Autor: Luiza Dobrzyńska
Rok wydania: 2013
Wydawnictwo: Białe Pióro
Stron: 314
Nie jestem wielką fanką
literatury fantastyczno-naukowej, na swoim koncie mam w zasadzie
tylko „Diunę” Franka Herberta i wiele powieści Orsona Scotta
Carda. Ta pierwsza mnie nie porwała, proza drugiego pisarza, z „Grą
Endera” na czele, całkowicie mnie urzekła. Po książkę Luizy
Dobrzyńskiej sięgnęłam ze sporymi oczekiwaniami i ogromną ciekawością, niestety nieco
się zawiodłam.
Grupa kolonistów ląduje
na planecie Patris, na której mają zamiar stworzyć od zera
zupełnie nową cywilizację, nie popełniając błędów, jakie
miały miejsce na Ziemi. Zaopatrzeni w najnowsze zdobycze
technologiczne, powoli aklimatyzują się w nowym świecie. Pionierzy buduje specjalne osiedle, gdzie mieszkać będzie
starannie wyselekcjonowana genetycznie populacja ludzi. Jednak
pozornie gościnna planeta niejednokrotnie zaskakuje przybyszy i
sprawia im nie lada kłopoty.
Świat Patris jest bardzo
intrygujący, widać, że autorka miała pomysł na stworzenie flory
i fauny zupełnie odmiennej od ziemskiej, jednak na tyle bliskiej, że
nie czuło się zbytniego oderwania od znanej nam fizyki, czy chemii.
Natomiast bardzo poważną, w moim mniemaniu wadą, była
przebijająca się gdzieniegdzie ignorancja autorki w kwestii nauk
ścisłych. Z jednej strony wykreowała nowe materiały i zaznaczyła
rozwój technologiczny, jaki miał miejsce na Ziemi, jednak po
drugiej stronie wychodziły absurdalne błędy rzeczowe w samych
podstawach. Strasznie mnie to irytowało i zepsuło nieco przyjemność
obcowania z książką.
Przerażająca wizją
było społeczeństwo idealnie dobierane pod względem genetycznym.
Na Ziemi zarodki, które nie wykazywały odpowiednich cech genotypowych,
poddawano eutanazji, a ludziom, którzy mogli być w jakikolwiek
sposób nosicielami nieodpowiednich genów zakazywano się rozmnażać.
Taka wizja mocno mną wstrząsnęła, zdawała się być totalnie
wyprana z humanizmu, wszystko zostało ubrane w ideały czystości i
doskonałości istoty ludzkiej. Na Patris koloniści musieli nieco
zmienić swoje spojrzenie na eugenikę, jednak tego, jakie wnioski
wyciągnęli możemy się jedynie domyślać.
Opowieść poznajemy z
perspektywy kronikarki wyprawy Estrelli Solis. Młodej kobiety,
której podstawowym zadaniem, po za nauczaniem, jest spisywanie losów
kolonizacji. Dzięki temu jest zawsze w centrum wydarzeń i
przedstawia czytelnikowi pełny obraz tego, co się dzieje na Patris.
Jest wrażliwą kobietą, tak zwaną „zerówką” z blokadą
rozrodczą, przez co nie stanowi dla nikogo materiału na partnerkę
i szuka pocieszenie u Towarzysza, androida całkowicie oddanego swej
Dominie. Etta tęskni za miłością i mimo ciągłej obecności
Raula czuje się samotna oraz spragniona ludzkiego przyjaciela i
kochanka. Wydała mi się całkiem zwyczajną osobą, na tyle nijaką,
że ciężko było mi się do niej przywiązać. Pozostali
bohaterowie książki też mnie nie oczarowali, choć podobało mi
się, że w większości przypadków były to zwyczajne osoby, które
każdy z nas na co dzień może spotkać.
Książkę czyta się
przyjemnie, chociaż nie porywa. Fabuła toczy się leniwie, a
poznawanie nowego świata pozbawione jest, jakże zrozumiałego w
takim wypadku, dreszczyku emocji i niecierpliwości. Odniosłam też
wrażenie, dość nieumiejętnego budowania nastroju grozy, zabrakło
mi klimatu, pewności zagrożenia, choć z drugiej strony wiedziałam,
że akcja właśnie ku temu zmierza. Opowieść nie zaskoczyła mnie
prawie niczym,wszystko działo się zgodnie z góry wytyczonym
schematem, ta powieść po prostu musiała tak wyglądać. Gdyby
chociaż miejscami budziła emocje, lektura byłaby dużo przyjemniejsza.
Nie mogę stwierdzić, by
była to zła książka, przewija się w niej trochę moralnych
dylematów, które nieraz zmuszają do pomyślenia. Jednak stanowczo
zabrakło mi w niej czegoś porywającego, co sprawiłoby, że od
lektury nie można by się oderwać, by każdej nowej strony
wypatrywałabym z niecierpliwością. Powieść można przeczytać,
choćby po to, by zobaczyć, jak w literaturze Sci-Fi radzi sobie
polska pisarka, wszak w nie ma na tym polu zbyt wielkiej konkurencji.
Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.
Polecam Zajdla i "Całą prawdę o planecie Ksi", zresztą każde inne jego dzieło też... Tematyka jest nawet na jakiś sposób podobna, ale też, wnioskuję po tej recenzji, wyraźnie inna. I na ile moja anaukowość mi mówi, raczej niesprzeczna z nauką. No, pominąwszy kosmopodróże :)
OdpowiedzUsuńCo do powyższej książki - nie czytałam, choć jestem ciekawa. Ta recenzja trochę osłabia tą ciekawość... Jakich to błędów z nauk ścisłych się nie ustrzegła autorka?
Ania (ta-od-Magnusa)
Musiałabym poszukać konkretów, ale odniosłam wrażenia, że z jednej strony starała się poszukać informacji, z drugiej poległa na rzeczach bardziej oczywistych. Czy chodziło o fale elektromagnetyczne, czy o syntezę nitrogliceryny, zdarzyły się takie "perełki" :)
Usuń