poniedziałek, 2 listopada 2020

Gniew Imperium

 


Autor: Brian McClellan

Cykl: Bogowie krwi i prochu. Tom II

Tytuł oryginału: Wrath of empire

Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Rok wydania: 2019


Przez pierwszy tom nowego cyklu Briana McClellana przeszłam jak burza. „Grzechy imperium” nie tylko zaskoczyły mnie bardzo bliskim związkiem z „Trylogią magów prochowych”, ale były też źródłem świetnej zabawy pozostawiającej apetyt na więcej. Po „Gniew imperium” sięgnęłam więc dość szybko po przeczytaniu poprzedniego tomu, bo chociaż rozgrywająca się w pierwszym tomie opowieść, jest w pewnym sensie zamknięta, to i wiadomym jest, że to jeszcze nie koniec.

„Bogowie krwi i prochu” to historia osnuta wokół boskich kamieni – starożytnych artefaktów, które można wykorzystać, by przywrócić do życia, bądź stworzyć nowego boga. Wrogie siły ścierają się, by tylko dostać w swoje ręce prastare artefakty. Pomiędzy nimi, działają główni bohaterowie powieści, których cel odbiega od tego, jaki przyjęli sobie Fantrastanie i Dynizyjczycy.

„Gniew imperium” jest bezpośrednią i ściśle powiązaną kontynuacją „Grzechów imperium” a biorąc pod uwagę, jak zakończona jest powieść, zdecydowanie najlepszym wyborem jest sięgnięcie po trylogię jako całość. Tym, bardziej, że wrażenie zamknięcia historii i domknięcia. wątków rozgrywających się w drugim tomie jest znacznie mniej wyraźne, niż po lekturze pierwszego. I choć z jednej strony kolejne epizody z życia Vlory, Bena i Michela w jakimś stopniu się zamykają, to są to bardzo otwarte zakończenia, będące w dużej mierze po prostu przejściem w kolejny etap.

Opowieść ponownie toczy się równolegle w trzech wątkach, choć tym razem od początku zdajemy sobie sprawę z powiązań między nimi. Poznajemy znacznie lepiej Vlorę, której coraz bardziej ciąży ciężar dowodzenia innymi. Powoli mamy okazję wgryźć się w szaleństwo Bena Styke’a i to jak obecność Celine wpływa na pułkownika Szalonych Lansjerów. Również coraz głębiej zanurzmy się w meandry psychiki Michela, który od początku jest z nich najbardziej skomplikowaną postacią. Na pierwszym planie w zasadzie nie uświadczymy nowych bohaterów, tych na kolejnych planach też nie ma zbyt wielu. Jednak znacznie więcej miejsca poświęcono tu Ka Poel oraz Tanielowi, poznajemy tajemniczą przeszłość pierwszej i motywy przyświecające drugiemu z nich. 

Tym co jest najciekawsze w „Gniewie imperium”, to opowieść o najeźdźcach i przedstawienie ich nie tylko w złym świetle – jako tych, którzy przyjechali by przeprowadzić inwazję, ale też jako wysoko rozwinięty naród. Poznajemy organizację życia Dynizyjczyków, skupionych wokół Domów, dowiadujemy się o ich słabościach, tych narodowych i tych jak najbardziej indywidualnych dotyczących poszczególnych postaci. Mamy okazję zagłębić się, choć póki co niezbyt głęboko, w przedziwne więzy jakie rodzi między nimi magia krwi Kościanych Oczu. Jest to zdecydowanie coś nowego i świeżego, świadczącego o tym, że potencjał wykreowanego przez Briana McClellana świata jeszcze się nie wyczerpał.

Powieść czyta się wyśmienicie. Jest napisana przystępnym, bogatym językiem idealnie oddającym nastroje rozgrywających się wydarzeń. Dynamika bitw i starć, wyraźnie wyczuwalna presja czasu i irytacji bohaterów, gdy pomimo wszelkich starań muszą czekać i nic się nie zmienia. Nie brakuje tu również nagłych zwrotów akcji, z których jedynie jeden był naprawdę zaskakujący i można było odnieść wrażenie, że pojawił się znikąd. Nie wątpię, że dalsze szczegóły zostaną wyjaśnione później, niemniej jednak zrodził on pewien niedosyt.

„Gniew imperium” to świetnie napisany drugi tom serii. Zawiera wszystko, co zawierać powinien: kolejne elementy przedstawionego świata, kilkoro nowych postaci, które zbliżają się do pierwszego i drugiego planu, oraz dobrze rozwijającą się intrygę, budzącą ogromny apetyt na poznanie jej finału. To również książka, od której niezwykle ciężko się oderwać, tak że przeczytanie tych niecałych ośmiuset stron mija zaskakująco szybko.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcam do komentowania, choć lojalnie ostrzegam, że komentarze poniżej pewnego poziomu nie zostaną opublikowane.