, mogą sobie uświadomić ogrom różnic w postrzeganiu świata przez różne osoby. To w końcu zachwycająca zabawa formą i stylem, która spodoba się nie tylko dzieciom, bo i dorosłym pozwala uświadomić, jak bardzo słowa rządzą relacją i jak kluczowy jest ich dobór, gdy chcemy coś przekazać w odpowiedni sposób.
Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.
piątek, 5 lutego 2021
Starsza pani znika
środa, 3 lutego 2021
Podsumowanie stycznia
Styczeń okazał się całkiem ładnym początkiem czytelniczego roku. Dokończyłam dwie zalegające recenzentki i nie brałam nowych w tym miesiącu, w związku z czym mogłam się skupić na lekturze tego, co mam w domu. Ogólny plan jest taki, by przyhamować nieco z recenzentkami, gdyż mam zbyt wiele ciekawych rzeczy u siebie, by męczyć się z tymi mniej ciekawymi. Udało się przeczytać dziesięć (no dobra dziewięć) książek, w tym tylko jedną dziecięcą i jeden album, w którym stron było bardzo dużo, pięknych zdjęć jeszcze więcej, ale treści dość skromnie. Postanowiłam też do bilansu miesięcznego doliczyć filmy i seriale, gdyż tych też jest mnóstwo takich, które mam zamiar obejrzeć, a wciąż brakuje czasu i motywacji. Plan mówi o dwóch filmach w tygodniu, zobaczymy jak wyjdzie z realizacją. Tyle w treści, czas na obrazy.
Licząc od dołu mamy:
Co budują zwierzęta Emilia Dziubak To jedna z tych autorek, których książki dla dzieci biorę w ciemno i zdecydowanie się nie zawiodłam, pięknie narysowana i pełna ciekawej treści.
Bieszczadzcy mocarze Mateusz Matysiak Przepiękna pozycja pełna zdjęć fauny Bieszczad. Treść nieco pozostawia do życzenia - jest mocno chaotyczna, ale nie ukrywajmy, tego typu książki raczej się ogląda, niż czyta
Wyraz uczuć u człowieka i zwierząt Karol Darwin - Niezwykle ciekawie czyta się książkę naukową wydaną tak dawno temu.
Stróże i Stróże. Brudnopis boga Jakub Ćwiek - Uniwersum, jakie autor stworzył na potrzeby Kłamcy uważam za jedno z ciekawszych w polskiej fantastyce, gdy dodać do tego mnogość popkulturowych nawiązań i specyficzny dla autora humor robi się całkiem przyjemnie. Drugi tom jest znacznie poważniejszy niż pierwszy.
Niedźwiedzica z Baligrodu Marcin Szumowski - Opowieści z bieszczadzkich lasów, głównie skupione wokół żyjących tam zwierząt. To lektura przyjemna i zachwycająca.
Północ i południe Elizabeth Gaskell Opowieść o kontrastach w czasie rewolucji przemysłowej w Anglii z obowiązkowym wątkiem miłosnym w tle.
Imperium Alberto Angela - Świetnie wspominam Jeden dzień w starożytnym Rzymie tego autora, Ta książka również jest kopalnią informacji i ciekawostek ubranych w bardzo przystępny sposób.
Księga magii antologia - ta pozycja nie załapała się na zdjęciu, gdyż już ma nowego właściciela za sprawą WOŚPowych aukcji. Lektura nie zachwyciła, ale i nie zawiodła.
To w sumie dobra miejsce, by podsumować bilans WOŚPowych aukcji wystawionych przeze mnie. Pewne wyniki mnie zaskoczyły dość mocno, ale cieszy mnie niezmiernie, że udało się zebrać kwotę 2608,55 na konto WOŚP. Smuci jedynie, że dwie osoby wciąż zalegają z wpłatą (jeszcze 92 złote) :(. Moje zakupy wciąż pozostają kwestią otwartą, więc podsumowania od tej strony póki co nie mam.
A przechodząc do filmów. Udało się obejrzeć siedem tytułów i rozpocząć jeden serial, którego kończyć nie będę, dlatego wrzucam go do zestawienia.
piątek, 29 stycznia 2021
Kury. Czyli krótka historia o wspólnocie
środa, 27 stycznia 2021
Operacja "Tranzyt"/Batalion aniołów
Autor: Boris Akunin
Cykl: Bruderszaft ze śmiercią. Tom IX i X
Tytuł oryginału: Oперацuя "Траиэм", Бамалъон ангелoв
Tłumaczenie: Piotr Fast
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2018
„Operacja „Tranzyt”” i „Batalion aniołów” to dwa ostatnie tomy osadzonego w realiach I Wojny Światowej cyklu „Bruderszaft ze śmiercią” Borisa Akunina. Podobnie jak poprzednich osiem części, te dwie w Polsce również ukazały się w ramach jednego tomu. Tu jednak oprócz dwóch opowieści zawarty został również „Epilog” związany z zawieszeniem broni między Rosją a Niemcami.
Cykl „Bruderszaft ze śmiercią” prowadzi czytelników przez całą I Wojną Światową skupioną wokół działań niemieckich i rosyjskich. Tu również poznajemy kolejne oblicza zmieniającej się Europy, gdy do toczących się działań wojennych dochodzi ogień rewolucji ludowej. „Operacja „Tranzyt”” skupia się wokół transferu ważnego bolszewickiego przywódcy zwanego Staruszkiem, lub Łysym, w którym bez problemu domyśleć się można postaci Lenina. Ta opowieść to ostatnia z przedstawionych misji Josefa von Teofelsa, gdyż obecność Lenina po rosyjskiej stronie granicy uznano za korzystną dla Niemców. Z tej perspektywy Zepp ogląda postępującą rewolucję proletariuszy, która budzi w nim bardzo nieprzyjemne przeczucia.
Ostania opowieść to „Batalion aniołów” i jest to kolejnea, mało znana, karta z historii I Wojny Światowej. Aleksiej Romanow po zmianach związanych z dojściem bolszewików do władzy został oddelegowany jako instruktor do szturmowego batalionu śmierci, eksperymentalnej jednostki uderzeniowej złożonej z samych ochotniczek. Udział żeńskiego oddziału w wojnie miał głównie cel propagandowy, gdy wskutek porewolucyjnych zmian dochodzi do całkowitego rozprzężenia dyscypliny wojskowej. Romanow pomimo początkowej niechęci podejmuje się wykonania zadania, tak jak zawsze – w stu procentach.
Ostatni epizod to zaledwie kilkustronicowy epilog, w którym choć nie padają żadne nazwiska, to jednak domyślamy się, że doszło w nim do spotkania między Zeppem a Aloszą. Wyraźnie widać tu, jak bardzo zmieniły się losy obydwu, w jakim stopniu zastali przemieleni przez wojenną i rewolucyjną machinę. To nieco smutne podsumowanie całej dziesięcioodcinkowej historii, w której mogliśmy podziwiać niezwykłą zręczność asa niemieckiego wywiadu i przenikliwość jego przeciwnika. Faktyczny finał losów tych dwojga wydaje się być nieco rozczarowujący, niemniej jednak jest idealnie wpisany w kontekst całej historii i w realia wydarzeń, wokół których Boris Akunin utrzymał „Bruderszaft ze śmiercią”.
Lektura ostatnich dwóch części jest równie przyjemna co poprzednie. Porywająca fabuła i ciekawe epizody historii opakowane zostały w bardzo dobry sposób. Książkę czyta się szybko i ciężko się od niej oderwać, jest napisana przyjemnym, lekkostrawnym językiem. W przeciwieństwie do poprzednich części, tu w obydwu opowiadaniach, a już w „Batalionie aniołów” jest to nad wyraz czytelne, autorowi udało się zawrzeć w opowieści jakiś mrok. Przeczucie wiszących nad oboma narodami zmian, doprowadzających do całkowitego przetasowania sił w środkowej Europie.
W pewnym sensie lektura ostatniej księgi „Bruderszaftu ze śmiercią” rozczarowuje. Liczyłam na kolejne, po „Żadnych świętości” starcie między Aleksiejem Romanowem a Zeppem, doprowadzające do jednoznacznego zwycięstwa któregoś z nich. Kolejnego pojedynku tu nie uświadczymy, znajdziemy tu natomiast postępujący chaos związany z rewolucją. Tak jak w poprzednich tomach, również tu roi się od zdjęć i rycin, te pierwsze są jak zawsze interesujące, drugie zaś oddają ducha niemego filmu utrzymanego w tym cyklu. Jako zakończenie opowieści o I Wojnie Światowej książka sprawdza się doskonale. I choć ciężko mówić o przyjemności po zakończeniu lektury – nastrój jest zdecydowanie bardziej melancholijny, to jednak uznaję ją za w pełni satysfakcjonującą.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
wtorek, 26 stycznia 2021
"Maria", Maria.../Żadnych świętości
niedziela, 24 stycznia 2021
Dziwny człowiek/Grzmijcie fanfary zwycięstwa
Autor: Boris Akunin
Cykl: Bruderszaft ze śmiercią. Tom V i VI
Tytuł oryginału: Cтpaнный чeлoвeк. Гpoм пoбeды, paздaвaйcя
Tłumaczenie: Piotr Fast
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2017
Po bardzo dobrych wrażeniach z lektury pierwszych czterech opowieści o niemieckim wywiadzie i rosyjskim kontrwywiadzie z czasów pierwszej wojny światowej z wielka przyjemnością wzięłam do ręki tom trzeci zawierający piątą i szóstą historię Aleksieja Romanowa i Josefa von Teofelsa. Podobnie jak w przypadku poprzednich części, tak i tutaj nie zawiodłam się i spędziłam miłe chwile na lekturze, zanurzając się w kolejną odsłonę życia w Rosji w drugiej dekadzie dwudziestego wieku.
Tom piąty jest w całości poświęcony kolejnemu arcytrudnemu zadaniu kapitana Josefa von Teofelsa. By umożliwić swobodną dalszą pracę wywiadu niemieckiego, należy zdezorganizować rosyjski kontrwywiad. A to najlepiej uczynić odsuwając jego dowódcę – generała Żukowskiego z zajmowanego stanowiska. Zadanie wydanie się prawie niemożliwe, ale dla niemieckiego oficera, tego typu misja jest tym bardziej kusząca. By osiągnąć swój cel, postanawia posłużyć się tajemniczym Pątnikiem, będącym w łaskach carycy.
Do Aleksieja Romanowa wracamy w tomie szóstym. Po reorganizacji rosyjskiego kontrwywiadu, młody oficer już po szkole wywiadowczej otrzymuje kolejne trudne zadanie. Na długim południowo-zachodnim froncie planowana jest ofensywa. To właśnie od Romanowa zależy, czy wróg dowie się o niej, gdy będzie już zbyt późno na reakcję, czy może jednak uda mu się przechwycić plany ataku.
Pierwsza z opowieści przenosi nas do Petersburga odkrywając nie tylko to, jak wygląda i jak żyje się w mieście w czasie wojny, ale też wprowadzając na petersburskie salony. To właśnie tam Josef von Teofels postanawia znaleźć możliwość zdyskredytowania generała Żukowskiego. Życie towarzyskie arystokracji w początkowych latach wojny było udane, a wyobraźnię skutecznie pobudzał Pątnik, bardziej znany jako Rasputin. W szóstej opowieści poznajemy kulisy prowadzenia operacji wojskowych na samej linii frontu. Szpiedzy i kontrwywiad wzajemnie wyszarpują sobie każdą, nawet najdrobniejszą informację, jednocześnie próbując wprowadzić się nawzajem w błąd.
Obu głównych bohaterów poznajemy coraz lepiej. Z jednej strony Zepp – Josef von Teofels, którego każde kolejne zadanie podnieca jak nic innego i który nie cofnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć swój cel. Z drugiej zaś, wciąż pełen ideałów Alosza Romanow powoli krzepnie w ogniu wojennej zawieruchy. Gdy kolejne zadania wymagają od niego poświęcenia czyjegoś życia, chłopak coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że na wojnie moralnym jest wszystko, co może doprowadzić do zwycięstwa. Nieważne, jakim kosztem i nie ważne, czyje życie zostanie zdruzgotane lub nagle przecięte.
O ile można powiedzieć, że Aleksiej wciąż się rozwija, o tyle nie mamy wątpliwości, że wyrachowana postawa Zeppa już dawno okrzepła, a jego motywację i sceny z życia prywatnego pozwalają poznać go coraz lepiej. Obaj przeciwnicy skonstruowani są w ramach dość prostego kontrastu. Wrażliwy młody Rosjanin, który choć wykona zadanie do końca, to stara się nie zatracić w sobie resztek humanizmu, stąd twarze umarłych nawiedzające go we śnie i wątpliwości natury etycznej. Z drugiej strony mamy wyrachowanego Niemca, człowieka bezwzględnego, ale i niezwykle skutecznego, którego nie dręczą koszmary i który nie roztrząsa okoliczności wykonania zadania, o ile tylko udało się je przeprowadzić prawidłowo.
Obydwie części czyta się bardzo dobrze i naprawdę ciężko się od nich oderwać. Wartka akcja, interesujące zwroty akcji to wystarczająco dużo, by opowieść szpiegowska była ciekawa. Doliczyć do tego należy liczne ilustracje i wstawki muzyczna. Podobnie jak w poprzednich tomach, tu również historia na zakończenie wzbogacona została o zbiór zdjęć z epoki, pozwalających tym mocniej wczuć się w rosyjski klimat.
„Dziwny człowiek. Grzmijcie fanfary zwycięstwa!” to bardzo udana kontynuacja opowieści o wywiadzie w czasie pierwszej wojny światowej. Rozwój i możliwość lepszego poznania bohaterów tylko utwierdza, że ta dwójka spotka się ponownie, by znów nie cofając się przed niczym odnieść zwycięstwo nad przeciwnikiem. Przyjemna forma i wciągająca treść, to wystarczająco dużo, by być z lektury zadowolonym, to że została ona wzbogacona ciekawą oprawą graficzną tylko przemawia na jej korzyść.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
czwartek, 21 stycznia 2021
Latający słoń/Dzieci księżyca
wtorek, 19 stycznia 2021
Młokos i diabeł/Cierpienie złamanego serca
Autor: Boris Akunin
Tytuł oryginału: Младенец и черт. Мука разбитого сepдцa
Cykl: Bruderszaft ze śmiercią. Tomy I i II
Tłumaczenie: Piotr Fast
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2015
„Młokos i Diabeł” Borisa Akunina to opowieść otwierająca cykl „Bruderszaft ze śmiercią” którego akcja rozgrywa się w trakcie pierwszej wojny światowej. Boris Akunin przyzwyczaił swoich czytelników, że nie tylko pisze wciągające kryminalne historie, ale też lubi bawić się konwencją i stosuje różne zabiegi, dzięki którym jego powieści są wyjątkowe. Tak jest również z całym cyklem, o którym wspominam, przez autora określonym jako powieść-film. Jest to zabiegiem dość oryginalnym, ale i szalenie interesującym oraz bardzo przyjemnym w odbiorze, a kolejne epizody bohaterów uwikłanych w „Bruderszaft ze śmiercią” czyta się wyśmienicie.
O filmowym obliczu powieści świadczą liczne ilustracje oraz wpisane w czarne ramki przerywniki. Trzeba tu od razu zaznaczyć, że powinniśmy spojrzeć na „Bruderszaft ze śmiercią” bardziej jak na film niemy, przedwojenny, taki jakim był u swoich początków. Są to więc sceny, przetykane krótkim komentarzem rozgrywające się przy dźwiękach muzyki. Komentarze oddane zostały dosłownie i nawet wygląd czarnych ramek z białym tekstem przywodzi na myśl scenę z kina niemego. Znacznie większym wyzwaniem było oddanie przygrywającej w tle muzyki i autor, a często autorzy, gdyż obok Borisa Akunina pojawiają się też inne nazwiska, wybrnęli z tego za pomocą zajmujących całą stronę ilustracji, z dopiskami, będącymi fragmentami utworów muzycznych. Tu czytelnika wspomóc musi wyobraźnia i muzyczne obycie, jednak nawet gdy utwór, do jakiego odnosi się przerywnik nie jest mu znany, to tekst idealnie sugeruje jaki jest nastrój panującej sceny.
„Młokos i diabeł” to pierwszy z tomów całej serii złożonej z dziesięciu części. W pierwszej poznajemy dwoje tytułowych bohaterów. Młokosem jest młody człowiek, student nauk ścisłych, który w przypadkowy sposób wplątuje się w akcję rosyjskiego kontrwywiadu. Diabłem z kolei jest niemiecki szpieg, przebiegły i doświadczony, który nie ugnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć swój cel. W pierwszym tomie oboje ścierają się twarzą w twarz w nierównej walce, której stawką są rosyjskie plany operacyjne w nadchodzącej wojnie.
Drugą opowieścią zawartą w tym tomie (Replika cały cykl wydała w pięciu księgach), jest opowieść „Cierpienie złamanego serca”. Tu ponownie spotykamy naszego Młokosa – Aliekseja Romanowa, który po zawodzie miłosnym szuka pocieszenia w wojennej zawierusze. Dość szybko trafia pod skrzydła księcia Kozłowskiego – ważnego członka rosyjskiego kontrwywiadu i wraz z nim uczestniczy w kolejnej misji mającej na celu pokrzyżowanie wywiadowczych planów Niemców.
Obydwie opowieści rozgrywają się na samym początku I wojny światowej. Akcja pierwszej z nich toczy się tuż po zamordowaniu arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie a jeszcze przed oficjalnym wybuchem wojny. Z kolei druga powieść osadzona jest jesienią roku 1914, czyli już w trakcie trwania działań wojennych. Autor przedstawił świat bardzo dobrze, znaczna część wydarzeń skupiona jest w Saint Petersburgu, jednak nie są one ograniczone tylko do tego miasta. Śledzimy nie tylko wojskową rzeczywistość, ale też obyczaje i zwyczaje Rosjan. W połączeniu z licznymi ilustracjami i zdjęciami z epoki stanowi to bardzo przyjemny obraz.
Pierwsze dwie części cyklu czyta się bardzo dobrze. Napisane są przystępnym, porywającym językiem, co w połączeniu z dość wartkim tempem akcji i przemyślanymi szpiegowskimi intrygami daje bardzo dobre wrażenie. Stylistyka nie jest zbyt wymagająca, a słownictwo choć bogate i mocno odnoszące się do wykreowanego świata (szarże wojskowe, czy anarchizmy), jest w pełni zrozumiałe i czytelne.
„Młokos i diabeł” to interesujące otwarcie cyklu szpiegowskich kryminałów, w których wyjątkowo za tło obrano realia I a nie II wojny światowej. „Cierpienie złamanego serca” dobrze kontynuują zapoczątkowane wątki i nawet jeśli na chwilę porzucony został jeden z nich, to możemy się spodziewać, że jeszcze odegra swoją rolę. „Bruderszaft ze śmiercią” zaczął się bardzo obiecująco i mam nadzieję, że kolejne odsłony serii nie zawiodą oczekiwań.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
niedziela, 17 stycznia 2021
Oplątani Mazurami
czwartek, 14 stycznia 2021
Tropy
Autor: Franciszek Mirandola
Seria: Polska fantastyka
Wydawnictwo: CM Klasyka
Rok wydania: 2020
„Tropy” Franciszka Mirandoli to piąta, po trzech książkach Stefana Grabińskiego i „W czwartym wymiarze” Antoniego Lange pozycja w serii Polskiej fantastyki wydawanej przez oficynę CM. Szesnaście opowiadań zawartych w książce powstało na początku dwudziestego wieku i ich lektura nie zawsze jest łatwa. Niemniej jednak jest to niezwykła podróż w początki polskiej fantastyki i literaturę grozy, po którą warto sięgnąć.
Tematyka opowiadań jest bardzo rozmaita, poruszająca to, czym żyło społeczeństwo na początku dwudziestego wieku. Zderzenie nauki z niewytłumaczalnym przeplatane swoistą filozofią i próbą zrozumienia znaczenia istoty ludzkiej w świecie. Opowiadania są króciutkie, zawierają jedynie zamknięte niewielkie epizody, pobudzające wyobraźnię i skłaniające do zamyślenia się nad słusznością spostrzeżeń.
Opowiadania Franciszka Mirandoli przywodzą na myśl utwory Elana Edgara Poe’go lub Howarda Phillipsa Lovecrafta, głównie pod względem bardzo opisowego języka, kreślącego obrazy i wrażenia w większym stopniu, niż budującego fabułę. Jednak tematyka również jest w pewnym sensie zbliżona, jest tu sporo niedopowiedzeń i niezwykłości, małość człowieka względem sił znacznie potężniejszych, sterujących jego życiem. Pewien szczególny fatalizm, sprawiający, że bohaterowie choć uczestniczą w przedstawionych wydarzeniach, to zdają się nie mieć na nie żadnego wpływu, biernie poddając się temu, co siła wyższa dla nich przewidziała. Niektóre z opowiadań zachwycają niebanalnym ujęciem tematu, silnie rozbudowaną metaforą, służącą nadaniu innej perspektywy otaczającej nas rzeczywistości. To stanowi o ich niezwykłości i oryginalności.
Opowiadania są krótkie, najdłuższe z nich ma niewiele ponad trzydzieści stron, większość zaś ma ich raptem po kilkanaście. To zaledwie drobne epizody, fragmenty światów, czasem zupełnie bliskich naszemu, czasem zaś całkowicie obcych. Jednak każde z nich to zamknięta opowieść, dokończony wątek, dlatego niewielka objętość utworów nie jest wadą. Zawierają w sobie na tyle dużo, że po lekturze nie odczuwa się braków, nie ma wrażenie, że nie zostały dokończone, lub że można by jeszcze coś dodać.
„Tropy” mocno się zestarzały, zwłaszcza pod względem językowym. Nie tyle w kwestii użytych słów i licznych anarchizmów, czy wtrąceń z francuskiego. Jednym z pierwszych słów, jakie przychodzą na myśl by określić książkę Franciszka Mirandoli jest niedzisiejsza. Główną tego przyczyną jest składnia zdań tworzących poszczególne opowieści. Rozbudowane i wielokrotnie złożone, opisujące wydarzenia i miejsca są wręcz emblematycznym przykładem tego, jak współcześnie się nie pisze. To sprawia, że książka może być nieco trudna w odbiorze, ale jednocześnie nadaje niezwykłego uroku opowiadaniom.
Największą siłą opowiadań Franciszka Mirandoli jest ich klimat, skrupulatnie budowany niedzisiejszym językiem. Autor przenosi nas w zupełnie inne światy, w których możemy się zatopić i w pełni poczuć fatalizm losów przedstawionych postaci. Nieuchronność tego, co ich spotyka w połączeniu z biernością, która nawet jak wymusza działania, to są one raczej nakierowaniem łodzi na prąd rzeki, niż pociągnięciem za wiosła, by się mu przeciwstawić.
„Tropy” Franciszka Mirandoli to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto choćby w najmniejszym stopniu interesuje się tym, jak raczkowała polska fantastyka. Obok Stefana Grabińskiego, Jerzego Żuławskiego i Antoniego Lange to jeden z nielicznych prekursorów tego gatunku w Polsce. To niekoniecznie łatwa, ale niezwykle inspirująca wyprawa w światy stworzone tylko po to, by przekazać pewną myśl, podkreślić małość ludzkiej jednostki w starciu z tym, co rządzi naszym życie. Ich niedzisiejszość jest zaletą, dla wszystkich, którzy cenią sobie takie sentymentalne podróże.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
wtorek, 12 stycznia 2021
Jasne słońce brzasku. Birma
niedziela, 10 stycznia 2021
Cztery