piątek, 24 stycznia 2014

Ruth

Autor: Elizabeth Gaskell
Tytuł oryginału: Ruth
Tłumaczenie: Katarzyna Melecha
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 544

   To już moje drugie spotkanie z tą autorką, a ponieważ „Żony i córki” wspominam bardzo dobrze, kwestią czasu było, kiedy sięgnę po jej kolejną powieść. Książka przypomina mi nieco swą fabułą „Mansfield Park” Jane Austen, choć zakończenie jest zupełnie różne, a i styl narracji jest odmienny. Zauważyłam natomiast niewielkie podobieństwo postaci Ruth, do Fanny, a także zbieżność w tym, jak różnica pozycji społecznej może wpłynąć na to, jak się jest postrzeganym.

   Akcją powieści toczy się na malowniczych angielskich i walijskich prowincjach. Autorka niezmiernie malowniczo opisała uroki krajobrazów, w pełni oddając zachwyt nad cudami natury. Barwne i pełne pięknych słów opisy, budują tło do niespiesznie następujących po sobie wydarzeń, a zmiany pogody, czy otoczenia idealnie harmonizują ze zmianami nastrojów bohaterów. Wystarczy odrobina wyobraźni by przenieść się w miejscu i czasie, towarzysząc Ruth w zbieraniu poziomek na leśnej polanie, albo w podziwianiu uroków nadmorskiego deszczu.

   Tytułowa Ruth, to szesnastoletnia sierota, terminująca u krawcowej, niewinna i naiwna dziewczyna nawet nie podejrzewa, jakie niebezpieczeństwo czyha na nią, gdy zacieśnia więzi z panem Bellinghamem. Przez okoliczności zmuszona do hańbiącej ucieczki przez długi czas nie zdaje sobie sprawy, z tego, w jaki pełen pogardy sposób, patrzą na nią przyzwoici ludzie. Porzucona i opuszczona znajduję ratunek i opiekę u życzliwego pana Bensona, który jako jedyny człowiek czuje do niej głównie współczucie. Jak dalej potoczą się losy dziewczyny i czy czeka ją choć odrobina szczęścia?

   Z początku żal mi było Ruth, która padła ofiarą ludzkiej podłości a przede wszystkim braku zrozumienia oraz pruderyjnego podejścia, że o pewnych sprawach się nie mówi. Irytowała mnie świadomość, że gdyby tylko, ktoś życzliwy porozmawiał z nią, zamiast od razu potępiać, sprawy potoczyć mogły się zupełnie inaczej. Dziewczyna od początku ma dość spore poczucie moralności, jednak nieświadomość sprawiła, że nie podejrzewał nawet, iż coś, co daje jej tyle szczęścia może być nieprzyzwoite. Z czasem dojrzała, zrozumiała swój błąd i pogrążyła się w pokucie. Chyba od tego miejsca przestałam ją lubić. Dręczące ją poczucie winy, sprawiło, że postanowiła pracować nad sobą, by zmazać hańbę. Mnie jednak cały czas denerwował fakt, że na dobrą sprawę, winy w jej postępowaniu nie było zbyt wiele, a na pewno znacznie mniej niż odczuwała. Wiedzieli o tym Bensonowie, którzy gdy tylko poznali jej prostolinijną naturę, zrozumieli, że padła ofiarą człowieka, myślącego tylko o sobie i otoczyli opieką, nie bacząc na to, jak to się może dla nich skończyć.

   Największą chyba wartością tej powieści jest obraz purytańskiego społeczeństwa angielskiej prowincji. Ludzi, gotowych potępić, bez dania racji, każdego kto mógłby się dopuścić niegodziwości. Żaden z nich nie szukał usprawiedliwienia, dla biednej dziewczyny, patrząc tylko na jeden błąd, który popełniła w życiu. Zdarzenie z wczesnej młodości na długi okres wyłączyło ją ze społeczeństwa nadając jej piętno hańby i miano kobiety upadłej. Ciężką pracą i poświęceniem Ruth, po wielu latach zaskarbiła sobie szacunek części społeczeństwa, jednak wiele drzwi pozostało dla niej na zawsze zamkniętych. W tej nieżyczliwej i niewybaczającej gromadzie znalazło się kilkoro życzliwych osób, które potrafiły zrozumieć, że popełnienie w młodości błędu nie skreśla człowieka na całe życie. To dzięki nim Ruth znalazła w sobie siłę oraz wolę walki i chociaż nie myślała o poprawie swojego wizerunku, to jednak dążyła do bycia jak najlepszą osobą, by móc, gdy będzie trzeba, stanąć przed Bogiem, prosząc by jej nie opuszczał.

   Język książki urzeka i czaruje. Gaskell wspaniale opisuje emocje targające bohaterami, w pisząc o czynach nie ocenia i nie wartościuje. Narratorka uczestniczy niczym bierny obserwator, niejednokrotnie pisząc, o tym co widziała i słyszała, sprawiając wrażenia naocznego świadka i uczestniczki zachodzących wydarzeń. Przedstawia rozmaite poglądy na te same spawy wkładając je w usta, bądź myśli bohaterów, jednak w żadnym miejscu nie określa, które z nich są słuszne. Pokazuje szeroki obraz, ocenę pozostawiając czytelnikowi.

   Bardzo miło wspominam tę lekturę, choć niejednokrotnie nachodziła mnie złość na bohaterów. Na Ruth, która dała wzbudzić w sobie poczucie winny niewspółmierne do popełnionych czynów. Na krótkowzroczność społeczeństwa, wydającego wyroki, bez żadnych okoliczności łagodzących. Na specyfikę tych bezdusznych czasów, w których pokorna postawa Ruth była jedyną dopuszczalną. Książka mi się podobała i z chęcią do niej jeszcze wrócę, polecam ją wszystkim miłośnikom XIX wiecznej Anglii. Odradzam zaś, tym, kórzy oczekują typowego romansu historycznego, który nie zmusza do myślenia.

niedziela, 19 stycznia 2014

Najprostsza nalewka świata

   Dawno nie pojawił się żaden kulinarny post, więc postanowiłam to nieco nadrobić. Bohaterem dzisiejszego odcinka będzie nalewka, banalnie prosta w wykonaniu, za to wymagająca sporo cierpliwości. Na zdjęciu nalewka z malin, w przygotowaniu nalewka na mandarynkach.


   Niezbędne składniki są w zasadzie tylko cztery:
- owoce (dowolne, zależnie od upodobań i fantazji)
- 0,5 litra spirytusu
- woda
- cukier

   Ciężko napisać mi bardzo konkretny przepis, ponieważ wiele rzeczy zrobione było "do smaku", a co za tym idzie nawet nie liczyłam ile cukru, czy wody zużyłam.
Zacznę więc po kolei: 
Owoce- około 3 litrów owoców miękkich, takich jak porzeczki, maliny, jeżyny, jagody itd... albo około kilograma twardszych owoców: brzoskwinie, ananasy, mandarynki, pomarańcze itp... Wrzucamy oczyszczone i wypłukane owoce do dużego słoja, po czym zalewamy spirytusem, tak aby były w całości zamoczone. Słoik zakręcamy i dosatawiamy w ciemny kąt na minimium trzy tygodnie, jak postoi dłużej, nie ma problemu.. Co kilka dni wyciągamy go, by porządnie wstrząsnąć zawartością. Efekt jest taki, że spirytus wyciągnie wszystko co dobre z owoców, pozostawiając w nich swój nieprzyjemny posmak. Po okresie ekstrahowania, należy zlać spirytus przez sito, owoce nie nadają się do niczego, tak rpzechodzą spirytusem. Teraz zaś następuje najtrudniejszy do opisania etap. Należy przygotować syrop, poprzez rozpuszczenie cukru w gorącej wodzie i dodawać do spirytusu w takiej ilości, by zyskała odpowiednie walory smakowe. Cukier neutralizuje smak alkoholu dodając nalewce słodyczy. W przypadku kwaśnych owoców, trzeba dać go więcej, niż w przypadku tych słodszych. Po dodaniu wody z cukrem, rozlewamy do butelek, czy karawek i odstawiamy na kolejny tydzień.
Na nalewkę malinową z powyższego zdjęcia zużyłam około szklanki cukru i mniej więcej dwa litry wody, chodziło mi o uzyskanie naelwki, w której alkohol byłby nieomal niewyczuwalny.

Przepis jest bardzo ogólny, jednak mam nadzieję, że posłuży do inspiracji, gdyż jest banalnie prosty, nalewka zaś nie za mocna, za to bardzo smaczna.

wtorek, 14 stycznia 2014

Złodziejka książek

Autor: Markus Zusak
Tytuł Oryginału: The book thief
Tłumaczenie: Hanna Baltyn
Ilustrowała: Trudy White
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2008
Stron: 496

   O tej powieści czytałam wiele pozytywnych opinii i chociaż tematyka powiązana z Drugą Wojną Światową nigdy nie była mi bliska, postanowiłam sprawdzić, czym jest książka, budząca tak wielki zachwyt. II Wojna Światowa, temat ponury i ciężki, a jednak autorowi udało się go przedstawić w sposób bardzo przyjemny, budząc jednocześnie smutne refleksje. Książka jednocześnie bawi i wzrusza, śmieszy i wyciska łzy, jednym słowem jest piękna.

   Zima roku 1939, niewielkie niemieckie miasteczko w okolicach Monachium, to właśnie tu, pod skrzydła rodziny zastępczej trafia dziewięcioletnia Lisele Meminger, wciąż śniąca koszmary po śmierci swego małego braciszka. Ma ze sobą pierwszą skradzioną książkę, mimo że nie ma pojęcia, co kryje się pod zapisanymi słowami. Po początkowych trudnościach oswaja się w nowym otoczeniu, zaczyna spędzać pierwsze beztroskie chwile. Tę atmosferę, której wciąż daleko do sielanki burzy wybuch II Wojny Światowej, całkowicie odmieniając życie Złodziejki książek.

   Markus Zusak narratorem swej powieści uczynił Śmierć, kreując go na opiekuna odchodzących dusz. Nie budzi lęku, ani tym bardziej odrazy, niejednokrotnie zrobiło mi się go żal gdy skarżył się na nadmiar pracy, jaką zgotowała mu Wojna. Opowiadanie o Lisele niejednokrotnie przerywa, niezmiernie trafnymi, rozważaniami na temat ludzkiej natury. Śmierć przyjmuje w swe opiekuńcze ramiona każdą duszę, niezależnie od wyznania, czy światopoglądu, wszystkim duchom zapewnia ukojenie. Taką śmierć można polubić, a co ważniejsze miło uwierzyć, że właśnie tak wygląda ostatnia podróż duszy, w opiekuńczych ramionach śmierci.

   Główną postacią powieści jest tytułowa Złodziejka książek, Lisele Meminger, dziewięciolatka, która wskutek traumatycznych przeżyć dojrzewa stanowczo za szybko, po kolei tracąc wszystkich bliskich. Lisele jest wyjątkowa dzięki książkom, czuje do nich ogromny pociąg i nie potrafi im się oprzeć, nawet gdy w grę wchodzi kradzież. Jej przybrani rodzice to osoby proste i nieco wulgarne, jednak okazali wielką odwagę i jeszcze większe serce, gdy okoliczności tego wymagały. Takich rodzin, jak Hubermannowie z pewnością było wiele, gdyż nawet w morzu okrucieństwa znaleźć można prawdziwe człowieczeństwo, poczucie sprawiedliwości i dobroć, która przezwyciężyć potrafi nawet strach o własne życie.

    Książka zachwyca językiem. Barwny i piękny budzi w czytelniku szeroką gamę emocji oddając nastroje bohaterów i poglądy nietypowego narratora na następujące po sobie zdarzenia. Lektura pozostawia czytelnika w miłej zadumie, w refleksji na temat śmierci oraz godnego życia, ukazując, że wszędzie znaleźć można przejawy prawdziwego dobra. Trudny temat wojny i holocaustu poruszony został w sposób, który nie przygnębia i nie ciąży, skłaniając do zadumy.

   Jest to lektura, którą polecam każdemu. Budzi wiele sprzecznych emocji, oddając rozmaite uczucia, jednak jest, przede wszystkim, piękna. Stanowi interesujący kontrast dla większości powieści osadzonych w klimatach wojennych, które niejednokrotnie przytłaczają ciężką atmosferą poruszanych problemów.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Przekleństwo tronu Piastów

Autor: Andrzej Zieliński
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Rytm
Rok wydania: 2013
Stron: 212

   Z wielką ciekawością sięgnęłam po tę książkę. Historię zawsze uważałam za niezmiernie interesującą, jednak kluczowym w poznawaniu jest sposób jej przekazania, tak by nie wiało nudą. Uważam, że autorowi tej publikacji się to udało i chociaż pozycja ta stanowi kronikę kolejnych Piastów starających się o Polski tron, jednak ujęcie ich w świetle klątwy, którą obciążona została, ponoć, polska korona sprawia, że lektura nie nuży.

   Tytułowa klątwa, którą rzekomo obłożona została władza królewska w Polsce, to anatema rzucona przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Gaudentego, brata Świętego Wojciecha. Problem jednak w tym, że fakt rzucenia przekleństwa na cały ród Piastów jest mocno wątpliwy. Informacja o nim pojawia się i to w dość enigmatyczny sposób w kronikach Galla Anonima i tylko tam. Żadne inne źródła, w tym zagraniczne, nie wspominają o tak ważnym wydarzeniu, jak obłożenie rodu panującego ekskomuniką. Czy więc klątwa faktycznie miała miejsce? Czy może nieskuteczność zdobywania i utrzymania władzy na tronie polskim zawdzieczają Piastowie własnej nieudolności, porywczości i braku konsekwencji w podejmowanych działaniach? Ciężko powiedzieć, co było przyczyną, faktem pozostaje, że spośród Piastów zaangażowanych w królewską władzę w Polsce, tylko Władysław Łokietek i Kazimierz Wielki odnieśli sukcesy.

   Autor w swojej publikacji przedstawia kolejno losy szesnastu książąt z dynastii Piastów, którzy próbowali sięgnąć po koronę, co często wymagało uprzedniego zjednoczenia ziem Polski. Pierwszym, na którego klątwa miała wpływ był Bolesław Chrobry. Dzięki podbojom stworzył ogromne państwo w środkowej Europie i brakowało mu tylko korony namaszczonej przez papieża, by został w pełni uznanym królem. Jednak, gdy po wielu przejściach w końcu udało mu się założyć upragnioną koronę na swoją głowę, nie cieszył się nią zbyt długu, umierając jeszcze w tym samym roku. Ostatnim bohaterem książki jest Bolesław IV Warszawski, próbujący wspiąć się na polski tron po śmierci Władysława Warneńczyka, jednak również jemu staranie te nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.

   Książka jest bardzo ciekawa, autor wprawdzie wysnuł tezę klątwy jednak nie tyle jej broni, co raczej pozwala użyć jej, jako wymówki, którą można usprawiedliwić niekoniecznie logiczne działania kolejnych pretendentów do polskiego tronu. Zawirowania wokół władzy w Polsce nie były niczym niezwykłym w średniowieczu. Niejednokrotnie o przejęciu władzy decydowała trucizna, czy skrytobójczy zamach. Co ciekawe, w Polsce równie wiele do powiedzenia mieli możnowładcy, a czasem nawet mieszczanie. Jak widać idea polskiego warcholstwa, żyła już w czasach, gdy nasze państwo dopiero się kształtowało. Można niepowadzenie w stworzeniu silnego państwa tłumaczyć klątwą, można szukać innych zewnętrznych przyczyn, jednak najczęściej winę ponosili ci, którzy po koronę sięgali. Nadmierne okrucieństwo, brak konsekwencji w działaniach i porywczość to jedynie kilka z często powtarzających się wad u kandydatów na polskiego króla.

   Lektura nie sprawiła mi problemów, autor użył klarownego języka, a informacje dawkuje w taki sposób, że nie wieje nudą. Jedyne, co może przeszkadzać to ogromna ilość imion, przewijających się na kartach tej książki, zwłaszcza, że większość z nich to Bolesław, Kazimierz, Władysław. Nawet mimo przydomków, można się momentami zgubić. Książka byłaby dużo bardziej przejrzysta, gdyby zamieścić w niej drzewa genealogiczne kolejnych gałęzi Piastów.

   Uważam, że jest to dobra pozycja, pozwalająca na historię spojrzeć z nieco innej, szerszej perspektywy. Dla miłośników historii pozycja ta na pewno jest warta uwagi, tym tylko trochę zainteresowanym polecam ją również, gdyż jest bardzo interesująca i niejednokrotnie szokuje.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

czwartek, 2 stycznia 2014

Podsumowanie roku 2013

   No i przyszła pora na zamkniecie roku 2013 w liczbach. Ogólnie miniony rok mogę zaliczyć do udanych, spotkało mnie sporo miłych rzeczy, kilka zupełnych niespodzianek, no i zaczęłam blogować, co dało mi sporo przyjemności.

   A teraz przejdę do liczb:
   Książkowo było tak:

   W tym roku przeczytałam dokładnie 119 książek
   Co dało w sumie: 31423 strony, czyli około: 86 stron dziennie, najlepszy czytelniczy wynik osiągnęłam w lipcu, gdzie średnio czytałam 133 strony dziennie. Najsłabszy był sierpień, gdzie licznik skromnie zatrzymał się na 55 stronach.
   Jeśli chodzi o gatunki literackie, to było tak: 
   Dominowała fantastyka, w ilości 33 tytułów.
   Następna w kolejce klasyka literatury: 30 tytułów
   Później już sporo mniej: Kryminał: 18 tytułów
   Proza współczesna: 13 tytułów
   Literatura dziecięca: 12 tytułów
   Literatura popularno-naukowa: 7 tytułów
   Książki dla młodzieży: 6 tytułów

   Moja biblioteczka wzbogaciła się o 345 książek, czyli jak łatwo zauważyć blisko jedna książka dziennie! Sporo książek znalazło nowy dom, co jednak cieszy, że komuś sprawią radość. Tak, czy inaczej Poczekalnia pęka w szwach.
   Opublikowałam 42 recenzje, co jest dobrym wynikiem, zważywszy, że ten blog nie miał być blogiem recenzenckim.

A nie książkowo:

   Pojawiło się 8 notek krawieckich i 12 notek kulinarnych, na 12 notkach możecie poczytać również to co literacko stworzyłam. 
   Licznik wyświetleń zbliża się do magicznej liczby 10000 a obserwatorów mam już 61. Dziękuję Wam wszystkim, że zaglądacie na mojego bloga, nie spodziewałam się, że będzie aż tak popularny.
   Blog przeżył jedną metamorfozę graficzną, mam nadzieję, że podoba się Wam jego nowy design.
  Podjęłam też jedną współpracę, z której jestem zadowolona, gdyż mobilizuje mnie do sięgnięcia po książki, po które normalnie bym nie sięgnęła.

   Mam nadzieję, że kolejny rok będzie równie udany, albo nawet jeszcze lepszy. Oby nie zabrakło mi weny do dalszego blogowania i recenzowania książek.

środa, 1 stycznia 2014

Podsumowanie i lektury grudnia

   Dziś przyszła pora, by podsumować literacko mijający miesiąc, podsumowanie roku wrzucę jutro, albo pojutrze. Grudzień był bogaty w książkowe zdobycze i przyzwoity pod względem ilości przeczytanych książek.
A w liczbach wygląda to tak: 

   Przeczytałam dokładnie 12 książek, z których osiem doczekało się recenzji, co w sumie dało: 2358 strony, czyli ok: 76 stron dziennie. Nie jest to zbyt imponujący wynik, ale najgorszym też bym go nie nazwała.
   W grudniu moja biblioteka wzbogaciła się o: 48 tytułów, cześć z nich już zdążyła opuścić moje progi, ale i tak jest ich bardzo dużo.

   A przechodząc do opinii:

   Młody samuraj Chris Bradford

   Nie urzekły mnie przygody młodego Anglika w kraju Kwitnącej Wiśni, o czym przekonać mogliście się z recenzji. Książka szuka nowego domku.

    Obligacje za milion dolarów Agatha Chrisie

   Kolejny zbiór opowiadań Królowej kryminału, wiele z nich można znaleźć w innych zbiorach wydawanych przez Wydawnictwo Dolnośląskie i choć miałam już z nimi styczność wcześniej i tak przeczytałam z wielką przyjemnością. Niezawodny Hercules Poirot z typowym dla siebie zaangażowaniem rozwiązuje rozmaite kryminalne przypadki, ratując swoich klientów z mniejszych, bądź większych oprecji.

   Sezon burz Andrzej Sapkowski

   Nie zawiodłam się na niej, tak bardzo, jak się tego spodziewałam. Odbiega poziomem od wcześniejszych przygód Geralta z Rivii, ale i tak uważam, że warta jest przeczytania.

    Ostatni bohater Terry Pratchett

   Cudowne ilustracje, które przeglądałam już nie wiem ile razy, to główna, ale nie jedyna zaleta tej książki, o czym poczytać możecie w recenzji


   Glizdawce Orson Scott Card

   Długo się przymierzałam do zrecenzowania tej powieści, ale nie dałam rady wyjść dalej niż za pierwszy akapit, w sumie nie wiem, czemu. Książka mi się podobała, choć nie była najlżejszą lekturą. Pozostało po niej pytanie o własną wolę i o to ile można, a ile trzeba poświęcić dla świata, a którym się żyje Gorąco polecam miłośnikom science fiction. oraz fanom autora.

   Szara dama Elizabeth Gaskell

   To jedyny ebook przeczytany w tym miesiącu. Zachwycona powieścią Żony i córki sięgnęłam po tę nowelkę. Jest to historia nieszczęśliwego małżeństwa opisana w liście matki do córki. Teoretycznie historia, jakich w dziewiętnastym wieku nie brakowało, jednak oddana została z wielkim wyczuciem. Napięcie budowane jest powoli i do samego końca nie można mieć pewności, jaki będzie finał tej historii i co było pierwotną przyczyną napisania listu. Pochłonęłam ją błyskawicznie i szczerze polecam miłośnikom XIX wieku.

Opowiem ci mamo, co robią mrówki Marcin Brykczyński 

  Pokochałam tę książkę od pierwszej chwili, gdy po nią sięgnęłam, Przecudne ilustracje sprawiają, że mogłaby istnieć również bez zawartych w niej tekstów. Więcej o niej znajdziecie tu.

    Tajemnice pachnidła Agata Wasilenko

   To pierwsza książka popularnonaukowa w dzisiejszym zestawieniu. Przeczytałam z niemałym zainteresowanie, dowiedziałam się z niej kilku ciekawych rzeczy, choć raczej nie zapadnie mi w pamieć. Odsyłam do recenzji. Książka znalazła już nowy domek, ja bym raczej do niej nie wróciła, typowa pozycja na jednorazową lekturę.

   Zosia z ulicy kociej Agnieszka Tyszko

   Była to przyjemna, nie za długa lektura. Wspominam ją miło, choć nie wyryła się w mojej pamięci. Trafiła w dobre ręce, w wieku znacznie bardziej odpowiednim na taką książkę, niż moje. Zainteresowanych odsyłam do recenzji.

   Nasza różna Europa Ludwik Stomma

   Kolejna popularnonaukowa pozycja w dzisiejszym zestawieniu. Niezmiernie ciekawa, choć nie podejmę się stwierdzenia na ile wiarygodna, jak źródło wiedzy historycznej. Jest interesującą opowieścią, o wielu różnych okolicznościach, kształtujących pierwszą Rzeczpospolitą. Również zrecenzowana.

   Kacperkowy pamiętnik Małgorzata Kudelska

   Nie jest to zła książka, ale nie jest też porywająca. Wierszyki sympatyczne, zabawne i prawie zawsze z jakimś morałem, jednak nie wzbudziły większych emocji. W porównaniu z klasyka poezji dziecięcej wypadają jednak dość słabo. Ilustracje barwne, nieco zbyt chaotyczne, w pewnym sensie oddają sposób, w jaki rysują przedszkolaki są w sumie miłe dla oka. Przedszkolakom mogę polecić, choć gdybym sama miała kupić jakąś książkę dla młodego czytelnika pewnie zdecydowałabym się na inną pozycję.

    Kati we Włoszech Astrid Lindgren

   Również zrecenzowana, pochłonęłam ją jednego dnia. Jest to ciepła i słodka, ale nie przesłodzona, opowieść, napisana w bardzo dobrym stylu. Konieczne muszę poszukać pozostałych odsłon przygód Kati.

   Jak widać był to bogaty i różnorodny miesiąc, choć z pewną przewagą literatury dziecięcej i młodzieżowej. Większość książek przeczytałam w  ramach współpracy, choć znalazłam też czas, by sięgnąć po swoje książki.