środa, 30 stycznia 2019

Kotek psotek, karuzela, kołowrotek

Autor: Monika Sylwia Ziemann
Czyta: Piotr Fronczewski
Ilustracje: Grażyna Rigall
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2017

   Mam ogromny sentyment do wierszy dla dzieci pisanych przez Jana Brzechwę, czy Juliana Tuwima i gdy sięgam po jakieś współcześnie napisane utwory, to zawsze tych dwóch autorów stawiam jako punkt odniesienie. Podobnie było z książka Moniki Sylwii Ziemann zatytułowaną „Kotek Psotek,karuzela, kołowrotek”, która dzięki załączonemu audiobookowi zasługuje na podniesienie oceny.

   To niewielki tom, zawierający około dwudziestu wierszyków, z których większość mieści się na pojedynczej stronie. Ich tematyka skupia się na tym, co można spotkać na co dzień. Znajdziemy tu więc wiersz poświęcony wiatrowi, czy wiewiórce, ale też utwór o brudasie. Wszystkie opisują, to z czym kilkulatek, gdyż taka jest grupa docelowa tej książki, spotyka się na co dzień i co jest mu dobrze znane. Niektóre z utworów niosą ze sobą wyraźnie, choć nienachalnie zaznaczone przesłanie. Czy będzie to sugestia dbania o higienę poprzez unikanie nadmiaru słodkości, czy też troska o otaczające nas zwierzęta, w jakiś sposób zależne od człowieka: głodnego wróbla, lub bezdomnego psa. Są i takie, w których ogromnie ważna jest zabawa onomatopejami, wymagające odpowiedniej intonacji przy głośnej lekturze.

   Ich lektura mocno przywodzi na myśl polskich klasyków. Są lekkie i zabawne, okraszone onomatopejami, dzięki czemu tym silniej przemawiają do wyobraźni dziecka. Brakuje w nich jakiejś dozy przewrotności, jaką znamy choćby z utworów Jana Brzechwy, czy charakterystycznej dla Juliana Tuwima zabawy słowotwórstwem, jednak ich ogólny wydźwięk jest dość zbliżony do poezji dziecięcej pisanej przez tych dwóch autorów. Monika Sylwia Ziemann nie unika stosowania rymów niedokładnych, nie są one też zbyt banalne. Ułożone prawie zawsze parzyście idealnie komponują się z dobrą rytmiką wierszy.

   Jednak warstwa literacka to nie jedyna zaleta tej książki. Około pięćdziesięciu stron zamknięto w sztywnej oprawie gęsto okraszonej ilustracjami autorstwa Grażyny Rigall. Rysunki są wyraźne i bardo dobrze oddają tematykę wierszy. Utrzymane w pastelowej kolorystyce nie przytłaczają kompozycji poszczególnych stron, nie rozpraszając młodego czytelnika i pozwalają mu się skupić na lekturze. Nieco chaotyczne dodają utworom specyficznego uroku tworząc spójną całość, ciepłą i przyjemną w odbiorze. Zastosowanie sporej czcionki, zawsze w kontrastującym kolorze nie sprawi najmniejszych problemów nawet początkującemu czytelnikowi.

   Tym, co najbardziej spodobało mi się w tej publikacji jest audiobook czytany przez Piotra Fronczewskiego. Aktor znany mi, między innymi z mówionych książek z wierszami Jana Brzechwy, spisuje się doskonale. Jego niski, basowy głos bardzo dobrze sprawdza się w roli narratora przedstawiającego wierszowaną opowieść. To sprawia, że tomik Moniki Sylwii Ziemann równie dobrze się czyta i ogląda, co i słucha.

   „Kotek Psotek, karuzela, kołowrotek” to interesująca i bardzo przyjemna dla oka książeczka. Niezbyt obfita w treść, stanowi idealna lekturę dla dzieci. Bogate i barwne lustracje czynią obcowanie z książką jeszcze przyjemniejszym. Zawarte zaś w wierszach przesłania sprawiają, że sięgnięcie po tę książkę ma nie tylko wymiar rozrywkowy, ale i moralizatorski. Ten drugi zaś w żaden sposób nie przesłania i nie przytłacza czerpania radości z lektury. Monika Sylwia Ziemann wzorując się na najważniejszych polskich poetach dziecięcych, stworzyła bardzo udany tomik, wzbogacony przez wydawcę o świetnie przeczytany audiobook.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

sobota, 26 stycznia 2019

Nie pozwolisz żyć czarownicy

Autor: Tomasz Kowalski
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2018

   Tomasz Kowalski to współczesny pisarz, który w swoich utworach często porusza tematykę śmierci,  najczęściej tragicznej i gwałtownej. Jednak taki, a nie inny wybór przewodniego motywu w powieściach służy obnażeniu ludzkich wad i słabości. Pokładów okrucieństwa, do którego zdolni są, gdy w grę wchodzi poczucie działania w słusznej sprawie i w imię ważniejszych celów. Taką też książką, jest jego najnowsze dzieło, zatytułowane „Nie pozwolisz żyć czarownicy” i poświęcone sprawie polskiego Salem.

   Fabuła książki skupia się na na poły legendarnych wydarzeniach jakie miały miejsce w Doruchowie w roku 1775. Na podstawie anonimowej relacji opublikowanej sześćdziesiąt lat później na łamach tygodnika „Przyjaciel ludu” polskie społeczeństwo dowiedziało się o kulisach wyjątkowo okrutnego postępowania. Zbrodni, będącej bezpośrednią przyczyną zgonu czternastu kobiet, pośrednio powiększając grono ofiar o kolejne, związane z zamordowanymi osoby. Historycy nie są zgodni, co do autentyczności relacji rzekomego naocznego świadka, jej nieprawdziwość upatrując, między innymi w jego długim milczeniu. W internecie bez problemu można znaleźć streszczenie tej relacji, która w najdrobniejszych szczegółach posłużyła Tomaszowi Kowalskiemu jako motyw jego najnowszej powieści.

   Okrucieństwo ostatniego w Polsce polowania na czarownice choć jest motywem przewodnim w książce, nie jest najważniejszym jej aspektem. Autor skupił się na przedstawieniu procesów myślowych, które doprowadziły do tragedii. Prezentując, często bardzo przyziemne motywy, jakimi kierowały się poszczególne osoby zaangażowane w wydarzenia wprost daje do zrozumienia, że są one często częścią składową natury ludzkiej. Tomasz Kowalski wyraźnie daje też do zrozumienia, że proces czarownic jest też metaforą i w różnych sytuacjach dokładnie te same pobudki nawet w dzisiejszych czasach mają równie destruktywny wpływ. I choć może dosłownie stosów już nikt nie rozpala, to te metaforyczne zdarzają się po dziś dzień.

   Narratorem opowieści jest ośmioletni chłopiec, który z wielką ciekawością i typowym, dziecięcym brakiem krytycyzmu przygląda się rozgrywającym się na jego oczach wydarzeniom. Jednak nawet on, gdy stał się przypadkowym świadkiem okrucieństwa zwyczajnych, otaczających go ludzi, nie jest w stanie go pojąć i jest nim przerażony. Jego opiekun, ksiądz Józef, jako jedyny wykazał się odwagą, by przeciwstawić się tłumowi, jednak nawet powaga chroniącej go kapłańskiej szaty nie była w stanie pomóc skazanym. 

   Książkę czyta się bardzo dobrze, choć nie można jej nazwać lekką lekturą. Zarówno tematyka, jak i wyjątkowy naturalizm przy opisie scen tortur sprawiają bardzo ciężkie wrażenie. Pełne szczegółów opisy miejscami są niesmaczne i dla wrażliwego czytelnika mogą być trudne. Znajdziemy tu również archaizację języka pojawiającą się w dialogach. W nich również często natrafimy na wiejski dialekt podkreślający pochodzenie postaci.

   Tomasz Kowalski w tej niewielkiej powieści w bardzo błyskotliwy i prawdziwy sposób przedstawił mechanizm publicznego linczu, którego ofiarami znacznie częściej są kobiety. Przedstawił jak wzajemne nieufność, nienawiść i zwykła głupota potrafią stworzyć niebezpieczeństwo o ile znajdzie się ktoś, kto będzie potrafił je wykorzystać i znajdzie w tym swój cel. Autor wyraźnie wykazał jak niewiele trzeba do podburzenia tłumu i jak trudno jest się temu tłumowi przeciwstawić. Opatrzenie książki cytatem z Konwencji  Rady Europy o zwalczaniu przemocy wyraźnie sugeruje, że choć opisywane wydarzenia rozegrały się dawno (o ile w ogóle), to ich mechanizm jest ponadczasowy, a pozbawiona sensownych przyczyn nienawiść do kobiet wciąż jest obecna w społeczeństwie.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

środa, 23 stycznia 2019

Potem przychodzi ktoś inny

Autor: Anna Kłodzińska
Seria: Najlepsze kryminały PRL. Tom XIII
Wydawnictwo: CM
Rok wydania: 2017

   „Potem przychodzi ktoś inny” Anny Kłodzińskiej to trzynasta opowieść o kapitanie Szczęsnym, wydana w ramach serii „Najlepsze kryminały PRL”. Jest to jednocześnie moje trzecie, po „Srebrzystej śmierci” i „Świetlistej igle” spotkanie z twórczością tej autorki i wykreowanymi przez nią bohaterami. Z czystym sumieniem, mogę stwierdzić, że było ono udane, a lektura dostarczyła mi dokładnie tego, czego po niej oczekiwałam.

   Opowieść, jak na kryminał przystało, otwiera zgon. Ginie wybitny polski naukowiec – Adam Zieliński, który pracował nad przełomową technologią z dziedziny chemii. Dla Centralnego Laboratorium jest to ogromna strata. Postać mordercy oraz kierujący nim motyw również poznajemy już na samym początku książki. Morderstwa dokonano na zlecenie zagranicznej spółki chemicznej „Camilla”. Gdy znalezione zostają zwłoki naukowca do akcji wkracza policja, a wyjątkowe podobieństwo między ofiarą a Szczęsnym nasuwa bardzo brawurowy plan działania. Przez całą opowieść śledzimy swoistą zabawę w kotka i myszkę między mordercą a policjantami, przez co książce znacznie bliżej do opowieści o Jamesie Bondzie, niż do klasycznego kryminału, gdzie najważniejszym pytaniem jest, który z podejrzanych jest mordercą.

   Po raz kolejny autorka wybiera na ofiary środowisko naukowców i inżynierów, a z licznych wstawek dotyczących ich pracy jasno można wywnioskować, że pisarka jest doskonale zorientowana w tym, hermetycznym dość, środowisku. Współpracownicy docenta Adama Zielińskiego pełnią niezbyt znaczącą rolę, całkiem wiarygodnych statystów, nadających realizmu rozgrywającym się wydarzeniom. Postacie związane ze złowrogą i niecofającą się przed niczym „Camillą” są równie dobrze zaprezentowane. Posiadają swoje charakterystyczne cechy, dzięki którym stają się rozpoznawalni. Kapitan Szczęsny, konsekwentnie pozostaje taki sam, jak we wcześniejszych tomach, jest dokładny, przenikliwy i nie brak mu odwagi. Pracownicy milicji również przedstawieni zostali dobrze i nie budzą żadnych zastrzeżeń.

   Chyba największą zaletą powieści jest przedstawienie PRLowskich realiów. Z jednej strony mamy milicję o sporych możliwościach, potrafią z wielką dokładnością prześledzić wydarzenia rozgrywające się w prawie całej Warszawie w nocy, w której zginął docent Zieliński. Wyraźnie widać też pewną ich niedbałość i nieśpieszność w wykonywaniu poleceń. Z drugiej strony przedstawione zostały problemy, jakich nastręcza pracy wymiaru sprawiedliwości niemieckie pochodzenie podejrzanych oraz kwestia przekraczania granicy przez obywateli Polskiej Republiki Ludowej. Jak zwykle w książce znajdziemy coś interesującego dla fanów dawnych samochodów. Na kartach książki znajdziemy zarówno wyjątkowy na polskich ziemiach model Citroena, jak i  znacznie częstsze policyjne Fiaty, czy Mercedesy. 

   „Potem przychodzi ktoś inny” to sprawnie napisany kryminał, zarówno jeśli wziąć pod uwagę kompozycję opowieści i odkrywane z każdą stroną nowe szczegóły rozgrywających się wydarzeń, jak i patrząc na warstwę językową powieści. Książkę czyta się dobrze i nawet fragmenty dotyczące naukowej działalności zamordowanego docenta nie sprawiają większych problemów, choć autorka nie boi się używać trudnych nazw chemicznych, gdy zachodzi uzasadniona fabularnie konieczność. 

   Trzynasta opowieść o przygodach kapitana Szczęsnego nie rozczarowuje. Ekonomiczny spisek oraz wynikająca z niego zbrodnia osadzone w realiach poprzedniego ustroju intrygują a wierność w ich oddaniu sprawia, że powieść jest wiarygodna. I choć nie musimy od początku się zastanawiać kto zabił i dlaczego, to jednak doprowadzenie do ukarania winnych jest równie interesujące. 

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

niedziela, 20 stycznia 2019

Marysieńka Sobieska

Autor: Tadeusz Żeleński-Boy
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   W historii Polski niewiele kobiet zapisało się tak wyrazistymi zgłoskami jak żona króla Jana III Sobieskiego. Romans Marii Kazimiery, znanej potomnym pod mianem Marysieńki rozwijał się długo, a jego pełny szczegółów obraz zachował się w jej listach. Na początku dwudziestego wieku, historię tej niezwykłej kobiety i jej wpływu na polskiego króla spisał Tadeusz Żeleński-Boy.

   Opowieść o Marysieńce Sobieskiej to tylko pozornie tkliwa historia miłosna między młodziutką, znudzoną mężatką, a dzielnym i dumnym szlachcicem. W ich trwającą kilkadziesiąt lat relację, niejednokrotnie wplata się polityka, również ta na najwyższym szczeblu. Jednak mimo wpływów z zewnątrz związek Jana III Sobieskiego z Marysieńką był wyjątkowy jak na owe czasy, a siła wpływu drobnej kobiety na sławnego rycerza, żołnierza i króla do dziś budzi podziw.

   Tadeusz Żeleński-Boy spisując historię Marii Kazimiery i jej relacji z Janem III Sobieskim w pełni zdawał sobie sprawę, że nie można ich rozpatrywać w oderwaniu od czasów i sytuacji politycznej panującej w tym czasie w Polsce. W związku z tym opowieść rozpoczynająca się od najmłodszych lat drobnej Francuzki ściśle wiąże się z osobą Marii Gonzagi oraz jej wpływu na polskich królów. Dzięki temu możemy ujrzeć pełen obraz powiązań panujących w tym czasie na królewskim dworze, które doprowadziły najpierw do małżeństwa Marysieńki z panem Zamoyskim, a następnie do jej zbliżenia w Janem III Sobieskim.

   Oprócz politycznych okoliczności powstającej relacji równie ważne, jeśli nie posiadające większego znaczenia są względy osobiste. Maria Kazimiera nieszczęśliwie zamężna, będąc wręcz więźniem we własnym domu, zawzięcie szuka z niego ucieczki. Tę w pewnym sensie znajduje w listach, które wymienia z przyjacielem męża Janem III Sobieskim. Z listów wyłania się postać osoby o silnej woli i niezwykłej osobowości, która świadomie lub nie znajduje idealny klucz do utrzymania wpływu na młodego rycerza. To dla niej Sobieski z rubasznego hulaki, nie stroniącego od typowych żołnierskich rozrywek i miłostek przekształca się w wiernego przyjaciela, a następnie kochanka.

   Ogromną zaletą książki Tadeusza Żeleńskiego-Boya jest wykazanie pełnych okoliczności towarzyszących życiu tej niezwykłej kobiety. Wpływy polityczne, jej własne pragnienia oraz nieszczęśliwe małżeństwo ukształtowały zdecydowany i nieco wyrachowany charakter kobiety, która zawsze potrafiła osiągnąć, to na czym jej zależało. Jest to nie tylko historia Marysieńki, ale i wszystkich osób, które miały w jej życiu jakieś znaczenie.

   Książkę czyta się wyśmienicie. Lekki ton jakim została napisana, liczne życzliwo-złośliwe wstawki kierowane pod adresem opisywanych postaci, bądź po prostu służące za komentarz do rozgrywających się wydarzeń sprawiają, że przez kolejne strony mknie się błyskawicznie i z pełnym zainteresowaniem. Bogactwo języka i wyjątkowa zręczność w formułowaniu zdań jakimi posługuje się Tadeusz Żeleński-Boy są kolejnym bardzo mocnym aspektem książki.

   „Marysieńka Sobieska” to wyśmienita lektura, która oczarowuje nie tylko niebanalną formą, ale i niezwykle interesującą treścią. Przedstawienie niezwykłej kobiety i jej ogromnego wpływu na króla, który w polskiej historii zapisał się dość niejednoznacznie, to wspaniały materiał, z którego tak utalentowany pisarz, jak Tadeusz Żeleński-Boy wykroił dzieło wyjątkowe. Pełna niezwykłego uroku książka stanowi nie tylko dobre źródło wiedzy o tym, co działo się w Polsce w siedemnastym wieku, ale i świetną rozrywkę, godną polecenia każdemu.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater

czwartek, 17 stycznia 2019

Fraszki baraszki

Autor: Irena Gaweł
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza ATUT
Rok wydania: 2017

   Lubię fraszki i choć mam swoich ulubionych fraszkopisarzy, takich jak Jan Izydor Sztaudynger, czy Andrzej Urbańczyk to zawsze z chęcią wypatruję nowych. Nie tak dawno zainteresowała mnie twórczość Janusza Sipkowskiego, więc ze sporą nadzieją sięgnęłam po tomik zupełnie mi nieznanej autorki. Niestety nieco się rozczarowałam i choć „Fraszki baraszki” Ireny Gaweł nie są złą pozycją, to jednak daleko im do mistrzowskiego operowania słowem, za które tak bardzo lubię tę formę poezji.

   W książce znajdziemy nie tylko fraszki, kolejne rozdziały zawierają limeryki, aforyzmy, epitafia i „definicyjki” - czyli krótkie i przewrotne definicje znanych słów. To one wraz z aforyzmami najbardziej przypadły mi do gustu w tym niewielkim tomiku. Znajdziemy w nich niebanalny humor i nieszablonowe myślenie, które pozwala spojrzeć na pewne rzeczy inaczej. Aforyzmy w większości są bardzo trafne i udatne, co jest kwintesencją dobrego aforyzmu. Dość wysoki poziom cechuje również przytoczone epitafia i choć daleko im do Sztaudyngerowego „Na nagrobku kurtyzany” („Tu leży dama, pierwszy raz sama”) to jednak nie można im odmówić im humoru i przewrotności. 

   Limeryki są dość przeciętne. Są skonstruowane zgodnie z zasadami, zarówno jeśli chodzi o ich rymy oraz rytmikę, jak i schemat – w pierwszych wersach, jak na porządne limeryki przystało, prawie zawsze znajdziemy określenie miejsca. Pomysły Ireny Gaweł są zabawne i przy lekturze limeryków można się uśmiechnąć, jednak brakuje w nich czegoś co by je wyróżniało i co nadało by im oryginalności i spójnego stylu.

   Najsłabiej wypadły tytułowe fraszki. Bo o ile, pomysły są ciekawe, skojarzenia i ciągi myślowe często są dość oryginalne i prawie zawsze bardzo trafne, o tyle już nieco gorzej jest z ich wykonaniem. W wielu z nich zawiodła rytmika, kolejne wersy mają albo zbyt wiele, albo za mało sylab. Często też zmiana szyku w zdaniach również wyszła by z korzyścią dla utworów. Równie często nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wykorzystanie synonimu użytego słowa, przydałoby fraszkom lekkości i płynności. Z tych powodów fraszki Ireny Gaweł wydają się być nieco toporne i niezgrabne, można odnieść wrażenie, że bardziej stanowią wstępny szkic, niż skończony utwór.

   Mocnym punktem fraszek jest ich tematyka. Autorka sięga zarówno po aktualne tematy, znajdziemy kilka komentarzy do wydarzeń politycznych z ostatnich kilku lat, jak i po motywy ponadczasowe, takie jak miłość, związki, czy praca. Część z nich siłą rzeczy się zdezaktualizuje i już za tych kilka lat, nie będą tak bardzo śmieszyć, jak obecnie (jak na przykład „Wycinka drzew” - „Kiedy świerki spadną, to i szyszki spadną”). Jednak znacznej większości ten problem nie dotyczy i ujęte w przewrotne zdania problemy codzienności wciąż będą śmieszyć.

   „Fraszki baraszki” Ireny Gaweł to tomik nieco nierówny i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że odrobinę niedopracowany. Spostrzeżenia autorki są nad wyraz trafne i nie można im odmówić inteligentnego humoru. Niestety w poszczególnych utworach zabrakło rytmu, co w przypadku fraszek jest dość istotne, gdyż nadaje im płynności. Ten problem znika w aforyzmach, gdyż ich konstrukcja nie ma takich wymagań. Trudno mi polecić tę książkę, która zwłaszcza miłośnikom zabawy językiem może wydać się toporna, jednak nie jest to pozycja zupełnie zła i ma swoje mocne strony.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

niedziela, 13 stycznia 2019

Jadwiga z Andegawenów Jagiełłowa. Album rodzinny

Autor: Janina Lesiak
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2017

   Królowa Jadwiga, żona Władysława Jagiełły była kobietą wyjątkową. Jej niezbyt długie i niezbyt szczęśliwe życie pełne było sukcesów społecznych i politycznych, dzięki którym zapisała się w pamięci jako osoba bardzo pozytywna. Nic więc dziwnego, że nawet dziś, znajdują się chętni do spisywania jej biografii. Janina Lesiak w książce „Jadwiga z Andegawenów Jagiełlowa. Album rodzinny” spróbowała w zbeletryzowany sposób przybliżyć współczesnemu czytelnikowi postać królowej Jadwigi.

   Książka dzieli się na cztery rozdziały. Każdy z nich stanowią wspomnienia osób bliskich Jadwidze, bądź takich, którzy byli wokół niej. Autorka oddaje głos pięciu osobom: matce i siostrze Jadwigi, Wilhelmowi Habsburgowi, Władysławowi Jagielle oraz kronikarzowi Stanisława ze Skalbmierza – powiernika królowej. Każdy z rozdziałów napisany jest nieco innym stylem oddającym osobę lub osoby snujące wspomnienia. Z tego powodu książka jest dość niejednorodna i niestety odbija się to na lekturze.

   Jako pierwsza zabiera głos Maria Węgierska, jej wspomnienia o Jadwidze przeplatają się ze wspomnieniami  ich matce Elżbiecie Bośniaczce. W pierwszej chwili, to właśnie matka przyćmiewa tytułową bohaterkę. Wspomnienia Marii są ważne, gdyż wprowadzają czytelnika w okoliczności, w jakich znalazła się Jadwiga, które zaprowadziły ją na polski tron u boku Władysława Jagiełły. W tej części dowiemy się wszystkiego na temat ambitnych planów jej matki oraz biernego i równie nieszczęśliwego żywota jej siostry.

   Kolejno snuje swoje wspomnienia Wilhelm Habsburg, we wczesnym dzieciństwie zaręczony z Jadwigą. Z jego bardzo osobistej narracji poznajemy przyszłą królową Polski jako wchodzącą w dorosłość nastolatkę. Jej królewskie panowanie opisuje Władysław Jagiełło. Jest w swych wspomnieniach równie subiektywny co Wilhelm i przedstawia nam Jadwigę taką, jaka mu się wydaje. Najbardziej obiektywnym głosem są wspomnienia skryby, który jako jedyny podjął się próby zaprezentowania położenia królowej i jej charakteru. Jest to też jedyny rozdział, w którym o samym narratorze dowiadujemy się najmniej.

   Pierwsze trzy rozdziały służą nie tyle przedstawieniu królowej Jadwigi, co zaprezentowaniu charakterów osób jej bliskich, które miały realny wpływ na los, jaki ją spotkał. Maria Węgierska, Wilhelm Habsburg i Jagiełło snując swoje wspomnienia o Jadwidze znacznie bardziej przedstawiają siebie niż ją. Dość dobrze poznajemy też charakter jej matki, gdyż we wspomnieniach Marii obie kobiety zostały przedstawione w formie porównania i skontrastowania cech charakteru.

   Przedstawienie Jadwigi przez pryzmat wspomnień i myśli osób jej bliskich jest dość ciekawym zabiegiem, niestety nie pozbawionym wad. Otrzymujemy bowiem luźne ciągi myślowe, w których wydarzenia tylko z grubsza są ułożone chronologicznie. W takiej narracji bardzo często pojawiają się dygresje, w których narrator znacznie odbiega od pierwotnej myśli wzbudzając w czytelniku poczucie zagubienia. Jest to najlepiej widoczne w pierwszym rozdziale, gdzie osoba Jadwigi przeplata się z Marią i Elżbietą Bośniaczką, a wspomniane są również inne postacie, w tym babka Jadwigi – Elżbieta Łokietkówna. 

   Godnym uznania jest natomiast wyraźne rozróżnienie stylu w jakich przedstawiane są wspomnienia. Dość chaotyczne w przypadku Marii i znacznie bardziej uporządkowane Władysława Jagiełły. Z kolei skryba podjął się napisania kroniki i w jego wspomnieniach również można odnaleźć typowo kronikarskie zabiegi literackie. Książka jest z tego powodu niejednorodna, co odbija się na płynności czytania. 

   „Jadwiga z Andegawenów Jagiełłowa. Album rodzinny” to ciekawa pozycja pozwalająca bliżej poznać sytuację polityczną i relacje w jakich znalazła się ta niebanalna kobieta. Ponieważ jej samej nie oddano głosu, poznajemy ją jedynie przez pryzmat osób, które ją znały, a biorąc pod uwagę, że nikt nie znał jej bardzo blisko, jest to obraz dość powierzchowny. Możemy jedynie domyślać się co działo się w duszy Jadwigi oraz gdzie naprawdę wędrowały jej myśli. W książce zabrakło mi nieco rozprawienia się z tym, jak widzieli ją inni, a tym jaka była. Mimo tego jest to pozycja godna uwagi, choć niekoniecznie obowiązkowa.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

sobota, 12 stycznia 2019

Świetlista igła. Tajemniczy pasażer

Autor: Anna Kłodzińska
Seria: Najlepsze kryminały PRL. Anna Kłodzińska. Tom XII
Wydawnictwo: CM
Rok wydania: 2017

   „Świetlista igła. Tajemniczy pasażer” Anny Kłodzińskiej to kolejny tom cyklu ukazującego się nakładem wydawnictwa CM, w którym publikowane są najlepsze kryminalne opowieści czasów PRLu. O ile inni autorzy mają w tej serii raptem po kilka powieści jest Anna Kłodzińska doczekała się własnego cyklu w całej serii, a książka, będąca przedmiotem tej recenzji jest jego dwunastą odsłoną. Dla mnie było to drugie, po „Srebrzystej śmierci” spotkanie z tą autorką i kolejna wyprawa w czasy PRLu, widziane z perspektywy warszawskiej komendy Milicji Obywatelskiej.

   W książce znajdziemy powieść „Świetlista igła” oraz niewielkie opowiadanie, scenkę właściwie zatytułowaną „Tajemniczy pasażer”. Trudno znaleźć powiązanie między nimi, poza przewijającymi się przez obydwa postaciami inżynierów, nie po raz pierwszy pojawiających się na kartach kryminałów Anny Kłodzińskiej.

   Od czasów „Srebrzystej śmierci” minęło dziesięć lat. Czas ten jest wyraźnie widoczny na kartach powieści. Końcówka lat sześćdziesiątych, to gwałtownie rozwijająca się technika, w tym elektronika, sporo dużych ośrodków naukowych w kraju i mnóstwo odkryć. To właśnie w świecie naukowców: doktorów i inżynierów fizyki rozgrywa się akcja „Świetlistej igły”, a tytułową igłą jest wiązka światła lasera, zupełna nowość w Polsce późnych lat sześćdziesiątych.

   Akcję poznajemy z dwóch perspektyw. Tym razem oprócz przedstawienia wydarzeń widzianych od strony pracowników milicji możemy śledzić ich rozwój również z perspektywy złoczyńcy. Nadanie mu roli drugiego narratora pozwala dokładnie poznać jego, niezbyt oczywiste motywy i tym lepiej przedstawia konflikt między nim a wymiarem sprawiedliwości. Zabieg ten umożliwia również przeprowadzenie kryminalnej tajemnicy, niebędącej z początku oczywistą dla czytelnika, co jest intrygujące.

   „Świetlista igła” to kolejna okazja do spotkania z kapitanem Szczęsnym i jego współpracownikami. Postacie prowadzone są konsekwentnie, z utrzymaniem cech charakterystycznych, jakie autorka nadała im już wcześniej i bez zbytniego zagłębiania się w ich historie i życie osobiste. Nadal więc znajdziemy tu, bliskiego ideału, kapitana; nieco protekcyjnego szefa; czy mądrego doświadczeniem lekarza ostatniego kontaktu. Niektórzy mają mgliście wspomniane rodziny, przewijające się gdzieś na ostatnim planie żony, czy dzieci, informacje o nich są jednak pozbawione jakiegokolwiek fabularnego znaczenia.

   Fabuła książki skupia się wokół genialnych fizyków i ich wspaniałych odkryć z dziedziny elektroniki. Późne lata sześćdziesiąte, to czasy, gdy na świecie dokonywał się ogromny skok technologiczny, moment, w którym już nawet w Polsce stosowano tranzystory, będące prawdziwą rewolucją, zmieniającą zupełnie oblicze elektroniki. Kryminalna intryga rozpoczyna się banalnie, od kradzieży niezwykle ważnej pracy jednego z naukowców. Brakuje motywu, a stopiony zamek w drzwiach oraz szafie sugerują użycia źródła ciepła o ogromnej mocy. Podejrzenie pada na laser, jednak nikomu z naukowców nie jest znany laser, który byłby mniejszy niż niewielka szafka, więc hipoteza ta od początku przyjmowana jest ze sporą dozą nieufności. Sprawa kradzieży na długo staje w miejscu i ma swą kontynuację, gdy dochodzi do kolejnego ataku na fizyka. Tym razem ginie nie tylko jego dorobek naukowy, ale i on sam. Od tego momentu, na scenę wkracza kapitan Szczęsny.

   Podobnie, jak poprzednią książkę Anny Kłodzińskiej, tak i tę czyta się bardzo przyjemnie. Widać, że autorka przyłożyła się do zgłębienia zgłębienia środowiska warszawskich naukowców, gdyż podane przez nią szczegóły techniczne mają sens i są adekwatne ze stanem ówczesnej wiedzy. Z drugiej strony nie znajdziemy tu nadmiaru specjalistycznego słownictwa a język, jakim napisano książkę, jest prosty i zrozumiały.

   „Świetlista igła” to kolejny dobry kryminał w dorobku autorki i jeszcze jedna warta uwagi pozycja dla każdego miłośnika tego typu literatury. Przemyślany wątek kryminalny oraz dobrze wyrysowane dla niego tło to niewątpliwe zalety powieści. Charyzmatyczna postać kapitana Szczęsnego również przykuwa uwagę czytelnika, choć można mu zarzucić, że jest nieco zbyt idealny.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Srebrzysta śmierć

Autor: Anna Kłodzińska
Seria: Najlepsze kryminały PRL. Anna Kłodzińska. Tom III
Wydawnictwo: CM
Rok wydania: 2015

   Nie należę może do wielkich miłośniczek kryminałów, jednak mam spory sentyment do twórczości Agathy Christie i klasycznych historii ze zbrodnią w tle. Z tego względu sięgnęłam po po „Srebrzystą śmierć” Anny Kłodzińskiej. Jest to powieść napisana pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, w której kryminalną zagadką zajmują się funkcjonariusze warszawskiej Milicji Obywatelskiej. Taka wycieczka w przeszłość jest niezwykle intrygująca i pozwala spojrzeć na czasy PRLu z zupełnie innej perspektywy.

   Anna Kłodzińska napisała współczesny sobie kryminał, przedstawiając Warszawę końca lat pięćdziesiątych, taką jaką widziała na co dzień, a która dla współczesnego odbiorcy wydaje się być zaskakująca. Sadyba, gdzie osadzono akcję powieści w niczym nie przypomina obecnego osiedla domków jednorodzinnych, będąc jedynie zgrupowaniem kilkudziesięciu pojedynczych domów z ogródkami, należących przeważnie do ludzi wykształconych: lekarzy, inżynierów, prawników. Opisanej Sadybie znacznie bliżej do niewielkiej podmiejskiej osady, niż części wielkiej aglomeracji.

   Upływ lat, jakie minęły od czasu napisania powieści, widać nie tylko w szczegółach architektonicznych i urbanistycznych. Bohaterowie poruszają się pojazdami, które współcześni czytelnicy słusznie uznają za klasyki, jeśli w ogóle wiedzą o jakich pojazdach mowa. O ile z warszawami, będącymi samochodami Milicji Obywatelskiej nie ma problemu, o tyle już motocykl Junak, nie budzi oczywistych skojarzeń. Przepaść, jaka dzieli współczesność od lat pięćdziesiątych jest jeszcze wyraźniej widoczna w opisie technik kryminalistycznych, którym autorka również poświęciła w powieści sporo miejsca.

   Głównym bohaterem „Srebrzystej śmierci” i innych książek napisanych przez Annę Kłodzińską jest kapitan Szczęsny. Bohater pod wieloma względami bliski ideałowi: wysoki, przystojny blondyn obdarzony  inteligencją i detektywistyczną intuicją nie daje swym oponentom zbyt wielu szans. Ta ostatnia pozwala mu na zapamiętywanie pozornie banalnych szczegółów przypadkowych spotkań i zdarzeń, które później okazują się niezwykle pomocne w tropieniu przestępców. Pozostałe postacie nie są zarysowane tak dokładnie, choć znajdziemy tu kilka typów charakterystycznych: wymagającego ale i wyrozumiałego przełożonego, kolegę z nie do końca rozumianym przez otoczenie poczuciem humoru, czy znudzonego pracą patomorfologa, którego nic już nie potrafi zdziwić ani zaskoczyć.

   Kryminalna zagadka osnuta jest wokół narkomanów: kokainistów i morfinistów. Kapitan Szczęsny w wyniku wypadku trafia do domu  na Sadybie, gdzie przypadkowo zażywa narkotyk. Gdy kilka dni później nieopodal odnaleziono zwłoki oficer rozpoznaje w nim jednego z mieszkańców odwiedzonego przez niego domu. Prowadząc śledztwo, odnajduje tropy prowadzące do kilku ważnych w Warszawie osobistości, znanych lekarza i prawnika, których pozornie nic nie łączy z narkotykami. Zadaniem kapitana Szczęsnego jest znalezienie powiązania.

   Powieść czyta się bardzo dobrze, lekko i szybko. Użyty język jest poprawny i nieprzeładowany specjalistycznych słownictwem. Kryminalna intryga również poprowadzona jest bez zarzutu, do końca nie możemy mieć pewności, który z kilkorga podejrzanych jest winien, a gdy już poznajemy prawdę, jest ona logiczna i sensowna.

   „Srebrzysta śmierć” Anny Kłodzińskiej to nie tylko całkiem dobry kryminał, ale również pasjonująca wycieczka w przeszłość. W czasy, które z jednej strony nie wydają się wcale tak odległe, a które technologicznie mocno odstają od współczesności. To intrygująca kryminalna łamigłówka, w której znajdziemy charyzmatycznego bohatera, w niczym nie odstającego od zagranicznych detektywów znanych nam z licznych książek i seriali telewizyjnych.

Recenzja powstała na zamówienie dla portalu Sztukater

środa, 2 stycznia 2019

Reaktywacja?

   "Coś się kończy, coś się zaczyna"... kolejny rok z impetem zagościł w kalendarzu uświadamiając mi, jak długo już mnie tu nie było. Cóż... ten blog wielokrotnie przechodził różne zawieszenia, zależne od ilości dostępnego czasu, weny twórczej i zwyczajnego nastroju. Postanowiłam ponownie spróbować bywać tu częściej. Mam do wrzucenia całkiem sporo tekstów pisanych dla Sztukatera, z którym nadal, choć z przerwami, współpracuję. Niestety brak czasu na cokolwiek, odbił się też niekorzystnie na tym ile czytam, a jeszcze gorzej wpłynął na to ile piszę. Trudno mi nawet stwierdzić, bym była dobrej myśli jeśli chodzi o reaktywację bloga, no ale spróbować nie zaszkodzi.

   I jeszcze ponieważ kolejna reaktywacja przypadła na taki a nie inny okres, dorzucę, że w minionym roku przeczytałam zaledwie 645 książek, co jest wynikiem bardzo mizernym i najgorszym już od wielu lat. Czy w tym roku będzie lepiej? Nie wiem, nie zakładam, że tak będzie, nie zapisuję się do żadnych czytelniczych wyzwań, nie robię postanowień. Co będzie, to będzie i tego będę się trzymać przez najbliższy rok (w sumie, to dość często stosowana przeze mnie dewiza).

   Jak wspomniałam wyżej, mam co publikować, choć pewnie teksty wymagają pewnego doszlifowania, możliwe też, że skuszę się w końcu na publikacje moich planszówkowych recenzji, których spora część przepadła w mrokach internetu wraz ze zlikwidowaniem Insimilionu. Póki co zmieniłam nieco kolorystykę bloga oraz używaną czcionkę, mnie odpowiada, ale nie nazwałabym się artystką. W najbliższym czasie na pewno pojawią się aukcje WOŚPowe, gdyż kolejny finał już wkrótce. 

   I na zakończenie, jeśli jeszcze ktoś tu zagląda, to po pierwsze miło mi z tego powodu, a po drugie, jak zawsze zapraszam.