środa, 25 września 2019

Pieniądze mojej pani

Autor: Wilkie Collins
Tytuł oryginału: My lady’s money
Tłumaczenie: Joanna Wadas
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2019

   „Pieniądze mojej pani” Wilkie’go Collinsa, to kolejna premiera na polskim rynku powieści dziewiętnastowiecznego brytyjskiego pisarza. Podobnie, jak większość poprzednich ukazała się nakładem wydawnictwa MG, które w planach wydawniczych znajduje miejsce na stare, ale wciąż dobre powieści.

   W książkach tego autora zawsze gdzieś w tle czai się kryminalna intryga. Najczęściej to tylko  (albo aż) ukrywanie prawdy, która może być bolesna. W „Pieniądzach mojej pani” sprawa jest bardziej prozaiczna. Zaginął banknot pięćsetfuntowy, a podejrzenia automatycznie padają na młodą Isabel, protegowaną lady Lydiard – właścicielki banknotu. Nikt przecież nie będzie oskarżał o kradzież młodego dżentelmena z szanowanej rodziny, ani krewnego starszej pani, którzy akurat byli w pobliżu. Równie nieprawdopodobnym jest, by pięćset funtów ukradł zaufany sekretarz pani. W tym układzie podejrzewanej dziewczynie pozostaje tylko jedno, zniknąć z oczu i liczyć aż prawda o jej niewinności wyjdzie na jaw.

   Kryminalna intryga nie jest szczególnie skomplikowana i fałszywych tropów w niej niewiele. Nie ona jest jednak najmocniejszym punktem tej powieści. W „Pieniądzach mojej pani” urzekają przede wszystkim kreacje bohaterów. Ten przegląd, kilku raptem osób, wymienionych na początku książki, niczym postacie dramatu, jest zbiorem niezwykłych osobowości, z których jedna jest barwniejsza od drugiej. Co ważne ich charaktery, choć nieco groteskowe, pozostają całkiem realne. Bez problemów możemy sobie wyobrazić osoby myślące w identyczny sposób, co pani Pink, czy o mieszaninie szlachetnego charakteru i dostojności, z wulgarnym niekiedy sposobem bycia jaki prezentuje pani Lydiard. Równie ciekawą osobą jest Stary Shanon, pełniący w opowiedzianej historii rolę prywatnego detektywa dążącego do odkrycia prawdy. Pogardzany wśród ludzi z towarzystwa, prezentuje liczne talenty, które podkreślają jedynie, że szlachectwo i bystrość umysłu nie są ze sobą w żaden sposób powiązane.

   „Pieniądze mojej pani” to również w pewnym sensie opowieść o emocjach, a te jak zawsze u Wilkie’go Collinsa zaprezentowane zostały po mistrzowsku. Znajdziemy tu zupełną bierność i ufność Isabel, która nie tylko nie podejmuje żadnych prób udowodnienia własnej niewinności, co prawie wdaje się w nierozsądne małżeństwo, kierując się silną wolą narzeczonego i perswazjami ciotki. Znajdziemy tu również wierność i upór w dążeniu do celu podyktowane miłością. Nie obyło się również bez reprezentanta skrajnego egoizmu, dla którego liczy się tylko „ja, tu i teraz”. Wszystkie te emocje poukrywane są na dalszych planach powieści i często nie zostały nazwane wprost. Obserwując jednak jak bohaterowie się zachowują oraz co mówią, bez problemu jesteśmy w stanie odczytać, dlaczego to robią i mówią, jakie są motywy ich działania oraz jakie jest ich emocjonalne tło.

   Powieść czyta się wyśmienicie. Język jak zwykle jest bardzo płynny, bogaty i przystępny, a prowadzona narracja idealnie sprawdza się w prezentowaniu opowiedzianej historii. Powieść podzielono na dwie części, z których pierwsza służy przedstawieniu postaci dramatu, zaś druga rozwiązaniu zaistniałej sytuacji. Można odnieść wrażenie, że poszukiwanie winnego kradzieży zostało nieco rozwleczone, ale strony nie przybliżające nas bezpośrednio do odpowiedzi służą pełniejszemu przedstawieniu bohaterów i podkreśleniu jakie każde z nich mogłoby mieć motywy.

   „Pieniądze mojej pani” to intrygująca, wciągająca i rewelacyjnie napisane książka. To opowieść mocno przypominająca swoją konstrukcją klasyczny kryminał. I choć detektywowi prowadzącemu poszukiwania przyglądamy się tylko w ważnych momentach, to opierając się na własnych wnioskach i przemyśleniach, nie przefiltrowanych przez wrażenia Starego Shanona możemy sami zająć się rozwiązaniem zagadki.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

sobota, 21 września 2019

Alpy na wariata. Pierwsze szczytowanie

Autor: Dariusz Kujawski
Wydawnictwo: Poligraf
Rok wydania: 2018

   Literatura okołogórska od kilku lat cieszy się niesłabnącą popularnością, a opowieści taterników, alpinistów i himalaistów są chętnie czytane nawet przez ludzi w żaden sposób nie związanych z górami. Jedną  z takich książek, jest dość jeszcze świeża pozycja „Alpy na wariata. Pierwsze szczytowanie” napisana przez mławskiego alpinistę Dariusza Kujawskiego. To dokładnie taka książka, jakiej można się spodziewać – zbiór opowieści o zmaganiach człowieka z górą. Czasem jest śmiesznie, czasem smutno, czasem przerażająco – zawsze jednak w przytoczonych historiach widać ogrom emocji, tych najpiękniejszych i tych bardziej przyziemnych.

   Książka składa się z czterech historii, które mają trzy wspólne mianowniki. Po pierwsze Alpy – te francuskie, austriackie, słoweńskie i szwajcarskie. Znajdziemy tu więc relację z wyprawy na Mount Blanc, podchody pod matkę gór Matterhorn, nieco lżejsze zmaganie z najwyższym szczytem Słowenii Triglavem oraz jeszcze inne w swej naturze pasmo masywu Grossglockner. Mimo, że wszystkie te szczyty to wciąż Alpy, to jednak każdy z masywów jest inny. Te dwa najwyższe z nich Mount Blanc i Matterhorn mają swoje podobieństwa, podobnie jak Triglav i Gross. Jednak wyprawy, w których Dariusz Kujawski bierze udział to nie tylko „zaliczanie” kolejnych szczytów, dopisywanie ich do listy zdobyczy, to przede wszystkim indywidualne starcie z górą, własną słabością i okolicznościami przyrody.

   Drugim wspólnym mianownikiem jest odrobina szaleństwa. Czytając relację alpinisty można odnieść wrażenie, że każda z tych wypraw była dość spontaniczna w realizacji. Bez długich i dalekosiężnych planów, po prostu decyzja – jedziemy, wspinamy się, może się uda, a może nie. Autor niejednokrotnie wspomina błądzenie po okolicach przy dojeżdżaniu pod szczyty. Wariackie noclegi w namiotach, ukrytych przed służbami patrolowymi, czy właścicielami schronisk. To również nie zawsze dokładnie przemyślany ekwipunek, gdy na przykład okazuje się, że dostępne liny są zbyt krótkie, albo że może warto było jednak wziąć ze sobą więcej wody.

   Ostatnim co łączy wszystkie cztery wyprawy jest tytułowe „Pierwsze szczytowanie”. Po pierwsze w każdej z wypraw znajduje się ktoś, kto wychodzi w Alpy po raz pierwszy, dla kogo mierzenie się z cztero-, czy trójtysięcznikiem to coś nowego. Czy będzie to pani Krysia, która nieco przeceniła swoje możliwości, czy młody Michał zabrany w góry, by podzielać pasję ojca. Obowiązkowym jest też szczytowanie, w jakże wymownej dwuznaczności. Bo zdobycie szczytu budzi emocje, które ciężko porównać z czymkolwiek innym. Pokonanie samego siebie, własnego strachu i słabości, by w końcu stanąć na samym szczycie to niezapomniane przeżycie i czytając książkę Dariusza Kujawskiego nie mamy co do tego żadnych wątpliwości.

   „Alpy na wariata. Pierwsze szczytowanie” czyta się bardzo dobrze. Są napisane lekko i z polotem, wciągają jak dobre opowieści snute w blasku dogasającego ogniska. Jest w nich nie tylko opowieść o górach i własnych emocjach, które budzi starcie się z nimi, ale nie brak tu również opisów niesamowitych widoków. Znajdziemy tu również wzmianki o tym, jak wszystkie cztery drużyny dogadywały się ze sobą, a to nie zawsze było łatwe, proste i przyjemne. Jednak relację z każdej z wypraw czyta się wyśmienicie, a liczne fotografie pozwalają choć trochę poczuć ten górski klimat.

   Druga (Po „Alpy na wariata. Na początku były Ferraty”) książka Dariusza Kujawskiego to świetny kawałek podróżniczej literatury. Znajdziemy tu wielką pasję i miłość do gór, które stają się ucieczką od przytłaczającej codzienności. Bo jeśli damy radę zdobywać szczyty (albo prawie, jak w przypadku przytoczonej wyprawy na Matterhorn), to możemy zrobić wszystko.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater

niedziela, 15 września 2019

Branki w jasyrze

Autor: Deotyma
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2019

   Gdyby powieść zatytułowana „Branki w jasyrze” była książką napisaną współcześnie można by się spodziewać pełnej rozmachu, rozerotyzowanej opowieści o tym, co działo się w chańskich alkowach utrzymanej w klimacie tureckiej telenoweli historycznej „Wspaniałe stulecie”. Ponieważ jednak Deotyma napisała tę historię w dziewiętnastym wieku, więc jest to książka zupełnie innego rodzaju, choć jedna rzecz jest identyczna – rozmach. 

   „Branki w jasyrze” to  powieść historyczno-podróżnicza skupiona wokół dwóch głównych bohaterek. Delikatnej mężatki Elżbiety, która z pokorą i ufnością w Bogu przyjmuje swój los oraz jej przeciwieństwa – aktywnej i niepokornej Ludmiły. Kobiety oprócz charakterów wyróżnia też wygląd, jednak obie prezentują się pięknie, choć zupełnie innym rodzajem piękna. Elżbieta już na pierwszy rzut oka kojarzy się z delikatnością – jest eteryczna, jasnowłosa, drobna, wydaje się wręcz krucha. Z kolei Ludmiła ma bardziej atletyczną sylwetkę, po której znać, że nie tylko świetnie jeździ konno, ale i wiele potrafi wytrzymać, jej ciemne warkocze, bladość cery i różane policzki podkreślają tylko wyrazistość charakteru.

   Gdy po napadzie tatarskim obie niewiasty trafiają do niewoli, to z racji na ich niepoślednią urodę, spotyka je los odmienny niż innych jeńców. I choć wokół rozgrywają się typowe wojenne okrucieństwa – gwałty i mordy, to do obydwu kobiet dociera jedynie ich echo. Są wspomniane, jako  dobiegające skądś odgłosy. W narracji nie natrafimy na szczegółowe przedstawienie okropieństw wojny oraz trudnych losów tych, którzy dostali się do niewoli. Obie bohaterki zachowały niewieścią cześć, gdyż nawet Ludmiła choć została się żoną tatarskiego behadyra, to nie obciąża to jej sumienia – ślub miała chrześcijański. 

   „Branki w jasyrze” to powieść uroczo naiwna. Zaprezentowano w niej bardzo poprawnościowy obraz niewoli obydwu bohaterek. Obydwie podejmują jedynie takie działania, które nie obciążą ich sumienia. Na próżno szukać tu manipulacji innymi, kobiety w każdym działaniu pozostają czyste i szczere. Wyraźnie zaznaczono też ich oparcie w Bogu, prowadząc życie zgodnie z przykazaniami, w końcu doczekują się upragnionej nagrody a interwencja księżnej Kingi (późniejszej świętej) zmywa z nich, dosłownie i w przenośni, piętno niewoli. Wierność boskim przykazaniom i zachowanie pełne cnót procentują i obie kobiety po latach zostają wynagrodzone za swe cierpienia.

   Dużą zaletą książki jest przybliżenie tatarskiego społeczeństwa i rządzących nim prawideł. Można oczekiwać, ze zesłana po powstaniu styczniowym w głąb Rosji Deotyma zasięgnęła u źródeł informacji o tym, jak wyglądało życie Tatarów pod rządami chanów – potomków tego najważniejszego  Czyngis-chana. W swej doli niewolnic Elżbieta i Ludmiła przemierzają wzdłuż i wrzesz nie tylko rozległe mongolskie stepy, ale i całe rozległe imperium tatarskie w swym największym rozkwicie aż po święte miasto Karakorum w samym sercu Mongolii. Przybliżone zostają również kulisy dyplomacji, władzy oraz wyboru nowego chana. Nie zabrakło też opowieści o codziennym życiu tatarskich kobiet, wśród których znaczną część stanowiły niewolnice.

   Powieść czyta się dobrze, pojawia się w niej sporo archaizmów oraz wyrażeń związanych z kulturą tatarską, jednak albo zostają one dokładnie wyjaśnione, albo ich znaczenie wynika z kontekstu. Liczne opisy oddają piękno krajobrazów i egzotykę życia Tatarów, stosunkowo nieliczne dialogi zaś nadają akcji tempa, bo choć w powieści dzieje się bardzo dużo, to jednak tempo akcji nie jest piorunujące.

   „Branki w jasyrze” to pełna geograficznego rozmachu opowieść o tatarskiej niewoli. Zdecydowanie naiwna, wydarzenia zawsze układają się po myśli bohaterów, nie jest jednak przesłodzona. Pośród przedstawionych postaci dominują charaktery czarne i białe, jednak ich kreacje nie są przejaskrawione, pozostają więc w miarę wiarygodne. Polecam tę książkę każdemu, dla kogo w powieści historycznej liczą się nie tyle skomplikowane relacje bohaterów i ich charaktery, co odwzorowanie historycznych realiów – w tym wypadku – imperium mongolskiego w trzynastym wieku naszej ery.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

środa, 11 września 2019

Rozbitek z "Arki" Gdynia

Autor: Stanisław Rymaszewski
Wydawnictwo: Marpress
Rok wydania: 2005

   Gdańskie wydawnictwo Marpress zajmuje się dość szczególną literaturą, której wspólnym mianownikiem jest morze. Jedną z książek wydanych na ich łamach jest opowieść o historii polskiego rybołówstwa spisana z perspektywy człowieka, który znał je od podszewki. Książka Stanisława Rymaszewskiego zatytułowana „Rozbitek z „Arki” Gdynia” to rozbudowane wspomnienia o tym, jak w powojennej rzeczywistości Polacy budowali rybacką flotę.

   Autor książki w wieku jedenastu lat wraz z rodziną został zesłany do archangielskich lasów, gdy po sześciu latach powrócił do Polski, poszukiwał zajęcia, które pozwoli mu pracować nie tylko po to, by zarobić na chleb, ale by wspomóc rozwój powojennej rzeczywistości. Tak trafił do Gdyni i tam szybko znalazł swoje miejsce w tworzeniu floty rybackiej. Pracując w Przedsiębiorstwie Połowów i Usług Rybackich „Arka” miał okazję brać udział w wielu wyprawach, zaznaczając polską obecność na wodach międzynarodowych. W dalszych latach kontynuował swą działalność na rzecz rozwoju krajowego rybołówstwa, by w latach osiemdziesiątych znaleźć stałe miejsce w Stanach Zjednoczonych.

   Opowieść Stanisława Rymaszewskiego, to nie tylko krótkie streszczenie tego, jak wyglądał rozwój floty kutrów, trawlerów i statków przetwórni. To przede wszystkim spojrzenie człowieka na ówczesną rzeczywistość mocno sterowaną polityką. Wspomina o wczesnych latach pięćdziesiątych, gdy z jednej strony Rosjanie byli postrzegani jako najeźdźcy, z drugiej zaś praca w tworzonych przez nich strukturach niekoniecznie wiązała się z upolitycznieniem. W odbudowie normalności po wojnie każdy sposób był dobry, a stworzenie znaczącej, dalekomorskiej floty rybackiej mogło zapewnić stałe źródło żywności dla ludzi, próbujących odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

   Autor nie unika tematów i postaci kontrowersyjnych. Wspomina trudności związane z centralnym zarządzaniem, które często skutkowało niezrozumiałymi i nielogicznymi decyzjami strategicznymi. Nie oskarża jednak nikogo w sposób bezpośredni, nie atakuje swych dawnych kolegów i przełożonych doskonale zdając sobie sprawę, że to nie były ani łatwe sytuacje, ani łatwe czasy. Jego przygoda z polskim rybołówstwem zaczyna się i kończy w czasach PRLu, stąd brakuje odniesień do dalszych losów tej dziedziny gospodarki naszego kraju. Stanisław Rymaszewski zdaje sobie również sprawę z tego, jak bardzo zmieniło się światowe postrzeganie zasobów morskich, które w połowie dwudziestego wieku uważano za niewyczerpane, by kilkadziesiąt lat później przekonać się, że jednak ich zmasowana eksploatacja przynosi dość konkretne skutki.

   „Rozbitka z „Arki Gdynia” nie czyta się łatwo. Z jednej strony jest to książka, naszpikowana historią, zawierająca w sobie mnóstwo nazwisk, tłumacząca specyficzne zależności między poszczególnymi jednostkami, co sprawia, że jej lektura wymaga sporo skupienia i wypoczętego umysłu. Z drugiej zaś język jakim została napisana nie jest może nieprzystępny, ale nie jest również lekki, czy porywający. To dość sucha relacja, miejscami wręcz sprawozdanie, w którym brakuje odrobiny polotu. Czytania nie ułatwia też samo wydanie, w którym wykorzystanie drobnej czcionki oraz brak interlinii, sprawiają, że łatwo zgubić zdanie, które właśnie się czyta.

   Opowieść Stanisława Rymaszewskiego to książka przeznaczona do szczególnych, mocno zainteresowanych tematyką odbiorców. Z pewnością znajdą w niej mnóstwo ciekawostek miłośnicy historii PRLu oraz osoby powiązane z rybołówstwem. Jednak jest to też książka bardzo hermetyczna i dla kogoś, kto tylko powierzchownie interesuje się tą tematyką, może być to pozycja nie do przejścia. Brakuje w niej lekkości pióra, która mogłaby sprawić, że lektura byłaby przyjemnością również dla tych, którzy z rybołówstwem nie mają wiele wspólnego.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

piątek, 6 września 2019

Stosik powakacyjny

   Przyszły ostatnio dwie niemałe paczuszki z książkami, więc najwyższa pora by zaprezentować i opisać powakacyjny stosik, a właściwie stos. Nazbierało się recenzentek, książek z kolekcji historycznej od DeAgostini, trafiło do mnie latem kilka nagród, a co gorsza zdarzyło mi się znów buszować na Allegro, na zasadzie, a nuż coś mają? I mieli, książkę Topora, której jeszcze nie miałam, a zamawianie jednej książki za dwadzieścia złotych przy pakiecie Smart to nie jest dobry pomysł. Skutek był taki, że książek przyszło dwadzieścia sześć.

   Licząc kolejno zacząć muszę od stosu głównie recenzenckiego z sierpnia, który w podobnej dość formie widniał na podsumowaniu, tu jest uzupełniony o kilka tytułów:


   Chata za wsią Józef Ignacy Kraszewski  książka, która wyróżniać się będzie w mojej kolekcji tego autora, gdyż większość jego powieści poszczycić się może dość odległym czasowo wydaniem. Cieszy, że wydawnictwo MG sięgnęło też po rodzimych klasyków.
   Dwa bieguny Eliza Orzeszkowa Również książka wydawnictwa MG, które zdominowało ten stos. To również moje pierwsze spotkanie z tą autorką.
   Na bezdrożach tatrzańskich Mariusz Zaruski Książka o tym, że Tatry bywają groźne, napisana przeszło sto lat temu doczekała się świeżutkiego i całkiem ładnego wydania.
   Cztery kobiety Paul Hayse obok takich propozycji trudno przejść obojętnie, a dawne powieści nie z kręgów anglosaskich mają dla mnie tym większy urok, że nie są zbyt częste.
   Syreny z Tytana Kurt Vonnegut Kolejny "pierwszy raz " z autorem, zdecydowanie udany. Wydanie też niczego sobie z tą sztywną oprawą i obwolutą.
   Ławeczka księżnej Daisy Gabriela Anna Kańtor Lat temu dwadzieścia miałam okazję zwiedzić pałac w Pszczynie, tym bardziej pokusiłam się o lekturę w której odgrywa on swoją rolę.
   Góry Kaczawskie słowem malowane Krzysztof Gdula To druga pozycja z recenzentek, wydana nie przez MG. Jest dokładnie o tym, co sugeruje tytuł.
   Krwawa róża Nicholas Eames Nagroda w którymś z licznych facebookowych konkursów, zapowiada się nie najgorsza fantastyka.
   Sojusz Hitler-Stalin Eugeniusz Guz, Życie prywatne i erotyczne w starożytnej Grecji i Rzymie Sławomir Koper, Niewyjaśnione zagadki historii świata Romuald Pawlak, Historia roślin jadalnych Jarosław Molenda Kolejne cztery tomy z serii, ostatni z nich już kiedyś czytałam, nawet i recenzję tu na blogu znaleźć można.

   Stosiszcze drugie to skutek szaleństw Allegrowych


   Przygody kapitana Singletona Daniel Defoe Jeden  z tych autorów, których książki kupuję, by kiedyś przeczytać. I kiedyś to zrobię.
   Portret Suzanne Roland Topor  Ot i cały sprawca zamieszania. Książeczka maleńka formatem, ale dla tego autora nie potrafię zdobyć się na obojętność.
   Złotowłosa Mika Waltari Z tym jest jak z Danielem Defoe, poleca mi go mama, więc wiem, że mogę być pewna lektury.
   Saga o Nibelungach Karl Treumund Już od dawna miałam tę książkę w planach zakupowych, no i się trafiło.
   Przyjaciel wesołego diabła Kornel Makuszyński Miłe wspomnienia z dzieciństwa i dobre wrażenia z lektur już w wieku starszym sprawiają, że jest to kolejne nazwisko z kredytem zaufania.
   Obrazki Gabriela Zapolska Kolejna bardzo stara książka i nowelki Gabrieli Zapolskiej, przy których mam zamiar się dobrze bawić.
   Biała gwardia, Życie pana Moliera Michaił Bułhakov Długo znany mi był tylko z Mistrza i Małgorzaty, nie tak dawna lektura  Fatalnych jaj. Diaboliady przypomniała mi o tym pisarzu i zachęciła by sięgnąć po nie tak znane dzieła.
   Pinikio Carlo Collidi Tak się złożyło, że czas kupować szkolne lektury, znalazłam nawet przyjemne wydanie w jednym z marketów.
   Nowele Bolesław Prus Analogiczna historia, cena kusząca, wydanie bez zbędnych "ułatwień" jak te umieszczane w wydaniach GREGa.
   Wiersza dla dzieci Julian Tuwim Mam jeden tomik jego wierszy dla dzieci, ale choć piękniejszy oprawą, to znacznie skromniejszy zawartością. Nie wahałam się ani chwili.
   Szczęśliwy książę Oscar Wilde Opowiastki dla dzieci autora, którego dosłownie od kilku dni pokochałam za Zbrodnie lorda Artura Savile.
   Baśnie, Piękna pani i brzydki pan Magdalena Samozwaniec O ile pierwsza książka to typowa pozycja dla dzieci, autorka napisała swoje wersje kilku klasycznych baśni, o tyle po drugiej spodziewam się tego, co u tej autorki najlepsze - satyrycznego i trafnego obrazu społeczeństwa.
   Takie sobie bajeczki, Stalky i spółka Rudyard Kipling Kolejne dwie książki młodzieżowo dziecięce i kolejny autor, któremu ufam nieco w ciemno.
   Dom o siedmiu szczytach Nathaniel Hawthorne I jeszcze jedna pozycja w ciemno, mam nadzieję, że się nie zawiodę.
   Powrót do Howards End Edward Morgan Forster Najbardziej rozpoznawalna powieść tego autora, zdecydowanie warta mojej uwagi.
   Ghazuah Karol May Kupiona nieco z rozpędu, jak pozostałe, za niewielkie pieniądze.
   Człowiek który wraca z daleka Gaston Leurox Książka autora Upiora w operze, nie przechodzi się obok takiej rzeczy obojętnie.
   Dzwonnik z Notre Damme Victor Hugo Skrócona wersja Katedry Marii Panny w Paryżu tego autora, tym razem zaadaptowana dla dzieci.
   Ewunia. Pomywaczka, Na królewskim dworze, Nad modrym Dunajem Józef Ignacy Kraszewski Kolejne trzy tomy tego autora w mojej kolekcji.
   Kocham Cię, Lilith Radek Rak Kupiona nieco w ciemno za niezbyt wielkie pieniądze, autora dobrze wspominam z opowiadania w Legendach polskich.
   Wybór nowel, Iwetta Guy de Maupassant I znów jeden z tych autorów, których nie pomijam.
   Eros na Olimpie Jan Parandowski Mity greckie w wersji nieocenzurowanej, wchodzę (!) w to.

Poniżej wrześniowy stos recenzencki (prawie całość), więc i plany na najbliższe lektury (doprawdy nie wiem, kiedy się tak rozrósł)


   Ostatni żubr, Bardzo dzika opowieść Tomasz Samojnik O ile się zdążyłam zorientować obydwa komiksy są mocno poświęcone ochronie środowiska.
   Bez wyjścia Wilkie Collins, Charles Dickens Miałam nie brać recenzentek przez jakiś czas, ale tej pozycji nie potrafiłam odmówić.
   Siedem ekscelencji i jedna dama Aleksander Piskor Zaintrygowała mnie ta książka, zbiór mikrobiografii siedmiu ważnych Polaków
   Diabeł w maszynie Anna Kańtoch Trochę od środka cyklu, no ale zobaczmy.
   Tomik poezji z rękawa Ewa Anna Oleksiuk Czyli kolejna przymiarka do współczesnej poezji.
   Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli Radek Rak Książka zbiera same dobre opinie, trzeba to zweryfikować, ale ogólnie nadzieje mam spore.
   Czerwona nitka, Dr Orłowski prowadzi śledztwo Zygmunt Zeydler-Zborowski To będzie kryminalny miesiąc, jakoś tak wyszło tym razem.
   Demon wyścigów Stanisław A. Wotowski Kryminał z przedwojennej Polski - biorę!
   Pająk Marek Romański Kolejny niemłody polski kryminał, czemu nie?
   Śmierć nad Donem Johantan Trigg, Zdrajcy, donosiciele i konfidenci w okupowanej Polsce Andrzej Zasieczny, Życie miłosne polskich królów z dynastii Wazów Iwona Kienzler Kolejne trzy tomy z kolekcji.

   I ostatni mikrostosik konursowy, dwie książki, jedna planszówka


  Szczury Wrocławia. Kraty, Szczury Wrocławia. Szpital  Robert Szmidt Dwie części opowieści tego autora o zombie we Wrocławiu, brzmi kusząco.
   Fabryka czekolady Dwuosobowa gra karciana o tworzeniu idealnej czekolady.

   Jak widać trochę się nazbierało, więc i Poczekalnia znowu spuchła. Ech... kiedyś znajdę czas na wszystkie.

poniedziałek, 2 września 2019

Dumanowski

Autor: Wit Szostak
Wydawnictwo: Powergraph
Rok wydania: 2018

   Sięgając po wydaną w zeszłym roku powieść „Dumanowski” autorstwa Wita Szostaka wciąż miałam w pamięci bardzo dobre wspomnienia z jego „Oberkami do końca świata”, w których realizm magiczny użyty został do przedstawienia interesującej historii z przydomowymi, oswojonymi nieco diabłami w tle. Nie wiedziałam natomiast czego dokładnie spodziewać się po „Dumanowskim” i oczekując czegoś w podobnym klimacie do wspomnianych wyżej „Oberków...” mocno zawiodłam się w swoich rachubach. Nie oznacza to jednak, że jest to zła powieść, po prostu jest zupełnie inna.

   Tytułowy Józafat Dumanowski to postać z alternatywnej historii Polski, w którym w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku Kraków staje się autonomiczną jednostką na mapie kraju. Niezależny od zaborców, zarządzany przez księcia Adama Czartoryskiego staje się enklawą prawdziwej wolności w kraju toczonym przez zaborców. Józafat, przypadkowy autor wyzwolenia miasta, szybko z redaktora niewielkiego pisma, staje się pierwszym ministrem bez teki, o bliżej nieokreślonych kompetencjach i jednym jedynym zadaniu – uczynić Kraków wielkim. Z czasem przeradza się w prawdziwego ojca republiki i dla każdego mieszkańca miasta jest postacią posągową.

   Na kartach powieści oprócz księcia Adama Czartoryskiego znajdziemy też inne historyczne postaci poustawiane na bliskich planach powieści. Najbliższymi towarzyszami Józafata Dumanowskiego są Adam Mickiewicz oraz Juliusz Słowacki, którzy dopiero z czasem popadają w wielki konflikt znany nam z historii. Wit Szostak wykorzystał wszystkie te postacie by stworzyć alternatywną wizję polskiej historii, kuszącą i intrygującą. W ramach rozwoju tej wizji wziął na warsztat wiele z polskich mitów i doniesień dotyczących tamtego okresu, pokazując, często krok po kroku, jak zwyczajne na pozór i nic nieznaczące wydarzenia prowadzą do nieoczekiwanych skutków.

   Na szczególną uwagę zasługuje sposób napisania powieści. Sięgając po książkę można odnieść wrażenie, że przeglądamy notatki kogoś przymierzającego się do napisania biografii wielkiego człowieka. Króciutkie, czasem raptem po kilka akapitów, rozdziały przywodzą na myśl szkice zbierane skrupulatnie w ramach przygotowania do pracy. Temu wrażeniu sprzyja też otwierająca powieść scena śmierci Józafata Dumanowskiego i jego pogrzebu. Od tej pory poznajemy historię jego życia przedstawioną wyrywkowo i fragmentarycznie poprzesz szkice wydarzeń, które miały miejsce. W tych notatkach widać też wyraźnie jak tytułowy bohater manipulował tworzeniem własnej historii, by była ona pełniejsza i ciekawsza.

   Ten dość specyficzny sposób narracji przekłada się na płynność lektury. Miałam ogromny problem ze skupieniem się na książcę i przeskakiwanie przez króciusieńkie rozdziały wymagało ode mnie sporo odporności na wszelkie, wszechobecne czynniki rozpraszające. Wśród poukładanych chronologicznie notatek prawie nie ma miejsca na dialogi, co również nie ułatwia lektury. Język jakim posłużył się autor również wydaje się nieco suchy, pozbawiony jest budowanego stopniowo napięcia i tego specyficznego klimatu, jaki pamiętam z poprzedniej książki Wita Szostaka, którą czytałam. To bardziej dziennikarska, beznamiętna fragmentaryczna relacja, niż pełnoprawna fabuła.

   „Dumanowski” Wita Szostaka to opowieść intrygująca i interesująca, i chociaż spodziewałam się zupełnie innego typu powieści, opartego na wytworzeniu magicznego, nieuchwytnego klimatu, nie mogę stwierdzić, by była to książka zła. Historia Józafata niejednokrotnie zaskakuje a zaprezentowanie mechanizmów kreowania wizerunku własnej przeszłości zmusza do refleksji nad tym, czy zawsze, to co uważamy za potwierdzone historycznie fakty, nimi jest. To w końcu opowieść na tyle oryginalna, że z pewnością wyróżnia się spośród innych i choćby dlatego jest warta uwagi.

Książka zrecenzowana na zlecenie portalu Sztukater.

niedziela, 1 września 2019

Lektury sierpnia

   Sierpień był dla mnie miesiącem wyłącznie recenzenckim. Jakoś tak wyszło, że z końcem lipca przybyła do mnie niemała paczuszka i z końcem sierpnia uporałam się z ostatnią z książek z niej pochodzącą. Wśród moich lektur, trochę klasyki, trochę gór, więc to co zwykle. Z dużych pozytywów mogę zaliczyć pierwszy kontakt z Kurtem Vonnegutem. Jakoś do tej pory nie miałam okazji poczytać jego książek. Ogólnie wynik zadowalający, ale znów Poczekalnia leżała odłogiem. Wspomniane książki miały się doczekać swojej stosikowej notki, ale jakoś tak wyszło, że nie wyszło. Na kupce wygląda to następująco:


   Wszystkie, pozaprasowym wydaniem "Ławeczki księżnej Daisy" Gabrieli Anny Kańtor oraz "Górami Kaczawskimi słowem malowanymi" Krzysztofa Gduli to ładnie wydane i równie ładnie prezentujące się pozycje. Nie będę się rozpisywała o każdej z osobna, gdyż wkrótce pojawią się opinie o każdej z nich. Z osobistej satysfakcji, poza wspomnianymi wcześniej "Syrenami z Tytana" bardzo cieszą "Dwa bieguny" i mój pierwszy kontakt z Elizą Orzeszkową (choć możliwe, że w dawnych szkolny czasach, jakąś jej nowelę udało mi się przeczytać. Równie cieszy "Chata za wsią" Józefa Ignacego Kraszewskiego, gdyż choć książek tego autora mam w domu co nieco, to jakoś zapał by je przeczytać gdzieś się rozmywa.
   Najwyżej z tej miłej gromadki oceniłabym chyba "Syreny z Tytana", choć niewiele niżej plasuje się "Na bezdrożach tatrzańskich" Mariusza Zaruskiego. Najsłabiej chyba "Góry Kaczawskie słowem malowane". Tak czy inaczej poziom całości oceniam dość wysoko i nie było tu w zasadzie żadnej książki, której przeczytanie uważałabym za stratę czasu.