Już wcześniej myślałam, by mą kryminalną opowiastkę jakoś rozwinąć, w tym celu postanowiłam nakreślić tło akcji oraz wykreować głównego bohatera. Pracy przede mną jeszcze sporo, by całość nadawała się do jakiejkolwiek publikacji. Póki co liczę gorąco na wszelkie uwagi i opinie, które pozwolą mi dopracować całą opowiastkę, której zarys gdzieś mi się majaczy.
Koń wdrapał się
na szczyt wzgórza. Jeździec zatrzymał się na chwilę i podziwiał okolicę. Był
wysoki i szczupły, spod mocno już używanego kapelusza wychylały się kosmyki
pszenicznej barwy włosów. Był młody, na twarzy nie widać było jeszcze
zarostu. Odziany był skromnie, w zniszczony podróżny płaszcz nieokreślonej
barwy oraz w mocno już wysłużone nogawice. Jego buty, choć dobrej jakości
pokryła patyna kurzu. Wyraźnie było widać, że jego przyodziewek choć dobrej
jakości, lata świetności miał już dawno za sobą. Do siodła miał przytroczoną
sakwę, z której wystawała rękojeść miecza. Musiał być więc szlachcicem, albo
rzezimieszkiem. Choć ci drudzy nie włóczyli by się w środku dnia po głównym
gościńcu.
Przed
jego szarymi oczami młodzieńca roztoczyła się panorama Canteloup. Od strony
wschodniej Wewnętrzne Morze roztaczało swe sino bure wody, łącząc się z mulistą
deltą rzeki Loup. Nawet z tak wielkiej odległości widać było, że dzielnica
portowa tętniła życiem. W porcie stało kilkanaście wielkich dalekomorskich
okrętów oraz kilkadziesiąt mniejszych jednostek. Nad portem górowała
olbrzymia cytadela, szaro siny gmach rzucał cień na całe podgrodzie. Dalej
widać było wieżę, musiała być to słynna wieża magów, gdyż tylko oni byli zdolni
zbudować budynek sięgający chmur. Podobno na nauki przybywali tu młodzi magowie
z całego cesarstwa. Dalej w kierunku zachodnim rozciągały się lepsze dzielnice,
wśród których nawet z tej odległości wyraźnie odznaczał się pałac książęcy.
Canteloup było wyjątkowe w całym cesarstwie. Miasto razem z okolicznymi polami,
łąkami i lasami tworzyło księstwo, najmniejsze w całym cesarstwie. Wielki
Książę tych ziem był, co było wyjątkowe, wybierany przez zgromadzenie, w
którego skład wchodziła miejscowa arystokracja i magowie.
Jeździec
pogonił konia ostrogami i zjechał na połać spalonej ziemi, rozciągającą się od
winnic na północnych wzgórzach, aż po wschodnie wybrzeże. Nie rosło tu nic od
ponad trzystu lat, przypominała klepisko w chłopskiej chacie. Magowie stoczyli
tu ogromną bitwę, ogień strumieniami lał się nieba a błyskawice szalały. Mało
kto pamiętał, o co im poszło, zapewne o władzę. Faktem pozostaje to, że od
tamtej pory tylko wieża z Canteloup przyjmuje uczniów. Niegdyś istniały ponoć
inne szkoły magii, lecz ich nazwy dawno zostały zapomniane. Magia była jedną z
potęg Canteloup.
Przy bramie
przybysza zatrzymał go strażnik żądający myta.
- Cztery pensy
za wjazd!
- A czemuż tak
drogo? - zapytał przyjezdny.
- Jak drogo?
Jak zwykle trzy za zbrojnego i jeden za konia- odrzekł strażnik
bramy wskazując na głownię miecza. – gdybyś nie miał miecza, to co innego, ale
rozkaz, to rozkaz.
- Dobrze,
dobrze, masz tu piątkę. Powiedz mi jeszcze dobry człowieku, gdzie znajdę
głównego śledczego?
- Widzisz
cytadelę w porcie, to jest biuro morskie, pomiędzy nim, a wieżą magów
znajdziesz niewielki budynek z czerwonej cegły, tam jest główny inspektorat
Canteloup. Wiedz jednak, że główny inspektor Szarmaff, jest już bardzo stary,
jego obowiązki przejął Tromdir, naczelnik straży.
- A
możesz polecić mi jakąś gospodę?
- Może Pod
ryczącym bykiem, w północnej części dzielnicy portowej, tania i przyzwoita.
Nikt cię nie obrabuje w nocy, pluskiew dosyć mało, a piwo przednie.
- Dzięki ci
dobry człowieku. Niech bogowie ci sprzyjają.
- I tobie
podróżniku.
…
Obdrapany
szyld, z czymś co miało wyglądać na byka, wisiał na jednym z dwóch łańcuchów.
Drugi łańcuch oderwany od szyldu stukał w ścianę gospody. Woń ryb z portu
mieszała się z odorem starej i świeżej krwi z niedalekiej rzeźni. Młodzieniec
wszedł przez rozchybotane drzwi. W nozdrza uderzył go zapach zatęchłego potu,
piwa i gulaszu. Gdy wzrok przyzwyczaił się do panującego półmroku zobaczył
kilka porządnych ław i stołów, podłogę przysypaną dość świeżą słomą i
karczmarza stojącego za ladą. Jego wygląd zdecydowanie kłócił się z funkcją,
którą sprawował, był chudy, wręcz żylasty, przygarbiony i niski. Zupełnie nie
przypominał znanych młodzieńcowi oberżystów. Karczma o tej porze była pusta,
tylko w kącie siedział drobny staruszek w bardzo nieświeżej sukmanie, zajmujący
się dłubaniem w misce z kaszą.
-
Znajdzie się pokój i miejsce w stajni dla konia? – zapytał
-
Może – rzekł garbus mierząc przybysza surowym spojrzeniem – ale płatne z góry,
pół pensa za ciebie i dziesięć miedziaków za konia. - zastrzegł widząc jego
sponiewierany przyodziewek.
-
Dobra, niech będzie, dostaniesz dwa pensy, tylko przyszykuj mi jeszcze balię z
gorącą wodą, a póki co podaj mi tego gulaszu, który tak aromatycznie pachnie.
-
Spocznij więc panie, a żonka zaraz poda strawę – zmienił front oberżysta,
widząc, że przybysz nie zamierza oszczędzać. – Kalia! Podaj gościowi posiłek i
pogoń Marcię, niech przyszykuje mu kąpiel. – Z kuchni wyłoniła się potężna
kobieta wycierając ręce w zaskakująco czysty fartuch. Za nią przemknęła młoda
dziewczyna, o pięknych kształtach i dość pospolitym obliczu.
-
Panie, jak już nasycisz głód zapraszam na górę, do twojego pokoju, już idę
grzać wodę na kąpiel – rzekła dziewka, mrugając znacząco na widok przystojnego młodzieńca.
- Kalia! Podaj
panu posiłek, ale wiesz, z tego lepszego kociołka- zaordynował karczmarz. Jego
żona z zaskakującą przy jej tuszy gracją zniknęła w kuchni, by po chwili
wyłonić się z parującą miską w jednej i bochenkiem chleba w drugiej dłoni. Oberżysta
tym czasem przyniósł dzban z piwem, za który przybysz łapczywie się zabrał,
spłukując posmak kurzu w ustach. Zastanawiając się przy okazji, że nie ważne,
czy to wieś czy miasto, zawsze jest jakiś lepszy kociołek.
- To złe miasto
– wysyczał staruszek, który na widok piwa nie wiadomo kiedy zbliżył się do
młodzieńca. – Tu umierają dzieci, a miasto, gdzie dzieci giną, a władza umywa
ręce jest złym miastem.
- Zamilcz
Kanstei! Nie strasz gościa- obrugał go oberżysta i odprowadził z powrotem do
ciemnego kąta - Wybacz panie, nie będzie ci już przeszkadzał.
-
Nie szkodzi, powiedz mi tylko, o jakich dzieciach on mówił?
-
Ot widzisz panie, od jakiegoś roku giną dzieci, dokładniej dziewuszki, takie,
którym niewiele brakuje do bycia panną. Czasem mają jedenaście, czasem więcej
lat, znajdują je potem okaleczone.
- A straż co na
to? – zapytał podróżny przeżuwając kawałki mięsa.
- Powiesili już
trzech morderców, ale dzieci giną nadal. Ot, wczoraj zaginęła najstarsza córka
mistrza drzewnego cechu. Jak go znam nie popuści, dopóki nie pomści córki. Cóż,
takie czasy, że lepiej córek nie mieć.
- A książę?
Zrobił cos w tej sprawie?
- Ech widać
panie, żeś z daleka, toć u nas dopiero co mianowano księcia. Po śmierci starego
Anfiego trzy lata temu, różni chcieli wdrapać się na jego pozłacany stolec. Co
chwilę wybuchały jakieś zamieszki, na szczęście to tylko arystokraci mordowali
się nawzajem, a jeśli o mnie chodzi, to im ich mniej, tym lepiej. W końcu
jakieś dwa tygodnie temu wybrali na Wielkiego Księcia Argona, z rodu Nathaniel,
widocznie on opłacił większość miejskiej rady, ponadto jego stryj jest
arcymagiem więc i Wieża go poparła.
- A powiedz mi
coś o głównym inspektorze Szarmaffie? Mam sprawę do niego.
- Nie wiem, czy
coś zdziałasz. Szarmaff, ledwo żyje, zapadł w jakiś letarg, jak już
odzyska przytomność, to ma problem by poznać własną żonę i dziatki.
Mawiają, że oszalał. Medycy co i rusz upuszczają mu krwi, czy poją jakimiś
wywarami, ale nic nie pomaga. Aż trudno uwierzyć, że tak zmarniał, bo pamiętam,
że był kiedyś wielkim człowiekiem. Ale cóż, taki nasz los, śmierć nikogo nie
minie, mam tylko nadzieję, że jak moja kolej przyjdzie, to nie będę tak leżał
we własnym gównie, krzycząc na wszystkich, którzy chcą mi pomóc.
- Dzięki za
wieści karczmarzu. – rzekł młodzieniec wstając od stołu – przyślij mi jeszcze
dzban tego piwa na górę, jest naprawdę wyborne.
-
Już się robi, panie.
…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcam do komentowania, choć lojalnie ostrzegam, że komentarze poniżej pewnego poziomu nie zostaną opublikowane.