czwartek, 25 stycznia 2018

Improwizator

Autor: Hans Christian Andersen
Tytuł oryginału: Improvisatoren
Tłumaczenie: Hieronim Feldmanowski
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   Nazwisko Hansa Christiana Andersena jest rozpoznawalne dzięki znanym i popularnym baśniom. Niewielu czytelników wie jednak, że pisarz ten ma na swym koncie również kilka powieści. Dzięki wydawnictwu MG jedna z nich, zatytułowana „Improwizator” trafiła po ponad stu pięćdziesięciu latach ponownie do rąk polskich czytelników. Książka ta stanowi łakomy kąsek nie tylko dla miłośników klasyki.

   Akcja powieści osadzona jest we Włoszech z początku dziewiętnastego wieku, z silnym naciskiem na Rzym, Neapol i Wenecję. Wszystkie trzy miasta i ich najbliższe okolice zostały opisane bardzo drobiazgowo i niezwykle plastycznie. Bez trudu wyobrazimy sobie plac Świętego Marka, czy budzący grozę masyw Wezuwiusza. O ile malowniczość włoskich pejzaży, grozę szalejącego wulkanu czy urok poszczególnych miast z kart powieści poznamy bardzo dobrze, o tyle nie znajdziemy tu żadnych informacji na temat polityki. Jedynie wzmianka o przekraczaniu granic między Rzymem a Neapolem uzmysławia nam, że Włochy w okresie w jakim rozgrywają się przedstawione wydarzenia nie była jednolitym państwem.

   Główną postacią i narratorem powieści jest Antonio – tytułowy improwizator. Poznajemy go jako małego chłopca, osieroconego wskutek tragicznego wypadku. Bohater kolejno relacjonuje wydarzenia jakie doprowadziły go pod skrzydła rodziny Borghese, szlacheckiego rzymskiego rodu. Młody chłopak zaczyna nauki i odkrywa swój ogromny talent do improwizacji. Jako młody mężczyzna poznaje Annunciatę, śpiewaczkę o zachwycającym głosie, uwodzącym słuchaczy. Jej ogromny talent i zachwycająca uroda zjednują jej gromadę wielbicieli. Improwizator jest jednym z nich, a siła uczucia do dziewczyny ma decydujący wpływ na jego losy.

   Jest to powieść o konsekwencjach podejmowanych decyzji. Narrator nie zostawia wątpliwości, co do tego, jak podjęte przez niego wybory wpłynęły na jego życie. Pozornie błahe wydarzenia, przyniosły znaczące skutki i wyraźnie odbiły się na życiu improwizatora, który płynie zgodnie z nurtem pokornie poddając się wydarzeniom i woli otaczających go ludzi o bardziej zdecydowanych charakterach. Jest to również książka o miłości, uczuciu, które równie dobrze może wpływać na bohaterów destruktywnie, co uskrzydlać ich do działania. Jest to w końcu opowieść o samotności, gdyż Antonio przez większą część życia pozostaje samotny, nie ma przy sobie nikogo, kto pomógłby mu w podejmowaniu decyzji, czy kto choćby próbował go w pełni zrozumieć.

   W powieści ogromny nacisk położono na psychikę głównego bohatera, krok po kroku, śledzimy, co o ukształtowało i co ma na niego wpływ, gdy improwizator jest już dorosłym człowiekiem. Z racji pamiętnikarskiej narracji świat poznajemy przez pryzmat odczuć i uczuć Antonia. Pozostałe postacie również poznajemy tak, jak on je poznał, nie wchodząc w głębie ich charakterów. Zostały przedstawione jako zwyczajni ludzi, których improwizator spotyka na swojej drodze. Podobnie jak główny bohater, są one realistyczne, posiadają wady i zalety, bez trudu też domyśleć się można, że poza tym, jak zaprezentowały się Antoniowi mają swoje, równie bogate, wewnętrzne życie.

   Ogromną zaletą powieści jest język jakim została napisana. Niezwykle plastyczny, pełen rozbudowanych opisów i licznych metafor sprawia, że przed oczami stają nam wyraźne i dokładne obrazy. Opisy miast i przyrody budzą zachwyt i pozwalają poczuć się częścią świata przedstawionego w powieści. Jesteśmy w stanie odczuć, zarówno grozę aktywnego Wezuwiusza jak i spokój spalonej słońcem Kampanii, czy miejski gwar. Równie pięknie opisane zostały artystyczne popisy, czy śpiew Annunciaty, czy też recytacje Antonia. 

   „Improwizator” to niezwykle malownicza powieść, pobudzająca wyobraźnię i zachwycająca kreowanymi obrazami.  Jest urokliwą opowieścią człowieka o wrażliwej duszy, którego talent pozwala na przekazanie uczuć słuchaczom. Lektura, choć toczy się dość leniwie, wciąga na tyle, że trudno się od niej oderwać.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Skandynawia. Parki narodowe i rezerwaty przyrody

Autor: Andrzej Garski, Paweł Garski
Wydawnictwo: Bernardinum
Rok wydania: 2017

   Paradoksalnie napisanie dobrego przewodnika turystycznego wydaje się stosunkowo łatwe, tym prostsze dla kogoś, kto dobrze zna tereny, o których chce pisać. Rzeczywistość jednak mocno weryfikuje ten pogląd, bo nie wystarczy dobra znajomość miejsc, czy bogata wiedza historyczna i przyrodnicza. By przewodnik był ciekawy musi być przystępnie napisany i co znacznie ważniejsze, musi przedstawiać szczegóły dotyczące podróżowania od podszewki. Takim właśnie przewodnikiem jest książka autorstwa Andrzeja i Pawła Garskich, dotycząca dzikich terenów Skandynawii.

   Wokół Skandynawii, zwłaszcza Norwegii i Szwecji narosło wiele mitów. Zarówno tych dotyczących klimatu i ukształtowania terenu, jak i tych odnośnie ich mieszkańców i warunków życia. „Skandynawia. Parki narodowe i rezerwaty przyrody” wiele z tych mitów obala prezentując faktyczny obraz tej części Europy, z jednym jednak się zgadzając. Wyprawa do Skandynawii kosztuje i jeśli chcemy nocować w hotelach oraz jeść w restauracjach, to kosztuje niemało. Na szczęścia autorzy od razu podsuwają najlepszy (nie tylko pod ekonomicznym względem) sposób zwiedzania Skandynawii – namiot lub wóz kempingowy. 

   Ta książka to przewodnik skupiający się wokół jednego z największych walorów estetycznych północnej Europy – dzikiej, nieskażonej ludzką obecnością przyrody. Nie znajdziemy tu opisów najbardziej znanych miast Finlandii, Szwecji, czy Norwegii, za to natrafimy tu na dokładne przedstawienie najważniejszych przyrodniczych atrakcji tych krajów. Góry, fiordy i lodowce Norwegii, jeziora w Szwecji i Finlandii oraz nieprzebyte, pierwotne puszcze stanowią podstawę skandynawskiej przyrody. Zupełnie inne warunki przyrodnicze i walory krajobrazowe prezentuje obszar Laponii, tam dominuje bezdrzewna tundra porastająca wieczną zmarzlinę.

   Książka jest podzielona na pięć części. Ostatnia poświęcona jest skrótowym informacjom dotyczącym najpowszechniej występujących i najbardziej charakterystycznych przedstawicieli skandynawskiej flory i fauny. Pozostałe cztery prezentują najważniejsze atrakcje przyrodnicze południowej Szwecji, Norwegii oraz szwedzkiej i fińskiej Laponii. W książce zebrano w sumie trzydzieści cztery miejsca warte odwiedzenia, a większość z nich stanowią parki narodowe. Pozostałe to rezerwaty przyrody, ujęte pojedynczo, bądź zebrane razem – jak te na Olandii, czy Archipelagu Karlskrony.

   O ile wyprawy w cywilizowane rejony Skandynawii nie różnią się bardzo mocno o tych w inne, równie cywilizowane części świata, o tyle zupełnie inaczej przedstawia się sprawa wyjazdu  poza koło podbiegunowe. Ogromnym walorem tej książki, jest przedstawienie dokładnych szczegółów odnośnie tego, jak przygotować się w podróż, gdzie zostajemy sami wobec bezmiaru przyrody. Gdzie internet nie działa, a spotkanie innego człowieka jest niezwykle trudne. 

   Przewodnik jest bardzo przystępnie napisany. Autorzy nie silili się na nadmierne przeładowanie języka terminami geograficznymi, przyrodniczymi, czy geologicznymi, jednocześnie zawierając wszystkie najistotniejsze informacje. Poza jednym drobnym potknięciem (podejrzewam, że raczej przeoczenie niż braki w wiedzy) nie natrafiłam też na błędy merytoryczne, która znacząco wpływałyby na odbiór publikacji.

   „Skandynawia. Parki narodowe i rezerwaty przyrody” to bardzo dobra publikacja dla każdego, kto wybiera się, bądź dopiero planuje podróż po walorach przyrodniczych tej części Europy. Jednak nawet ci, którzy w najbliższym czasie nie wybiera się w tamte rejony, przewodnik ten może wydać się interesujący, dzięki nagromadzeniu ciekawostek podanych w bardzo przystępny sposób. Budzi ogromną ciekawość tej części Starego Kontynentu. Już od samego początku lektury, widać, że autorzy dokładnie wiedzą o czym piszą a Skandynawię odwiedzili nie raz. To sprawia, że jest wiarygodna i uzbrojeni w doświadczenie jej autorów możemy spokojnie planować nawet te najbardziej ekstremalne wyprawy.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.

czwartek, 11 stycznia 2018

Spóźnione podsumowania i plany

   Jakoś nie wiadomo kiedy minął sobie ten 2017 rok. Był czytelniczo dla mnie przeciętny, bo choć liczba przeczytanych książek może być imponująca: 112 to jednak blisko połowa to były niewielkie książki dla dzieci, bądź inne, równie krótkie publikacje, takie jak komiksy ("Bezdomne wampiry" Baranowskiego" albo dwa tomy Asteriksa i Obeliksa), pojedyncze opowiadania ("Gianca" Jacka Łukawskiego, czy "Barnim. Kamienie" Bernarda Berga), bądź tomiki poezji {"Komu mruczy kot" Katarzyny Georgiou, czy "Pęk ostów" i "Czas kąkoli" Janusza Sipkowskiego).

Jeśli chodzi o czytane gatunki, to było dość różnorodnie. Nieco powieści współczesnych, czasem coś historycznego, jak zawsze klasyka i fantastyka, odrobina kryminału i kilka publikacji popularnonaukowych. Czyli wciąż pozostaje głównie w kręgu swoich zainteresowań i jakoś nie czuję potrzeby opuszczania tej strefy komfortu. 

Wśród książek, które wspominam szczególnie dobrze z ubiegłego roku na wysokim miejscu znajdują się książki dla dzieci. Zwłaszcza przecudne "Mapy" Daniela i Aleksandry Mizielińskich oraz książki o jakże uroczych tytułach "Kupa" i "Robale" Nicoli Davis i Neala Laytona. Kolejną publikacją w podobnym klimacie są "Pupy, ogonki i kuperki" Mikołaja Gołachowskiego ilustrowane przez Marię Bulikowską. Wszystkie cztery, to przykłada świetnych książek edukacyjnych, "Mapy" zachwyacają wizualnie i są zdecydowanie bardziej do oglądania, niż czytania. Pozostałe to świetne przykłady tego, jak należy tworzyć książkę dla głodnych wiedzy dzieci. To poprawne merytorycznie i najeżone ciekawostkami książki, do których nie tylko moje dziecko chętnie wróci.

Spośród książek dla dorosłych mocno emocjonalnie zadziałała na mnie opowieść o Marku Treli autorstwa Ewy Bagłaj "Moje konie, moje życie". Bardzo dobre wrażenie zrobił też na mnie przewodnik "Skandynawia. Parki narodowe i rezerwaty przyrody" Pawła i Andrzeja Garskich, widać, że panowie doskonale wiedzą o czym piszą. Z literatury pięknej zachwycił mnie "Dziennik paniczny" Rolanda Topora, kopalnia genialnych myśli i wyjątkowej urody cytatów, jak na przykład: "Kretyn to istota zabawna, malownicza. Obcując z nim, człowiek zyskuje na pewności siebie, słowem - kretyn wprawia w dobry humor i zapewnia zdrowie.". Z fantastyki czytanej w tym roku, najlepiej wspominam "Kolekcję pośmiertnych portretów" Maćka Jakubskiego. Nie mogę pominąć milczeniem również "Wyspy Doktora Morou" Herberta Georgsa Wellsa Znacznie trudniej wybrać mi faworyta spośród przeczytanej klasyki, nie zawiodłam się na lubianych przeze mnie autorach i zarówno "Tajemnica Mirtowego pokoju" Wilkie Collinsa, jak i "Echo" Henry'ego Jamesa dało mi dokładnie to, czego oczekiwałabym od tego typu lektur. Z autorów, z którymi wcześniej nie miałam przyjemności, dobrze wspominam Edith Wharton i jej "Lśnienie księżyca". Bardzo chwalę sobie również rozpoczęcie przygody z twórczością Jakuba Małeckiego (zaczęłam od "Dygotu") i Łukasza Orbtowskiego (tu pierwsza była "Szczęśliwa ziemia"), obaj panowie dołączają do grona autorów, których książek będę poszukiwać.

Oczywiście nie obyło się, niestety, też bez lektur słabszych, czy zwyczajnie złych. Wśród nich wyróżnia się, obdarzona niezwykłą okładką "Węgierska wiosna" Krzysztofa Jagielskiego, w której całkiem fajny temat zniknął gdzieś w sposobie wykonania. "Dolina Białej Wody" Piotra Narwańca, to z kolei książka, której sensu powstania nie byłam w stanie do końca zrozumieć. Z książek dla dzieci, zdecydowanie najbiedniej wypadło "Stąd do płotu" Anny Kacy, która to pozycja nie może pochwalić się ani ilustracjami ani warstwą językową.

Pod koniec tego roku mojej biblioteczce stuknęło 2000 książek. I choć jestem już na takim etapie, że znaczną część tego, co chciałam mieć, już mam, to jednak i tak wciąż odkrywam nowe rzeczy i co jakiś czas robię sobie książkowe prezenty. Nowych książek pojawiło się u mnie 167 i choć część z nich zdążyła już wyemigrować do nowych domów, część dopiero szuka dla siebie kąta, to jednak i tak, znacznie więcej książek mi przybyło, niż dałam radę przeczytać. Ponieważ regały nie są z gumy, więc jak zawsze o tej porze roku, korzystając z okazji i aukcji charytatywnych Allegro, wystawiłam sporo pakietów, z których sprzedaży pieniądze w całości pójdą na WOŚP - gorąco zachęcam do licytowania. Dość dużo książek mnie opuści, więc pewnie w 2018 roku znów przekroczę barierę 2000.

Strasznie mi się rozwlekło to podsumowanie, a chciałam jeszcze wspomnieć o planach na nadchodzący rok. Po pierwsze - regularniej pisać na blogu, bo z tym jest problem. Mam sporo tekstów, które jakoś nie mogą wyjść z dysku na bloga, co nie wymaga już ode mnie zbyt wiele zachodu. Po drugie, czytać więcej z tego co już mam, by Poczekalnia w końcu zaczęła się kurczyć!. Po trzecie, chyba zacznę zamieszczać recenzje planszówek, kilka napisałam jeszcze w ramach współpracy z, zaoranym już na amen, Insimilionem, szkoda by teksty przepadły zupełnie, a myślę, że mogą być dobrym odświeżeniem bloga. A poza tym, pewnie w dalszym ciągu oprócz recenzji pojawiać się będzie trochę twórczości własnej, więc jest się czego bać.

niedziela, 7 stycznia 2018

Posiadacz

Autor: John Galsworthy
Cykl: Saga rodu Forsyte’ów
Tytuł oryginału: The man of property
Tłumaczenie: Róża Centnerszwerowa
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   John Galsworthy zasłynął z napisania „Sagi rodu Forsyte’ów” poruszającej tematykę bogatego londyńskiego mieszczaństwa żyjącego w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. „Posiadacz” jest pierwszą odsłoną dziewięciotomowej epopei, przypomnianej w tym roku polskiemu czytelnikowi przez wydawnictwo MG.

   John Galsworthy zabiera swoich czytelników do świata dobrze znanego mu z autopsji. Wraz z jego bohaterami przemierzamy ulice dziewiętnastowiecznego Londynu, zaglądając do modnych wówczas miejsc, dżentelmeńskich klubów i parków. Codzienne życie toczy się zgodnie z przyjętymi konwenansami, z których najważniejszym jest unikanie jakichkolwiek skandali, które znacząco wpłynęłyby na pozycję całej rodziny.

   Forsyte’owie to typowi przedstawiciele bogatego mieszczaństwa. Do majątków dochodzili samodzielnie, z ostrożnością i przezornością lokując posiadane pieniądze, tak by dały jak największy, a co znacznie ważniejsze, pewny zysk. To ludzie, dla których mieć jest podstawą a wszystko, co ma jakieś znaczenie w życiu musi dać się przeliczyć. Nawet gdy kierują się w stronę sztuki, to również patrząc nią, jak na lokatę kapitału. Dalecy, przynajmniej pozornie, od głębszych przeżyć i namiętności, robią wszystko by jak najlepiej się pokazać, gdyż ich wizerunek również ma swój materialny wymiar, podkreślając przynależność do klasy. Autor nie ukrywa, że przedstawiona na kartach powieści rodzina jest jedną z wielu, a całe londyńskie życie oparte jest właśnie na takich „Forsyte’ach”.

   Spotkanie z rodziną rozpoczynamy od wejrzenia w zaręczynowy bal wnuczki najstarszego z braci Joylona. Od razu zostajemy rzuceni na głęboką wodę, gdyż przed nami przewija się cała liczna rodzina i choć od początku poznajemy koligacje między nimi, to  jednak mnogość przedstawionych w pierwszym rozdziale postaci może wzbudzić zagubienie. W pierwszym tomie sagi fabuła skupia się wokół Soamesa – bratanka Joylona, który nawet jak na Forsyte’a jest wyjątkowym przedstawicielem klasy posiadaczy. Ożenił się po długich namowach z kobietą, która nie chciała za niego wyjść i zrobiła to z rozsądku – nie odrzuca się lekką ręką tak dobrej partii jak młody Forsyte, gdy nie ma się grosza przy duszy. Irena dość szybko pożałowała swojej zgody i małżeńskie życie zmieniło jej się w pułapkę bez wyjścia, musi w niej trwać przy boku niekochanego męża, którym w skrytości ducha gardzi. Gdy na horyzoncie pojawia się narzeczony June Forsyte, Irena aż z nawiązką rozumie popełniony przed laty błąd.

   Sposobem zaprezentowania dziejów rodziny Forsyte’ów proza Johna Galsworthy’ego przypomina nieco utwory, które wyszły spod pióra Williama Makepeace’a Tackerey’a. Podobnie jak u niego narracja przesycona jest ironiczną krytyką prezentowanych sposobów myślenia, piętnującą ich płytkość i błędny tok rozumowania. Autor nie skąpi również prezentowaniu ich pozytywnych cech i pozbawionych wyrachowania uczuć, których nawet Forsyte’owie czasem doświadczają. Taki sposób obnażenia pełnych wad charakterów postaci sprawia, że są one niezwykle realistyczne i bardzo łatwo zrozumieć motywy ich postępowania, choć trudno powiedzieć, by budzili w czytelniku sympatię.

   Książkę czyta się stosunkowo dobrze, choć niektóre sformułowania wydają się nieco niezgrabne i nieporęczne. Trudno mi stwierdzić, na ile jest to cechą języka, jakim posłużył się autor, a na ile kwestia przekładu. John Galsworthy używa stosunkowo prostej składni i języka nieprzeładowanego zbędnymi epitetami, które czyniłyby lekturę wymagającą. Z drugiej zaś strony język sprawia wrażenie nieco przyciężkiego i niezbyt płynnego, co sprawia, że „Posiadacza” nie czyta się lekko i sprawnie.

   „Posiadacz” to przede wszystkim dogłębny obraz londyńskiego społeczeństwa, zaprezentowany przez kontrast między tymi, którzy muszą mieć, a tymi, którzy chcą być. Skonfrontowanie Soamesa z Ireną wyraźnie ukazuje przepaść i całkowity brak zrozumienia między jednymi i drugimi. To lektura, która niewiele straciła na aktualności, gdyż obie te postawy są ponadczasowe i choć konflikty między nimi są mniej wyraźne, to jednak nadal obecne. Pierwszy tom „Sagi rodu Forsyte’ów” może nie oczarowuje, budzi jednak sporo emocji i każe niecierpliwie wyglądać kolejnych odsłon cyklu.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.