czwartek, 17 stycznia 2019

Fraszki baraszki

Autor: Irena Gaweł
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza ATUT
Rok wydania: 2017

   Lubię fraszki i choć mam swoich ulubionych fraszkopisarzy, takich jak Jan Izydor Sztaudynger, czy Andrzej Urbańczyk to zawsze z chęcią wypatruję nowych. Nie tak dawno zainteresowała mnie twórczość Janusza Sipkowskiego, więc ze sporą nadzieją sięgnęłam po tomik zupełnie mi nieznanej autorki. Niestety nieco się rozczarowałam i choć „Fraszki baraszki” Ireny Gaweł nie są złą pozycją, to jednak daleko im do mistrzowskiego operowania słowem, za które tak bardzo lubię tę formę poezji.

   W książce znajdziemy nie tylko fraszki, kolejne rozdziały zawierają limeryki, aforyzmy, epitafia i „definicyjki” - czyli krótkie i przewrotne definicje znanych słów. To one wraz z aforyzmami najbardziej przypadły mi do gustu w tym niewielkim tomiku. Znajdziemy w nich niebanalny humor i nieszablonowe myślenie, które pozwala spojrzeć na pewne rzeczy inaczej. Aforyzmy w większości są bardzo trafne i udatne, co jest kwintesencją dobrego aforyzmu. Dość wysoki poziom cechuje również przytoczone epitafia i choć daleko im do Sztaudyngerowego „Na nagrobku kurtyzany” („Tu leży dama, pierwszy raz sama”) to jednak nie można im odmówić im humoru i przewrotności. 

   Limeryki są dość przeciętne. Są skonstruowane zgodnie z zasadami, zarówno jeśli chodzi o ich rymy oraz rytmikę, jak i schemat – w pierwszych wersach, jak na porządne limeryki przystało, prawie zawsze znajdziemy określenie miejsca. Pomysły Ireny Gaweł są zabawne i przy lekturze limeryków można się uśmiechnąć, jednak brakuje w nich czegoś co by je wyróżniało i co nadało by im oryginalności i spójnego stylu.

   Najsłabiej wypadły tytułowe fraszki. Bo o ile, pomysły są ciekawe, skojarzenia i ciągi myślowe często są dość oryginalne i prawie zawsze bardzo trafne, o tyle już nieco gorzej jest z ich wykonaniem. W wielu z nich zawiodła rytmika, kolejne wersy mają albo zbyt wiele, albo za mało sylab. Często też zmiana szyku w zdaniach również wyszła by z korzyścią dla utworów. Równie często nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wykorzystanie synonimu użytego słowa, przydałoby fraszkom lekkości i płynności. Z tych powodów fraszki Ireny Gaweł wydają się być nieco toporne i niezgrabne, można odnieść wrażenie, że bardziej stanowią wstępny szkic, niż skończony utwór.

   Mocnym punktem fraszek jest ich tematyka. Autorka sięga zarówno po aktualne tematy, znajdziemy kilka komentarzy do wydarzeń politycznych z ostatnich kilku lat, jak i po motywy ponadczasowe, takie jak miłość, związki, czy praca. Część z nich siłą rzeczy się zdezaktualizuje i już za tych kilka lat, nie będą tak bardzo śmieszyć, jak obecnie (jak na przykład „Wycinka drzew” - „Kiedy świerki spadną, to i szyszki spadną”). Jednak znacznej większości ten problem nie dotyczy i ujęte w przewrotne zdania problemy codzienności wciąż będą śmieszyć.

   „Fraszki baraszki” Ireny Gaweł to tomik nieco nierówny i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że odrobinę niedopracowany. Spostrzeżenia autorki są nad wyraz trafne i nie można im odmówić inteligentnego humoru. Niestety w poszczególnych utworach zabrakło rytmu, co w przypadku fraszek jest dość istotne, gdyż nadaje im płynności. Ten problem znika w aforyzmach, gdyż ich konstrukcja nie ma takich wymagań. Trudno mi polecić tę książkę, która zwłaszcza miłośnikom zabawy językiem może wydać się toporna, jednak nie jest to pozycja zupełnie zła i ma swoje mocne strony.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

niedziela, 13 stycznia 2019

Jadwiga z Andegawenów Jagiełłowa. Album rodzinny

Autor: Janina Lesiak
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   Królowa Jadwiga, żona Władysława Jagiełły była kobietą wyjątkową. Jej niezbyt długie i niezbyt szczęśliwe życie pełne było sukcesów społecznych i politycznych, dzięki którym zapisała się w pamięci jako osoba bardzo pozytywna. Nic więc dziwnego, że nawet dziś, znajdują się chętni do spisywania jej biografii. Janina Lesiak w książce „Jadwiga z Andegawenów Jagiełlowa. Album rodzinny” spróbowała w zbeletryzowany sposób przybliżyć współczesnemu czytelnikowi postać królowej Jadwigi.

   Książka dzieli się na cztery rozdziały. Każdy z nich stanowią wspomnienia osób bliskich Jadwidze, bądź takich, którzy byli wokół niej. Autorka oddaje głos pięciu osobom: matce i siostrze Jadwigi, Wilhelmowi Habsburgowi, Władysławowi Jagielle oraz kronikarzowi Stanisława ze Skalbmierza – powiernika królowej. Każdy z rozdziałów napisany jest nieco innym stylem oddającym osobę lub osoby snujące wspomnienia. Z tego powodu książka jest dość niejednorodna i niestety odbija się to na lekturze.

   Jako pierwsza zabiera głos Maria Węgierska, jej wspomnienia o Jadwidze przeplatają się ze wspomnieniami  ich matce Elżbiecie Bośniaczce. W pierwszej chwili, to właśnie matka przyćmiewa tytułową bohaterkę. Wspomnienia Marii są ważne, gdyż wprowadzają czytelnika w okoliczności, w jakich znalazła się Jadwiga, które zaprowadziły ją na polski tron u boku Władysława Jagiełły. W tej części dowiemy się wszystkiego na temat ambitnych planów jej matki oraz biernego i równie nieszczęśliwego żywota jej siostry.

   Kolejno snuje swoje wspomnienia Wilhelm Habsburg, we wczesnym dzieciństwie zaręczony z Jadwigą. Z jego bardzo osobistej narracji poznajemy przyszłą królową Polski jako wchodzącą w dorosłość nastolatkę. Jej królewskie panowanie opisuje Władysław Jagiełło. Jest w swych wspomnieniach równie subiektywny co Wilhelm i przedstawia nam Jadwigę taką, jaka mu się wydaje. Najbardziej obiektywnym głosem są wspomnienia skryby, który jako jedyny podjął się próby zaprezentowania położenia królowej i jej charakteru. Jest to też jedyny rozdział, w którym o samym narratorze dowiadujemy się najmniej.

   Pierwsze trzy rozdziały służą nie tyle przedstawieniu królowej Jadwigi, co zaprezentowaniu charakterów osób jej bliskich, które miały realny wpływ na los, jaki ją spotkał. Maria Węgierska, Wilhelm Habsburg i Jagiełło snując swoje wspomnienia o Jadwidze znacznie bardziej przedstawiają siebie niż ją. Dość dobrze poznajemy też charakter jej matki, gdyż we wspomnieniach Marii obie kobiety zostały przedstawione w formie porównania i skontrastowania cech charakteru.

   Przedstawienie Jadwigi przez pryzmat wspomnień i myśli osób jej bliskich jest dość ciekawym zabiegiem, niestety nie pozbawionym wad. Otrzymujemy bowiem luźne ciągi myślowe, w których wydarzenia tylko z grubsza są ułożone chronologicznie. W takiej narracji bardzo często pojawiają się dygresje, w których narrator znacznie odbiega od pierwotnej myśli wzbudzając w czytelniku poczucie zagubienia. Jest to najlepiej widoczne w pierwszym rozdziale, gdzie osoba Jadwigi przeplata się z Marią i Elżbietą Bośniaczką, a wspomniane są również inne postacie, w tym babka Jadwigi – Elżbieta Łokietkówna. 

   Godnym uznania jest natomiast wyraźne rozróżnienie stylu w jakich przedstawiane są wspomnienia. Dość chaotyczne w przypadku Marii i znacznie bardziej uporządkowane Władysława Jagiełły. Z kolei skryba podjął się napisania kroniki i w jego wspomnieniach również można odnaleźć typowo kronikarskie zabiegi literackie. Książka jest z tego powodu niejednorodna, co odbija się na płynności czytania. 

   „Jadwiga z Andegawenów Jagiełłowa. Album rodzinny” to ciekawa pozycja pozwalająca bliżej poznać sytuację polityczną i relacje w jakich znalazła się ta niebanalna kobieta. Ponieważ jej samej nie oddano głosu, poznajemy ją jedynie przez pryzmat osób, które ją znały, a biorąc pod uwagę, że nikt nie znał jej bardzo blisko, jest to obraz dość powierzchowny. Możemy jedynie domyślać się co działo się w duszy Jadwigi oraz gdzie naprawdę wędrowały jej myśli. W książce zabrakło mi nieco rozprawienia się z tym, jak widzieli ją inni, a tym jaka była. Mimo tego jest to pozycja godna uwagi, choć niekoniecznie obowiązkowa.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

sobota, 12 stycznia 2019

Świetlista igła. Tajemniczy pasażer

Autor: Anna Kłodzińska
Seria: Najlepsze kryminały PRL. Anna Kłodzińska. Tom XII
Wydawnictwo: CM
Rok wydania: 2017

   „Świetlista igła. Tajemniczy pasażer” Anny Kłodzińskiej to kolejny tom cyklu ukazującego się nakładem wydawnictwa CM, w którym publikowane są najlepsze kryminalne opowieści czasów PRLu. O ile inni autorzy mają w tej serii raptem po kilka powieści jest Anna Kłodzińska doczekała się własnego cyklu w całej serii, a książka, będąca przedmiotem tej recenzji jest jego dwunastą odsłoną. Dla mnie było to drugie, po „Srebrzystej śmierci” spotkanie z tą autorką i kolejna wyprawa w czasy PRLu, widziane z perspektywy warszawskiej komendy Milicji Obywatelskiej.

   W książce znajdziemy powieść „Świetlista igła” oraz niewielkie opowiadanie, scenkę właściwie zatytułowaną „Tajemniczy pasażer”. Trudno znaleźć powiązanie między nimi, poza przewijającymi się przez obydwa postaciami inżynierów, nie po raz pierwszy pojawiających się na kartach kryminałów Anny Kłodzińskiej.

   Od czasów „Srebrzystej śmierci” minęło dziesięć lat. Czas ten jest wyraźnie widoczny na kartach powieści. Końcówka lat sześćdziesiątych, to gwałtownie rozwijająca się technika, w tym elektronika, sporo dużych ośrodków naukowych w kraju i mnóstwo odkryć. To właśnie w świecie naukowców: doktorów i inżynierów fizyki rozgrywa się akcja „Świetlistej igły”, a tytułową igłą jest wiązka światła lasera, zupełna nowość w Polsce późnych lat sześćdziesiątych.

   Akcję poznajemy z dwóch perspektyw. Tym razem oprócz przedstawienia wydarzeń widzianych od strony pracowników milicji możemy śledzić ich rozwój również z perspektywy złoczyńcy. Nadanie mu roli drugiego narratora pozwala dokładnie poznać jego, niezbyt oczywiste motywy i tym lepiej przedstawia konflikt między nim a wymiarem sprawiedliwości. Zabieg ten umożliwia również przeprowadzenie kryminalnej tajemnicy, niebędącej z początku oczywistą dla czytelnika, co jest intrygujące.

   „Świetlista igła” to kolejna okazja do spotkania z kapitanem Szczęsnym i jego współpracownikami. Postacie prowadzone są konsekwentnie, z utrzymaniem cech charakterystycznych, jakie autorka nadała im już wcześniej i bez zbytniego zagłębiania się w ich historie i życie osobiste. Nadal więc znajdziemy tu, bliskiego ideału, kapitana; nieco protekcyjnego szefa; czy mądrego doświadczeniem lekarza ostatniego kontaktu. Niektórzy mają mgliście wspomniane rodziny, przewijające się gdzieś na ostatnim planie żony, czy dzieci, informacje o nich są jednak pozbawione jakiegokolwiek fabularnego znaczenia.

   Fabuła książki skupia się wokół genialnych fizyków i ich wspaniałych odkryć z dziedziny elektroniki. Późne lata sześćdziesiąte, to czasy, gdy na świecie dokonywał się ogromny skok technologiczny, moment, w którym już nawet w Polsce stosowano tranzystory, będące prawdziwą rewolucją, zmieniającą zupełnie oblicze elektroniki. Kryminalna intryga rozpoczyna się banalnie, od kradzieży niezwykle ważnej pracy jednego z naukowców. Brakuje motywu, a stopiony zamek w drzwiach oraz szafie sugerują użycia źródła ciepła o ogromnej mocy. Podejrzenie pada na laser, jednak nikomu z naukowców nie jest znany laser, który byłby mniejszy niż niewielka szafka, więc hipoteza ta od początku przyjmowana jest ze sporą dozą nieufności. Sprawa kradzieży na długo staje w miejscu i ma swą kontynuację, gdy dochodzi do kolejnego ataku na fizyka. Tym razem ginie nie tylko jego dorobek naukowy, ale i on sam. Od tego momentu, na scenę wkracza kapitan Szczęsny.

   Podobnie, jak poprzednią książkę Anny Kłodzińskiej, tak i tę czyta się bardzo przyjemnie. Widać, że autorka przyłożyła się do zgłębienia zgłębienia środowiska warszawskich naukowców, gdyż podane przez nią szczegóły techniczne mają sens i są adekwatne ze stanem ówczesnej wiedzy. Z drugiej strony nie znajdziemy tu nadmiaru specjalistycznego słownictwa a język, jakim napisano książkę, jest prosty i zrozumiały.

   „Świetlista igła” to kolejny dobry kryminał w dorobku autorki i jeszcze jedna warta uwagi pozycja dla każdego miłośnika tego typu literatury. Przemyślany wątek kryminalny oraz dobrze wyrysowane dla niego tło to niewątpliwe zalety powieści. Charyzmatyczna postać kapitana Szczęsnego również przykuwa uwagę czytelnika, choć można mu zarzucić, że jest nieco zbyt idealny.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Srebrzysta śmierć

Autor: Anna Kłodzińska
Seria: Najlepsze kryminały PRL. Anna Kłodzińska. Tom III
Wydawnictwo: CM
Rok wydania: 2015

   Nie należę może do wielkich miłośniczek kryminałów, jednak mam spory sentyment do twórczości Agathy Christie i klasycznych historii ze zbrodnią w tle. Z tego względu sięgnęłam po po „Srebrzystą śmierć” Anny Kłodzińskiej. Jest to powieść napisana pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, w której kryminalną zagadką zajmują się funkcjonariusze warszawskiej Milicji Obywatelskiej. Taka wycieczka w przeszłość jest niezwykle intrygująca i pozwala spojrzeć na czasy PRLu z zupełnie innej perspektywy.

   Anna Kłodzińska napisała współczesny sobie kryminał, przedstawiając Warszawę końca lat pięćdziesiątych, taką jaką widziała na co dzień, a która dla współczesnego odbiorcy wydaje się być zaskakująca. Sadyba, gdzie osadzono akcję powieści w niczym nie przypomina obecnego osiedla domków jednorodzinnych, będąc jedynie zgrupowaniem kilkudziesięciu pojedynczych domów z ogródkami, należących przeważnie do ludzi wykształconych: lekarzy, inżynierów, prawników. Opisanej Sadybie znacznie bliżej do niewielkiej podmiejskiej osady, niż części wielkiej aglomeracji.

   Upływ lat, jakie minęły od czasu napisania powieści, widać nie tylko w szczegółach architektonicznych i urbanistycznych. Bohaterowie poruszają się pojazdami, które współcześni czytelnicy słusznie uznają za klasyki, jeśli w ogóle wiedzą o jakich pojazdach mowa. O ile z warszawami, będącymi samochodami Milicji Obywatelskiej nie ma problemu, o tyle już motocykl Junak, nie budzi oczywistych skojarzeń. Przepaść, jaka dzieli współczesność od lat pięćdziesiątych jest jeszcze wyraźniej widoczna w opisie technik kryminalistycznych, którym autorka również poświęciła w powieści sporo miejsca.

   Głównym bohaterem „Srebrzystej śmierci” i innych książek napisanych przez Annę Kłodzińską jest kapitan Szczęsny. Bohater pod wieloma względami bliski ideałowi: wysoki, przystojny blondyn obdarzony  inteligencją i detektywistyczną intuicją nie daje swym oponentom zbyt wielu szans. Ta ostatnia pozwala mu na zapamiętywanie pozornie banalnych szczegółów przypadkowych spotkań i zdarzeń, które później okazują się niezwykle pomocne w tropieniu przestępców. Pozostałe postacie nie są zarysowane tak dokładnie, choć znajdziemy tu kilka typów charakterystycznych: wymagającego ale i wyrozumiałego przełożonego, kolegę z nie do końca rozumianym przez otoczenie poczuciem humoru, czy znudzonego pracą patomorfologa, którego nic już nie potrafi zdziwić ani zaskoczyć.

   Kryminalna zagadka osnuta jest wokół narkomanów: kokainistów i morfinistów. Kapitan Szczęsny w wyniku wypadku trafia do domu  na Sadybie, gdzie przypadkowo zażywa narkotyk. Gdy kilka dni później nieopodal odnaleziono zwłoki oficer rozpoznaje w nim jednego z mieszkańców odwiedzonego przez niego domu. Prowadząc śledztwo, odnajduje tropy prowadzące do kilku ważnych w Warszawie osobistości, znanych lekarza i prawnika, których pozornie nic nie łączy z narkotykami. Zadaniem kapitana Szczęsnego jest znalezienie powiązania.

   Powieść czyta się bardzo dobrze, lekko i szybko. Użyty język jest poprawny i nieprzeładowany specjalistycznych słownictwem. Kryminalna intryga również poprowadzona jest bez zarzutu, do końca nie możemy mieć pewności, który z kilkorga podejrzanych jest winien, a gdy już poznajemy prawdę, jest ona logiczna i sensowna.

   „Srebrzysta śmierć” Anny Kłodzińskiej to nie tylko całkiem dobry kryminał, ale również pasjonująca wycieczka w przeszłość. W czasy, które z jednej strony nie wydają się wcale tak odległe, a które technologicznie mocno odstają od współczesności. To intrygująca kryminalna łamigłówka, w której znajdziemy charyzmatycznego bohatera, w niczym nie odstającego od zagranicznych detektywów znanych nam z licznych książek i seriali telewizyjnych.

Recenzja powstała na zamówienie dla portalu Sztukater

środa, 2 stycznia 2019

Reaktywacja?

   "Coś się kończy, coś się zaczyna"... kolejny rok z impetem zagościł w kalendarzu uświadamiając mi, jak długo już mnie tu nie było. Cóż... ten blog wielokrotnie przechodził różne zawieszenia, zależne od ilości dostępnego czasu, weny twórczej i zwyczajnego nastroju. Postanowiłam ponownie spróbować bywać tu częściej. Mam do wrzucenia całkiem sporo tekstów pisanych dla Sztukatera, z którym nadal, choć z przerwami, współpracuję. Niestety brak czasu na cokolwiek, odbił się też niekorzystnie na tym ile czytam, a jeszcze gorzej wpłynął na to ile piszę. Trudno mi nawet stwierdzić, bym była dobrej myśli jeśli chodzi o reaktywację bloga, no ale spróbować nie zaszkodzi.

   I jeszcze ponieważ kolejna reaktywacja przypadła na taki a nie inny okres, dorzucę, że w minionym roku przeczytałam zaledwie 645 książek, co jest wynikiem bardzo mizernym i najgorszym już od wielu lat. Czy w tym roku będzie lepiej? Nie wiem, nie zakładam, że tak będzie, nie zapisuję się do żadnych czytelniczych wyzwań, nie robię postanowień. Co będzie, to będzie i tego będę się trzymać przez najbliższy rok (w sumie, to dość często stosowana przeze mnie dewiza).

   Jak wspomniałam wyżej, mam co publikować, choć pewnie teksty wymagają pewnego doszlifowania, możliwe też, że skuszę się w końcu na publikacje moich planszówkowych recenzji, których spora część przepadła w mrokach internetu wraz ze zlikwidowaniem Insimilionu. Póki co zmieniłam nieco kolorystykę bloga oraz używaną czcionkę, mnie odpowiada, ale nie nazwałabym się artystką. W najbliższym czasie na pewno pojawią się aukcje WOŚPowe, gdyż kolejny finał już wkrótce. 

   I na zakończenie, jeśli jeszcze ktoś tu zagląda, to po pierwsze miło mi z tego powodu, a po drugie, jak zawsze zapraszam.

niedziela, 7 października 2018

Trójca


Skuta lodem dusza
Boi się otworzyć
Ze strachu, że gdy lód się stopi
Nie zostanie nic

Zbolałe serce
Roni bezgłośnie
Krwawe łzy
Cierpiąc katusze

Z nieruchomych ust
Nie padnie nawet słowo
Skrępowane zażenowaniem
Błahości powodu

Strach mrożący duszę
Ból rozrywający serce
I wstyd zaszywający usta
Nieświęta trójca

Która sprawia, że zamiast mówić
Milczę
Pogrążając się w samotności
Oddając rozpaczy

Jednak jesteś Ty

Jedyny, który potrafi
Roztopić lód
Ukoić ból
Przełamać wstyd

Dziękuję Ci

sobota, 7 lipca 2018

Trzech geniuszy

Na tajną naradę zaproszono trzech geniuszy. Geniusz matematyczny w osobie Alberta Einsteina, geniusz strategii w postaci Napoleona Bonapartego i geniusz logiki i znajomości natury ludzkiej w postaci Sherlocka Holmesa. Zaproszenia były dziwne, nie można było dojść do tego skąd przyszły,
ani kto je wysłał. Jednocześnie były na tyle intrygujące, że każdy z nich uznał, że nie można ich zignorować. Gdy dotarli na miejsce ich oczom ukazał się niewielki przytulny domek, z rabatkami na zewnątrz i kwiatkami w oknach. Nad czerwonym klinkierowym dachem radośnie ulatniał się dym z komina.

Weszli wszyscy razem mijając w połowie przeszklone drzwi, osłonięte koronkową
firanką. Gdy tylko drzwi się zamknęły ich oczom miast spodziewanego kominka i przytulnego saloniku ukazało się ogromne pomieszczenie. Hala wypełniona była od podłogi po dach książkami. Były tu grube tomiszcza oprawne w skórę, których obicia skrzyły się od złota i klejnotów. Były pergaminy i papirusy zwoje wprost z Biblioteki Aleksandryjskiej. Dalej wyłaniały się sterty bambusowych książek pochodzące z Dalekiego Wschodu. Jeszcze dalej mieściły się tanie kieszonkowe wydania, byle jak wydrukowane na najnędzniejszym papierze.

- To niemożliwe, by tak niewielki domek mieścił tak potężne wnętrze - oburzył się Albert Eistein

- Dedukuję, że skoro weszliśmy przez tamte drzwi, to jednak jest to możliwe- zripostował Sherlock Holmes

- Ciekawe, gdzie tu jest kuchnia - zmartwił się Napoleon Boanparte

- CISZEJ TAM! -rozległ się potężny głos, który zdawał się rozbrzmiewać prosto w mózgu, z pominięciem uszu. - TO JEST BIBLIOTEKA, A W BIBLIOTECE NALEŻY ZACHOWAĆ CISZĘ! NIE WYJDZIECIE STĄD DOPÓKI NIE PRZECZYTACIE KAŻDEJ ZNAJDUJĄCEJ SIĘ TU POZYCJI! JAK JUŻ TEGO DOKONACIE, MAM DLA WAS ZADANIE, KTÓRE POZWOLI WAM ZMIENIĆ OBLICZE ZNANEGO WAM ŚWIATA! - gdy głos powiedział, co miał do powiedzenia zamilkł, pozostawiając trójkę bohaterów w szoku.

- To nie możliwe! - Wykrzyknął Albert Einstein- Zakładając, że pomieszczenie jest kwadratem o boku n, regały zaś stoją w metrowych odstępach , każdy ma trzy metry wysokości i sześć metrów długości, na każdym regale mieści się x książek. Zakładając, ze znamy wszystkie języki jakie są nam niezbędne by przeczytać te woluminy, na jednąksiążkę poświęcimy około 4 godzin, po pomnożeniu przez x woluminów i y regałów i podzieleniu przez powierzchnie pomieszczenia n^2, wychodzi nam, przeczytanie książek z jednego metra kwadratowego pomieszczenia poświęcimy x*y/n^2 godzin. Zakładając, że będziemy czytać bez przerw skończymy około roku 98456.

- Ale człowiek nie żyje tak długo - zmartwił się Sherlock. - głodny człowiek tym bardziej.

- Słuchajcie chłopaki, znalazłem kuchnię!- dobiegł ich głos Napoleona- a tu mnóstwo jedzenia i wyborne wina, chodźcie tu!

- Domyślam się, że głos dobiega stamtąd- rzekł Holmes wskazując właz w
podłodze, z którego dochodziło światło.

- Hmmm.... Mając stały dostęp do jedzenia, zakładając, że każdy z nas pożyje 80 lat, to w sumie mamy jeszcze 150 lat na czytanie, pozwoli nam to zapoznać się z 1/ 4568 zebranych tu pozycji, może zaczniemy od tych napisanych w znanych nam językach?

- Ja tam zacznę od wina, nie zamierzam czytać, czyichś bazgrołów, wyróbcie jak chcecie- wykrzyknął Bonaparte otwierając obiecująco wyglądająca butelczynę.
- Skup się Napoleon, skądś musiał dobiegać głos, który usłyszeliśmy, a skoro, skądś dobiegał, to ktoś musiał go dobyć, a skoro, myśmy go usłyszeli, to znaczy, że ten ktoś tu był, a skoro teraz go nie ma, to co nam to mówi?

- Że będzie mniej chętnych na wino?

- Że nasz czteroosobowy zbiór pomniejszył się o 1/4?

- Nie! Mówi nam to tyle, że tu jest wyjście i po prostu musimy je odnaleźć!

- A zadanie?- Napoleon po raz pierwszy zainteresował się czymś więcej, niż własnym żołądkiem.

- Jak już wspomniałem, zadanie jest niewykonalne, nawet jakbyśmy żyli i 100 lat to…

- Albert, zlituj się, chyba nie chcesz tu siedzieć do końca życia i czytać! Słuchajcie, ten dziwny głos, mówił, że nie ma stąd wyjścia, więc musimy szukać czegoś, co na wyjście nie wygląda. Napoleon, czy przypadkiem nie znalazłeś tu wychodka?

- A tak, jest tu zaraz za kuchnią.

- Świetnie, sugeruję zatem byśmy spróbowali uciec, przez otwór, którym wydostają się fekalia. Albercie, czy możesz zerknąć?

- Już się robi! Otwór ma 0,6 metra średnicy, czyli zmieści się w nim człowiek, który potrafi zmniejszyć swe wymiary, tak by znalazły się w zbiorze od 0 do 0,6 metra. Po drugiej stronie nie widać nic, co można tłumaczyć, tym, że natężenie światła jest tam niewystarczające dla ludzkiego oka. Zakładam bowiem,że nie mamy tu do czynienia z czarną dziurą. Dochodzę do wniosku, że taka droga ewakuacji jest względnie bezpieczna.

- To na co jeszcze czekamy!- Wykrzyknął Bonaparte- pakując kolejne butelki za pazuchę.

Cała trójka skoczyła w otwór kloaczny, z nadzieją w sercach, i marzeniami o wolności. W przekonaniu, że przechytrzyli tajemniczą postać, która zgotowała im tak ponury kawał. Opadli na coś miękkiego. Gdy tylko wzrok przyzwyczaił się do półmroku zobaczyli przed sobą ogromne sterty gazet i czasopism. Po lewej czasopisma dla nastolatek, dalej ogromna kupa brukowców, gdzieś po środku poradniki dla pań, bardziej w prawo dzienniki i tygodniki. Gdzieś daleko pod ścianą stosunkowo niewielki stos prasy fachowej i naukowej.

- ECH! KOLEJNI NAIWNI, KTÓRZY W LITERACKIM WYCHODKU SZUKAJĄ SZCZĘŚCIA- westchnął głos w ich głowach.- SKORO ZREZYGNOWALIŚCIE Z CZYTANIA
KSIĄŻEK SKAZUJĘ WAS NA CZYTANIE WSZYSTKICH DOSTĘPNYCH NA ŚWIECIE
TYTUŁÓW PRASOWYCH. JAK BĘDZIECIE POSŁUSZNI, POZWOLĘ WAM POCZYTAĆ COŚ CIEKAWEGO, PÓKI CO ZABIERAJCIE SIĘ ZA BRUKOWCE!

Ciemność


Są czasem takie noce
Ciemniejsze od innych
Zupełnie na przekór
Księżycowi w pełni

Gdy czarna chmura
Dusząc otula myśli
przytłacza zmysły
tłumi wolę

Pojawia się zwątpienie
Strach i rozpacz
Choć na pozór
Powodów brak

Rodzi się wtedy potrzeba
Twej mentalnej czułości
Uścisku duszy
Kojącego mrok


sobota, 19 maja 2018

Jan Długosz. Sąd nad kronikarzem

Autor: Andrzej Zieliński
Wydawnictwo: Rytm
Rok wydania: 2017

   Jan Długosz swoim dziełem „Roczniki, czyli kronika sławnego Królestwa Polskiego” zrobił bardzo wiele dla wszystkich ciekawych naszych korzeni i początków państwowości. W swym fenomenalnym i unikatowym w polskim kronikarstwie dziele, nie uniknął błędów, niedomówień i zwykłego koloryzowania historii. Z tym wszystkim rozprawił się Andrzej Zieliński w książce „Jan Długosz. Sąd nad kronikarzem”, której drugie wydanie (pierwsze, okrojone („Oskarżony Jan Długosz” ukazało się w roku 2011 nakładem wydawnictwa Świat Książki.

   Książka ma bardzo nietypową formę i prezentuje zapis rozprawy sądowej, jakiej poddany został wielki kronikarz. W ramach świadków oskarżenia powołani zostają ci, którzy w „Rocznikach” Długosza nie zapisali się pozytywnie. Są to: Mieszko II, Bolesław Zapomniany, Bolesław Śmiały, Wincenty z Szamotuł oraz Gniewosz z Dalewic. Każdy z nich przedstawia czytelnikowi swoją historię z położeniem akcentu na te jej aspekty, które Jan Długosz pominął, zmienił, lub po prostu zmyślił. Z każdym z nich wiąże się konkretny zarzut, obelgi, łgarstwa, pomówienia, czy wykreślenie z historii.

   Nie zabrakło też świadków obrony, w większości późniejszych historyków, którzy podkreślają monumentalność i wagę dzieła Jana Długosza w ustalaniu początków polskiej historii. Jak dowiadujemy się we wstępie, w Polsce dopiero w osobie Długosza znalazł się ktoś, kto podjął się spisywania roczników. Wcześniejsze źródła są bardzo niepełne i niekompletne, najczęściej pochodzą z archiwów kościelnych. Jednak wiele zagranicznych źródeł również pozwala zweryfikować doniesienia Długosza i tym samym uzupełnić białe luki w Polskiej historii. Sam kronikarz nie do wszystkich miał dostęp, garściami za to czerpał z dzieła Galla Anonima, który również w wielu miejscach dał się ponieść fantazji. 

   W książce nie zabrakło też prokuratora i adwokata Jana Długosza. Ten pierwszy wyszukuje luki w jego „Rocznikach” oraz pokazuje, że autor nie tylko dopisywał, to co mu było wygodnie, ale i w przypadku współczesnych sobie lat, pisał pod dyktando protektorów, fałszując tym samym historię. Spośród wszystkich zarzutów, ten jest dla oskarżyciela najcięższym, gdyż biorąc pod uwagę, jak wielu późniejszych historyków bezkrytycznie powielało błędy i przekłamania, jakie znalazły się na kartach „Roczników”, powszechnie znany obraz początków państwa polskiego niekoniecznie jest zgodny z innymi źródłami. Rola obrońcy sprowadza się przede wszystkim do wytłumaczenia z czego wynikały niedopowiedzenia i fantazjowania autora „Roczników”. Nie usprawiedliwia go z jawnych przekłamań dotyczących czasów mu współczesnych, dając jednocześnie do zrozumienia, że nie możemy oceniać jego pracy przez pryzmat tego, jak obecnie pisywane są prace naukowe.

   Książkę czyta się bardzo dobrze. Przytoczenie historycznych postaci w ich własnych osobach jest dobrym zabiegiem i nadaje lekturze pewnej lekkości, sprawiając, że nie jest tylko historyczną rozprawką. Autor pokusił się również o stylizowanie sposobu przedstawiania wydarzeń przez wybranych świadków, co dodaje im wiarygodności. Pozostałe fragmenty czyta się równie dobrze a język jakim posługuje się Andrzej Zieliński jest bardzo przystępny i zrozumiały.

   „Jan Długosz. Sąd nad kronikarzem” to warta uwagi pozycja, która powinna zainteresować nie tylko miłośników historii ale i laików. Padają w niej ważne słowa odnośnie tego, jak podchodzić do historycznych źródeł i jak z nich korzystać. Książka pozwala spojrzeć z dwóch stron na postać Jana Długosza i choć zapada w niej wyrok, to dzięki przytoczonym mowom oskarżenia i obrony, sami możemy ocenić jego zasadność.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

piątek, 11 maja 2018

Noc kota, dzień sowy. Tom I Zamek cieni

Autor: Marta Kładź-Kocot
Cykl: Noc kota, dzień sowy. Tom I Zamek cieni
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok wydania: 2017

   Czasem jest tak, że sięgam po książkę z silnym przeczuciem, że będzie to coś dla mnie, coś co mi się spodoba, czy wręcz zachwyci. Do takich tytułów zawsze mam znacznie większe oczekiwania, ale i patrzę na nie dużo bardziej krytycznie. Taką książką ostatnio była „Noc kota, dzień sowy” Marty Kładź-Kocot, która z niewiadomych względów przyciągała mnie niczym magnes. Dopiero w trakcie lektury okazało się, że to pierwszy tom z planowanej serii i zaprezentowana na jej kartach historia nie została ukończona.

   Dominującym wątkiem w powieści jest miłość. Wielka, silna i spętana złym czarem. Autorka ożywiła wątek jaki świetnie pamiętam z filmu „Zaklęta w sokoła” i rozdzieliła kochających się bohaterów porami dnia. On, w nocy zmienia się w wielkiego burego kocura, ona w dzień transformuje w drobną płomykówkę. Dla siebie mają raptem dwie godziny, zmierzch i świt. Ich miłość, choć zakazana, poza tym, nie natrafia na żadne przeszkody i poznajemy ich w chwili, gdy wegetują razem, pozornie pogodzeni z losem jaki im przypadł. Jednak w cieniu wielkiej miłości Jardala i Mitrii rozwija się wątek polityczny. Wielka polityka związana z enklawą czarodziejów kondensuje się w dyktaturze jednego z wielu, niczym niewyróżniającego się państwa-miasta.

   Marta Kładź-Kocot nakreśliła całkiem interesujące uniwersum. Spotkamy tu magów, którzy uczą się, żyją i pracują w Emain Avalach, gdzie rządy sprawuje rada pod wodzą Evelyn von Stein. Czarodziejka dąży jednak do dyktatury a jej działania budzą niepokój i wprowadzają chaos. Magowie podlegają dwóm podstawowym prawom – nie mogą wpływać na losy świata oraz wymusza się na nich celibat, zwłaszcza w obrębie własnej klasy. Kolejnym dobrze przedstawionym miejscem jest Castelburg, nadmorskie miasto, w którym od kilku lat rządy przejął tajemniczy Książę, którego przedstawicielem jest Machiavello Nicoli. Książę prezentuje dokładnie taką politykę, jaką przedstawił w swym najsłynniejszym dziele Nicola Machiavalli. Jest okrutny lub wyrozumiały, w zależności od tego, jak układa się polityczny interes i co pozwoli rosnąć w siłę nowo powstałej dyktaturze.

   Zarówno do kreacji bohaterów, jak i uniwersum trudno się przyczepić. Są one poprawne i całkiem interesujące. W formie retrospekcji przedstawiona została przeszłość Jardala i Mitrii, dzięki czemu ich działania są w pełni zrozumiałe i nie zaskakują. Niestety postacie z dalszych planów zostały jedynie z grubsza naszkicowane. Zarówno jeśli chodzi o bohaterów negatywnych, jak i pozytywnych. Możemy jedynie dociekać motywacji Evelyn von Stein, oraz tego kim, lub czym tak naprawdę jest castelburski Książę. Niewiele informacji znajdziemy również o towarzyszach dwójki kochających się magów. Są to imiona i krótkie charakterystyki, w większości przypadków brak jest dalszych informacji i nawet jeśli pojawiają się jakieś tajemnice, te również nie zostają wyjawione. Zapewne rozwinięcia wątków z nimi związanych możemy się spodziewać w kolejnym tomie.

   Książkę czyta się dobrze, choć nie mogę stwierdzić, by mnie oczarowała. Autorka używa stosunkowo prostego języka, od czasu do czasu wrzucając jedynie jakieś archaizmy, mające lepiej oddawać pseudośrendiowieczny charakter stworzonego uniwersum. W warstwie językowej, podobnie jak w kreacjach świata i postaci, brakuje czegoś, co wyróżniałoby „Noc kota, dzień sowy” spośród innych książek fantastycznych.

   Trudno znaleźć mi tej powieści jakieś mocno rażące błędy (może poza jedną nieścisłością w fabule, pojawiającą się przy zakończeniu książki), jednak nie potrafię wymienić też jej ewidentnych zalet. Książkę czytałam bez większego zainteresowania losami bohaterów, zwyczajnie przeskakując ze strony, na stronę. Nie mogę też stwierdzić, by była to zupełnie zła pozycja, a określeniem, które najbardziej mi do niej pasuje, to „poprawna”.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

niedziela, 6 maja 2018

Barnim. Srebro

Autor: Bernard Berg
Cykl: Barnim Saga
Wydawnictwo: TEGONO
Rok wydania: 2017

   „Barnim. Srebro” Bernarda Berga to drugie po „Kamieniach” większe opowiadanie wchodzące w skład sagi o Barnimie. Kolejnymi tekstami, są dostępne w formie darmowych plików, króciutkie opowieści „Jaja” oraz „Zorza”, sagę zaś w głównej mierze tworzą powieści „Ogień” oraz „Woda”. Nie miałam okazji sięgnąć, po żadną z nich, więc trudno odnieść mi się do całego cyklu, jednak jako samodzielny utwór „Barnim. Srebro” broni się całkiem nieźle.

   Wydarzenia opisywane w tym tomiku skupiają się na młodości tytułowego bohatera cyklu Bernarda Berga. Szkolący się na łowcę skarbów pod okiem Ivicy, młodziutki Barnim uczy się nurkować i przeszukiwać morskie dno. W międzyczasie poznaje smak pierwszej młodzieńczej miłości oraz doznaje brutalności losu.

   Ze względu na krótką formę poznajemy tylko fragment wykreowanego świata. Miejscem akcji jest niewielkie, nadmorskie miasteczko, które budzi skojarzenia z Bałkanami. Podobnie, jak w „Kamieniach” w tym opowiadaniu nie znajdziemy żadnej ogólnej informacji dotyczącej całego uniwersum. Na podstawie przytoczonej opowieści o rozbitym statku, jesteśmy jedynie w stanie określić, że nie ma ona wiele wspólnego  naszym światem, przynajmniej, w takim kształcie, w jakim go znamy. Podobne trudności nastręcza dokładne określenie czasu rozgrywających się wydarzeń. Zaawansowanie technologiczne przywodzi na myśl epokę renesansu, jest to jednak tylko domysł, który możemy wysnuć ze skąpych informacji zawartych w opowiadaniu.

   O ile w tekście brakuje opisów wykreowanego świata, o tyle na brak akcji i ciekawie poprowadzoną fabułę nie można narzekać. W „Srebrze” zaprezentowano wprawdzie tylko jeden epizod, wokół którego osnuta jest fabuła opowieści, jednak jest on dobrze rozbudowany. Tlący się w drugim planie niewinny romans młodego Barnima dodaje opowieści kolorytu. I choć trudno jest powiązać rozgrywające się wydarzenia zresztą uniwersum, jednak sam wątek poszukiwania skarbów w zatopionym wraku został zrealizowany bardzo dobrze i z dbałością o szczegóły. Otwarte zakończenie daje spore pole do przypuszczeń, co było dalej, jednocześnie ukazując, że losom Barnima daleko do nudnawej egzystencji w prowincjonalnym miasteczku.  Zarówno początek, jak i zakończenie opowieści umiejscawia dokładnie rozgrywające się wydarzenia w historii życia Barnima, dzięki czemu opowiadanie, choć oderwane fabularnie od całej sagi stanowi jej integralną część.

   Trudno też narzekać na kreacje bohaterów. Poznajemy ważne i rzutujące na jego przyszłość epizody z dzieciństwa protagonisty całej sagi. Postaciom pobocznym również poświęcono sporo miejsca i choć są dość schematyczne oraz stereotypowe, to jednak ich charaktery są wyraziste, a ich postępowanie w pełni zgodne z osobowością.

   Jest to niewielka lektura, którą czyta się błyskawicznie. Spora w tym zasługa przystępnego, ale i całkiem bogatego języka, w którym znajdziemy nieco bałkańskich naleciałości. Stylistyka nie nadmiernie rozbudowanych zdań nie sprawia żadnych problemów, ale i nie jest przesadnie uproszczona. Liczne epitety oddają dobrze opisywane miejsca i sytuacje, pozwalając czytelnikowi na całkiem dobre zwizualizowanie toczącej się opowieści.

   „Barnim. Srebro”  to dobrze skonstruowane i napisane, interesujące opowiadanie stanowiące  uzupełnienie całej sagi o Barniemie. Jednak nawet bez znajomości całego cyklu można się świetnie bawić przy lekturze opowiadania, gdyż ujęty w nim epizod stanowi samodzielny i skończony wątek w długiej i pełnej przygód historii Barnima. Trudno znaleźć w nim rażące błędy, czy nieścisłości, które wpłynęłyby negatywnie na jego odbiór, a jeśli komuś przygód Barmina wydaje się zbyt mało, zawsze może sięgnąć po pozostałe utwory Bernarda Berga.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

piątek, 27 kwietnia 2018

Gargantua i Pantagruel. Księgi I, II i III

Autor: Francois Rabelais
Tłumaczenie: Tadeusz Żeleński-Boy
Tytuł oryginału: Le vie de Gargantua et de Pantagruel
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   Dzieło Francoisa Rabelaisego to książka niezwykle ważna w dorobku francuskiej literatury, bez zbędnej przesady można nazwać je jednym z największych klasyków prozy szesnastego wieku. Obrazoburcza i prześmiewcza, w czasach, w jakich powstała cieszyła się zarówno wielkim uznaniem, jak i sporą dezaprobatą. Dziś odbiór „Gargantui i Pantagruela” jest zupełnie inny, a to co wzburzało czytelników współczesnych autorowi, w nas budzi uśmiech lub staje się niezupełnie zrozumiałe. Najnowsze wydanie, które ukazało się nakładem wydawnictwa MG, to przekład Tadeusza Boya-Żeleńskiego opatrzony licznymi komentarzami tłumacza, w których próbuje wyjaśnić czytelnikom najważniejsze elementy dzieła, które ze względu na swój silnie satyryczny charakter nieco się zestarzało.

   W książce zawarto pierwsze trzy tomy „Gargantui i Pantagruela”. Już ze wstępu dowiadujemy się, że tom pierwszy wcale nie był nim, jeśli chodzi o chronologię pisania i powstał później w ramach uzupełnienia księgi Pantagruela. Gargantui poświęcona jest właśnie pierwsza część książki, w pozostałych dwóch główną postacią staje się jego syn – Pantagruel.

   Gargantua i Pantagruel, to olbrzymy władające Amauros, dosłownie tajemniczym miastem w legendarnej Utopii. I choć o położeniu ich ojczyzny niewiele wiemy, to nie przeszkadza to bohaterom podróżować po Francji i innych miejscach Europy. Zarówno ojca jak i syna charakteryzuje wręcz epikurejskie podejście do życia, w którym głównym celem jest zapewnienie sobie przyjemności, czy to przez rozkosze stołu, czy też w inny sposób. Jednak gdy przychodzi chwila próby i gry potrzebne jest męstwo oraz spryt, olbrzymy bez wahania stają naprzeciw wyzwaniu. Spotkanych ludzi traktują z wyrozumiałością i życzliwością, a ich dobroć i protekcjonizm wobec nich mogą zaskakiwać. Choć gdy trzeba działać zdecydowanie żaden z nich się nie waha i z pewnością wykorzystują własną przewagę do osiągnięcia celu.

   „Gargantua i Pantagruel” to mocno rozbudowana satyra na współczesność. Autor nie wahał się wyśmiać wszystkiego, co miał okazję poznać. Obrywa się kościołowi i władzy, szlachcie i ludziom niższych stanów, kobietom i mężczyznom. Przedstawione postacie posiadają cechy rozwinięte wręcz do karykaturalnych rozmiarów, co tylko podkreśla prześmiewczy charakter książki. Wiele z zawartych w powieści aluzji i nawiązań dziś jest zupełnie niezrozumiała, często nawet komentarz tłumacza niewiele pomaga, gdyż dla niego okoliczności powstania dzieła są prawie tak samo odległe jak dla współczesnych czytelników. Sporo tematów jednak ma wymiar znacznie bardziej uniwersalny i wciąż aktualny.

   Powieść Rabelaisego to dzieło, do którego bardzo dobrze pasuje, powstały na jego podstawie przymiotnik – gargantuiczny. Autor nie szczędzi czytelnikom dokładnych wyliczeń i określeń, przez co książka jest wręcz najeżona epitetami, porównaniami i nawiązaniami do antyku. Język jakim  posłużył się autor, jest niezwykle bogaty i plastyczny. Mimo nagromadzenie środków stylistycznych „Gargantuę i Pantagruela” czyta się bardzo płynnie. Bardzo liczne ale i niezwykle krótkie rozdziały również usprawniają lekturę.

   Nie można powiedzieć, by dzieło Rabelaisego się nie postarzało. Specyficzny, satyryczny charakter powieści trudno w pełni zrozumieć w zupełnym oderwaniu od czasów, w których powstała. Nie znaczy to jednak, że po „Gargantuę i Pantagruela” nie warto sięgnąć. Dzięki przedmowie i komentarzom Tadeusza Boya-Żeleńskiego możemy nieco lepiej zrozumieć, że fragmenty, do których dziś podchodzimy z lekkim uśmiechem, dla współczesnych Rabelaisowi były skandaliczne. I choć dzisiaj śmieszą nas zupełnie inne jej fragmenty, niż dawniejszych czytelników, to jednak nadal wiele poruszanych tematów pozostaje aktualna a rubaszny styl w jakim książka została napisana również sprawia pozytywne wrażenie.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

niedziela, 22 kwietnia 2018

Skarb kapitana Czarnofutrzastego

Autor: Piotr Nowacki, Maciej Jasiński, Tomasz Kaczkowski
Cykl: Detektyw Miś Zbyś na tropie. Tom IV
Wydawnictwo: HG Krótkie gatki
Rok wydania: 2017

   Seria „Detektyw Miś Zbyś” autorstwa Piotra Nowackiego, i Macieja Jasińskiego z ilustracjami Tomasza Kaczkowskiego to cykl komiksów przeznaczonych dla małych czytelników. „Skarb kapitana Czarnofutrzastego” to czwarta część przygód detektywa i jego borsuczego pomocnika imieniem Mruk. Dla mnie było to pierwsze spotkanie z parą sympatycznych zwierzaków i z przyjemnością muszę stwierdzić, że udane.

   Opowieść zaczyna się błogim lenistwem, gdy dwójka detektywów delektuje się odpoczynkiem na prażonej słońcem plaży. Ich spokój dość szybko zostaje zakłócony, pojawieniem się damy w opresji. Szybko okazuje się, że jest to córka słynnego pirackiego kapitana Czarnofutrastego, a porwano ją, by przechwycić mapę prowadzącą do skarbu ojca. Miś Zbyś i borsuk Mruk postanawiają pomóc pannie Lupie i razem wyruszają na wyspę, gdzie znaleźć mają skarb.

   Fabuła komiksu to klasyczna kryminalna historia, w której bohaterowie działają pod presją czasu i w niewypowiedzianym zagrożeniu. Jak na detektywistyczną opowieść przystało, są tu porwania i kradzieże. Nie zabrakło też nagłego zwrotu akcji i niepewności odnośnie tożsamości spotykanych postaci. Dwoje detektywów, jak w klasycznych kryminałach charakteryzuje przenikliwość i zdolność rozwiązywania nawet najbardziej niespodziewanych problemów.

   Wizualnie książka przykuwa oko bardzo intensywną kolorystyką. Duże ilustracje są wyraziste, czytelne i nie zawierają zbyt wielu szczegółów. Barwne plamy o silnym nasyceniu i dużym kontraście przykuwają wzrok i zachęcają młodych czytelników do lektury. Dymki z tekstem nie są zbyt duże, a użyta czcionka jest czytelna, lekturę ułatwia zastosowanie jedynie wielkich liter w kwestiach wypowiadanych przez bohaterów. 

   Postacie są zarysowane dość schematycznie. Tytułowy miś, niewiele przypomina niedźwiedzia, a jego wyznacznikiem jest po prostu solidna postura. U borsuka znajdziemy typowy czarny rysunek na głowie, zaś panna Lupa, będąca psem ma długi nos i szpiczaste uszy. Postacie przewijające się na dalszych planach przedstawione są równie schematycznie: po długiej szyi domyślimy się żyrafy, a po charakterystycznych zębach i mordce – hipopotama.

   Do atrakcyjniejszych fragmentów książki należą wstawki, w których przed początkującym czytelnikiem postawiono zadania do rozwiązania. Czy jest to poszukiwanie konkretnych, wspomnianych na poprzednich stronach elementów, czy rozczytywanie załączonej mapy wyspy, gdzie znaleźć można skarb kapitana Czarnofutrzastego. Pozwala to dziecku na przerwę w lekturze i skupienie się na czym innym, nadal pozostając w świecie komiksowych bohaterów.

   „Skarb kapitana Czarnofutrzastego” to króciutka i bardzo przystępna lektura, która nie powinna sprawić żadnych problemów nawet początkującym czytelnikom. Wprawdzie nie należy do książek o ograniczonym słownictwie, czy limitowanej ilości użytych liter, jednak nawet mimo tego nie powinna sprawić większych problemów dzieciom dopiero poznającym możliwość samodzielnego czytania.

   Czwarta część serii „Detektyw Miś Zbyś na tropie” to bardzo przyjemny, odrobinę interaktywny komiks. Wyrazista oprawa graficzna przykuwa uwagę, a zabawna i całkiem sensowna historia kryminalna skupia uwagę czytelnika. To dobra pozycja do samodzielnej lektury i wzbudzenia w dziecku sympatii do książek i czytania. Pozytywne wrażenie dopełnia porządne wydanie. Książka jest poręczna, oprawiona w twardą, grubą okładkę, a poszczególne strony zrobione są z dość sztywnego papieru. „Skarb kapitana Czarnofutrzastego” to godna uwagi książka, dla wszystkich, którzy mają dzieci w wieku wczesnoszkolnym.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

niedziela, 15 kwietnia 2018

Stosiszcze kwartalne

   Z racji pewnego blogowego zawieszenia, zebrało mi się na tę notkę prawdziwie wielkie stosiszcze. Część to zakupy własne, w tym prezenty świąteczne, część to recenzentki jest też kilka nagród czy prezentów, które otrzymałam. Dominują książki dla dzieci, ale fantastyka, oraz klasyka również ma swoich licznych reprezentantów. Nie zabrakło również literatury współczesnej, choć jak zwykle u mnie poza fantastyką nie jest prezentowana zbyt licznie. Część książek to takie, które już kiedyś czytałam a nawet zrecenzowałam na blogu, część zupełne świeżynki.. Recenzentki w większości już przeczytane, a reszta... "Reszta jest milczeniem", że tak zacytuję klasyka, czyli po prostu upchnęłam je w Poczekalni i czekają na lepsze jutro. Ale po kolei.


Tu jak widać tylko książki dla dzieci, za to całkiem ładny ich wybór. Kolejno licząc. 
   Botanicum. Muzeum roślin Kate Scott, Kathy Willis - Nagroda, którą otrzymała moja najstarsza latorośl. Przepiękna książka, wspaniale wprowadzająca w świat botaniki. Jestem nią zachwycona.
   Pod wodą. Pod Ziemią, Podziemnik, Podwodnik, Mapownik, Dawno temu w Mamoko, Mamoko 3000, Miasteczko Mamoko Daniel Mizieliński, Aleksandra Mizielińska Po zachwycie ichniejszymi Mapami, nie wahałam się by nabyć kolejne książki tych autorów. Pierwsza z nich ukazuje wspaniałe przekroje przez wodę i ziemię, trzy kolejne to bloki rysunkowe pełne ciekawych zadań, zaś ostatnie trzy, to książki dla młodszych dzieci, na wypatrywanie w tłumie charakterystycznych postaci.
   Dorota i Oz znowu razem, Dorota u króla gnomów Lyman Frank Baum - Szalenie podobały mi się pierwsze części opowieści o Czarnoksiężniku ze Szmaragdowego grodu, nadeszła pora by nabyć następne.
   Wojtek, żołnierz bez munduru Eliza Piotrowska - Syn przyniósł ze szkoły piosenkę o niedźwiedziu z armii Andersa, kupiłam mu więc książkę o jego przygodach.
   Pupy, ogonki  i kuperki, Gęby, dzioby i nochale Maria Bulikowska, Mikołaj Golachowski rewelacyjne książeczki o zwierzętach. Wiele ciekawostek o ich "końcach" i "początkach". Pierwsza jest nagrodą, drugą dokupiłam do kompletu.
   Dr Dolittle i jego zwierzęta Hugh Lofting - W ramach uzupełniania dziecięcych klasyków nie mogło zabraknąć i tej książki.
   Słówka, Kolory, Kształty Dotty Lottie trzy niezwykłej urody książeczki obrazkowe dla najmłodszych. Szalone kolory i przyjemne rysunki, to ich ogromne zalety. Okazyjnie zakupione w ulubionym markecie Polaków.
   Poznaję dźwięki. Odgłosy natury - Interaktywna książeczka dla najmłodszych, tym razem prezent.


Książek dla dzieci ciąg dalszy, tym razem z innej serii zakupowej.
   Animalium. Muzeum zwierząt Katie Scott, Jenny Broom Do kompletu do Botanicum, równie efektowna i przyjemna.
   Czary w Krainie Oz Lyman Frank Baum Również uzupełnienie kolekcji, w tym jakże ładnym Bellonowym wydaniu, z obowiązkowych audiobookiem do kompletu.
   Muminki. Księga pierwsza, Muminki. Księga druga Tove Jansson Też pozycja, która od dłuższego czasu wisiała na mojej liście koniecznych zakupów.
   Poezje Konstanty Ildefons Gałczyński Pięknie wydany zbiór wierszy tego autora, do kompletu z innymi pozycjami z tej serii.
   Obietnica krwi, Jesienna republika Brian McClellan Czytałam obie jakoś w zeszłym roku i zapadły w pamięć na tyle, że chciałam nabyć swoje egzemplarze.


I kolejna część uzbieranych przeze mnie książek.
   Jadwiga z Andegawenów Jagiełłowa. Album rodzinny Janina Lesiak Recenzentka od Sztukatera, przeczytana już jakiś czas temu i recenzja wkrótce pojawi się na blogu. W skrócie: nie rozczarowała ale i nie zachwyciła.
   Marysieńka Sobieska Tadeusz Żeleński-Boy Też od Sztukatera i również już przeczytana. Całkiem przyjemna lektura.
   Serafina, Łuska w cieniu Rachel Hartman - Obie dostałam w prezencie, mam z lektury bardzo dobre wspomnienia i dobrze mieć własny egzemplarz.
   Krwawa kampania Brian McClellan - Również prezent i wyjaśnienie, czemu zakupiłam pierwszy i trzeci tom z pominięciem drugiego.
   Jan Długosz. Sąd nad kronikarzem Andrzej Zieliński - Nie jest to moje pierwsze spotkanie z tym autorem, rozprawka o Długoszowych kronikach była całkiem interesująca. Recenzentka.
   Zeorstan Halina Zarzecka - W ramach szkolnej akcji antyuzależnieniowej, syn przyniósł wspomnienia Jaryczewskiego o jego nałogach i walce z nimi.
   Barnim. Woda, Barnim. Srebro Bernard Berg Powieść była nagrodą, opowiadanie recenzentką i choć opowiadania całkiem mi się podobają (doliczam też trzy króciutkie e-booki dostępne gratis na stronie projektu), o tyle jakoś nie mogę się skusić na zakup pierwszego tomu.
   Fraszki-Baraszki Irena Gaweł - Lubię fraszki, w tym tomiku nie są jedyne, towarzyszą im definicje, aforyzmy, limeryki i inne krótkie, zabawne formy. Recenzentka.
   Noc kota, dzień sowy I Marta Kładź-Kocot Skusiłam się szukając naprawdę wciągającej i zapadającej w pamięć fantastyki,  niestety taką nie była, choć trzyma całkiem wysoki poziom. Też recenzentka.


I kolejne, przedostatnie już książki
   Kolorowa edukacja. Kwiaty Polski Krystyna Jędrzejewska-Szmek, Michał Kryciński, Marta Górska - Kolejna recenzentka, kolorowanka edukacyjna, która sprawia całkiem niezłe wrażenie.
   Wigilijne psy i inne opowieści, Exodus Łukasz Orbitowski Jedna z internetowych księgarni rzuciła bardzo fajną promocją na tytuły od SQN, grzechem byłoby nie skorzystać.
   Zaufanie Henry James To akurat zakup prezentowy, zamieniłam otrzymany bon podarunkowy na najnowszą wydaną przez Prószyńskiego książkę jednego z moich ulubionych autorów.
   Pieśń i krzyk Jacek Łukawski Pomimo lekkiego rozczarowania drugim tomem, skusiłam się na trzeci, między innymi dzięki wspomnianej powyżej promocji.
   Po wsze czasy Iwona Menzel Kolejna recenzentka, jedyna, którą muszę jeszcze przeczytać, tym razem nieźle się zapowiadająca powieść historyczna.
   Córka Izebel Wilkie Collins Wiedziałam, że po tej książce mogę spodziewać się jak najlepszych wrażeń i się nie zawiodłam. Też recenzentka.
   Mamusie z dziećmi, Tatusiowie z dziećmi Guido van Genechten Ten autor po raz kolejny gości u mnie na blogu za sprawą sztukaterowych recenzentek. tym razem książeczki dla najmłodszych.

I na sam koniec, stosik czysto zakupowy:


   Tu jesteśmy Daniel MIzieliński, Aleksandra Mizielińska - Niezmiennie pozostaję wierną fanką tych autorów, choć rozczarował mnie nieco mniejszy format.
   Czarna owieczka Jan Grabowski Niewielka szkolna lektura i opowieść o owcy i jej niesamowitych przygodach.
   Córka Ewy Honore de Balzac Tak się jakoś złożyło, że na książki tego wydawnictwa była dodatkowa promocja w mojej ulubionej księgarni, a że miałam kilka zakupów w planach, więc i ta pozycja do mnie trafiła.
   Jak każe obyczaj Edith Wharton Po dobrych wspomnieniach z Lśnieniem księżyca, nabyłam kolejną powieść tej autorki.
   Elizabeth i jej ogród  Elizabeth von Armin Tak się złożyło, że akurat czytałam Zaczarowany kwiecień tej pisarki, gdy mignęła mi reklama tej książki. Ponieważ zaś pełen ciepła i subtelności styl całkowicie mnie oczarował...
   Gargantua i Pantagruel Księgi IV i V Francois Rebalais Jakiś czas temu czytałam trzy pierwsze księgi, więc do kompletu dokupiłam kolejne (wbrew temu co napisane jest na grzbiecie, są to właśnie księga IV i V).
   Zadra Krzysztof Piskorski Mam dobre wspomnienia zarówna z Opowieściami piasków, jak i z Cieniorytem, więc skusiłam się na nowe wydanie tego polskiego steampunku, zwłaszcza, że jest tak urodziwe.
   Czy to pierdzi? Nick Caruso, Dani Rabaiotti Rzadko zdarza mi się ulec reklamą, ale w tym wypadku się ugięłam. Mam nadzieję, na równie przyjemną przygodę, jak z wspomnianymi powyżej Pupami..., Gębami..., czy Kupą lub Robalami Nicoli Davies i Neala Laytona.

  I to by było wszystko (prawie), co zebrałam w przeciągu pierwszego kwartału roku 2018. Na zdjęciach zabrakło: Opowiem ci mamo, co robią dinozaury Emilii Dziubak, trzeciej z wygranych przez syna książek, oraz Poezji Adama Asnyka, wydanych w tej samej serii, to umieszczony tu zbiór Baczyńskiego. Sporo książek już zrecenzowałam, a teksty powoli będą pojawiać się na blogu. W międzyczasie udało mi się przeczytać kilka książek z Poczekalni, więc taki mały sukcesik jest, ale nie wiem, czy i jeśli już to kiedy będę o nich pisać.

środa, 11 kwietnia 2018

Ilustrowany przewodnik po Poznaniu i Wielkim Księstwie Poznańskim


Autor: Konstanty Kościński
Wydawnictwo: CM
Seria: Przewodnik retro
Rok wydania: 2014 (Przedruk z roku 1909)

   Wydawnictwo CM w serii „Przewodników retro” wydaje książki, napisane przed ponad stu laty. Są to przewodniki po najważniejszych miejscach w ówczesnej Polsce i nie tylko. Po Warszawie, Wilanowie, Krakowie i Płocku przyszła pora na Poznań i Wielkopolskę. Wielkie Księstwo Poznańskie wchodziło w skład zaboru pruskiego, więc w datowanym na rok 1909 przewodniku znajdziemy wiele zabytków, które nie dotrwały do dzisiejszych czasów, zniszczone w wojennej zawierusze i powojennym zaniedbaniu.

   Na kartach książki oprócz Poznania znalazły się wszystkie miasta wchodzące w skład Wielkiego Księstwa Poznańskiego oraz wsie o znaczeniu historycznym. Znajdziemy tu więc: Gniezno, Inowrocław, Bydgoszcz ale i posiadającą interesujące zabytki Brodnicę. Przy każdej miejscowości podano liczbę mieszkańców pozwalającą zorientować się, jak znacznie różnią się one wielkością i zaludnieniem od znanej nam współczesności. Miasteczka liczące niewiele ponad dwa tysiące mieszkańców, w dzisiejszych czasach nie zasługiwałyby nawet na miano dużej wsi. Nazwy miejscowości podane są zarówno w języku polskim, jak i niemieckim, podkreślone też jest wyraźnie, że wszystkie funkcje administracyjne sprawują osoby narodowości niemieckiej.

   W przeciwieństwie do współcześnie wydawanych przewodników, znajdziemy w nim informacje nie tylko o znaczeniu turystycznym, takie jak atrakcje, noclegi, transport, czy punkty opieki medycznej. W niniejszej publikacji wszystkie te punkty ujęto, pojawiają się dodatkowo informacje dotyczące wielu „nieturystycznych” przedsiębiorstw, takie jak zakłady dobroczynne, kasy chorych, ubezpieczalnie, banki oraz drobiazgowe informacje dotyczące obiektów administracyjnych. W przypadku mniejszych miejscowości również znajdziemy szczegóły dotyczące często jedynych w okolicy lokali gastronomicznych, czy możliwości noclegu. Jak przystało na przewodnik, natrafimy tu również na planowane trasy wycieczek po Wielkim Księstwie Poznańskim z sugestią w jakiej kolejności odwiedzać wspomniane miejscowości.

   Słowo ilustrowany, w dzisiejszych czasach uznalibyśmy za użyte na wyrost. W przewodniku znajdziemy niewiele rycin, dotyczących charakterystycznych obiektów. Są one o tyle cenne, że części z przedstawionych na nich zabytków, dziś już nie znajdziemy a jeśli już to w całkowicie odmienionej formie, jak na przykład Zamek Książęcy w pobliżu Starego Rynku w Poznaniu, w którego miejscu dziś straszy współczesna wariacja na jego temat, nie mająca oparcia w źródłach historycznych. Do książki dołączona jest dwustronna mapa, znajdziemy na niej nie tylko szczegółowy plan Poznania, z zaznaczeniem ważniejszych obiektów i ulic, ale też plan całego Wielkiego Księstwa Poznańskiego z położeniem wspomnianych w przewodniku miejscowości.

   Tym co najbardziej zaskakuje w lekturze „Ilustrowanego przewodnika po Poznaniu i Wielkim Księstwie Poznańskim” jest język. Z jednej strony potoczny i stosunkowo prosty, z drugiej zaskakujący zmianami. Jest zupełnie odmienny, od tego stosowanego dzisiaj i to zarówno w pisowni, jak i składni. Wiele z tych różnic jest niedostrzegalna w mowie, jednak w piśmie zdumiewająca – choćby pisanie rozbudowanych przyimków wygląda inaczej. Znajdziemy tu więc zapis „po za tem” zamiast obecnie przyjętego za poprawny „poza tym”. Często zamiast litery „j” natrafimy na „y” np. „Galicyi” i fundacya, zamiast obecnej pisowni Galicji, czy fundacji. Podstawową różnicą w składni jest natomiast umieszczenie orzeczenia na końcu zdania. Współcześnie się już tego nie robi, natomiast w przewodniku konstrukcje w stylu: „Telegram można napisać po polsku, atoli polskich akcentów urzędy telegraficzne nie mają.” są dość częste.

   „Ilustrowany przewodnik po Poznaniu i Wielkim Księstwie Poznańskim” to niezwykle ciekawa książka. Nie tylko ze względu na swą wartość historyczną, ale również jako świadectwo dawnego języka. Porównując stan obecny, z tym o jakim pisze Konstanty Koścniski zdajemy sobie sprawę z ogromu zmian, jakie w międzyczasie przeszły przez te tereny. Jest to również interesująca pozycja dla tych, którzy wybierają się zwiedzać tamte okolice, bo o ile informacje o urzędujących lekarzach, czy przewoźnikach bagażu, są dziś zupełnie nieprzydatne, o tyle propozycje zawarte w przewodniku mogą stanowić świetny punkt wyjścia do planowanych wycieczek.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

sobota, 7 kwietnia 2018

Książę

Autor: Niccolo Machiavelli
Tytuł oryginału: Il Principe
Tłumaczenie: Antoni Sozański
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

  „Książę” Niccolo Machiavelli’ego to jego zdecydowanie najbardziej rozpoznawalne dzieło. Napisana na początku szesnastego wieku do dziś niesie w sobie wiele, niezupełnie oczywistych prawd. Trafność spostrzeżeń autora w odniesieniu do współczesności może zaskakiwać, jest jednak dowodem na to, że jako społeczeństwo wciąż jesteśmy tacy sami.

   Trudno rozpatrywać „Księcia” w oderwaniu od okoliczności politycznych i czasów w jakich powstał. Wiek piętnasty i szesnasty to okres, w którym Włochy nie były zwartym państwem, stanowiły natomiast zlepek państw-miast, z których każde rządzone było autonomicznie. Pojawiały się wielkie umysły, próbujące zjednoczyć Italię, jednak najczęściej, nawet gdy przywódcom tym udało się stworzyć podwaliny, te dość szybko przekształcały się w ruinę. Sam Machiavelli nie stronił od polityki i choć spektakularnego sukcesu nie udało mu się osiągnąć, to jednak zebrał doświadczenie i napisał podręcznik dla rządzącego, któremu przestrzeganie zawartych w nich praw, pozwoli na odniesienie sukcesu.

   Machiavelli w „Księciu” zakłada, że państwo jest tworem wyłącznie ludzkim. I choć niejednokrotnie odwołuje się do Boga, to nie uważa go za siłę mogącą mieć realny wpływ na kształt polityki prowadzenia państwa. Na początku szesnastego wieku jest to niezwykle nowatorskie pojęcie. Książka dedykowana jest Wawrzyńcowi II Medyceuszowi jako prezent dla potężnego rodu Medyceuszy, po upadku, wrogiej im Florencji, z której pochodził autor.

   Z poradnika sprawowania władzy, jakim jest „Książę” wyłania się bardzo charakterystyczny obraz. To właśnie tu padają słowa, że cel uświęca środki a książka jest uważana za źródło doktryny politycznej zwanej makiawelizmem. Wyrachowanie i dokładne pilnowanie własnej korzyści jest kluczowe w utrzymaniu władzy. Ponieważ z założeń Machiavelli’ego wyłania się człowiek, który zawsze w jakiś sposób jest zły, bądź ułomny, cechą dobrego władcy jest umiejętność wykorzystania tych wad. Gdy na horyzoncie widać większy cel, dobry władca nie powinien bać się użycia przemocy. Nie powinien jej również nadużywać. Polityczny sukces według autora odniosą jedynie ci, którzy potrafią zręcznie balansować między podległymi sobie stanami, pilnując by nie zrazić ich do siebie za bardzo, za to zrazić ich do siebie nawzajem. Tak by niemożliwa była koalicja ludu ze szlachtą, której celem byłaby rewolucja. W stosunkach z sąsiadami, władca nie może być ani zbyt ugodowy, ani zbyt wymagający. Należy jednać sobie sojuszników i jednocześnie bez żadnych skrupułów porzucać ich, gdy zmienią się okoliczności. Kluczem do sukcesu jest umiejętne i pozbawione sentymentalizmu zbilansowanie potencjalnych zysków i strat.

   Na książkę składa się dwadzieścia sześć krótkich rozdziałów, z których każdy jest wykładem dotyczącym kolejnych aspektów sprawowania władzy. Prezentując skuteczność opisywanych technik na konkretnych przykładach z przeszłości Machiavelli udowadnia, że polecany przez niego sposób postępowania daje oczekiwane rezultaty. Mnogość nawiązań może sprawić nieco problemów czytelnikowi niezbyt biegłemu w historii, tym bardziej w historii Włoch. Nie jest to jednak zbyt wielka przeszkoda, gdyż „Księcia” czyta się dobrze.

   Makiawelizm mimo swej wątpliwej etycznie wymowy, jest wciąż aktualny. W dzisiejszych czasach może nie sprowadza się do rządzenia i tworzenia państwa, ale już w kwestiach relacji przełożony – podwładny pojawia się często. Czy jest to firma, czy tylko grupa osób działająca wspólnie nad jakimś projektem, w każdym takim przypadku bilansowanie potencjalnych korzyści jest kluczowe. Wyjątkowo trafne spostrzeżenia zawarte w „Księciu” sprawiają, że jest to książka ponadczasowa, której lektura, nawet dziś, może przynieść sporo korzyści.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

środa, 4 kwietnia 2018

Wielki konkurs kup

Autor: Guido van Genechten
Tytuł oryginału: Het grote Poepconcours
Tłumaczenie: Ryszard Turczyn
Wydawnictwo: Adamada
Rok wydania: 2017

   W wieku większości dzieci, zwłaszcza chłopców przychodzi moment fascynacji ekskrementami. Można udawać, że tematu nie ma ale można też próbować go oswoić, w tym drugim może pomóc książka Guido van Genechetena zatytułowana „Wielki konkurs kup”. Autor zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, pierwszą wydaną w Polsce publikacją: „I co teraz?”, w której w przyjazny i zabawny sposób uczył dzieci samoakceptacji, dlatego po „Wielki konkurs  kup” sięgnęłam ze sporym kredytem zaufania.

   Już tytuł tej książki dokładnie i dosłownie mówi o czym ona jest. Król zwierząt – zwany Królem Kupko organizuje doroczny konkurs, w którym wybierze najbardziej wyjątkowe fekalia. W edycji konkursu w roku 2017 kluczowa ma być prezentacja wytworzonych przez zwierzęta ekskrementów.  W szranki stają: słoń, pies, bracia kozły, zając i wiele innych zwierzątek a każde przynosi wyrób adekwatny do własnego gatunku. Kozły więc pobudowały wieże ze swoich bobków, zaś krowa niesie klasyczny krowi placek opakowany w kartonowe pudełko, niczym tort urodzinowy. Król wybiera zwycięzcę i w nagrodę jego imię zostaje wyryte na specjalnej pamiątkowej tablicy.

   U większości dzieci nie ma potrzeby specjalnego pobudzania tego wstydliwego tematu, jest on pewnym kuszącym tabu, czymś o czym się głośno nie mówi, a co przecież każdy robi. To sprawia, że „Wielki konkurs kup” staje się książką pożądaną przez młodych czytelników. Dzięki niewielkiej ilości tekstu, który nawet początkującym czytelnikom nie powinien sprawić trudności, książkę tę dziecko z chęcią przeczyta samodzielnie.

   Mocnym punktem tej publikacji są jej ilustracje – duże i kolorowe, przyciągają uwagę i są miłe dla oka. Zwierzęcy bohaterowie może nie są przedstawieni wiernie, ale posiadają niezbędne cechy, pozwalające ich od razu zidentyfikować. Na rysunkach w całej okazałości zaprezentowany został też materiał konkursowy, różny zależnie od gatunku wystawcy. Dzięki czemu dziecko może poznać pełną różnorodność form i rozmiarów jakie przybrać mogą zwierzęce odchody.

   Nie jest to książka edukacyjna i niestety nie dowiemy się dlaczego poszczególne kupy wyglądają tak a nie inaczej. W tej tematyce znaleźć można znacznie ciekawszą pozycję Nocoli Davis i Neala Laytona pod tytułem „Kupa. Przyrodnicza wycieczka na stronę”. Główną zaletą poprzedniej książki Guido van Gerechtena był jej dydaktyczny wymiar i przekazanie niezmiernie ważnej myśli dotyczącej akceptacji samego siebie niezależnie od okoliczności. Ta pozycja służy głównie rozrywce i oswojeniu dziecka, że nawet to tak stygmatyzowanego przez dorosłych tematu jak defekacja, można podejść z humorem. 

   Język książki jest dostosowany do młodego odbiorcy. Przeważają zdania  pojedyncze  i złożone o dość  prostej konstrukcji. Nie można mu jednak odmówić pewnej plastyczności, zwłaszcza jeśli chodzi o opisy dzieł konkursowych. Autor  nie używa zbyt wielu synonimów na określenie odchodów,  dominuje użyte w tytule słowo „kupa”, które już na starcie budzi emocje u młodego czytelnika.

   „Wielki konkurs kup”  idealnie wpisuje się w pewien okres zainteresowania u dzieci z pierwszych klas podstawówki. Duży format książki sprawia, że jest ona nieco nieporęczna, przez co   trudno by stała się dyżurną lekturą młodego czytelnika. Z pewnością jest jednak książką, po którą wielu z nich sięgnie bardzo chętnie i z wypiekami na twarzy, dzięki czemu  wchodzący w literacki świat czytelnik przekona się, że w książkach znaleźć można absolutnie wszystko.                                                                                                                                                                                                                            Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Liczby i kolory

Autor: Aleksandra Artymowska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2017

   Książeczki przeznaczone dla bardzo małych dzieci mają swoje prawa. Zazwyczaj są kolorowe, bogato ilustrowane i prawie pozbawione treści. Ich głównym celem jest zaprezentowanie dziecku podstawowych pojęć, takich jak kształty, nazwy przedmiotów, czy jak w przypadku książeczki Aleksandry Artymowskiej – liczb i kolorów. 

   „Liczby i kolory” to pod pewnymi względami wyjątkowa w swej klasie publikacja. Oprócz zaprezentowania dziecku pojęć związanych z cyframi i barwami, znajdziemy tu również fabułę. Ponadto książeczka podzielona jest na dwie części i obydwie okładki są przednimi okładkami. „Przez liczby wyprawa królika Gustawa” oraz „Wyprawa przez kolory owieczki Leonory” to dwie osobne historie łączące się na środkowych stronach. Zarówno królik, jak i owca przeżywają przygody podczas swoich wędrówek, kolejno poznając liczby oraz kolory.

   Przygody bohaterów napisane są wierszem. Każdej liczbie i barwie odpowiada czterowiersz tłumaczący zasadność ich zaprezentowania w kontekście wyprawy zwierzęcych postaci. Czy jest to wypatrywanie konkretnej ilości przedmiotów mijanych przez Gustawa, czy też w poszukiwaniu określonej, wyjątkowej barwy, na którą natknęła się Leonora. Dzięki temu, książeczka nie wymienia jedynie poszczególnych elementów, służąc  jedynie edukacji i prostemu wzbogacaniu języka malucha, ale i stanowi zwartą fabularnie całość.

   Książki dla malutkich dzieci muszą być odpowiednio wydane, by przetrwały wielokrotne, interaktywne czytanie i spełniały swoją rolę. Tak też prezentują się „Liczny i kolory”. Grube tekturowe kartki zniosą bardzo wiele, a oprawa graficzna  z pewnością przyciągnie oko dziecka. Książka jest niezmiernie kolorowa, choć utrzymana w pastelowej tonacji. Na każdej stronie znajdują się kontrastowo wybarwione elementy, część z nich należy odszukać, inne znajdują się na dalszych planach. Tła na każdej ilustracji też nie są jednolite, w przypadku części Gustawa, są to źdźbła trawy, zaś u Leonory – morskie fale. Taki brak monotonii w kresce i ilustracjach jest bardzo przyjemny dla oka i przyciąga uwagę.

   Warstwa literacka tej publikacji również jest warta uwagi. Nie są to pojedyncze, niezwiązane ze sobą zdania tylko krótkie wierszyki tworzące fabułę, co jest niezbyt częste w tego typu publikacjach. W książeczkach interaktywnych tekstu jest zwykle bardzo mało i rolą dorosłego jest przekazanie dziecku o co chodzi w danej publikacji.  Tu rodzica nie odarto z tej roli, jednak wprowadzony został również w funkcję czytacza opowieści. Historyjka owieczki i królika jest krótka i nie niesie ze sobą żadnego przesłania, jednak pozwala pokazać dziecku, że książka to nie tylko interaktywna zabawa, ale również, a nawet przede wszystkim opowieść.

   Historie snute czterowierszami są dość proste w odbiorze. Użyte słownictwo zostało dostosowane do małego odbiorcy i nie przytłacza swym bogactwem. Wersy w każdej strofie mają po tyle samo sylab, co nadaje im płynności. Użyte rymy są najczęściej proste i dokładne, jednak autorce udało się uniknąć rymów częstochowskich. Rymują się wszystkie wersy w każdej strofie, co również wymusza specyficzną rytmikę w trakcie lektury.

   „Liczby i kolory” Aleksandry Artymowskiej to wartościowa pozycja na półce małego czytelnika odkrywającego świat. Książka łączy w sobie wszystko, co w publikacji dla tak małego dziecka jest najważniejsze – ogromny edukacyjny potencjał oraz konsekwentnie snutą opowieść. A to wszystko okraszone zostało przepięknymi i bogatymi ilustracjami autorki. Dzięki temu nie jest to książeczka jednorazowa i dziecko z pewnością w ogromną przyjemnością do niej wróci.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.