Autor: Halina Grudziecka
Wydawnictwo: Nowy Świat
Rok wydania: 2014
Stron: 472
Gdy sięgamy po książkę,
o której nie mamy zielonego pojęcia możemy trafić na pozycję,
która nas oczaruje. Dzięki takim spontanicznym decyzjom poznałam
kilkoro wyśmienitych autorów. Z drugiej zaś strony zawsze istnieje
ryzyko, że dostaniemy w nasze ręce rzecz absolutnie nie wartą
przeczytania, książkę, której szkoda poświęcać czas, gdyż można by go znacznie lepiej spożytkować przy dobrej lekturze. Gdy
możemy z czystym sercem takie, wątpliwej jakości, literackie
dzieło cisnąć w kąt, nie ma problemu, gorzej, jeżeli
zobowiązaliśmy się do recenzji, wtedy pozostaje zacisnąć zęby i
czytać dalej.
Powieść Haliny
Grudzieckiej skusiła mnie miłą dla oka okładką oraz smoczą
tematyką. Jedno trzeba autorce przyznać, przyłożyła się do
wykreowania świata. Na końcu książki znajdziemy opisy krain,
wierzeń, obyczajów i wszelkich innych podstaw stworzonego przez
nią uniwersum, które choć nie jest bardzo oryginalne, ma swój
urok. W książkę zostały wplecione elementy narracyjne, mające
symulować, że całość jest opowieścią bajarza, prezentują one
zasady, złote myśli i inne „prawdy objawione”, niestety ujęte
zostały w taki sposób, że tylko mnie irytowały.
Fabuła powieści nie
zaskakuje i nie porywa. Szesarz, smok, który w wyniku przypadku
stał się wyrzutkiem zostaje wyznaczony przez króla smoków, do
spełnienia misji, nagrodą za wykonanie zadania ma być powrót do
smoczego społeczeństwa. By osiągnąć cel musi zrobić najbardziej
upokarzającą rzecz z możliwych, zmienić się w człowieka i
podróżować w towarzystwie ludzi. Poznaje Czarnego Orła, człowieka
z orlą głową, nawróconego rabusia Karola, oraz Dschaka wzorowego
najemnika, którzy staja się jego towarzyszami. W tle rozgrywa się dynastyczny spór na tronie
Punrawihru, jednak jest to wątek, który umiera śmiercią naturalną
i nie ma swojego zakończenia.
Bohaterowie powieści są
dość jednoznaczni i płytcy, ciężko znaleźć w nich jakąś
głębię, a gdy już mamy okazję poczytać wtrącenia dotyczące
ich wewnętrznych rozterek, to są one sformułowane w identyczny
sposób, niezależnie z kim mamy w danej chwili do czynienia. Ponadto
znalazłam tu pewien brak konsekwencji w kreacji Artego, czyli
przemienionego Szesarza. Zaraz po zmianie kształtu był obolały i
półprzytomny, co nie przeszkodziło mu w wymyśleniu dość
rozbudowanego kłamstwa bez najmniejszego zastanowienia. Smoczy
geniusz, czy raczej wymóg chwili?
Jednak urwane wątki i
nijacy bohaterowie to nie jedyne wady tej powieści. Kolejną z nich
jest nadmierne rozbudowanie, rozwleczenie akcji w czasie.
Przeplecenie wydarzeń pseudofilozoficznymi wstawkami i rozważaniami
z pogranicza wykreowanej teologii. Lubię rozbudowane powieści, ale
muszą być naprawdę dobrze napisane, by nie nudzić czytelnika.
Zakończenie głównego wątku, jest moim zdaniem, stanowczo zbyt
przekombinowane, niepotrzebnie rozbudowane, tak jakby zabrakło
pomysłu na epilog w dobrym stylu. Książka mogłaby być spokojnie
o połowę krótsza, nie straciłaby na tym zbyt wiele.
Zdecydowanie
najgorsze w tej książce jest przede wszystkim to, że została
koszmarnie napisana. Styl przywodzi na myśl wypracowania pisane
przez uczniów podstawówki. Króciutkie zdania, wiele z nich
zakończonych na „się”, oraz częste błędy w odmianie zaimków,
łącznie z błędnym określeniem osoby, której dotyczą,
sprawiają, że każda kolejna strona to droga przez mękę.
Stylistyka dłuższych zdań połączona z dość luźnym podejściem
do interpunkcji sprawia, że wiele wypowiedzi jest zupełnie
niezrozumiała. Odniosłam wrażenie, że książkę szeroki łukiem
ominęła korekta, a nawet jakakolwiek autokorekta. Czytając tę
powieść czułam się, jakbym dostała w ręce bardzo surowy
maszynopis.
Na okrasę w książkę
wplecione zostały ilustracje, nazwane szumnie minimalistycznymi. Są
one po prostu brzydkie, sprawiają wrażenie rysowanych na szybko w
paintcie. Niekształtne postacie i zaburzone proporcje sprawiały, że
zamiast odprężyć się przy rysunkach, czułam tylko jeszcze
większe zniechęcenie do książki, gdy trafiłam na któryś z nich.
Ciężko mi znaleźć w
tej książce cokolwiek na jej obronę. Była to zdecydowanie
najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się czytać i żeby
być szczerą muszę ostrzec każdego, kto kiedykolwiek rozważał
sięgnięcie po nią. Może gdyby doczekała się gruntownej korekty,
to wtedy można by się cieszyć lekturą, gdyż jakiś potencjał
w sobie ma, póki co jednak jest to po prostu niestrawne i żałuję
każdej minuty, którą jej poświęciłam.
Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.
W takim razie będę omijał. Zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńTeż bym chciała omijać "Artego" szerokim łukiem, ale niestety nie mam takiego wyboru. Dziękuję za tak pracochłonną, rzetelną i wnikliwą recenzję :) Co prawda jest miażdżąca, ale nie mogę nie docenić jej szczerości i wartości krytycznych uwag. Dla masochistów dalsza część "Próba słońca" na https://faemne.blogspot.com. Nie publikuję już w wydawnictwach. Spamuję więc wszędzie, gdzie znajdę coś o "Artem". Zwłaszcza, gdy widzę, że ktoś zadał sobie trud i go uważnie przeczytał.
OdpowiedzUsuńW "Próbie słońca" powinno być mniej literówek. Przynajmniej mam taką nadzieję :) Publikuję w odcinkach więc jeszcze nie wrzuciłam ilustracji, ale są kolorowe i bardziej dopracowane graficznie. Poprzednie zajmowały mi 8 godzin, bo rysowałam je piórem na szybie po konturze i skanowałam. Teraz trwa to dwa razy dłużej, bo maluję je akwarelami i obrabiam na komputerze. Jakości innych elementów książki oczywiście nie jestem w stanie ocenić. Subiektywnie mogę powiedzieć, że od ponad czterech lat jestem uzależniona od tej historii i nie mogę się powstrzymać, by nie rozbudowywać jeszcze bardziej jej wątków. Autorka.