poniedziałek, 27 maja 2019

Jad

Autor: Daniel Karpiński
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2018

   Wybierając książkę nieznanego mi zupełnie Daniela Karpińskiego jako jedną z recenzentek zasugerowałam się opisem, spodziewając się klasycznej historycznej powieści z tajemnicą w tle. „Jad” tylko po części okazał się tym, czego się spodziewałam, w rzeczywistości zaś zaskoczył mnie niejednoznacznością i trudnością w zaszufladkowaniu do ogólnie przyjętych kategorii powieściowych.

   Akcja powieści prawie w całości osadzona jest w Toledo, w drugiej połowie osiemnastego wieku. Jednym z jej bohaterów jest Narcizio zatrudniony przy zaprojektowaniu i wykonaniu ołtarza w katedrze. Takie tło akcji i osnowę fabuły sugeruje okładkowy abstrakt, ale jest to tylko część prawdy, gdyż oprócz Narcizio równie ważną rolę odgrywa w powieści jego żona, natomiast o ołtarzu, choć odgrywa on swoją rolę, to jednak znacznie częściej się wspomina w celu nazwania ludzi przy nim pracujących.

   Rzeczywistość przedstawiona w powieści jest dość szczególna. Z jednej strony mamy Toledo, z grasującą ulicami hiszpańską inkwizycją, z wspaniałym pełnym możliwości Nowym Światem gdzieś za zachodnim horyzontem i z okolicznymi wioskami, zaopatrującymi mieszkańców w płody rolne. Brak konsekwencji w kreacji rzeczywistości wkrada się natomiast gdzieś w rozważania głównych postaci, snujących swoją opowieść. Pojawiają się w nich myśli na wyraz śmiałe, jak na czasy, w jakich umieszczeni zostali bohaterowie, charakteryzują się głębią filozoficznej analizy, popartej wiedzą wyniesioną z licznych, również późniejszych, nurtów filozoficznych. Trudno uwierzyć, by architekt, który nigdy nie przepadał za studiowaniem, ani tym bardziej jego prosta żona, mogli poszczycić się umiejętnością aż tak dogłębnej analizy oraz zdolnością stawiania typowych filozoficznych pytań.

   W powieści „Jad” ogromną rolę odgrywa pożądanie oraz miłość. W tej właśnie kolejności, z jednej strony miłość własna Narcizio, z drugiej zaś jego pożądanie do kochanki. W tle tego wszystkiego znajduje się zazdrość jego żony oraz jej zraniona duma. Jej senne wizje prezentujące zbliżenia kochanków przekształcają znaczną część powieści w dzieło erotyczne, w którym namiętność obydwojga przefiltrowana jest przez wrażenia żony, która długi czas nie wie, co jest jawą a co snem.

   Opowieść jest przedstawiona z perspektywy kilkorga narratorów, w których głównymi są Narcizio Tome i jego małżonka. I choć opowieść dotyczy głównie tego pierwszego, to jego historię poznajemy z różnych perspektyw, przez co dość dobrze możemy wniknąć w myśli i uczucia osób mu bliskich. Kolejnym dość intrygującym zabiegiem autora było przedstawienie różnych alternatywnych zwrotów akcji, każdy nieco inny i wszystkie wykluczające się wzajemnie. Dopiero ostatni z nich rozbudowany jest dalszą fabułą prezentującą konsekwencje zaistniałych zdarzeń. Każda z alternatyw wnosi natomiast coś nowego do opowiedzianej historii, uzupełniając historię postaci. Nie można też pominąć przypisów autora, które niejednokrotnie wybiegają znacznie wprzód względem toczącej się fabuły, wprowadzając dygresję w toczącą się opowieść i mające niewiele wspólnego z głównym jej nurtem.

   Książkę czyta się całkiem dobrze, choć nierówno. Napisana została przystępnym językiem niekoniecznie oddającym czasy w jakich rozgrywa się fabuła. Często też opisy zbaczają w stronę filozoficznych rozważań, które niekoniecznie pasują do zaprezentowanych wydarzeń. To dość znacząco wpływa na płynność lektury, gdyż te fragmenty wyraźnie odbiegają od stosunkowo płynnej akcji całości.

   „Jad” jest pod pewnymi względami dziwną książką, przeskakując pomiędzy powieścią historyczną, erotykiem, prozą przygodową oraz rozprawką filozoficzną prezentuje fikcyjną historię związaną   ze znanym z cudownej mocy ołtarzem w katedrze w Toledo. Na pewno jest to pozycja niebanalna, zarówno dzięki formie w jaką ubrana została fabuła powieści, jak i wszystkie dodatkowe smaczki wrzucone w nią przez autora. Z drugiej strony można czasem odnieść wrażenie, że została przeładowana dziwnymi zabiegami, co wprowadza pewien dysonans w lekturę.

Recenzja napisana na zlecenie portalu: Sztukater.

piątek, 24 maja 2019

Zmącony spokój pani labiryntu

Autor: Joe Alex
Cykl: Joe Alex. Tom V
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 1990

   Wydawana pod pseudonimem seria Macieja Słomczyńskiego Joe Alex, to zbiór ośmiu opowieści kryminalnych, w których tytułowym bohaterem jest alter ego autora. „Zmącony spokój pani labiryntu” to piąta książka przygód pisarza detektywa, która odrobinę wyróżnia się spośród pozostałych, będących klasycznymi kryminałami w stylu Agathy Christie.

   Jak w poprzednich odsłonach, tak i tutaj poznajemy historię, której narratorem jest Joe Alex. Tym razem opowieść ściśle wiąże się z jego przyjaciółką Karoliną Beacon, która natrafia na trop wielkiego archeologicznego odkrycia. W związku z tym przez pierwszą połowę powieści dominuje wątek przygodowy, gdy para bohaterów próbuje wysnute wnioski przełożyć na rzeczywistość, by w końcu zorganizować wyprawę, która pozwoli dowieść, czy domysły młodej archeolożki były słuszne. Gdy bohaterowie w końcu trafiają na niewielką wysepkę na Morzu Śródziemnym pojawia się sceneria idealna pod zbrodnię z gatunku: „zabiło jedno z nas”.

   O ile przygodowa część książki nie przykuła specjalnie mojej uwagi, wydała mi się wręcz nieco przydługim wprowadzeniem do właściwego tematu powieści, o tyle już kryminalny aspekt książki w zupełności spełnił moje oczekiwania. Przez długi czas, możemy się jedynie domyślać, kim jest sprawca i jakie miał motywy, a poznając bliżej niewielką grupkę zamkniętych na wyspie osób odkrywamy, że prawie każda z nich mogła mieć powód, by dokonać zbrodni. Joe Alex, będący jedną z dwóch osób spoza członków archeologicznej wyprawy musi odkryć nie tylko to jak dokonano zbrodni ale i dlaczego, by mieć pewność co do tego, kim jest zabójca.

   Jak zawsze u Joe Alexa akcja osadzona jest w początkach drugiej połowy dwudziestego wieku. W czasach wciąż jeszcze dość bogatych w możliwości dokonania wielkich odkryć i na tyle słabo skomunikowanych, zwłaszcza w rejonach dalekich od cywilizacji, że zamknięcie w niewielkiej przestrzeni kilkorga osób na parę dni jest czymś zupełnie zrozumiałym. Dobre wrażenie robi historyczne przygotowanie autora do zarysowania tła intrygi, trudno tu o nieścisłości i niedomówienia i choć uważam, że tak szczegółowe rozbudowanie wstępu do kryminalnej zagadki za nieco nadmiarowe, to nie mogę nie docenić wkładu pracy włożonej w to, by był on dobrze dopracowany.

  W kontekście pozostałych tomów przygód Joe Alexa „Zmącony spokój pani labiryntu” wpasowuje się bardzo dobrze w kreacje postaci. Wydarzenia i przeżycia bohaterów konsekwentnie kreują ich charaktery, nie zaskakując. W piątym tomie zabrakło prawie zupełnie komisarza Parkera, bliskiego przyjaciela Joe Alexa, pracującego dla Scotland Yardu, co jest logicznym skutkiem przeniesienia akcji z Anglii na Morze Śródziemne, gdyż o ile obecność Joe Alexa w wyprawie archeologicznej została bardzo dobrze wyjaśnione, o tyle umieszczenie w niej policjanta nie miałoby większego sensu.

  „Zmącony spokój pani labiryntu” czyta się dobrze, choć niezupełnie równo i choć w pierwszej części powieści dzieje się równie wiele, jak w drugiej, to jednak dynamika akcji oraz wrażenia jakie pozostawia lektura są zupełnie inne. Językowo książce nie można nic zarzucić. Znany ze świetnych tłumaczeń Shakespeare’a Maciej Słomczyński posługuje się piórem nad wyraz sprawnie i z wielką lekkością. Dzięki temu, z poszczególnych stron wręcz promieniuje rosnące napięcie, czy jest ono spowodowane nerwowym podnieceniem przed dokonaniem wielkiego odkrycia, czy też skutkiem niezwykle niesprzyjającej aury.

   Piąta część przygód Joe Alexa to bardzo dobrze napisany kryminał w klasycznym stylu, który nieco tylko zbacza w stronę powieści przygodowej. Intryga i wynikająca z niej zbrodnia są dobrze przemyślane i zaplanowane, z drugiej zaś strony ślady i poszlaki pozostawione przez mordercę pozwalają w pełni zrozumieć tok myślenia pisarza  detektywa. Jest on logiczny i sensowny, co zawsze cenię w powieściach kryminalnych.

wtorek, 21 maja 2019

Stos pomajówkowy

   Zbierałam się, zbierałam i zebrać nie mogłam, by zaprezentować kolejne książkowe nabytki na moich półkach. A trochę się tego uzbierało. W tym miesiącu ponownie przytuliłam kilka recenzentek, porobiłam też zakupy w jednym z internetowych antykwariatów i choć szukałam jednej książki, kupiłam ich znacznie więcej przy okazji uzupełniając nieco kolekcję Asteriksów. Ponadto... zakupy w ulubionym książkowym dyskoncie, podwójne, bo część to pozycje, które chciałam kupić, a pozostała część to takie, które wylądowały na stosie jako prezenty. Tematyczni - dominuje komiks i literatura popularnonaukowa. Coraz mniej tej pięknej w moich zakupach, choć już mam na oku kilka premier. 
  A podwójny stosik prezentuje się tak.


   Kolorowy świat płazów Maria Ogielska, Rafa koralowa Krzysztof Teisserye Dwa z trzech brakujących mi tomów Tajemnic zwierząt, niestety nie w zielonych okładkach, poddałam się i zamówiłam te z kolorowym wydaniu. Jak się okazało, gdy teraz zerknęłam na swoją półkę na Lubimy czytać, miała już tę pierwszą w zielonym wydaniu. Cóż... za nieuwagę się płaci, a książka wyląduje na aukcji WOŚPowej. Drugiej na szczęście nie mam, podobnie jak ostatniej z brakujących mi tomów w serii, czyli Ssaki drapieżne.
   Asteriks legionista, Asteriks na igrzyskach olimpijskich, Niezgoda, Dwanaście prac Asteriksa Rene Goscinny, Albert Uderzo; Syn Asteriksa Albert Uderzo, Asteriks u Piktów, Asteriks w Italii Jean Ives Ferri, Didier Conrad; Tajemnica magicznego wywaru Olivier Gava, Fabrice Tarrin Kolejne tomy Asteriksa w kolekcji, muszę dobrze ogarnąć jakich mi brakuje, a jest ich coraz mniej, by nie powtórzyć sytuacji  powyżej.
   Artemizja Nathalie Ferlut, Tamia Baudouin Ten komiks był mocno promowany i co tu dużo mówić, skusiłam się na recenzentkę. Lektura nie zawiodła i póki co mam z niej najlepsze wrażenia jeśli chodzi o majowe recenzentki.
   Krótka historia jednego zdjęcia Jakub Kuza Książka autora fanpage'a o tym samym tytule to akurat wygrana w konkursie. Wygląda i zapowiada się ciekawie.
  Rozbitek z "Arki" Gdynia Stanisław Rymaszewski Szukając książek do paczki recenzenckiej zdecydowałam się na tę, nie był to najbardziej trafiony wybór, niestety, gdyż książka, choć nie za długa czyta się wyjątkowo opornie.
   Rejs do Indonezji Kazimierz Ciemny To kolejny recenzencki tytuł sygnowany wydawnictwem Marpress, jeszcze przede mną, ale mam nadzieję, że wrażenia będą lepsze niż po poprzedniej.
   Dumanowski Wit Szostak To chyba największe rozczarowanie z recenzenckiej paczki. Po bardzo dobrych wspomnieniach z Oberków do końca świata spodziewałam się czegoś innego, bardziej urzekającego w formie i tematyce.
   Randka z Hugo Bosym Agnieszka Lingas-Łoniewska To wygrana w konkursie, nie do końca moja bajka, ale na WOŚPowe aukcje idealna.
   Słowiańscy królowie Lechii Janusz Bieszk Nie wiem co przyświecało Bellonie, że wydała tę książkę, nie wiem też dlaczego pojawiała się w tak dobrze zapowiadającej się serii, no ale cóż. Niech służy jako ciekawostka, jak daleko można wytoczyć swoje fantazje i nazwać je literaturą naukową.
   Historia brudu Katherine Ashenburg To dla odmiany bardzo dobra pozycja, którą znam ze starego wydania i wspominam rewelacyjnie. Przystępna, ciekawa, pełna źródeł - czyli dokładnie taka, jaka powinna być tego typu książka.


      Między nami. Wiersze zebrane Jacek Kaczmarski Grube tomiszcze, które już kiedyś wpadło mi w oko, kupione jako prezent i jestem pewna, że przypadnie do gustu.
   Piórka prawie wszystkie Jan Izydor Sztaudynger Uwielbiam jego fraszki, a ten tomik (no dobra, tomiszcze) to pięknie wydany zbiór, również przeznaczona na prezent i również pozostanie w rodzinnej biblioteczce.
   Patolodzy. Panie doktorze czy to rak? Paulina Łopatniuk Autorka niezwykle interesującego bloga wydała książkę - biorę w ciemno. Jestem szalenie ciekawa tej pozycji napisanej przez najbardziej rozpoznawalną polską patolożkę.
   Plamka Mazurka Marek Pióro I kolejna pozycja "bloggerska" tym razem autorstwa ptasiarza snującego przepiękne opowieści o ptakach znanych i mniej znanych. Jestem zaintrygowana i mam nadzieję się nie zawieść.
   Zadziwiający świat ptaków Jim Robbins Kolejna "ptasia" książka w biblioteczce. Wydawnictwo sobie cenię, książka zapowiada się ciekawie.
   Trucizna Eleanor Herman Przegląd różnych przypadków otrucia skusił mnie tematyką. Ciekawa jestem pióra i rzetelności tej autorki. 

  To już wszystko, czyli ponownie mnóstwo stron do czytania, z których raptem niewielką część mam za sobą. Recenzje pozycji od Sztukatera pojawią się w najbliższym czasie, a reszta będzie cierpliwie czekać aż przeczytam. Nie ukrywam, że w kolejce największe szanse mają Tajemnice zwierząt i Asteriks z racji niewielkich objętości i lektury idealnej jako przerywnik.

niedziela, 19 maja 2019

Niezwykłe przyjaźnie w świecie roślin i zwierząt

Autor: Emilia Dziubak
Ilustracje: Emilia Dziubak
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania:2018

   Gdy jakiś czas temu zupełnym przypadkiem natrafiłam na książkę obrazkową „Rok w lesie” Emilii Dziubak, znaną mi wcześniej dzięki „Opowiem Ci mamo, co robią dinozaury” wiedziałam, że ta ilustratorka trafi do grona tych, których kolejnych pozycji wypatruję z niecierpliwością. „Rok w lesie” Oczarował mnie całkowicie, prezentując dość charakterystyczną kreskę i mocne nasycenie barw. Zapowiedź „Niezwykłych przyjaźni w świecie roślin i zwierząt” powitałam z wielką radością i wiedziałam, że muszę ją mieć.

   Podobnie, jak wspomniany wyżej „Rok w lesie”, jest to książka przeznaczona dla dzieci i choć tekstu jest w niej znacznie więcej – wciąż jest to książka obrazkowa. Grube, tekturowe kartki wytrzymają niejedno kartkowania i przeglądanie. Na co drugiej stronie znajdziemy krótki opis różnego rodzaju zależności między organizmami żywymi, większość powiązana z korzystnym oddziaływaniem co najmniej dla jednej ze stron.

   Co z jednej strony nieco zaskakujące, z drugiej zaś zabawne, w „Niezwykłych przyjaźniach w świecie roślin i zwierząt” znajdziemy też fabułę. Po zwierzęcych zależnościach oprowadza nas kot Homer. Nieco znudzony życiem, rozczarowany i niedopieszczony obraził się na dotychczasowych przyjaciół i poszedł szukać nowych. W swej wędrówce natrafia na przeróżne rodzaje „przyjaźni” spotykanej w naturze i sam musi podjąć trudną decyzję, czy któryś z nich mu odpowiada.

   W tej niezbyt nachalny sposób książka staje się przewodnikiem po ekologicznych zależnościach. Nie padają w niej trudne do zapamiętania nazwy takie jak mutualizm, czy komensalizm, ale przedstawione zostały prawie wszystkie możliwe relacje między gatunkami. Pominięte zostało jedynie drapieżnictwo i to tylko w tej najbardziej oczywistej formie. Kolejną ciekawostką są zaprezentowane hybrydy, międzygatunkowe mieszańce, takie jak najbardziej znany i oczywisty muł, ale też znacznie mniej popularny Grolar.

   Warstwie popularnonaukowej nie można absolutnie nic zarzucić. Przedstawione zależności zaprezentowane są w prosty i zrozumiały sposób i często będą ciekawostką nie tylko dla młodego czytelnika. Poza przykładami znanymi dość powszechnie, jak między innymi błazenki żyjące w ukwiałach, czy rekin wraz z przyklejoną do niego podnawką, znajdziemy tu również relacje znacznie mniej oczywiste, jak choćby termity i bakterie zamieszkujące ich przewód pokarmowy.

   Tym co jednak najbardziej zachwyca i przyciąga wzrok w „Niezwykłych przyjaźniach w świecie roślin i zwierząt” jest jej oprawa graficzna. Ilustracje Emilii Dziubak są kolorowe i pełne życia. Idealnie też prezentują omawiana gatunki. I choć nie znajdziemy tu tak wielkiej dbałości o szczegóły anatomiczne roślin i zwierząt, jak na przykład w ilustracjach Katarzyny Bajerowicz, to jednak zwierzęta zostały zaprezentowane w sposób jednoznaczny i z zauważalnie większą dbałością o drobiazgi u tych mniej znanych.

   Najnowsza książka Emilii Dziubak, to przepiękna i mądra książka. W urzekających ilustracjach wprowadza młodego czytelnika w świat ekologicznych zależności, prezentując na jak różne sposoby mogą współistnieć ze sobą rozmaite gatunki roślin i zwierząt. To pozycja, która wizualnie zachwyca, zarówno wyrazistą kreską, jak i nasyceniem barw. To w końcu jedna z tych lektur, do których wraca się wielokrotnie, zarówno z dzieckiem, z którym tę samą książkę przegląda się codziennie, jak i tym nieco starszym, które już jest w stanie zrozumieć sens króciutkich opisów do ilustracji.

piątek, 17 maja 2019

Przebiśniegi

Autor: Aleksandra Bzdzikot
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Rok wydania: 2018

   Felietony to dość popularna forma publicystyki, idealny sposób na przekazanie własnych przemyśleń w jakimś temacie. Miejscem publikacji najczęściej jest prasa a wielu poczytnych felietonistów ma swoje stałe rubryki w znanych gazetach i czasopismach. Czasem też zbiory najlepszych, starannie wyselekcjonowanych tekstów ukazują się w formie książki, co jest idealnym rozwiązaniem dla tych, którzy z prasą mają kontakt jedynie sporadyczny. Czymś zupełnie innym są zbiory felietonów osób znacznie mniej rozpoznawalnych medialnie, choć zdecydowanie trudniej o opublikowanie takiego zbioru i prym w publikacji takich wiodą wydawnictwa selfpublishingowe. Takim tomikiem felietonów jest wydana nakładem Warszawskiej Firmy Wydawniczej książka „Przebiśniegi” autorstwa Aleksandry Bzdzikot.

   Poszukując wiadomości na temat autorki, dość szybko znalazłam informację, że jest przede wszystkim malarką mieszkającą na stałe w Zurychu. „Przebiśniegi” to jej literacki debiut, choć felietony dla prasy pisała już wcześniej. Trzydziestoletnia artystka w felietonach pisze o tym, co ją otacza, ludziach, emocjach i zdarzeniach pozwalając sobie, a zarazem czytelnikowi, na złapanie krótkiego oddechu w krzątaninie codzienności.

   Teksty zawarte w „Przebiśniegach” są dość podobne do siebie. Widać ogromne skupienie autorki na otaczających ją ludziach i emocjach krążących między nimi. Aleksandra Bzdzikot próbuje znaleźć jakiś klucz w widzianych przed sobą relacjach, nadając im znaczenie. Jest tu też codzienność ujęta z lekką przekorą i autoironią, sprawiającą, że lektura może być zabawna.

   Dobór tematyki felietonów z jednej strony sprawia, że bardzo łatwo jest zrozumieć ich kontekst. To często zwykłe wydarzenia, znane każdemu z nas z codzienności. W tekstach zostały one ujęte z nieco szerszej perspektywy, która skupia się, nie na samym przeżywaniu, co na refleksji dotyczącej rozgrywających się wydarzeń. Z drugiej strony poruszanie tak zwyczajnych tematów może wydać się mało interesujące, tym bardziej, że mimo wszystko, zostały ujęte dość powierzchownie i dla kogoś świadomego rządzących ludźmi emocji mogą wydać się mocno spłycone.

Brakuje tu również komizmu, z którego bardzo umiejętnie korzystają znani felietoniści, wymieniając choćby Macieja Sturha, czy rubasznego wręcz Jeremy’ego Clarksona. Nawet, gdy tematyka poszczególnych teksów oscyluje wokół zabawnych tematów, zostają one poruszone w tak beznamiętny sposób, że nie bawią. Poszczególne tekstów nie budzi prawie żadnych emocji, a głównym uczuciem, które mi towarzyszyło podczas lektury, było politowanie i zażenowanie, nie tyle nijakością ujętych tematów, co miałkością ich opisania.

   Felieton zawsze kojarzył mi się, z dość uporządkowaną refleksją, często zabawnym spostrzeżeniem, które, choć może wydawać się oczywiste, może równie dobrze poszerzyć horyzonty czytelnika. Sposób, w jaki Aleksnadra Bzdzikot ubrała swoje obserwacje rzeczywistości w słowa z jednej strony czyta się dobrze i są bardzo przystępne, z drugiej zaś nie przynoszą zbyt wielu wrażeń. Gdy dodać do tego brak błyskotliwego spojrzenia na świat w tematyce tekstów, otrzymujemy dzieło nijakie i miałkie. Po przeczytanie dowolnego tekstu, nie czuć absolutnie żadnej chęci na sięgnięcie po kolejny felieton, co spowodowało, że lektura książki stała się nieco wymuszona.

   O ile bardzo lubię twórczość zdolnych felietonistów, o tyle lektura „Przebiśniegów” była dla nie męczącym przejściem. Teksty bez polotu, bez szerszego spojrzenia w kontekst poruszanych spraw, nie przykuwają absolutnie niczym. Dla każdego czytelnika, choć trochę świadomego siebie, otoczenia oraz natury praw rządzących zjawiskami i ludźmi, książka wydaje się infantylna i miałka.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

poniedziałek, 13 maja 2019

Rosomak

Autor: Kryza
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Rok wydania: 2017

   Czasem sięgam po książki niespodzianki, a ich obecność na mojej półce czytelniczej wynika najczęściej ze zobowiązań recenzenckich. Są to książki, po które w innym przypadku raczej bym nie sięgnęła. W tej kategorii mieści się sporo literatury popularnonaukowej, zwłaszcza tej leżącej nieco poza moimi zainteresowaniami, jale też i beletrystyka nienależąca do grup, po które sięgam najczęściej. Bywają to też książki wydawane nakładem niewielkich oficyn wydawniczych, czy będące skutkiem self-publishingu. Czasem wśród tego typu pozycji można trafić na coś naprawdę wyjątkowego, na co w innych okolicznościach raczej bym nie natrafiła. Znacznie częściej zaś, pozycja po którą sięgam z podanych powyżej powodów okazuje się być stratą czasu, co skutecznie zraża mnie do dalszych eksperymentów na tym polu. Bywają też takie książki, do których mimo początkowych oporów z biegiem stron i czasu, przekonuję się coraz bardziej

   Powieść „Rosomak” autorstwa enigmatycznej Kryzy należy do ostatniej z wymienionych opcji. Skusiła mnie stosunkowo niewielką objętością oraz intrygującą szatą graficzną. Brak jakichkolwiek informacji o książce, spowodował, że (wyjątkowo) zaczęłam czegokolwiek o niej szukać w sieci. Wynik poszukiwań nie napawał optymizmem. Nieliczne recenzje, na które natrafiłam, były jednoznacznie negatywne, skutecznie zniechęcając mnie do lektury. Z każdej z nich jednak wyłaniał się obraz książki absurdalnej, pełnej nieszablonowych rozwiązań i niestereotypowych bohaterów. Powieści, w której ciężko było odnaleźć sens pośród abstrakcyjnych wizji autora. I to był ten czynnik, który mnie ostatecznie przekonał – jako wielka miłośniczka prozy Rolanda Topora nie mogłam tak po prostu opuścić tej książki.

   „Rosomak” to przede wszystkim opowieść o emocjach oraz ich destruktywnym wpływie na ludzi. Główna bohaterka, nastoletnie dziewczę imieniem Hilaria, gromadzi w sobie pokłady złości, które ma nadzieję uwolnić kiedyś w kulminacyjnym wybuchu. Ignorowana i niezauważana przez rodziców, nie posiadająca żadnej więzi z rodzeństwem i lubiąca przeciwstawiać się wszystkim i wszystkiemu dziewczyna ma mnóstwo okazji, by zbierać złość. I nawet miłość, która się pojawiła, jest wypaczona przez gniew i odrzucona przez niego. Zresztą, ta sama miłość z czasem staje się pożywką dla Filonii – staruszki, której żal za utraconym ukochanym zatruwa życie Hilarii i zmienia miłość w toksyczną, równie destrukcyjną co gniew, siłę. Kolejną postacią powieści jest tytułowy Rosomak, przesiadujący w poprawczaku chłopak o traumatycznym dzieciństwie, ślepo i głupio zakochany w Hilarii, całą mocą nastoletniego uczucia. Jest to chyba jedyne pozytywne uczucie pojawiające się w książce, ono też zostaje najmniej wypaczone przez samego Rosomaka, jak i osoby go otaczające.

   Absurdalne i abstrakcyjne metafory tworzą niezwykły świat. Po prostu miasto, w którym rozgrywa się akcja powieści, to na pozór zwyczajne nieduże miasteczko, w którym jednak dzieją się dziwne rzeczy, z uwagi na niezwykłe moce bohaterów. Jednak nawet pod tymi niecodziennymi postaciami, kryją się bardzo zwyczajne i codzienne uczucia. Ból, gniew, żal, wstyd i strach mają swoje stałe miejsce w życiu bohaterów powieści i to one kreują ich rzeczywistość. Brak oparcia w kimkolwiek i czymkolwiek sprawia, że postacie staczają się w objęcia szaleństwa, każde pogrążając się coraz bardziej w odmętach absurdu.

   Największą wadą powieści jest jej warstwa językowa. Odniosłam wrażenie, że jeśli książka przeszła w ogóle korektę, to ta była bardzo pobieżna. Liczne powtórzenia, błędy w odmianie słów (choćby rażąca wręcz: „ta piega”), skutecznie utrudniały lekturę. Składnia zdań też pozostawiała co nieco do życzenia, jednak ich przekaz pozostawał jasny – w granicach absurdu określonych przez ton w jakim ta powieść jest utrzymana. Słownictwo nie zachwyciło niczym wyjątkowym, a nazwy własne budowane na zasadzie określeń, jak „Po prostu miasto”, czy „Uczęszczany park” z jednej strony sugerowały pełną dowolność przeniesienia realiów na znany nam świat, z drugiej zaś sprawiały wrażenie wrzuconych na siłę i nieco od niechcenia.

   Podsumowując „Rosomak” nie jest tak złą powieścią, jakiej można by się spodziewać po lekturze tych kilku obecnych w sieci recenzji. Jest książką wymagającą od czytelnika zdolności dostrzeżenia pod oparami absurdu i abstrakcji głębszego dna, pełnego spraw bardzo nam bliskich. Z drugiej strony forma w jaką ubrana została opowieść o żyjącej gniewem Hilarii pozostawia sporo do życzenia i sprawia wrażenie nieco niedbałej. To wszystko przekłada się na wrażenie odrobinę zmarnowanego potencjału, który mógłby w pełni rozkwitnąć przy większej staranności ze strony wydawcy.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

piątek, 10 maja 2019

Przygody młodego podróżnika

Autor: sir David Attenborough
Tytuł oryginału: Adventures of the young naturalist. The ZOO quest expeditions
Tłumaczenie: Adam Tuz
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2018

   Od dziecka miałam wielką słabość do programów i książek przyrodniczych. Dość szybko też i już zdecydowanie świadomie zwróciłam uwagę na filmową twórczość sir Davida Attenborougha. Niewiele czasu było potrzeba, bym z wielkim zainteresowaniem sięgnęła po książki przyrodnicze jego autorstwa, ubolewając jedynie nad tym, że jest ich tak mało. Wydane w tym roku nakładem Prószyńskiego i Spółki „Przygody młodego podróżnika” powitałam z wielką radością i niecierpliwie zabrałam się do lektury.

   Najnowsza książka sir Davida Attenborougha jest w pewnym sensie wyjątkowa. Nie jest to typowa pozycja popularnonaukowa, w której, wśród licznych, barwnych fotografii, poznajemy mnóstwo przyrodniczych ciekawostek, czy nieznane gatunki roślin i zwierząt. Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest brak kolorowych zdjęć, które zastąpione są przez te utrzymane w monochromatycznej kolorystyce. Ponadto jest to typowa książka podróżnicza, z tym, że autor zdecydowanie bardziej skupia się na łowach w egzotycznych sceneriach, niż na obyczajach spotykanych ludzi. 

   „Przygody młodego podróżnika” to zapis trzech wypraw, w których brał udział sir David Attenborough, a których celem było zdobycie egzotycznych zwierząt na potrzeby londyńskiego ogrodu zoologicznego. Pierwsza z nich odbyła się w roku 1954, w czasach, w których takie praktyki były czymś zupełnie normalnym, a o współczesnych standardach i przepisach dotyczących ochrony gatunkowej nikt nawet jeszcze nie myślał. Sir David Attenborough w „Przygodach młodego podróżnika” zrelacjonował trzy wyprawy, w których wziął udział. Jego celem była Gujana, w której poszukiwał okazów z oryginalnej południowoamerykańskiej fauny. Kolejnym krokiem były łowy na smoka z Komodo, była to zdecydowanie najbardziej szalona wyprawa, która odbyła się w okresie sporych niepokojów w Indonezji. Część trzecia książki poświęcona jest łowom w Paragwaju, a głównym ich celem było złapanie zwierząt z rzędu pancerników.

   Opowieści o łowach na egzotyczne zwierzęta są pod wieloma względami niezwykłe. Nie tylko stworzenia, które wchodzą w krąg zainteresowań przyrodników, ale i niezwykłość krajów, w których ich poszukują wielokrotnie zdumiewa. Biorąc pod uwagę, że opisywane wydarzenia rozgrywały się ponad siedemdziesiąt lat temu, można uświadomić sobie ogrom różnic, nie tylko wśród krajów takich jak Indonezja, Gujana, czy Paragwaj, ale nawet tak nam bliskich jak Holandia. Opis sceny, w której sir David Attenborough poszukuje na lotnisku w Amsterdamie pokarmu dla młodego ostronosa uświadamia czytelnikowi, jak wiele zmian zaszło od tamtych czasów. Pokonywanie logistycznych trudności jest niezwykłe nie tylko ze względu na trudno dostępne obszary, które przemierza grupa łowców, ale i ze względu na wielce osobliwy, żywy ładunek, który muszą ze sobą zabrać.

   Książkę czyta się bardzo dobrze. Jak zawsze w przypadku publikacji autorstwa sir Davida Attenborougha mamy do czynienia z dobrze napisaną literaturą popularnonaukową. Tu przy okazji autor pokazuje się również jako bardzo dobry reportażysta. Jego relacje z podróży, nie tylko zawierają mnóstwo interesujących szczegółów, czy zabawnych ciekawostek, ale też przemycają sporo wiedzy przyrodniczej i podróżniczej. Język publikacji jest na bardzo wysokim poziomie a autor po raz kolejny łączy umiejętność przekazywania przyrodniczej wiedzy ze świetnym piórem.

   „Przygody młodego podróżnika” to pasjonująca lektura. Relacjonowana krok po kroku podróż (właściwie trzy podróże) w poszukiwaniu rzadkich gatunków zwierząt jest niezwykła zarówno ze względu na swój cel, jak i na egzotykę przemierzanych miejsc. Sir David Attenborough po raz kolejny oddaje czytelnikom dzieło wyjątkowe i choć tym razem, znacznie słabiej ilustrowane, to jednak pełne pasji z odkrywania świata, którego dawno już nie ma. Jest to świetna propozycja zarówno dla miłośników książek podróżniczych, jak i dla tych, którzy zawsze chętnie czytają o zwierzętach.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

niedziela, 5 maja 2019

180 000 kilometrów przygody

Autor: Tony Halik
Wydawnictwo: Bernardinum
Seria: Biblioteka Poznaj Świat
Rok wydania: 2006

   Pamiętam, jak będąc dzieckiem z wielką przyjemnością oglądałam, tak zwaną, telewizję edukacyjną, która we wczesnych latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, w niczym nie przypominała tej znanej z czasów obecnych. Królowały nieliczne, często dobrze zrobione programy, podparte sporą wiedzą merytoryczną. Jedną z takich audycji, był „Pieprz i wanilia” cykl reportaży podróżniczych prowadzonym przez Tony’ego Halika i Elżbietę Dzikowską. Wspominam ten program bardzo dobrze i już wtedy zrodził się mój podziw dla ludzi, którzy potrafią przemierzać bezdroża,  by poznać nowe miejsca i światy. Długo natomiast trwało, zanim sięgnęłam po pierwszą z dość licznych wydanych w Polsce książek podróżniczych Tony’ego Halika i wiem już na pewno, że nie będzie to moje ostatnie spotkanie z jego reportażami. 

   „180 000 kilometrów przygody” to zapis z podróży po Ameryce Łacińskiej. Nie jest to kronika, ani dziennik, to zbiór krótkich opowieści o przygodach, które spotkały Tony’ego Halika oraz jego ówczesną żonę w trwającej blisko cztery lata wyprawie. W roku 1962 mieszkający w Buenos Aires podróżnik zapragnął odpocząć od letnich upałów na Alasce. Tak zrodził się pomysł niezwykłej przygody, w którą zabrał swą żonę Pierrette oraz psa, później towarzyszył im urodzony w podróży syn Ozana. Środkiem lokomocji był jeep pickup, zmodyfikowany tak, by nie tylko udźwignął wszystko, co potrzeba, ale też, by dał radę dotrzeć absolutnie wszędzie, gdzie chęć przygody zagna podróżników. Gdyż plan dotarcia na Alaskę, był jedynie szkicem, modyfikowanym w ramach odkrywanych po drodze atrakcji i ciekawostek.

   Trasa wyprawy rozpoczętej w Buenos Aires schodzi na południe, aż po Ziemię Ognistą, by później odbić na północ przez Chile, Peru, Boliwię, Kolumbię i wszystkie małe państewka Ameryki Środkowej aż po Meksyk. Wyprawa szła dalej, przez Stany Zjednoczone i Kanadę, by zakończyć się na Alasce, jednak w książce uwagę poświęcono jedynie krajom Ameryki Łacińskiej, których egzotyka, zarówno jeśli chodzi o świat przyrody, jak i kulturę oraz historię ludów ją zamieszkujących jest niezwykle pociągająca, z racji swej odmienności. O dalszych losach wędrówki nie dowiadujemy się nic, poza króciutkim wspomnieniem, że się odbyła.

   Książkę czyta się wyśmienicie i trudno nie docenić umiejętności narracji Tony’ego Halika, który idealnie maluje obrazy oraz kreśli rozgrywające się na jego oczach zdarzenia. Wyrywkowo zdawane relacje nie nudzą, skupiają się na tym, co autor uznał za najbardziej interesujące i najciekawsze. Czasem znajdziemy tu zwyczajną relację obserwatora, niekiedy zaś przytoczone są opowieści ludzi, których podróżnik spotkał na swojej drodze, zarówno Indian, jak i miejscowych z europejskim pochodzeniem. Język, którego używa Tony Halik jest bardzo przystępny i niezwykle bogaty, pełny lokalnych słów i zapożyczeń z wielu języków, które jednak są zawsze wyjaśnione, tak by nie trzeba było się domyślać ich znaczenia.

   „180 000 kilometrów przygody” to pasjonująca książka, która zabiera czytelników w świat bardzo odległy, nie tylko w przestrzeni ale i w czasie. Wyprawa Tony’ego Halika miała miejsce prawie osiemdziesiąt lat temu. Ten okres przyniósł nie tylko wiele zmian na scenie politycznej państw Ameryki Łacińskiej, ale i ogromny przeskok technologiczny. To sprawiło, że opisywanego przez podróżnika świata już dawno nie ma. Dlatego też jego relacja zachwyca egzotyką i nieosiągalnością.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

czwartek, 2 maja 2019

Książkowy kwiecień

   Kwiecień książkowo wyszedł mi całkiem nieźle, może pomogło odstawienie recenzentek na miesiąc - na poniższym stosie jest tylko jedna, w sumie marcowa jeszcze, skończona zaraz na początku kwietnia. Wolny od recenzentek czas wypełniłam lekturą moich zbiorów, sięgając po książki, z których niektóre czekały na swój czas bardzo długo. Wśród lektur spory udział miała klasyka powieści i pozycje dla dzieci, ale i kryminał czy fantastyka miały swą reprezentację. Jakościowo całkiem nieźle, książek słabych nie było w ogóle, książek takich sobie też w zasadzie nie. Najsłabiej wypadła seria Tajemnic zwierząt, ale i nie spodziewałam się po niej wielkich wrażeń

   Kolejno przyszło mi sięgnąć po:



   Psy domowe Katarzyna Bulman, Ryby ozdobne od Amazonii do Sumatry Michał Korwin-Kossakowski, Zwierzęta w naszym domu Hanna Gucwińska, Antoni Gucwiński To trzy kolejne i ostatnie z posiadanych przeze mnie tomów serii Tajemnice zwierząt, którą darzę wielkim sentymentem. Wrażenia umiarkowanie pozytywne.
   Drzewo Katarzyna Bajerowicz To dość ciekawa pozycja, w której kartki latają luzem, gdyż mogą służyć za puzzle, z których stworzyć można piękne, tytułowe drzewo. Graficznie jak zawsze u tej autorki bardzo dobrze, merytorycznie też bez zastrzeżeń.
   Grzyby. Cuda i dziwy Anna Kujawa To niewielka, ale i nie zupełnie malutka broszurka wydana przez Białowieski Park Narodowy, którą udało mi się wygrać w konkursie na jednym z fanpage'y. Zdjęcia w niej piękne a i ciekawych informacji nie brak. Jak ktoś chce się przekonać, to zapraszam na stronę BPN, gdzie jest ona dostępna online.
   Kim jest ślimak Sam Maria Pawłowska, Jakub Szamałek, Katarzyna Bogucka To książeczka, która swego czasu wywołała sporo zamieszania. A ponieważ tematyka jest mi bliska - zwierzęce zachowania - oraz uważam, że dzieci powinny być otwarte na świat, szum wokół tej książki podziałał na mnie jak zachęta. Lektura nie rozczarowała i co zachwyca, to przypisy w książce dla dzieci.
   Harda Horda Ewa Białołęcka, Anna Kańtoch, Milena Wójtowicz, Magdalena Kubasiewicz, Marta Kisiel, Anna Hrycyszyn, Aleksandra Janusz, Agnieszka Hałas, Aleksandra Zielińska, Aneta Jadowska, Anna Nieznaj, Martyna Raduchowska To jedyna z recenzentek w tej grupie i tak wyszło, że i jedyna fantastyka. Antologia opowiadań o przekraczaniu granic, czasem smutno, czasem straszno. Ogólne wrażenia dobre.
   Biografia prawdziwka Pal Karlsen To również bardzo przyjemna pozycja pokazująca, jakie znaczenie grzyby (w szczególności prawdziwki) mają dla ludzi z różnych rejonów Europy i świata. 
   Fatalne jaja, Diaboliada Michaił Bułhakow O ile o Mistrzu i Małgorzacie słyszał prawie każdy, o tyle dwie nowelki tego autora, były mi zupełnie obce. Wrażenia z lektury jednak bardzo dobre, a absurd będący narzędziem do przekazania pewnych mądrości, zachwyca.
   Ethan Frome Edith Wharton Kolejna nowelka, jednak jakże inna od dwóch (w jednym tomie zawartych) powyższych. Pełna subtelności opowieść o tym, jak błędne decyzje mogą wpłynąć na całe nasze życie. Lektura równie wciągająca, co smutna.
   Piekło jest we mnie, Jesteś tylko diabłem Joe Alex Dwie kryminalne opowieści w bardzo klasycznym stylu. Pokład samolotu oraz stara posiadłość, to scenerie zbrodni, których musiał dokonać, ktoś spośród niewielkiego grona osób.
   Fanny Hill. Wspomnienia kurtyzany John Cleland To książka bardzo bezpośrednia, nieco wyuzdana, zwłaszcza biorąc pod uwagę czasy, w jakich powstała oraz prezentująca bardzo męskie spojrzenie na najstarszy zawód świata. Lektura jednak była bardzo przyjemna, choć dziś niezbyt gorsząca.

   No i tyle, w sumie trzynaście pozycji, z których pięć to bardzo drobne lektury. Wrażenia zdecydowanie na plus, no i dodatkową zaletą było odchudzenie (niewielkie, ale jednak) wiecznie puchnącej Poczekalni. Recenzje niektórych pozycji ze stosu, pojawią się na blogu prędzej czy później, chyba, że ktoś miałby specjalne życzenie, by były już teraz.