piątek, 29 stycznia 2021

Kury. Czyli krótka historia o wspólnocie

 


Autor: Laurent Cardon
Tytuł oryginału: S’unir c’eest se melanger: une historie de poules
Tłumaczenie: Tadeusz Swoboda
Wydawnictwo: Adamada
Rok wydania: 2020

Do sięgnięcia po książkę gdańskiego wydawnictwa Adamada skłoniły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze dobre wrażenie, jakie zostawiła u mnie ta niewielka oficyna wydawnicza, jeśli chodzi o dobór lektur dla dzieci, a po drugie sama książka. „Kury. Czyli krótka historia o wspólnocie” Laurenta Cardona zapowiadały się wyjątkowo interesująco, sugerując, że pod postacią prostej i zabawnej opowieści dla dzieci zawarto pewne prawdy o świecie.

Gdy na podwórku w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął biały kogut Marcel oraz brązowa kura Gertruda pozostałe ptaki czują się w obowiązku, by coś zrobić by odnaleźć zaginionych. Ptaki dyskutują, kłócą się i rozpatrują wszelkie możliwe posunięcia. Analizują sprawę aż do przesady, zanim zadecydują się działać. Jednak od decyzji o działaniu, do samego działania droga wcale nie jest prosta ani tym bardziej krótka. Dość szybko okazuje się, że zgoda między białymi, czarnymi i rudymi kurami wcale nie jest taka pewna i trwała jak można by przypuszczać.

Laurent Cardon poświęcił swoją książkę kurom, znajdując z nich idealną alegorię dla ludzi i ludzkiego społeczeństwa. Czytając opowieść o podejmowaniu działań, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że oglądamy nie tyle kury, co grupy ludzi, próbujących się zjednoczyć w sprawie, która ich w jakiś sposób poruszyła. I którzy z jednej strony chcą działać i czują ogromną potrzebę działania, z drugiej zaś gubią się w szczegółach. Rozmywa się odpowiedzialność, wśród kłótni zaś niknie prawdziwy sens. A cała energia niezbędna do podjęcia działania zostaje zmarnotrawiona na waśnie, przepychanki i próby postawienia na swoim. Alegoria ta stanowi o największej sile „Kur”, gdyż znacznie łatwiej jest młodemu czytelnikowi przyjąć opowieść o zwierzętach, niż bliższą prawdy historię, w której to ludzie byliby zaangażowani.

„Kury” zostały przez Laurenta Cardona nie tylko napisane, ale również narysowane. Ilustracje są duże – format książki również nie należy do małych – i przepełnione kurami: brązowymi, białymi i czarnymi. Poza tymi kolorami na ilustracjach znajdziemy jeszcze jedynie nieco czerwieni i żółci zdobiących kurze dzioby, grzebienie i dzwonki. Tła są kremowe i praktycznie puste, dzięki czemu możemy skupić się na tym, co najważniejsze w tej opowieści. Na kurach i tym, jak bardzo dzielą się między sobą, pomimo tego, że próbują działać razem. Ich rozdział, również w wersji graficznej jest wyraźny i prawie niezakłócony.

„Kury” czyta się bardzo dobrze. Nie znajdziemy tu wiele treści, tyle samo dzieje się na ilustracjach ile zostało opisane w krótkich zdaniach im towarzyszących. Słownictwo jest proste i zrozumiałe, co w połączeniu ze sporą czcionką z pewnością predysponuję tę książkę jako lekturę dla dzieci uczących się czytać. Autorowi udała się rzadka sztuka, gdyż dzięki lakonicznemu przekazowi i oszczędności w słowach przekazał maksimum treści, pozwalając nie tylko wyciągać wnioski i przenosić je na nasze, ludzkie realia, ale też snuć domysły, co było dalej.  Puenta opowieści zaskakuje, stając się jednocześnie idealnym domknięciem krótkiej historii o wspólnocie.

„Kury” to bardzo dobra książka dla dzieci. Z jednej strony zabawna i atrakcyjna wizualnie, z drugiej zaś niesie ze sobą ogromną porcję, dobrze i przystępnie opakowanej wiedzy o świecie. Przekazuje młodemu czytelnikowi niełatwe zawiłości funkcjonowania społeczeństwa, pozwalając mu na samodzielne wyciągnięcie wniosków, dotyczących postępowania tytułowych kur i jego skutków. Puenta opowieści zaskakuje, stając się jednocześnie idealnym domknięciem krótkiej historii o wspólnocie. To jedna z takich książek, które szczerze mogę polecić nie tylko młodym czytelnikom, ale i rodzicom, gdyż lektura sprawia wiele przyjemności.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.


środa, 27 stycznia 2021

Operacja "Tranzyt"/Batalion aniołów

 


Autor: Boris Akunin

Cykl: Bruderszaft ze śmiercią. Tom IX i X

Tytuł oryginału: Oперацuя "Траиэм", Бамалъон ангелoв

Tłumaczenie: Piotr Fast

Wydawnictwo: Replika

Rok wydania: 2018


„Operacja „Tranzyt”” i „Batalion aniołów” to dwa ostatnie tomy osadzonego w realiach I Wojny Światowej cyklu „Bruderszaft ze śmiercią” Borisa Akunina. Podobnie jak poprzednich osiem części, te dwie w Polsce również ukazały się w ramach jednego tomu. Tu jednak oprócz dwóch opowieści zawarty został również „Epilog” związany z zawieszeniem broni między Rosją a Niemcami. 

Cykl „Bruderszaft ze śmiercią” prowadzi czytelników przez całą I Wojną Światową skupioną wokół działań niemieckich i rosyjskich. Tu również poznajemy kolejne oblicza zmieniającej się Europy, gdy do toczących się działań wojennych dochodzi ogień rewolucji ludowej. „Operacja „Tranzyt”” skupia się wokół transferu ważnego bolszewickiego przywódcy zwanego Staruszkiem, lub Łysym, w którym bez problemu domyśleć się można postaci Lenina. Ta opowieść to ostatnia z przedstawionych misji Josefa von Teofelsa, gdyż obecność Lenina po rosyjskiej stronie granicy uznano za korzystną dla Niemców. Z tej perspektywy Zepp ogląda postępującą rewolucję proletariuszy, która budzi w nim bardzo nieprzyjemne przeczucia.

Ostania opowieść to „Batalion aniołów” i jest to kolejnea, mało znana, karta z historii I Wojny Światowej. Aleksiej Romanow po zmianach związanych z dojściem bolszewików do władzy został oddelegowany jako instruktor do szturmowego batalionu śmierci, eksperymentalnej jednostki uderzeniowej złożonej z samych ochotniczek. Udział żeńskiego oddziału w wojnie miał głównie cel propagandowy, gdy wskutek porewolucyjnych zmian dochodzi do całkowitego rozprzężenia dyscypliny wojskowej. Romanow pomimo początkowej niechęci podejmuje się wykonania zadania, tak jak zawsze – w stu procentach.

Ostatni epizod to zaledwie kilkustronicowy epilog, w którym choć nie padają żadne nazwiska, to jednak domyślamy się, że doszło w nim do spotkania między Zeppem a Aloszą. Wyraźnie widać tu, jak bardzo zmieniły się losy obydwu, w jakim stopniu zastali przemieleni przez wojenną i rewolucyjną machinę. To nieco smutne podsumowanie całej dziesięcioodcinkowej historii, w której mogliśmy podziwiać niezwykłą zręczność asa niemieckiego wywiadu i przenikliwość jego przeciwnika. Faktyczny finał losów tych dwojga wydaje się być nieco rozczarowujący, niemniej jednak jest idealnie wpisany w kontekst całej historii i w realia wydarzeń, wokół których Boris Akunin utrzymał „Bruderszaft ze śmiercią”.

Lektura ostatnich dwóch części jest równie przyjemna co poprzednie. Porywająca fabuła i ciekawe epizody historii opakowane zostały w bardzo dobry sposób. Książkę czyta się szybko i ciężko się od niej oderwać, jest napisana przyjemnym, lekkostrawnym językiem. W przeciwieństwie do poprzednich części, tu w obydwu opowiadaniach, a już w „Batalionie aniołów” jest to nad wyraz czytelne, autorowi udało się zawrzeć w opowieści jakiś mrok. Przeczucie wiszących nad oboma narodami zmian, doprowadzających do całkowitego przetasowania sił w środkowej Europie.

W pewnym sensie lektura ostatniej księgi „Bruderszaftu ze śmiercią” rozczarowuje. Liczyłam na kolejne, po „Żadnych świętości” starcie między Aleksiejem Romanowem a Zeppem, doprowadzające do jednoznacznego zwycięstwa któregoś z nich. Kolejnego pojedynku tu nie uświadczymy, znajdziemy tu natomiast postępujący chaos związany z rewolucją. Tak jak w poprzednich tomach, również tu roi się od zdjęć i rycin, te pierwsze są jak zawsze interesujące, drugie zaś oddają ducha niemego filmu utrzymanego w tym cyklu. Jako zakończenie opowieści o I Wojnie Światowej książka sprawdza się doskonale. I choć ciężko mówić o przyjemności po zakończeniu lektury – nastrój jest zdecydowanie bardziej melancholijny, to jednak uznaję ją za w pełni satysfakcjonującą.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

wtorek, 26 stycznia 2021

"Maria", Maria.../Żadnych świętości

 

Autor: Boris Akunin
Cykl: Bruderszaft ze śmiercią. Tom VII i VIII
Tytuł oryginału: „Mapuя", Mapuя. Huчeгo cвяmoгo
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2017

Cykl „Bruderszaft ze śmiercią” Borisa Akunina składa się w całości z dziesięciu odcinków, u nas wydanych w pięciu dwutomowych księgach. Opowieść o niemieckim wywiadzie i rosyjskim kontrwywiadzie snuta jest od początków pierwszej wojny światowej, aż do jej zakończenia. Tomy siódmy i ósmy rozgrywają się w roku 1916 i skupiają wokół dwóch technologii wykorzystywanych w działaniach wojennych. „„Maria”, Maria…” to opowieść o siłach morskich i flocie wojennej, zaś w opowieści „Żadnych świętości” znajdziemy się na pokładzie carskiego pociągu. To również kolejne spotkanie z Aleksiejem Romanowem i Josefem von Teofelsem.

Podobnie jak w poprzednich tomach, tak i tu autor konsekwentnie oscyluje wokół niemego filmu. Liczne zdjęcia, oraz przerywniki, pisane jak te w niemym kinie, a także wspomniany podkład muzyczny podkreślają multimedialny (w sensie początku dwudziestego wieku) charakter opowieści. Obydwa teksty opatrzone zostały zbiorem zdjęć, ukazujących nie tylko poruszaną tematykę: okręty wojenne i pociągi, ale również kulisy życia w Sewastopolu i okoliczności podróży carskiego dworu.

„„Maria”, Maria...” to epizod z działalności Josefa von Teofelsa i przeprowadzona przez niego akcja dywersyjna na rosyjskiej flocie czarnomorskiej. W tej opowieści możemy w pełni podziwiać brak skrupułów niemieckiego szpiega, dla którego nie ma przeszkód zbyt wielkich, by nie próbować ich pokonać w imię wykonania zadania. I choć obraz Zeppa niewiele się zmienił w porównaniu z pierwszym tomem, tak w tym opowiadaniu, jego postępowanie wydaje się być wręcz amoralne i wyjątkowo obrzydliwe.

„Żadnych świętości” to z kolei kolejna misja powierzona porucznikowi Romanowowi, który zostaje oddelegowany, by wspomóc swą wiedzą i doświadczeniem ochronę cara. To również pierwsze od czasów wybuchu I Wojny Światowej spotkanie młodego kontrwywiadowcy z Josefem von Teofelsem. Aleksiejowi daleko do beztroskiego chłopca jakim był przed wojną, jednak nawet pomimo zmian jakie w nim zaszły jego wrażliwość nie zginęła całkowicie. Spotkanie obydwojga siłą rzeczy musiało być bardzo burzliwe i jak można się domyślić nie było ono ostatnim (wszak przed czytelnikiem pozostały jeszcze dwie opowieści).

Lektura obu tekstów jest równie przyjemna, co poprzednich, choć przy tomie ósmym miałam pewien przestój. Autor wprowadzając na scenę obydwu głównych bohaterów zmuszony był do częstych zmian narratora, co wiązało się ze zmianą perspektywy, z której śledzi się rozgrywające się wydarzenia. Perspektywy Romanowa i Zeppa nie są jedynymi gdyż w ostatnim z opowiadań, by  przybliżyć motywy postępowania niektórych postaci, one również zostały narratorami pewnych fragmentów.

„Maria”, Maria… . Żadnych świętości” to bardzo dobre kontynuacje cyklu. Opisane misje wywiadowcze i kontrwywiadowcze przybliżają kolejne epizody z czasów I Wojny Światowej oraz wzrastającego znaczenia różnych technologii w działaniach wojennych. Nowoczesna flota, czy opancerzone pociągi, kursujące z miejsca na miejsce w bardzo krótkim czasie, stają się technicznym obliczem tej wojny. To również opowieść o starciu dwóch mocnych umysłów, równie bezwzględnych i pozbawionych skrupułów, z jednakim oddaniem dla spawy gotowych na wszystko. I choć głównych bohaterów różni praktycznie wszystko, to jednak chęć zwycięstwa jest w obu identyczna. Możemy się domyślać, że nie była to ostatnia konfrontacja tej dwójki, co sprawia, że niecierpliwie zaczynamy wypatrywać finału.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.


niedziela, 24 stycznia 2021

Dziwny człowiek/Grzmijcie fanfary zwycięstwa

 

Autor: Boris Akunin

Cykl: Bruderszaft ze śmiercią. Tom V i VI

Tytuł oryginału: Cтpaнный чeлoвeк. Гpoм пoбeды, paздaвaйcя

Tłumaczenie: Piotr Fast

Wydawnictwo: Replika

Rok wydania: 2017

Po bardzo dobrych wrażeniach z lektury pierwszych czterech opowieści o niemieckim wywiadzie i rosyjskim kontrwywiadzie z czasów pierwszej wojny światowej z wielka przyjemnością wzięłam do ręki tom trzeci zawierający piątą i szóstą historię Aleksieja Romanowa i Josefa von Teofelsa. Podobnie jak w przypadku poprzednich części, tak i tutaj nie zawiodłam się i spędziłam miłe chwile na lekturze, zanurzając się w kolejną odsłonę życia w Rosji w drugiej dekadzie dwudziestego wieku.

Tom piąty jest w całości poświęcony kolejnemu arcytrudnemu zadaniu kapitana Josefa von Teofelsa. By umożliwić swobodną dalszą pracę wywiadu niemieckiego, należy zdezorganizować rosyjski kontrwywiad. A to najlepiej uczynić odsuwając jego dowódcę – generała Żukowskiego z zajmowanego stanowiska. Zadanie wydanie się prawie niemożliwe, ale dla niemieckiego oficera, tego typu misja jest tym bardziej kusząca. By osiągnąć swój cel, postanawia posłużyć się tajemniczym Pątnikiem, będącym w łaskach carycy.

Do Aleksieja Romanowa wracamy w tomie szóstym. Po reorganizacji rosyjskiego kontrwywiadu, młody oficer już po szkole wywiadowczej otrzymuje kolejne trudne zadanie. Na długim południowo-zachodnim froncie planowana jest ofensywa. To właśnie od Romanowa zależy, czy wróg dowie się o niej, gdy będzie już zbyt późno na reakcję, czy może jednak uda mu się przechwycić plany ataku.

Pierwsza z opowieści przenosi nas do Petersburga odkrywając nie tylko to, jak wygląda i jak żyje się w mieście w czasie wojny, ale też wprowadzając na petersburskie salony. To właśnie tam Josef von Teofels postanawia znaleźć możliwość zdyskredytowania generała Żukowskiego. Życie towarzyskie arystokracji w początkowych latach wojny było udane, a wyobraźnię skutecznie pobudzał Pątnik, bardziej znany jako Rasputin. W szóstej opowieści poznajemy kulisy prowadzenia operacji wojskowych na samej linii frontu. Szpiedzy i kontrwywiad wzajemnie wyszarpują sobie każdą, nawet najdrobniejszą informację, jednocześnie próbując wprowadzić się nawzajem w błąd.

Obu głównych bohaterów poznajemy coraz lepiej. Z jednej strony Zepp – Josef von Teofels, którego każde kolejne zadanie podnieca jak nic innego i który nie cofnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć swój cel. Z drugiej zaś, wciąż pełen ideałów Alosza Romanow powoli krzepnie w ogniu wojennej zawieruchy. Gdy kolejne zadania wymagają od niego poświęcenia czyjegoś życia, chłopak coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że na wojnie moralnym jest wszystko, co może doprowadzić do zwycięstwa. Nieważne, jakim kosztem i nie ważne, czyje życie zostanie zdruzgotane lub nagle przecięte. 

O ile można powiedzieć, że Aleksiej wciąż się rozwija, o tyle nie mamy wątpliwości, że wyrachowana postawa Zeppa już dawno okrzepła, a jego motywację i sceny z życia prywatnego pozwalają poznać go coraz lepiej. Obaj przeciwnicy skonstruowani są w ramach dość prostego kontrastu. Wrażliwy młody Rosjanin, który choć wykona zadanie do końca, to stara się nie zatracić w sobie resztek humanizmu, stąd twarze umarłych nawiedzające go we śnie i wątpliwości natury etycznej. Z drugiej strony mamy wyrachowanego Niemca, człowieka bezwzględnego, ale i niezwykle skutecznego, którego nie dręczą koszmary i który nie roztrząsa okoliczności wykonania zadania, o ile tylko udało się je przeprowadzić prawidłowo.

Obydwie części czyta się bardzo dobrze i naprawdę ciężko się od nich oderwać. Wartka akcja, interesujące zwroty akcji to wystarczająco dużo, by opowieść szpiegowska była ciekawa. Doliczyć do tego należy liczne ilustracje i wstawki muzyczna. Podobnie jak w poprzednich tomach, tu również historia na zakończenie wzbogacona została o zbiór zdjęć z epoki, pozwalających tym mocniej wczuć się w rosyjski klimat.

„Dziwny człowiek. Grzmijcie fanfary zwycięstwa!” to bardzo udana kontynuacja opowieści o wywiadzie w czasie pierwszej wojny światowej. Rozwój i możliwość lepszego poznania bohaterów  tylko utwierdza, że ta dwójka spotka się ponownie, by znów nie cofając się przed niczym odnieść zwycięstwo nad przeciwnikiem. Przyjemna forma i wciągająca treść, to wystarczająco dużo, by być z lektury zadowolonym, to że została ona wzbogacona ciekawą oprawą graficzną tylko przemawia na jej korzyść.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

czwartek, 21 stycznia 2021

Latający słoń/Dzieci księżyca

Autor: Boris Akunin
Cykl: Bruderszaft ze śmiercią. Tomy III i IV
Tytuł oryginału: Лeтaющий cлoн. Дeти Лyны
Tłumaczenie: Piotr Fast
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2016

Po bardzo dobrych wrażeniach z lektury pierwszego tomu cyklu „Bruderszaft ze śmiercią” nie zwlekałam ani chwili i sięgnęłam po kolejną dwutomową odsłonę serii. „Latający słoń” oraz „Dzieci księżyca” to kolejna okazja by zanurzyć się w świat działań niemieckich służby wywiadowczych i rosyjskiego kontrwywiadu, w osobach Josefa von Teofelsa oraz majora Kozłowskiego i Aloszy Romanowa.

„Latający słoń” to sensacyjna opowieść o pierwszej poważnej wojnie toczonej w powietrzu. Pierwsze samoloty, początki jakichkolwiek działań przeciwlotniczych oraz dążenie do uzyskania jak największej przewagi na froncie powietrznym przez każdą z zaangażowanych w konflikt stron, przede wszystkim zaś Rosjan i Niemców. Tytułowy słoń, to największy samolot jaki kiedykolwiek zbudowano, a jego wymiary sprawiają, że staje się niezwykle niebezpieczny na linii frontu. Josef von Teofels został oddelegowany, by unieszkodliwić kolosa i dzięki temu umożliwić Niemcom skonstruowanie czegoś równie monumentalnego.

W „Dzieciach księżyca” przenosimy się z frontu niemiecko-rosyjskiego z powrotem do Saint Petersburga i do zamkniętego świata dekadenckiej młodzieży. Wstępujemy w związku z tym w zupełnie inny świat, gdzie tocząca się w odległości setek kilometrów wojna jest tylko nic nieznaczącą uciążliwością skutkującą brakami w dostawach prądu, czy zaopatrzenia. Wraz z Aloszą Romanowem poznajemy młodzież desperacko szukającą ucieczki od rzeczywistości, czy to w oparach alkoholu, czy w narkotykach, czy po prostu w towarzystwie ludzi, równie jak oni znudzonych życiem.

Jak w pierwszych dwóch częściach serii, te również trzymają się przyjętej konwencji powieści – filmu, dzięki temu wyobraźnia zostaje mocno wsparta rycinami i zdjęciami. O ile jednak w pierwszych dwóch częściach zarysowane zostały jedynie główne postacie, tak tu możemy im się przyjrzeć znacznie lepiej. Zarówno Josefowi von Teofelsowi, jak i młodemu Aloszy. W pierwszym podziwiać możemy biegłość i zmyślność w wykonaniu zadania, drugiemu zaś przyglądamy się jak powoli dorasta i odnajduje się w kontrwywiadzie. Powoli też zaczynamy się spodziewać, że konfrontacja między tą dwójką zbliża się wielkimi krokami.

O ile „Dzieci księżyca” upłynęły mi z wielką przyjemnością, o tyle miałam pewien problem w lekturze „Latającego słonia”. Ta opowieść została najeżona technicznymi szczegółami, przybliżającymi wojskowe wykorzystanie lotnictwa. Jest to samo w sobie niezmiernie ciekawe i naprawdę interesujące, chyba jednak po prostu nie spodziewałam się tego, licząc na większy nacisk na wykorzystanie relacji międzyludzkich do osiągnięcia celu. Z tych Teofels korzysta bardzo chętnie i świetnie wyczuwając z jakimi ludźmi ma do czynienia nie cofa się przed niczym, by tylko uzyskać to, czego chce.

Lektura jest równie przyjemna co poprzednia. Świat przedstawiony nie tylko za pomocą słów, ale i przy wykorzystaniu wstawek graficznych, komentarzy i podkładów muzycznych jest wciąż niezmiernie fascynujący i niezwykle plastyczny. Świetnej kreacji świata dodaje to tylko dodatkowego koloru (choć zdjęcia i ryciny są czarno białe, jak przystało na niemy film) i smaku. Lekkie pióro, spora dawka humoru oraz świetnie przemyślane szpiegowskie intrygi sprawiają, że trudno się oderwać od lektury.

„Latający słoń” oraz „Dzieci księżyca” to kolejne dwie odsłony „Bruderszaftu ze śmiercią”. Pierwsza wojna światowa, w której ścierają się dwa mocarstwa, w pewnym sensie zostaje sprowadzona do rywalizacji i starcia między dwójką, coraz pełniej kreowanych postaci. Od książki bardzo ciężko się oderwać, a załączone (jak w poprzednim tomie), na koniec każdej opowieści autentyczne zdjęcia z lat w jakich osadzono akcję powieści są ciekawostką, dzięki której tym bardziej można się zanurzyć w świat przedstawiony w książce.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.


 

wtorek, 19 stycznia 2021

Młokos i diabeł/Cierpienie złamanego serca

Autor: Boris Akunin

Tytuł oryginału: Младенец и черт. Мука разбитого сepдцa

Cykl: Bruderszaft ze śmiercią. Tomy I i II

Tłumaczenie: Piotr Fast

Wydawnictwo: Replika

Rok wydania: 2015


„Młokos i Diabeł” Borisa Akunina to opowieść otwierająca cykl „Bruderszaft ze śmiercią” którego akcja rozgrywa się w trakcie pierwszej wojny światowej. Boris Akunin przyzwyczaił swoich czytelników, że nie tylko pisze wciągające kryminalne historie, ale też lubi bawić się konwencją i stosuje różne zabiegi, dzięki którym jego powieści są wyjątkowe. Tak jest również z całym cyklem, o którym wspominam, przez autora określonym jako powieść-film. Jest to zabiegiem dość oryginalnym, ale i szalenie interesującym oraz bardzo przyjemnym w odbiorze, a kolejne epizody bohaterów uwikłanych w „Bruderszaft ze śmiercią” czyta się wyśmienicie.

O filmowym obliczu powieści świadczą liczne ilustracje oraz wpisane w czarne ramki przerywniki. Trzeba tu od razu zaznaczyć, że powinniśmy spojrzeć na „Bruderszaft ze śmiercią” bardziej jak na film niemy, przedwojenny, taki jakim był u swoich początków. Są to więc sceny, przetykane krótkim komentarzem rozgrywające się przy dźwiękach muzyki. Komentarze oddane zostały dosłownie i nawet wygląd czarnych ramek z białym tekstem przywodzi na myśl scenę z kina niemego. Znacznie większym wyzwaniem było oddanie przygrywającej w tle muzyki i autor, a często autorzy, gdyż obok Borisa Akunina pojawiają się też inne nazwiska, wybrnęli z tego za pomocą zajmujących całą stronę ilustracji, z dopiskami, będącymi fragmentami utworów muzycznych. Tu czytelnika wspomóc musi wyobraźnia i muzyczne obycie, jednak nawet gdy utwór, do jakiego odnosi się przerywnik nie jest mu znany, to tekst idealnie sugeruje jaki jest nastrój panującej sceny.

„Młokos i diabeł” to pierwszy z tomów całej serii złożonej z dziesięciu części. W pierwszej poznajemy dwoje tytułowych bohaterów. Młokosem jest młody człowiek, student nauk ścisłych, który w przypadkowy sposób wplątuje się w akcję rosyjskiego kontrwywiadu. Diabłem z kolei jest niemiecki szpieg, przebiegły i doświadczony, który nie ugnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć swój cel. W pierwszym tomie oboje ścierają się twarzą w twarz w nierównej walce, której stawką są rosyjskie plany operacyjne w nadchodzącej wojnie.

Drugą opowieścią zawartą w tym tomie (Replika cały cykl wydała w pięciu księgach), jest opowieść „Cierpienie złamanego serca”. Tu ponownie spotykamy naszego Młokosa – Aliekseja Romanowa, który po zawodzie miłosnym szuka pocieszenia w wojennej zawierusze. Dość szybko trafia pod skrzydła księcia Kozłowskiego – ważnego członka rosyjskiego kontrwywiadu i wraz z nim uczestniczy w kolejnej misji mającej na celu pokrzyżowanie wywiadowczych planów Niemców.

Obydwie opowieści rozgrywają się na samym początku I wojny światowej. Akcja pierwszej z nich toczy się tuż po zamordowaniu arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie a jeszcze przed oficjalnym wybuchem wojny. Z kolei druga powieść osadzona jest jesienią roku 1914, czyli już w trakcie trwania działań wojennych. Autor przedstawił świat bardzo dobrze, znaczna część wydarzeń skupiona jest w Saint Petersburgu, jednak nie są one ograniczone tylko do tego miasta. Śledzimy nie tylko wojskową rzeczywistość, ale też obyczaje i zwyczaje Rosjan. W połączeniu z licznymi ilustracjami i zdjęciami z epoki stanowi to bardzo przyjemny obraz.

Pierwsze dwie części cyklu czyta się bardzo dobrze. Napisane są przystępnym, porywającym językiem, co w połączeniu z dość wartkim tempem akcji i przemyślanymi szpiegowskimi intrygami daje bardzo dobre wrażenie. Stylistyka nie jest zbyt wymagająca, a słownictwo choć bogate i mocno odnoszące się do wykreowanego świata (szarże wojskowe, czy anarchizmy), jest w pełni zrozumiałe i czytelne.

„Młokos i diabeł” to interesujące otwarcie cyklu szpiegowskich kryminałów, w których wyjątkowo za tło obrano realia I a nie II wojny światowej. „Cierpienie złamanego serca” dobrze kontynuują zapoczątkowane wątki i nawet jeśli na chwilę porzucony został jeden z nich, to możemy się spodziewać, że jeszcze odegra swoją rolę. „Bruderszaft ze śmiercią” zaczął się bardzo obiecująco i mam nadzieję, że kolejne odsłony serii nie zawiodą oczekiwań.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

niedziela, 17 stycznia 2021

Oplątani Mazurami

 


Autor: Katarzyna Enerlich
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2011

Katarzyna Enerlich przyzwyczaiła swoich czytelników, że jest wielką piewczynią mazurskiej prowincji. Dla mnie jest to pierwszy kontakt z utworami autorki i choć współczesna literatura obyczajowa to nie jest moja lektura pierwszego wyboru, to po przeczytaniu opowiadań zawartych w  „Oplątanych Mazurami” mam bardzo dobre wrażenia.

„Oplątani Mazurami” to zbiór króciutkich opowiadań, epizodów rozgrywających się na Mazurach, w okolicach Mrągowa i jeziora Czos. To nie tyle zbiór teksów, co kolekcja mazurskich widokówek, za którymi stoją historie. Często oparte na prawdziwych wydarzeniach opowieści rozłożone są w czasie, od lat przedwojennych i czasów, gdy Mazury były częścią Prus Wschodnich, po współczesność.

Opowieści Katarzyny Enerlich, to zaledwie krótkie epizody z życia zaprezentowanych bohaterów, zbiór wspomnień i wydarzeń rozgrywających się współcześnie. To różne historie, jednak splata je miłość. Ona też jest różna, niespełniona, bolesna, beztroska i szczęśliwa, obwarowana konwenansami i powiązaniami z innymi, czasem banalna, kiedy indziej zaś przynosząca słodycz i smutek jednocześnie. Uczucia są ważne a bohaterowie czasem biernie się im poddają, kiedy indziej zaś walczą z nimi wbrew sobie, ale w zgodzie z rozsądkiem i oczekiwaniami, jakie nakłada na nich społeczeństwo.

Jednak w „Oplątanych Mazurami” oprócz emocji równie ważni są ludzie. Z opowiedzianych historii wyłania się dramatyczny obraz przymusowej emigracji związanej z przesiedleniami Prusów po wojnie, oraz późniejsza fala emigracji już w czasach Polski ludowej. Niemcy będące kierunkiem emigracji choć niosły ze sobą większe możliwości i perspektywy odrywały ludzi od korzeni i niezwykłej magii jaką przesiąknięta jest mazurska ziemia. W praktycznie każdym z bohaterów ta magia się odzywa, a jeziora wołają z ogromną siłą mówiąc, że tu właśnie jest ich dom.

Plastyczność wykreowanych przez Katarzynę Enerlich widokówek jest niezwykle pociągająca. W trakcie lektury bez trudu rysują się przed oczami bajeczne widoki błękitnych jezior, łąk, pól i starych drzew. Można wręcz poczuć zapach dojrzewającego zboża, czy kwitnących akacji. Każde z opowiadań niesie w sobie pociągającą perspektywę spojrzenia na własne życie w zupełnie innej perspektywie. Z dala od wielkiego miasta i błyskawicznego tempa. Leniwa egzystencja wyznaczana przez zmieniające się pory roku, przywodzi na myśl obrazy sielskie i beztroskie. 

Poszczególne opowiadania zawarte w tym zbiorze to króciutkie historie. Czasem tylko kilkustronicowe, jednak stanowią zamknięte opowieści, kompletne historie, które nawet jeśli zawierają otwarty koniec, to nie sprawiają wrażenia nieskończonych. W takim wypadku zakończenie dzięki swej otwartości pozostawia miejsce na dopowiedzenie jak mogły dalej potoczyć się losy przedstawionych postaci. Pomimo tego jednak to wciąż zamknięte wątki i choć ich rozwinięcie możemy samodzielnie ubrać w słowa, to kierunek wyznaczony przez opowieść kieruje je na właściwą drogę i praktycznie jedyną prawdopodobną możliwość.

Książkę czyta się bardzo przyjemnie. Nieprzesadnie skomplikowana składnia i stosunkowo proste, ale wystarczająco bogate słownictwo sprawiają bardzo przyjemne wrażenie. Niezwykle plastyczne opisy pomagają przenieść się czytelnikowi nie tylko w świat współczesnych Mazur, ale też w czas, gdy wyglądały one zupełnie inaczej.

„Oplątani Mazurami” to bardzo przyjemna, pełna ciepła lektura, idealna na wakacje. Pozwala spojrzeć na życie z innej, wolniejszej perspektywy, na którą większość z nas może pozwolić sobie jedynie w czasie urlopu. To bardzo przyjemna wyprawa w świat, jakiego już nie ma, a którego echa można znaleźć do dzisiaj. To w końcu szereg postaci, których losy, nierzadko dramatyczne, przeplatają się z silnym uczuciem splatającym w sobie miłość do drugiej osoby i przywiązanie do mazurskiej ziemi.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

czwartek, 14 stycznia 2021

Tropy



Autor: Franciszek Mirandola

Seria: Polska fantastyka

Wydawnictwo: CM Klasyka

Rok wydania: 2020


„Tropy” Franciszka Mirandoli to piąta, po trzech książkach Stefana Grabińskiego i „W czwartym wymiarze” Antoniego Lange pozycja w serii Polskiej fantastyki wydawanej przez oficynę CM. Szesnaście opowiadań zawartych w książce powstało na początku dwudziestego wieku i ich lektura nie zawsze jest łatwa. Niemniej jednak jest to niezwykła podróż w początki polskiej fantastyki i literaturę grozy, po którą warto sięgnąć.

Tematyka opowiadań jest bardzo rozmaita, poruszająca to, czym żyło społeczeństwo na początku dwudziestego wieku. Zderzenie nauki z niewytłumaczalnym przeplatane swoistą filozofią i próbą zrozumienia znaczenia istoty ludzkiej w świecie. Opowiadania są króciutkie, zawierają jedynie zamknięte niewielkie epizody, pobudzające wyobraźnię i skłaniające do zamyślenia się nad słusznością spostrzeżeń. 

Opowiadania Franciszka Mirandoli przywodzą na myśl utwory Elana Edgara Poe’go lub Howarda Phillipsa Lovecrafta, głównie pod względem bardzo opisowego języka, kreślącego obrazy i wrażenia w większym stopniu, niż budującego fabułę. Jednak tematyka również jest w pewnym sensie zbliżona, jest tu sporo niedopowiedzeń i niezwykłości, małość człowieka względem sił znacznie potężniejszych, sterujących jego życiem. Pewien szczególny fatalizm, sprawiający, że bohaterowie choć uczestniczą w przedstawionych wydarzeniach, to zdają się nie mieć na nie żadnego wpływu, biernie poddając się temu, co siła wyższa dla nich przewidziała. Niektóre z opowiadań zachwycają niebanalnym ujęciem tematu, silnie rozbudowaną metaforą, służącą nadaniu innej perspektywy otaczającej nas rzeczywistości. To stanowi o ich niezwykłości i oryginalności.

Opowiadania są krótkie, najdłuższe z nich ma niewiele ponad trzydzieści stron, większość zaś ma ich raptem po kilkanaście. To zaledwie drobne epizody, fragmenty światów, czasem zupełnie bliskich naszemu, czasem zaś całkowicie obcych. Jednak każde z nich to zamknięta opowieść, dokończony wątek, dlatego niewielka objętość utworów nie jest wadą. Zawierają w sobie na tyle dużo, że po lekturze nie odczuwa się braków, nie ma wrażenie, że nie zostały dokończone, lub że można by jeszcze coś dodać. 

„Tropy” mocno się zestarzały, zwłaszcza pod względem językowym. Nie tyle w kwestii użytych słów i licznych anarchizmów, czy wtrąceń z francuskiego. Jednym z pierwszych słów, jakie przychodzą na myśl by określić książkę Franciszka Mirandoli jest niedzisiejsza. Główną tego przyczyną jest składnia zdań tworzących poszczególne opowieści. Rozbudowane i wielokrotnie złożone, opisujące wydarzenia i miejsca są wręcz emblematycznym przykładem tego, jak współcześnie się nie pisze. To sprawia, że książka może być nieco trudna w odbiorze, ale jednocześnie nadaje niezwykłego uroku opowiadaniom.

Największą siłą opowiadań Franciszka Mirandoli jest ich klimat, skrupulatnie budowany niedzisiejszym językiem. Autor przenosi nas w zupełnie inne światy, w których możemy się zatopić i w pełni poczuć fatalizm losów przedstawionych postaci. Nieuchronność tego, co ich spotyka w połączeniu z biernością, która nawet jak wymusza działania, to są one raczej nakierowaniem łodzi na prąd rzeki, niż pociągnięciem za wiosła, by się mu przeciwstawić.

„Tropy” Franciszka Mirandoli to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto choćby w najmniejszym stopniu interesuje się tym, jak raczkowała polska fantastyka. Obok Stefana Grabińskiego, Jerzego Żuławskiego i Antoniego Lange to jeden z nielicznych prekursorów tego gatunku w Polsce. To niekoniecznie łatwa, ale niezwykle inspirująca wyprawa w światy stworzone tylko po to, by przekazać pewną myśl, podkreślić małość ludzkiej jednostki w starciu z tym, co rządzi naszym życie. Ich niedzisiejszość jest zaletą, dla wszystkich, którzy cenią sobie takie sentymentalne podróże.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

wtorek, 12 stycznia 2021

Jasne słońce brzasku. Birma

 


Autor: Kacper Soszka
Wydawnictwo: Bernardinum
Rok wydania: 2020

Birma, a właściwie Mjanma to jeden z egzotycznych krajów azjatyckich, które wciąż mocno opierają się cywilizacji, z tego powodu podróż po Birmie wciąż jest atrakcyjnym kierunkiem dla tych, którzy w podróżach cenią sobie niebanalne i niekomercyjne doświadczenia. Jednym z takich podróżników jest Kacper Soszka, który swoje wspomnienia z tego rejonu świata zawarł w książce: „Jasne słońce o brzasku. Birma”.

Birma odwiedzona przez Kacpra Soszkę to kraj u schyłku wojskowej Junty, świat nie tylko egzotyczny i niezeuropeiozwany, ale i państwo rządzone przez wojsko. Pełne biurokracji, która praktycznie uniemożliwia jakąkolwiek swobodę podróżowania zagranicznym turystom. Brak internetu, telefonu, rządowe hotele dla turystów i ścisły nadzór przy każdej podróży, to codzienność w podróży jaką autor odbył przez Birmę. Jednak pomimo tych ograniczeń, a może właśnie dzięki nim, udało mu się przenieść w zupełnie inny świat. Spotkać miejscowych, żyjących zupełnie innym życiem. Obcym i przez swoją obcość pociągającym.

Podróżując przez kraj w przededniu politycznej zmiany, nie sposób było zupełnie uniknąć polityki. Autor przybliża czytelnikom postać Aung San Suu Kyi, której partia Narodowa Liga na Rzecz Demokracji wkrótce po tym, jak Kacper Soszka opuścił birmańską ziemię doszła do władzy. W książce przytoczono nadzieje związane z nadchodzącą zmianą, jednak jak zwykle rzeczywistość je zweryfikowała, o czym dowiedzieć się możemy z późniejszych źródeł.

Książka jest gęsto okraszona zdjęciami, dokumentującymi niezwykłą podróż, która w pewnym sensie jest też podróżą w czasie. Kolej żelazna, czy spływ Irawadi – główną rzeką Birmy, to swoista mieszanina współczesności z przeszłością. Brak udogodnień które dla nas, żyjących w środkowej Europie są czymś wręcz oczywistym w Birmie nie szokuje, dodając egzotyki i wyjątkowości. Autor dokumentuje tę niezwykłość na kolorowych fotografiach, prezentujących jak żyje się w Birmie.

Kacper Soszka w swej opowieści o Birmie celowo ominął największe miasta, oddając czytelnikom obraz birmańskiej prowincji. Z dala od Rangunu, czy Mandaley, z dala od przepięknej i charakterystycznej architektury Paganu, możemy podziwiać Birmę dziką, biedną, ale i niezwykle pociągającą. Podróż to również poznawanie ludzi i autor przybliża czytelnikom sylwetki kilku napotkanych Birmańczyków. Część z nich świetnie wie, jak można zarobić na zagranicznych turystach i wykorzystuje okazję, inni z pełną życzliwością dla obcych prezentują im codzienne bolączki i radości. A wszystko w oparach nieodłącznej bawarki, będących dla miejscowych najważniejszym napojem dnia. Egzotyczny kraj, to również egzotyczna kuchnia i Kacper Soszka zaprezentował czytelnikom cały przekrój jedzenia, które dla białego człowieka jest co najmniej dziwne.

„Jasne słońce o brzasku. Birma” Kacpra Soszki czyta się bardzo dobrze. Książka jest podzielona na  kilkanaście rozdziałów, część będących swoistym pamiętnikiem z egzotycznej wyprawy, część zaś pozafabularną opowieścią na tematy luźno związane z Birmą. Całość napisana jest bardzo przystępnie i losy autora oraz jego towarzyszki na birmańskiej ziemi śledzi się z prawdziwą przyjemnością. 

Książka Kacpra Soszki, to nie tylko egzotyczna wyprawa w nieznane, to dowód na to, że każda podróż, a już zwłaszcza tak egzotyczna, to również w jakimś stopniu podróż w głąb siebie. Autor sporo miejsca poświęcił tęsknocie za beztroskim, prawie dzikim życiem z pracy własnych rąk, gdzie to jak wyglądać będzie kolejny dzień zależy jedynie od nas samych. Te wstawki nie są nachalne i nie przytłaczają głównego tematu opowieści – a tym jest Birma – niezwykła, egzotyczna, groźna ale i pasjonująca, pełna życzliwych ludzi i biurokratycznych wojskowych. Świat kontrastów, który już dziś wygląda inaczej, niż wyglądał, gdy autor stawiał po nim swoje kroki.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

niedziela, 10 stycznia 2021

Cztery

 


Autor: Urszula Kiełczewska
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Rok wydania: 2020

„Cztery” to kolejny tomik poezji współczesnej, jaki wpadł mi w ręce. To debiut poetycki Urszuli Kiełczewskiej, w którym znaleźć możemy około trzydziestu utworów podzielonych na cztery tematyczne działy. Z perspektywy współczesnej poezji, z jaką miałam do tej pory do czynienia, muszę przyznać, że ten zbiór zrobił na mnie całkiem dobre wrażenie.

Tematyka wierszy oscyluje wokół jak najlepszego zrozumienia siebie. Pełnego poznania emocji wpływających na to jak się czujemy i jak myślimy. To, idąc za opisem z okładki, ekspedycja w głąb siebie przeradzająca się w wiwisekcję, gdyż w wierszach na czynniki pierwsze rozłożone zostało, to co siedzi w głębi. Wybór takiej a nie innej tematyki utworów jest dość ryzykownym podejściem, jeśli chodzi o ich odbiór przez czytelników. Bardzo łatwo popaść w banał i pisać infantylnie, muskając jedynie po wierzchu, to co powinno być poznane do głębi. To tematyka prosta, ale wymagająca sporej dojrzałości emocjonalnej i dużej autorefleksji, by ubrać ją w słowa, zdolne przekazać najskrytsze myśli kryjące się w głębi duszy.

Jednak pisanie wierszy to nie tylko chęć upublicznienia swoich myśli, to często rodzaj terapii, wewnętrznego przymusu, by w słowach i rytmie nazwać własne emocje, lęki i tęsknoty. Trudno jest oprzeć się wrażeniu, że te wiersze spełniły również taką rolę. I choć o samej autorce nie udało mi się znaleźć zbyt wielu informacji, to nie sposób nie docenić dojrzałego i pełnego zrozumienia dla samej siebie spojrzenia na świat.

Cztery jakże symboliczne rozdziały, od „cynizmu i bólu”, poprzez „próżne nadzieje i żale”, „naiwność i ułudę” aż do „niezbitej pewności własnej racji” są jak cztery kroki radzenia sobie z traumą. Począwszy od świeżych i gorących emocji zamieniających ból w cynizm, by nieco osłabić jego moc, przez powolne stadia dojrzewania, mieszaninę nadziei i żalu, naiwności i złudzeń aż do osiągnięcia niezachwianej wiary w samego siebie. Silnego przekonania o słuszności swoich myśli, poglądów i uczuć. Poszczególne utwory idealnie wpasowują się w tak zarysowany scenariusz przedstawiający powolny proces dojrzewania i samoakceptacji.

Bardzo mocnym punktem zbioru wierzy Urszuli Kiełczewskiej jest wykorzystany język. Jest on bogaty i plastyczny, pełen synonimów i środków stylistycznych, odniesień do klasyki i filozofii. Wiersze prawie zawsze pozbawione są rymów, te jeśli już się pojawiają, to można odnieść wrażenie, że znalazły się tu przez przypadek. Nie zmienia to faktu, że utwory charakteryzują się dużą rytmiką i płynnością. Zachowanie tej samej liczby sylab nadaje tekstowi melodyjności i narzuca akcent na to, co autorka uznała za najważniejsze.

„Cztery” to wśród współczesnej poezji całkiem przyjemny tomik. Cechujący się dojrzałym spojrzeniem i próbą zrozumienie tego co siedzi w głębi człowieka. Intymny, ale i uniwersalny, gdyż trudno znaleźć osobę, która nie borykałaby się z emocjami i próbą poradzenia sobie z nimi. I choć staram się unikać przypisywania płci do książek, to tu jednoznacznie mogę stwierdzić, że jest to zbiór bardzo kobiecy. Prezentujący kobiecy punkt widzenia na to co dzieje się w duszy kobiety. Jest to również zbiór, który śmiało mogę polecić tym, którzy nie stronią od współczesnej poezji, gdyż przyjemnie zaskakuje sposobem ujęcia tematu, idealnie trafiającym w moją poetycką wrażliwość.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.


czwartek, 7 stycznia 2021

W czwartym wymiarze

 


Autor: Antoni Lange
Wydawnictwo: CM Klasyka
Seria: Polska fantastyka
Rok wydania: 2020

Gdy myślimy o prekursorach polskiej fantastyki, trudno obok Jerzego Żuławskiego i Stefana Grabińskiego wymienić kogoś jeszcze. A szkoda, bo na tych dwóch – jakże wartych uwagi – nazwiskach początki polskiej fantastyki się nie kończą. Kolejnym twórcą po którego warto sięgnąć, by dowiedzieć się jak ten gatunek raczkował na polskich ziemiach jest Antoni Lange, a jego „W czwartym wymiarze” w tym roku ukazało się w ramach cyklu: „Polska fantastyka” wydawanego przez oficynę wydawniczą CM Klasyka.

„W czwartym wymiarze” to zbiór stosunkowo krótkich opowieści, w których znaleźć możemy wątki nadprzyrodzone, stanowiące pełny przekrój tego, co rozbudzało wyobraźnię polskich czytelników z początku dwudziestego wieku. Liczne motywy spirytystyczne, czy demonologiczne, przekraczanie granic nauki i etyki w imię badań nad zgłębianiem tego, co niewyjaśnione. To wszystko składa się na dość barwny miks, w którym nauka – prężnie się rozwijająca – mierzy się z zabobonem i ezoteryką. 

Z opowiadań wyłania się dość szczególny obraz pierwszej dekady dwudziestego wieku. To czas prężnie rozwijającej się nauki, dla której nie ma granic. To jednocześnie silne przekonanie, że wszystko, nawet rzeczy najbardziej niezwykłe i nierzeczywiste można przetłumaczyć na język nauki, by móc je uporządkować. To wiara w potęgę ludzkiego umysłu, w jego siłę sprawczą, pozwalającą tworzyć i przemierzać głębie podświadomości, celem lepszego poznania. To w końcu okres odrzucenia jakichkolwiek hamulców na drodze zdobycia wiedzy, pogląd, według, którego nie liczą się ofiary o ile tylko pozwolą na zdobycie wiedzy. Przywodzi to na myśl nieco opowiadania Michaiła Bułhakova, z jego „Psim życiem” na czele. Zachwyt nauką, tworzeniem i upowszechnianiem narzędzi do lepszego zrozumienia siebie oraz do większej kontroli nad rzeczywistością przejawia się w większości opowiadań, by zderzyć się z typowym, ezoterycznym przymusem przyjęcia wszystkiego na wiarę. To sprawia, że tak rozumiana nauka, nie ma nic wspólnego z tą, jaką mamy obecnie, której podstawową zasadą powinno być podważanie i weryfikacja twierdzeń.

„W czwartym wymiarze” jest lekturą bardzo przyjemną i wciągającą. Nieśpieszna ale i dość konkretnie prowadzona akcja pozwala idealnie wczuć się w w klimat opowieści. Barwny, bogaty i niezwykle malowniczy język został wykorzystany, by wykreować szereg nadprzyrodzonych wydarzeń, których niezwykłość prawie, że jesteśmy w stanie poczuć. To w końcu idealny przykład na to, że, będący również poetą i tłumaczem poezji, Antoni Lange bez większych problemów odnalazł się w roli prozaika stawiając pierwsze kroki w tworzeniu podwalin pod polską fantastykę. W opowiadaniach wyczuć można wpływy Edgara Allana Poe’go, którego wiersze i opowieści przekładał na język polski. Nie można jednak powiedzieć, by utwory Polaka były wtórne, czy nieoryginalne.

„W czwartym wymiarze” zestarzało się bardzo dobrze. Ta książka wciąż potrafi wciągnąć i zaskoczyć. Przykuwa uwagę i z prawdziwą przyjemnością można zanurzyć się w fantastyczne wizje łączące ezoterykę z nauką. Będący spirytystą i zafascynowany buddyzmem Antoni Lange przemycił z jednego i drugiego całkiem sporo do swoich utworów, jednak w żaden sposób nie przeszkadza to w ich odbiorze, co najwyżej nadając odrobinę egzotyki i niesamowitości. Cieszy mnie, że po ponad stu latach ten zbiór opowiadań ponownie może zdobywać czytelników, i choć jakość wydania pozostawia co nieco do życzenia, to jednak jest to książka po którą naprawdę warto sięgnąć.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater


wtorek, 5 stycznia 2021

Bohaterowie

Autor: Joe Abercrombie

Tytuł oryginału: The Heroes

Cykl: Uniwersum Pierwszego Prawa

Tłumaczenie: Robert Waliś

Wydawnictwo: MAG

Rok wydania: 2019


Trylogia „Pierwsze prawo” Joe’ego Abercrombiego przenosiła czytelników w fantastyczny świat, w którym autor stworzył cały zbiór dobrze dopracowanych postaci, o własnej historii, celach i ambicjach. Nie porzucił swoich bohaterów wraz z zamknięciem trylogii, tworząc liczne opowiadania osadzone w tych samych realiach. Kolejnym utworem uzupełniającym „Pierwsze prawo” jest powieść „Bohaterowie”.

W trylogii „Pierwszego prawa” zarówno wojna, jak i zbrojne konflikty wszelkich rozmiarów miały spore znaczenie. „Bohaterowie” to powieść poświęcona jedynie wojnie, na ponad siedmiuset stronach prezentująca raptem kilka dni trwania zbrojnego konfliktu między Unią, a Północnymi dowodzonymi przez Czarnego Dowa. Przyglądamy się krok po kroku kolejnym epizodom kampanii, z perspektywy bohaterów stojących po obu stronach konfliktu.

Część bohaterów mieliśmy okazję poznać wcześniej, to między innymi Bremer Gorst, Pierwszy z magów - Bayaz, czy Czarny Dow i Curnden Gnat. Gorst i Gnat obok kilkorga nowo nowych (bądź wcześniej jedynie wspominanych) postaci są narratorami opowieści, wraz z nimi wydarzenia poznajemy też z perspektywy Finre (córki marszałka Kroya), księcia Caldera (młodszego syna, nieżyjącego już Bethoda, dawnego władcy pólnocy), młodego rekruta północnej armii Becka, czy starego wyjadacza, wiecznego kaprala Tunny’ego z unijnej armii. Na każdego z nich czas spędzony z bronią w ręku miał ogromny wpływ. Widzimy ich w obliczu całkowitego chaosu, jaki zawsze pojawia się na polu bitwy oraz w czasach względnego spokoju, kiedy trzeba toczyć równie trudne polityczne spory.

Wojna w „Bohaterach” wałkowana jest na każdy możliwy sposób. Są tu wspaniałe czyny, jest okrucieństwo. Jest strach i miłosierdzie. Są ludzie wykuwający swój los w ogniu walki i tacy, którzy robią wszystko, by jej uniknąć. Nie znajdujemy odpowiedzi, która droga  postępowania jest lepsza, znajdziemy jedynie myśl przewodnią, by zawsze postępować właściwie, w zgodzie z własnym sumieniem być po prostu człowiekiem, na którym można polegać. Tym co najbardziej uderza w powieści jest cały bezsens toczonego konfliktu. Gdy już dochodzi do rozejmu, prawie każdy z bohaterów zastanawia się, po co to wszystko było. Tysiące ofiar, ogromne straty i brak jakichkolwiek zysków. Oczywiście są jednostki, które się wybiły, inne zaś, cytując autora „wróciły do błota”. Jednak w szerszym spojrzeniu wojna niesie jedynie śmierć i zniszczenie. Paradoksem większości postaci, które biorą w niej udział jest to, że choć dostrzegają pełne okrucieństwo wojny, choć widzą jej ogromne koszty, nie potrafią z niej zrezygnować. Kierowani złością, chęcią zysku, czy po prostu brakiem umiejętności robienia czegokolwiek innego. 

W pierwszej chwili „Bohaterowie” wydają się nieco męczący. Pewna statyka miejsc jest irytująca, wzgórze, na którym stoją ogromne głazy zwane Bohaterami jest kluczowe w powieści i wielu ludzi wspina się na nie kilkukrotnie. Gdy przez tak obszerną powieść prawie w ogóle nie ruszamy się z miejsca, nie opuszczając niewielkiego fragmentu na granicy Północy i Unii, ciężko utrzymać skupienie na wątkach. Jednak w drugiej połowie dynamika rośnie (choć od początku nie jest mała), zaczynamy też dostrzegać jakiś sens w postępowaniach bohaterów, dzięki czemu znacznie łatwiej utrzymać wątek.

„Bohaterowie” zostali napisany typowym dla autora językiem, z pełnym oddaniem brutalności, czasem wręcz z krwawym naturalizmem, tego czym jest wojna. Zgrzyt oręża, tętent koni, ludzkie krzyki przebijają się z większości stron powieści. Potyczki ujmowane z bardzo wielu perspektyw, znacząco wychodzących poza grupę narratorów opowieści, oddają pełnię przesiąkniętego chaosem dynamizmu zmieniającej się sytuacji pola bitwy. 

„Bohaterowie” są z jednej strony porządnym kawałkiem militarystycznej fantastyki, poruszającej kwestie trudów dowodzenia oraz mobilizacji armii w czasie starcia z wrogiem. Z drugiej zaś są bardzo ciekawym studium dotyczącym sensu prowadzenia konfliktu wraz z pewną analizą psychiki ludzi w niego zamieszanych. Tych, co dopiero konfrontują swoje pełne heroicznych czynów wyobrażenia o wojnie, i tych, którzy znają ją na wylot, marząc by w końcu się od niej uwolnić. Jednak nie tak łatwo porzucić bitewny zgiełk, gdy przez lata nie robi się nic innego, lub zatraciło się sens innych działań. Dla miłośników Joe’ego Abercrombiego to książka wręcz obowiązkowa, tym zaś, co nie znają jeszcze jego twórczości, zalecam raczej rozpocząć od trylogii „Pierwszego prawa”, gdzie poznajemy znacznie większy kawałek wymyślonego przez autora świata.

niedziela, 3 stycznia 2021

Podsumowanie grudnia

Jak to mówią lepiej późno niż wcale, więc najwyższa pora by podsumować dokonania grudnia. Wypadło całkiem dobrze, choć w ilości nadrabiają pozycje niewielkie objętościowo, głównie książki dla dzieci. Mimo wszystko jestem zadowolona z tego co udało się przeczytać, choć ostatni tydzień grudnia nie był dla mnie najlepszy.


Jedziemy na wycieczkę, Na plac budowy Doro Gobel, Peter Knorr - to dwie książeczki obrazkowe dla maluchów. Tekstu w nich w zasadzie nie ma, ale prześledzenie losów wszystkich bohaterów zajmuje sporo czasu.

Dymki z Tintina jak dymek z komina Tadeusz Baranowski - Wydanie zbierające komiksów autora publikowanych przez jakiś czas w belgijskim miesięczniku Tintin. Coś zdecydowanie dla fanów autora.

Bardzo dzika opowieść Tom II. Mistrz Ryś Tomasz Samojlik, Macin Podolec, Agata Mianowska - Druga część opowieści o Ryście to pasjonujący komiks, którego jedyną wadą jest fakt, że jest ostatnią częścią opowieści

Komin Pokutników Jan Długosz - Niezwykła opowieść o niesamowicie barwnej, legendarnej wręcz postaci polskiego taternictwa i alpinizmu. 

Gry miejskie Zdzisław Drzewiecki - Polska współczesna poezja, całkiem niezła, bardzo przyjemne ryciny w środku

Burzliwe dzieje pirata Rabarbara Wojciech Witkowski - To pierwszy tom Rabarbara, który postanowił zostać piratem, przyjemna opowieść dla dzieci.

Ariol. Pies zawodowiec, Ariol. Tyberiusz kontratakuje Marc Bautavant, Emmanuel Guibert - Dwie części komiksu dla dzieci, której bohaterem jest mały osiołek, przyjemna lekturka, choć nie z gatunku takich, które chce mieć w biblioteczce

Don Kichot z La Manczy Miguel de Cervantes - Spora kobyła, przeczytałam ją w większości, choć muszę przyznać, że były rozdziały, które pominęłam, co w sumie nie zrobiło znaczącej różnicy w poznawaniu fabuły. Mnogość powtórzeń i roztrząsania tych samych wydarzeń po raz kolejny były męczące.

Molly Agnieszka Lingas-Łoniewska - Przyjemnie napisany, dość infantylny romans z zakończeniem silącym się na jak najmocniejsze wzruszenie czytelnika. Zdecydowanie wyczerpałam limit czytania współczesnych romansów na dość długi czas.

Życiem jest chwila Agnieszka Świderska  - Miałam bardzo fajne wspomnienia z lektury poprzedniego tomiku autorki, tu niestety było gorzej, znacznie gorzej. Monotematyczny i dość przygnębiający

Pół żartem pół serio Krzysztof Papużyński - Jakoś tak wyszło, że nie znalazł się na zdjęciu, to drugi ze zmęczonych w grudniu tomików poezji, było nawet gorzej niż z poprzednim

Piekło w uśmiechu Marcin Piotr Wójcik - Nie wiem, czego się mogłam spodziewać po tej książce, na pewno nie zbioru scenek udowadniających pełną współczucia boską obojętność. Dziwna książka.

Wiersze, poematy, piosenki, przekłady  Edward Stachura - To pierwszy tom z cyklu dzieł wszystkich Edwarda Stachury, zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, a jego poezja, w sporej części znana mi za sprawą Starego Dobrego Małżeństwa to tylko jedna z zalet książki

Gucio się cieszy Auriele Chien, Chow Chine Malutka książeczka o radości małego tęczowego jednorożca. Miła lekturka.

Instytut bombowych teorii Tom Gauld - Zbiór prześmiesznych komiksów, humoresek związanych z nauką. Znałam je z fanpage'a autora, ale posiadanie przetłumaczonych, wydrukowanych i ładnie wydanych to sama przyjemność.

Jak widać, nazbierało się, sporo recenzenckkiej drobnicy, z którą chyba muszę nieco przystopować, zwłaszcza, że mam w biblioteczce mnóstwo pasjonujących książek.


piątek, 1 stycznia 2021

Nowy rok, nowa... a nie stara ja i nowy stos uzbierany jeszcze w zeszłym roku

Zakończenie roku zawsze obfituje w nowe pozycje na moich regałach. Okazji jest sporo, promocji również, mnożą się więc książki i planszówki. Sporo recenzentek i zaskakująco sporo nowych książek, przy prawie zerowej reprezentacji książek używanych. Tym się chyba wyróżnia ten stos, od tego, który już powoli się kształtuje (ach te WOŚPowe aukcje!), no ale ten pojawi się pewnie jakoś w połowie lutego. 

Oczywiście, zapraszam też na moje WOŚPowe aukcje, książki, puzzle, trochę gier - czyli ktoś musi odejść, aby przyjść mógł ktoś ;). Część z tego co jest na tym stosie już czeka na nowy dom, cóż tak to bywa.

No ale kolejno


Zaczynamy skromnie:

Dom. O domowym gotowaniu, domowych sprawach i domowym szczęściu - książka gratis z Lidla, wzięłam i już wystawiłam, nawet nie pokusiłam się o odfoliowanie.
Horyzont Jakub Małecki - Już dawno była w planach, ale ktoś potrzebował dopchać coś do koszyka w SQNowej księgarni, więc z chęcią dołączyłam
Queen. Królewska historia Mark Blake Książki o zespołach muzycznych bywają różne, ale są w domu osoby ze słabością do Queen, więc jest i książka
Drzewa. Przewodnik Collinsa Oven Johnson, David More Do kompletu z Ptakami, piękna i wyczerpująca temat, w sam raz dla mnie. Dostałam w prezencie i zdecydowanie był to trafiony prezent.
Ucieczka w dzicz Erin Hunter - o tej serii słyszałam sporo dobrego, syn miał ją w maratonie czytelniczym, przeczytał błyskawicznie, następne części już do mnie idą. 



Stos recenzencki - można było poszaleć, to zaszalałam, zostają ze mną trzy książki, reszta już szuka nowych domków.

Komin pokutników Jan Długosz - lubię książki o zdobywaniu szczytów, zwłaszcza wspomnienia ludzi, którzy wierzchołki Tatr, Alp, Uralu, Karakorum, czy Himalajów zdobywali te pięćdziesiąt lat temu, lub jeszcze wcześniej, gdy białych plam i nowych dróg  było jeszcze bardzo dużo, a sprzęt pozostawiał sporo do życzenia. Nie wahałam się, biorąc tę książkę, a lektura była przyjemnością.
Wyraz uczuć u ludzi i człowieka Karol Darwin Była, wzięłam, gdyby nie było prędzej, czy później i tak bym kupiła.
Księga magii praca zbiorowa - Opowiadania fantastyczne, niby już dawno żadnych nie czytałam, niby z chęcią wzięłam, ale coś mi nie idzie czytanie
Molly Agnieszka Lingas-Łoniewska - Typowy romans, przeczytałam w jeden dzień i przypomniałam sobie, czemu nie sięgam po takie książki, była strasznie irytująca.
Ariol. Pies zawodowiec, Ariol. Tyberiusz kontratakuje Emmanuel Guibert - Komiksy o małym osiołku i jego szkolnych przygodach. 
Gry miejskie Zdzisław Drzewiecki - współczesna poezja, całkiem niezła okraszona bardzo przyjemnymi grafikami
Pół żartem pół serio Krzysztof Papużyński - I znów poezja, ale nie zachwyciła tak jak poprzednia.
Życiem jest chwila Agnieszka Świderska - Poprzednie spotkanie z tą autorką było znacznie bardziej udane.
Piekło w uśmiechu Marcin Piotr Wójcik - nie mam pojęcia po co ta książka powstała, absolutnie nic nie wnosi.
Instytut bombowy teorii Tom Gauld - Bardzo lubię komiksy tego autora i od dawna śledzę jego fanpage, gdybym miała jednak kupić ten komiks, długo bym się wahała, ale jak mogłam dostać recenzentkę.


Zakupowo prezentowa część.

Duma i uprzedzenie, Rozważna i romantyczna, Opactwo Northanger, Perswazje Jane Austen Zbiorcze wydanie krótszych powieści autorki znalazłam w dyskoncie. Wahałam się, ale wzięłam, tym bardziej, że trzy spośród tych powieści miałam w wydaniu nie najładniejszym (oczywiście też poleciały na WOŚP), a mnie pozostaje poszukać ładniejszego wydania Emmy, po w sumie tylko to mi zostało w kieszonkowej wersji.
Ptaki puszczy białowieskiej. Opowieść o mieszkańcach niezwykłego lasu Adam Zbyryt, Adam Wajrak - Do kompletu z Ptakami doliny Biebrzy i Narwii, równie piękna, również pozwalająca na posłuchanie bohaterów. Póki co jedynie przejrzałam, ale zachwyca.
Trele na morelach. o czym ptaki śpiewają, świergolą i pimpilą Marek Pióro - Była w bliżej nieokreślonych planach zakupowych, ale zamawiając poprzednią dorzuciłam i tę w sklepie wydawcy.
Historia wojen gdańskich Robert F. Barkowski - Zakup przypadkowy, nie mój, ale zasilił rodzinną biblioteczkę, nie mam wobec niej specjalnie wygórowanych oczekiwań.
Samochody w PRL. Prototypy Tomasz Szczerbicki - Kupiona w księgarni, nie przeze mnie, ja aż za dobrze wiem, że książki Vespera kupuje się bezpośrednio u nich. W każdym razie mąż zadowolony i czyta z przyjemnością.
Skiba. Ciągle na wolności Krzysztof Skiba, Jakub Jabłonka, Paweł Łęczuk - śledząc działalność artystyczną i publicystyczną Skiby zawsze go lubiłam, więc z chęcią poczytam co nieco. No i mieliśmy tę samą polonistkę, która zawsze ciepło go wspominała. 


Ciąg dalszy prezentowo zakupowy

Daj gryza Daniel Mizieliński, Aleksandra Mizielińska - Książka o jedzeniu dookoła świata napisana i narysowana przez cenionych przeze mnie autorów. Nie sposób było przejść obojętnie.
Fungarium. Muzeum grzybów Katie Scott, Ester Gaya - tej wypatrywałam od pierwszej zapowiedzi. Uwielbiam tę serię, no i jest o grzybach, czego chcieć więcej?
Co budują zwierzęta Emilia Dziubak Bardzo sobie cenię książki tej autorki, spodziewałam się czegoś w stylu Niezwykłych przyjaźni w świecie roślin i zwierząt, mile mnie zaskoczyło, że jest obszerniejszą lekturą.
Na placu budowy, Jedziemy na wycieczkę Doro Gobel, Peter Knorr Mój trzylatek uwielbia inną obrazkową książkę tych autorów, Mikołaj przyniósł mu dwie kolejne i szybko stały się ulubionymi.
Historia nauki i techniki  praca zbiorowa - Encyklopedyczna dawka ciekawostek z historii nauki. Brzmi nieźle, syn zweryfikuje.
To o czym dorośli ci nie mówią, bo pewnie sami tego nie wiedzą: Kosmos, Sztuczna inteligencja Boguś Janiszewski -  Dwie kolejne książki edukacyjne jakie po świętach zawitały na moich półkach. Wyglądają interesująco.


Prezentowo -WOŚPowa część

Polskie pociągi pancerne 1921-1939 Adam Jońca - Ta część historii technicznych militariów brzmi bardzo interesująco, a publikacja jest imponująca
Motyle. Opowieść o wymierających gatunkach Josef H. Reicholf Już od jakiegoś czasu była w zakupowych planach i Mikołaj dobrze wiedział czego szukać.
Flea. Acid for the Children. Wspomnienia legendarnego basisty Red Hot Chili Peppers - Mówi się, że bez Flea nie było by Red Hotów i wcale mnie to nie dziwi. Jego wspomnienia kupiłam mężowi w prezencie, zwłaszcza, że posiada on ze trzy gitary basowe i czasem nawet z nich korzysta.
Siedem promieni Jessica Bendinger - Wspominałam powyżej, że unikam współczesnych romansów, no cóż, nie każdy o tym wie. Książka z pewnością znajdzie nowy dom.
Fortuna i namiętności. Klątwa Agnieszka Gutowska-Adamczyk - Taak, ta również już szuka nowego regału.
Zemsta najlepiej smakuje na zimno Joe Abercrombie - Kolejna książka tego autora na moim regale wylądowała za sprawą WOŚP. Już prawie zapomniałam, że była takowa, a tu proszę, przeglądałam i znalazłam.
Gucio się cieszy Aurelie Chien, Chow Chine Maleńka książka o przesłodkim jednorożcu i jego emocjach. Również prezent.


Planszówkowo

Kameleon - Brzmi jak całkiem interesująca gra imprezowa, trafiła do mnie, bo nie przyjęła się u szwagierki.
Azul. Letni pawilon - I w ten sposób seria Azul jest u mnie w komplecie. Prezent świąteczny.
Wsiąść do pociągu. Amsterdam-- Kolejne pociągi mini, również kupiłam na prezent.
Mafia - A ten klasyk znalazłam w dyskoncie za nie za duże pieniądze. Myślę, że znajdzie się okazja by pograć.
Rummikub - Jako dziecko chętnie w nią grałam, karciany remik też wypełnił mi niejedną godzinę, próbuję zarazić nią syna.
Carcassonne. Cyrk objazdowy - Kolejny z dodatków do klasyka, jeszcze nie rozegrany, ale na pewno pogramy
Magazynier - jak upakować wszystkie towary w magazynie? W tej grze mniej więcej o to chodzi, zobaczymy na ile grywalna
Smart Games. IQ Stars - nie załapała się na zdjęciu, ale przecież też zawitała w moich progach. Logiczna łamigłówka, pozornie prosta, ale bardzo wciągająca.

Jak widać pewne rzeczy się nie zmieniają, więc nowych książek i gier przybywa. Recenzentki prawie wszystkie już za mną, a po co sięgnę w następnej kolejności nie mam najmniejszego pojęcia.