czwartek, 26 listopada 2020

Krew Imperium

 


Autor: Brian McClellan
Cykl: Bogowie krwi i prochu. Tom III
Tytuł oryginału: Blood of empire
Tłumaczenie: Dominika Repeczko
Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok wydania: 2020

Po niezmiernie wciągającej lekturze dwóch pierwszych tomów trylogii „Bogów krwi i prochu” z wielką niecierpliwością wypatrywałam premiery ostatniej, zwieńczającej historię części. „Krew Imperium” nie rozczarowuje, jest dokładnie tym, czego można oczekiwać po zwieńczeniu serii. Nowe postacie, nowe wydarzenia i w pełni oczekiwany finał, dokładnie taki, jakiego można się było spodziewać – z rozmachem.

Tym, co od początku mnie urzekło w prozie Briana McClellana jest jego -odrobinę może już niedzisiejszy sposób pisania. Bo z jednej strony mamy wartką akcję, sporą grupę bohaterów i niemałe tempo akcji – co jest aż znamienne dla współcześnie pisanej fantastyki. Z drugiej zaś, jego świat jest mocno dopracowany, co przywodzi raczej na myśl książki wydawane te trzydzieści lat temu. Znajdziemy tu więc bogatą mitologię, z uwzględnieniem rozmaitych narodów zamieszkujących przedstawione lądy, a przynajmniej tych, których dotyczy opisywana akcja powieści. Zbiór map dołączonych do każdego z tomów znacząco ułatwia rozeznanie się w przedstawionej geografii, co w połączeniu z opisem politycznej sytuacji zaprezentowanych krajów daje czytelnikowi naprawdę dobry i wnikliwy obraz przedstawionego świata.

Bohaterowie wykreowani przez autora są równie interesujący, co świat jaki zamieszkują. Ponownie narracja skupia się wokół trójki z nich: Michela Brevisa, Vlory oraz Bena Styke’a.  Jednak oprócz nich, na pierwszy plan wysuwają się inni. Szpiegowi pochodzącemu z narodu Palo towarzyszy Ichtracia – wnuczka wielkiego Ka, będącego głównym antagonistą. Obok Bena Styke’a pojawia się dynizyjski szlachcic – Etzi, brat poznanego już wcześniej Orza, będący przewodnikiem Szalonego Lansjera po Dynizie. Vlorze zaś towarzyszy jej przyrodni brat – Borbador, który wprawdzie przewijał się przez poprzednie opowieści o Adro, jednak dopiero tu możemy mu się lepiej przyjrzeć. 

Nowi bohaterowie oprócz tego, że mają do opowiedzenia własne historie, służą też nieco, za przewodników dla Vlory, Brevisa i Styke’a. Każde z nich musi odnaleźć się w nowej sytuacji. Vlora po samobójczej szarży wieńczącej drugi tom, powoli dochodzi do siebie, jednocześnie uświadamiając sobie, że straciła znacznie więcej niż zdrowie. Styke – najemnik na zupełnie obcym kontynencie, który zamiast być dzikim, okazał się wysokorozwinięty i gęsto zaludniony musi powściągnąć swą impulsywność i zdać się na działania innych, co jest dla niego wyjątkowo trudną lekcją. W końcu Michel, szpieg doskonały, nierozpoznawalny człowiek cień, po powrocie do Ognistej Jamy w Landfall, staje się rozpoznawalny i nie może liczyć na to, że ponownie ukryje się w cieniu.

Jak można się było spodziewać po lekturze „Grzechów Imperium” i „Gniewu Imperium” fabuła kończącej cykl powieści również oscyluje wokół kamieni bogów. Jest to starcie między Ka Sedialem, który pragnie je wykorzystać, by zaspokoić swoją żądzę władzy, a tymi co chcą mu się przeciwstawić, z Tanielem Dwa Strzały w roli reżysera wydarzeń. To właśnie główny bohater „Trylogii magów prochowych” w jakimś sensie kreuje wydarzenia, rozdając protagonistom zadania i wysyłając ich w miejsca, w których powinni się znaleźć. To sprawia, że choć on sam, pojawia się w powieści raptem dwukrotnie, na samym początku i przy końcu, to jednak pozostaje tym, który realnie wpłynął na rozgrywające się wydarzenia.

Powieść czyta się wyśmienicie. Przez tych blisko osiemset stron mknie się szybko i przyjemnie. Język jest bardzo przystępny, bogaty i plastyczny. Wartkie tempo akcji nie stało się zamiennikiem sensownie budowanej i skonstruowanej fabuły. Ta jest przemyślana i opracowana w szczegółach, w związku z tym w trakcie lektury wiemy dokąd zmierza i przewidujemy jaki może być jej finał. Nie umniejsza to w żaden sposób przyjemności z poznawania jak do końcowego starcia dochodzi oraz, czym ono się tak naprawdę okazało.

„Krew Imperium” to świetne zwieńczenie serii, które idealnie podsumowuje to, co działo się w poprzednich tomach. Zdecydowanie lepiej jest sięgnąć po wszystkie trzy naraz, gdyż autor uniknął w trzecim tomie, krótkiego streszczenia poprzednich wydarzeń. Zostajemy wrzuceni dokładnie w to miejsce, w którym akcja „Gniewu Imperium” się zakończyła. Brian McClellan po raz kolejny udowadnia, że jego  pióro jest bardzo przyjemne, a pomysły wystarczająco świeże, by zainteresować oraz wystarczająco klasyczne, by skusić miłośników dobrze przemyślanej i dopracowanej fantastyki.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcam do komentowania, choć lojalnie ostrzegam, że komentarze poniżej pewnego poziomu nie zostaną opublikowane.