Tytuł oryginalny: Меч Без Имени
Tłumacz: Ewa Skórska
Rok wydania: 2004
Wydawnictwo: Amber
Stron: 208
Andriej Bielanin jest znanym rosyjskim pisarzem, który z maestrią wplata współczesnych bohaterów w fantastyczne światy. Do nas zza wschodniej granicy dotarły raptem cztery jego powieści, z których dwie są początkami kilkutomowych cykli. Dla mnie było to trzecie spotkanie z tym autorem, którego zdążyłam polubić na tyle, by w ciemno sięgać po jego książki. Miecz bez imienia ma dwie kontynuacje, które nie dotarły jeszcze w nasze ojczyste progi.
Za co więc lubię tego autora? Chyba najbardziej do gustu przypadł mi jego niebanalny, do krwi słowiański humor. Zwroty akcji często są tak absurdalne, że prowokowały niczym niepowstrzymywane salwy śmiechu. Wspomnę choćby Błękitne Hieny, czy zadymkę w Cichej Przystani. Do całej książki można podejść z wielkim przymrużeniem oka, gdyż stanowi swego rodzaju satyrę na klasyczne heroic fantasy.
Kolejną zaletą są przesympatyczni bohaterowie, z którymi nie sposób się nudzić. Mają dość jasno określone charaktery, co sprawia, że nie są w stanie zaskoczyć czytelnika. Jednak często są skomponowani w dość prześmiewczy sposób, jak chociażby księżniczka Liona, stanowczo odbiegająca od schematu, czy rycerz Jean Baptiste Claude Chardin le Boulle de Guerre, którego cechuje ogromne tchórzostwo.
Fabuła, niczym w klasycznej fantasy oscyluje wokół ratowania świata prze wielkim złem. Zło czai się w postaci Riesenkampfa (ogromnej walki), któremu marzy się dominacja nad światem. A sprzeciwia mu się Lord Osiernica, dla rodziny Andriej, który do fantastycznego świata przeniósł się przez przypadek, a nawet przez pomyłkę. Znów klasyczne rozwiązanie, by wrócić do domu, musi pokonać zło. Po licznych przygodach, starciach i spotkaniach z przeróżnymi stworami w końcu udaje mu się wrócić do swego świata. Książkę kończy postscriptum, które sugeruje obecność kolejnego tomu. Czy się na niego kiedyś doczekam, nie wiem, ale z wielką chęcią przeżyłabym jeszcze niejedną przygodę z trzynastym landgrafem Miecza Bez Imienia.
Jeśli chodzi o wady książki, to chyba największą jest jej długość. Na tych raptem dwustu stronach dzieje się tak wiele, że trudno jest rozkoszować się wykreowanym światem. W związku z tym bardzo trudno poznać uniwersum, w którym ma miejsce akcja powieści. W geografii świata można by dopatrzeć się niekonsekwencji, choćby czas podróży, który raz się skraca, raz wydłuża. Przez książkę przewija się wiele stworzeń, jednak nawet im nie możemy zbyt dobrze się przyjrzeć, gdyż przemykają wśród bohaterów w tempie ekspresowym.
Podsumowując, książka stanowi bardzo przyjemną rozrywkę. Lektura upływa błyskawicznie, przerywana wybuchami śmiechu. Spotkałam się z zarzutami, że książka nie zapada w pamięć, nie zgodzę się z tym zupełnie, gdyż taki worek niebanalnych pomysłów zostaje. Co więcej budzi uśmiech za każdym razem, gdy przypominam sobie różne smaczki. Osobom spragnionym lekkiej, humorystycznej powieści fantasy w słowiańskich klimatach zdecydowanie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcam do komentowania, choć lojalnie ostrzegam, że komentarze poniżej pewnego poziomu nie zostaną opublikowane.