wtorek, 18 kwietnia 2017

Dolina Białej Wody

Autor: Piotr Narwaniec
Wydawnictwo: Bezdroża
Rok wydania: 2017

   Lubię czasem sięgnąć po książkę, która teoretycznie leży całkowicie poza moimi zainteresowaniami. Pozwala to na poszerzenie horyzontów i poznanie czegoś zupełnie nowego. Niekiedy trafiam na dzieło, które mnie oczaruje zupełnie, czasem trafi się niewypał, albo po prostu książka nie przeznaczona dla mnie. Tak sięgnęłam po „Dolinę Białej Wody” Piotra Narwańca i po lekturze wiem jedno, zdecydowanie nie była to książka dla mnie.

   Po opisie spodziewałam się wspomnień związanych ze wspinaczką skałkową, co przywiodło mi na myśl książkę „Przeżyłem, więc wiem” Ryszarda Szafirskiego. Skojarzenie okazało się jak najbardziej błędne. Z jednej strony zupełnie inną skalą należałoby ocenić wspinaczkowe wyczyny autora oraz wspomnianego himalaisty, z drugiej zaś nie znajdziemy tu typowych wyprawowych wspominek.

   Osią wokół której oscylują przytoczone wspomnienia autora jest defekacja. Poznajemy kilka historii, w których ta czynność fizjologiczna jest na pierwszym miejscu. W każdej z nich pojawiają się liczne postacie, dla osób zainteresowanych wspinaczką z pewnością nie anonimowe. Dla mnie były jedynie kolejnymi, pojawiającymi się nazwiskami a ich przedstawienie jest na tyle symboliczne, że nie tylko trudno się zorientować kim są, ale i jacy są. 

   Kolejnym ważnym elementem w książce, są filozoficzne rozważania autora, również nie pozbawione fekalnego zapaszku. Autor przekazuje swój światopogląd i to jak do niego doszedł kolejno odrzucając inne, bardziej oczywiste i popularniejsze w społeczeństwie i światku wspinaczy skałkowych. Z noty biograficznej Piotra Narwańca możemy wyczytać, że jest on autorem wielu oryginalnych tras i podejść wspinaczkowych. Przedstawiając w niniejszej książce swoją filozofię życia i spojrzenie na wspinaczkę skałkową, jesteśmy w stanie zrozumieć jego motywację, której skutkiem było wytyczenie nowych szlaków.

   Z kart książki wyłania się dość wyraźny obraz autora, który wręcz z ekshibicjonistyczną przyjemnością nie szczędzi nam najintymniejszych szczegółów swojego światopoglądu, a przynajmniej tej jego części związanej z górami. W jego słowach wyraźnie rozbrzmiewa konflikt z tradycyjnym spojrzeniem na wspinaczkę, jego zdaniem zbyt ugrzecznionym i uduchowionym. Dla Piotra Narwańca wszystko jest znacznie prostsze, wręcz prozaiczne, a najważniejszym przed próbą wspięcia się gdziekolwiek jest wypróżnienie się. Ze słów autora wyłania się buntownik protestujący przeciwko otaczającej wspinaczkową brać hipokryzji, która niepotrzebnie ugrzecznia język i pomija milczeniem niektóre kwestie.

  Książka napisana jest dość prostym, czasem wulgarnym językiem, a sprowadzenie wspinaczkowych wspominek do opisów defekacji budzi lekkie zażenowanie podczas lektury. Nie jest łatwo połapać się w filozoficznych rozważaniach autora, gdyż trudno odkryć do czego tak naprawdę się sprowadzają, co również nie ułatwia odbioru książki.

   Zdecydowanie jest to pozycja przeznaczona dla miłośników i amatorów sportów górskich. Czytelnik, któremu nazwiska wspomnianych postaci nie mówią absolutnie nic, może poczuć się zdezorientowany. Nie znajdziemy tu dogłębnych wyjaśnień, ani szczegółowych charakterystyk, przez co wiele z wywodów autora może wydać się wyrwana z kontekstu. Spodziewałam się zupełnie innej lektury i choć nie mogę stwierdzić, że żałuję czasu jaki jej poświęciłam, to jednak niewiele udało mi się z niej wynieść a tematyka wspinaczki skałkowej pozostaje mi niemal tak samo obca, jak przed sięgnięciem po tę książkę.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcam do komentowania, choć lojalnie ostrzegam, że komentarze poniżej pewnego poziomu nie zostaną opublikowane.