Co na blogu?
- Bibliofilstwo (568)
- Kolekcja (88)
- Kulinarne projekty (14)
- O wszystkim i o niczym (16)
- Podsumowania (49)
- TOP 10 (3)
- Twórczość krawiecka (8)
- Twórczość literacka wątpliwej jakości (24)
wtorek, 29 września 2020
Zbrodnie robali
piątek, 25 września 2020
Rouletabille u cara
Autor: Gaston Lecroux
Tytuł oryginału: Rouletabille chez le Tsar
Tłumaczenie: Oparto na wydaniu przedwojennym
Seria: Joseph Rouletabille. Tom III
Cykl: Klasyka francuskiego kryminału
Wydawnictwo: Wydawnictwo CM
Rok wydania: 2019
Wspominając dobrze mój pierwszy kontakt z serią „Klasyki francuskiego kryminału” wydawaną przez oficynę CM, z wielką przyjemnością sięgnęłam po koleją książkę z cyklu. Tym razem wybór padł na powieść Gastona Lecroux’a, którego „Upiór z opery” dzięki musicalowej adaptacji Andrew Lloyda Webera zapisał się mocnym akcentem w kulturze XX wieku. Książka „Rouletabille u cara” to dla mnie pierwszy kontakt z twórczością autora oraz z samą postacią redaktora-detektywa nazwiskiem Rouletabille.
Główny bohater to młody człowiek, który na zaproszenie cara przyjeżdża do Petersburga, by pomóc chronić życie generała Triebasowa, po tym jak nihiliści wydali na niego wyrok śmierci. Generał będąc gubernatorem Moskwy dostał zadanie stłumienia buntujących się studentów, czego skutkiem były masowe egzekucje i zwózki w głąb Syberii. Z drugiej strony Fiodor Fiodorowicz, to dobry mąż i wzorowy ojciec i taki jego obraz poznajemy oczami Roulettabille’a. Redaktor detektyw podejmując się trudnego zadania wyjaśnienia szczegółów zamachów oraz uniknięcie kolejnych nie spodziewał się z czym przyjdzie mu się mierzyć.
Opowieść Gastona Lecrouxa to w znacznej mierze bardzo ciekawy obraz Rosji w przededniu rewolucji. To z jednej strony wystawne przyjęcia i ludzie, zdawać by się mogło kulturalni, z drugiej zaś kult siły i władza mocniejszego. Carskie rozkazy spełniane są bez żadnych dyskusji, a życie ludzkie, przynajmniej tych, którzy myślą inaczej, nie jest zbyt wiele warte. Dla młodego Francuza wizyta w Petersburgu to wyprawa wręcz egzotyczna, gdzie dzikość Rosjan miesza się z ich pozornym ucywilizowaniem. W powieści kontrast robi silne wrażenie i niektóre sceny zaskakują nie tylko bohatera, ale i czytelników.
„Rouletabille u cara” to w sporej części kryminał, w nieco mniejszej zaś zarówno powieść szpiegowska, jaki sensacyjna. O ile początek historii nosi w sobie znamiona typowej, klasycznej intrygi kryminalnej, o tyle dość szybko fabuła zmierza coraz bliżej w stronę opowieści szpiegowskiej, by w końcu narzucić czytelnikowi galopujące tempo sensacji. To pomieszanie gatunkowe może być nieco męczące i odniosłam wrażenie, że pomysł na intrygę w pewnym momencie zaczął się rozmywać, dlatego trzeba było ratować sytuację w każdy możliwy sposób. Co nie zmienia faktu, że kompozycję powieści ciężko nazwać złą, spodziewałam się po prostu nieco innej, bardziej czystej gatunkowo książki.
Utwór Gastona Lecroux czyta się bardzo dobrze. Wprawdzie momentami można się nieco zagubić w dygresjach i opowieściach przedstawionych Rosjan, to jednak wciąż bez większych problemów śledzi się linię fabularną. Użyte słownictwo jest bogate i zawiera w sobie sporo słów typowych dla kultury rosyjskiej, jednak ich znaczenia bez problemu można się domyśleć z kontekstu w jakim zostały użyte. Stylistyka zdań nadaje powieści dobre tempo, czasami może nawet zbyt szybkie.
„Rouletabille u cara” to ciekawa pozycja, obowiązkowa nie tylko dla miłośników kryminałów – gdyż jest dość wczesnym przedstawicielem gatunku, ale również wszystkim miłośnikom carskiej Rosji. Kryminalna intryga ma sens i dobrze została rozplanowana, choć jej rozwiązanie zdaje się nieco dłużyć, przechodząc czasem w szereg gwałtownych wydarzeń. Lektura powieści budzi apetyt na więcej, a postać reportera-detektywa jest na tyle ciekawa, że z chęcią poznam więcej jego przygód., czego niestety nie ułatwiają polscy wydawcy.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
niedziela, 20 września 2020
W czym grzyby są lepsze od Ciebie?
Autor: Marta Wrzosek, Karolina Głowacka
Wydawnictwo: Feeria science
Rok wydania: 2019
Gdy tylko zobaczyłam zapowiedź książki „W czym grzyby są lepsze od Ciebie?” wiedziałam, że prędzej czy później trafi ona do mojej biblioteczki oraz że raczej nie będzie zbyt długo oczekiwać aż po nią sięgnę. Biorąc do ręki książkę autorstwa Marty Wrzosek i Karoliny Głowackiej zupełnie nie miałam pojęcia z jaką publikacją będę mieć do czynienia. Bo, że będzie to zbiór ciekawostek o grzybach, było pewne, ale zaskoczyła mnie jej forma.
Jest to książka – wywiad, w której kolejne informacje przekazywane są w formie rozmowy. Marta Wrzosek będąca mykologiem na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego zdradza tajemnice grzybów opowiadając o nich dziennikarce Karolinie Głowackiej. Taką formę czyta się bardzo dobrze, choć jeśli chodzi o systematyczne przekazanie wiedzy jest już nieco gorzej. Z drugiej strony z założenia nie jest to książka akademicka a zbiór ciekawostek dla laików i w tej roli „W czym grzyby są lepsze od ciebie?” w takiej kompozycji sprawdzają się idealnie.
W książce znajdziemy mnóstwo ciekawostek. Dowiemy się o niesamowitych cyklach życiowych grzybów oraz o ich zdolnościach adaptacyjnych i przetrwalnych. Do informacji, które robią największe wrażenie, z pewnością zaliczyć można ich rozmiar, który potrafi być imponujący, bądź wymyślne strategie odżywiania, a przynajmniej uzupełnienia diety. Kolejnym krokiem jest zastosowanie grzybów na różnych polach, z których kulinaria są marginalne. Grzyby wykorzystywane jako producenci leków oraz żywności, to rzecz dość oczywista, ale zastosowanie ich w produkcji mebli i recyklingu brzmią już nieco jak fantastyka naukowa.
O ile trudno powątpiewać w braki wiedzy osobę zawodowo zajmującą się grzybami, o tyle w pewnym miejscu natrafiłam na bardzo rażące uproszczenie. Gdy Marta Wrzosek z opowiadania o grzybach mikroskopowych, które są niezwykle ciekawe i niesamowite, przeszła w tak przyziemną sprawę jak zastosowanie grzybów wielkoowocnikowych, to odniosłam wrażenie, że temat został potraktowany nieco po macoszemu. Bo jak inaczej można zinterpretować zdanie: „Po pierwsze, trzeba unikać muchomorów”? I zdaję sobie sprawę, że jest to uproszczenie, z drugiej strony jest to zdanie błędne, o czym zaświadczyć mogą grzybiarze i smakosze. O ile można pominąć jednego z najsmaczniejszych grzybów – muchomora cesarskiego, który u nas praktycznie nie występuje, o tyle takie zdyskredytowanie niezmiernie pospolitego i bardzo smacznego muchomora czerwonawego, dla każdego prawdziwego grzybiarza brzmi skandalicznie.
Książkę czyta się bardzo dobrze i płynnie, a liczne zawarte w niej ilustracje prezentują omawiane zagadnienia. Są to zarówno zdjęcia, jak i obrazy mikroskopowe i ryciny. Warstwa językowa jest całkiem przyjemna i łatwa w odbiorze. O ile nawet pojawia się ściśle naukowe słownictwo, to jego znaczenie od razu jest wyjaśniane, dzięki czemu nie jest przytłaczające. Autorki skupiły się na tym, by ciekawostki przekazać w możliwie najprostszy sposób, tak by nawet osoba będąca zupełnie zielona w temacie biologii grzybów, nie miała z nimi najmniejszego problemu.
„W czym grzyby są lepsze od ciebie?” to bardzo dobra książka popularno-naukowa. Wzbogacona o całkiem przyzwoitą bibliografię, pozwala spojrzeć na grzyby ze znacznie szerszej perspektywy niż tylko poprzez kupowane w sklepach pieczarki, czy drożdże oraz produkty oparte na ich działaniu. Zastosowane uproszczenie jest irytująca, zwłaszcza jeśli ktoś jest miłośnikiem muchomorów, ale nie mogę powiedzieć, by w pełni ją zdyskredytowała. Znajdziemy tu bardzo dużo interesujących informacji podanych w bardzo przystępny sposób, co sprawia, że idealnie sprawdza się przy wprowadzaniu laików w tematykę i zaszczepienia w nich ciekawości, by ją zgłębić.
środa, 16 września 2020
Odkłamać Żarnowiec
Autor: Jerzy Lipka
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Rok wydania: 2019
Sięgając po książkę dotyczącą jedynej polskiej inwestycji w elektrownię atomową, nie miałam najmniejszego pojęcia, czego się spodziewać. Temat był dla mnie o tyle interesujący, że do samego Żarnowca mam całkiem blisko, a i zła opinia jaką w społeczeństwie posiada energetyka atomowa, jest dla mnie zaprzeczeniem logicznego myślenia. O samej elektrowni wiedziałam niewiele, gdyż w momencie likwidacji inwestycji byłam po prostu zbyt młoda by cokolwiek pamiętać. Z tym większą ciekawością postanowiłam dowiedzieć się, jak to z tym Żarnowcem i pierwszą (niedoszłą) polską elektrownią atomową było.
Jerzy Lipka patrzy na temat elektrowni w Żarnowcu z wielu perspektyw. Analizuję sytuację zarówno w kontekście bezpieczeństwa energetycznego, zdrowotnym, czy ekologicznym. Autor przygląda się wnikliwie nie tylko decyzjom stojącym zarówno za ruszeniem prac nad budową elektrowni, jak i nad ich wstrzymaniem. Biorąc pod uwagę wszelkie interesy, jakie miały miejsce stara się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak przyszłościowa inwestycja, zapewniająca w jakimś stopniu bezpieczeństwo energetyczne w północnej Polsce, została rozwiązana, bez oglądania się na już poniesione koszty. W książce dość wyraźnie wskazano winnych, a straty zarówno ekonomiczne, jak i społeczne i zdrowotne są nie do odrobienia. Jednak książka nie skupia się jedynie wokół niezrealizowanej inwestycji w Żarnowcu, pojawia się w niej całkiem poważny głos, co dalej możemy zrobić, by zapewnić większą stabilność energetyczną w całym kraju.
Kolejną zaletą książki Jerzego Lipki jest przytoczenie wywiadów z ludźmi mniej lub bardziej związanymi z pracami w elektrowni w Żarnowcu. Znajdziemy tu zarówno rozmowy z ekspertami i naukowcami, ale też z prostym robotnikiem, mieszkańcem jednej z okolicznych wiosek, dla którego praca przy budowie elektrowni atomowej stanowiła sporą część zawodowej kariery.
Tym, co od razu rzuciło mi się w oczy, co dość niekorzystnie wpływa na moją ocenę tej publikacji, to jej dość luźne oparcie w źródłach. Gdy przytoczone zostają wypowiedzi poszczególnych osób, pojawiają się odnośniki, kiedy i w jakich okolicznościach te wypowiedzi padły. Gorzej wygląda sytuacja w przypadku powoływania się na bliżej nieokreślone statystyki. Gdy pada informacja o wzroście zachorowań na choroby układu oddechowego, nie jest to poparte żadnym źródłem. Analogicznie wszystkie wyliczenia, przy których zabrakło konkretnych odnośników do analiz i raportów. Wprawdzie w książce wspomina się raporty różnych komisji, ale wciąż nie pozostają one przyzwoicie oźródłowane.
Kolejnym mankamentem jest pewien chaos panujący w książce. W trakcie lektury odniosłam wrażenie, że publikacja jako całość nie została w pełni przemyślana. Wiele tematów powtarza się kilkukrotnie, a rozdziały opisane jedynie numerami, bez opisów, jakiej części dotyczą, stają się po części miejscem poruszenia wszelkich możliwych zagadnień. Zabrakło tu pełnoprawnego konspektu pracy, nadającej jej jasny i logiczny sens.
Książkę czyta się całkiem nieźle. Jerzy Lipka posługuje się przystępnym językiem i stara się w jak najprostszy sposób wyjaśnić zawiłości techniczne elektrowni atomowej. Tym co jest zaletą książki, to fakt, że autor wytacza poważne, rzeczowe argumenty i wyjaśnia je w możliwie zrozumiały sposób, nie popadając przy tym w nadmierne uproszczenia i przekłamania.
„Odkłamać Żarnowiec” Jerzego Lipki to bardzo interesująca publikacja. Pomimo wad, zawiera w sobie sporo treści, tym cenniejszej, że niepopularnej w świecie promującym źle pojętą ochronę środowiska. To dość obszerna analiza przyczyn i skutków zrezygnowania z inwestycji w elektrownię atomową. I choć nie można jej w pełni nazwać publikacją naukową, czy nawet popularnonaukową, przeszkadzają w tym wymienione wyżej wady, to wciąż pozostaje to dość ważny głos w sprawie zapotrzebowania na energię w kraju.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
sobota, 12 września 2020
Salamandra
Autor: Stefan Grabiński
Wydawnictwo: CM Klasyka
Seria: Polska fantastyka
Rok wydania: 2019
Sięgając w krótkim czasie, po kolejną powieść Stefana Grabińskiego miałam już jakieś pojęcie o tym, czego mogę się spodziewać. Lektura „Wyspy Itongo” dobrze przygotowała mnie na kwiecisty styl autora oraz na jego nakierowanie na wątki nadprzyrodzone. „Salamandra” to książka o tyle ciekawa, że gdyby powstała dzisiaj, z pewnością zostałaby zaliczona do nurtu urban fantasy. Ponieważ swą premierę miała w latach dwudziestych dwudziestego wieku, znalazła się wśród książek, które kształtowały i nadawały początek polskiej fantastyce.
Fabuła książki skupia się wokół postaci Jerzego, młodego przystojnego mężczyzny, który planuje w najbliższym czasie się ożenić. Będący jednocześnie narratorem Jur (jak zwie go narzeczona) opisuje szereg niepojętych zdarzeń, jakie spotkał na swojej drodze. W dość nietypowych okolicznościach poznaje on Kamę – ognistowłosą i namiętną kobietę, która zaplanowała sobie uwiedzenie Jerzego. Równie tajemniczą otoczkę miało spotkanie bohatera z Wieruszem, człowiekiem pozornie tylko mniej tajemniczym niż namiętna Kama. Losy całej trójki splatają się by osiągnąć apogeum, a Jerzy z czasem traci orientację między tym, co realne, a tym nierzeczywistym.
„Salamandra” to powieść z lat dwudziestych i w trakcie lektury jest to wyraźnie odczuwalne. Były to czasy, gdy nauka mieszała się z ciągotami w stronę magii, w których tę drugą starano się okiełznać w teoretycznych wyjaśnieniach. Ponieważ język nauki coraz bardziej oddalał się od zwyczajnego człowieka, a przedmioty badań częstokroć wydawały się abstrakcyjne, wielu ludzi skłaniało się ku prostszym – nadprzyrodzonym zjawiskom. Ponadto magia, była zwyczajnie modna. Książka napisana jest z pełną powagą, na próżno szukać tu zmyślnej satyry, jak u Oscara Wilde’a w jego „Zbrodni lorda Artura Saville”. W powieści Grabińskiego magia jest czymś jak najbardziej realnym i zagrażającym poszczególnym ludziom, którzy nawet jeśli początkowo są mocno sceptyczni, muszą uznać jej prawdziwość.
W książce pojawiają się również wątpliwości i to z gatunku takich, które burzą zupełnie wizję narratora, podając w wątpliwość, czy to co przeżył faktycznie miało miejsce. Zakończenie wyraźnie sugeruje, że Jerzy gubi się w tym, co tak naprawdę się wydarzyło i czy spotkane przez niego osoby faktycznie istniały. Z drugiej strony wydarzenia, jakie się rozegrały, mają dość konkretne i realne skutki, wzbudzając tym większy mętlik w głowie bohatera.
Książkę czyta się dobrze. Jest napisana niezwykle kwiecistym językiem, pełnym przestarzałych już dzisiaj słów oraz wtrąceń z innych języków. Nie przeszkadza to jednak zupełnie w lekturze, gdyż powieść wzbogacona jest o słusznych rozmiarów słowniczek, wyjaśniający co trudniejsze słowa. Stylistyka zdań może sprawiać problem, są one rozbudowane, wielokrotnie złożone i pełne wymyślnych epitetów. Z drugiej strony nie brak w nich też dialogów, a tempu akcji niewiele można zarzucić.
Tym, co czyni „Salamandrę” lekturą, po którą warto sięgnąć jest jej klimat. Normalne miasto zderza się z okultystycznymi rytuałami i magią, które na pierwszy rzut oka w ogóle tu nie pasują. Nie sposób jednak nie wciągnąć się w tę tajemniczą opowieść, w której poświęcenie jest równie ważne co miłość, a słabość w równym stopniu, co odwaga determinuje to, co się wydarzy. To w końcu jedna z pierwszych w Polsce powieści, oscylujących gatunkiem gdzieś pomiędzy horrorem a fantastyką, pozostając mroczną historią o sile złej i dobrej magii.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
poniedziałek, 7 września 2020
Stosiszcze powakacyjne
To miała być niewielka notka i niewielki stosik, przynajmniej tak było w planach jakoś w lipcu, a potem jak zwykle. Z jednej strony chęć podsumowania co tam u mnie nowego, z drugiej zaś oczekiwanie na kolejną nadchodzącą paczuszkę. I wyszło jak wyszło. Stosiszcze (bo przecież nie stos, a tym bardziej nie stosik) rozrosło się do monstrualnych rozmiarów, zasilone dwiema niewielkimi książkowymi imprezami, sporą porcją recenzentek i zakupami planowymi. Oczywiście wciąż jeszcze są książki, które planuję w najbliższym czasie dokupić, ale cóż... dam sobie nieco czasu. A póki co, zdjęcia wraz z opisem poniżej.
Wrzucając zdjęcia chronologicznie wypada zacząć od pierwszego stosu połowicznie recenzenckiego.
Nasz las i jego mieszkańcy, Z naszej przyrody Bohdan Dyakowski - To dwie pięknie wydane książki o polskiej przyrodzie, wchodzą mi ostatnio takie pozycje bardzo dobrze, te choć napisane dość dawno, wciąż pozostają aktualne.
Mąż i żona Wilkie Collins Miałam nadzieję przytulić ją jako recenzentkę, nie wyszło, więc kupiłam, na powieści tego pana nie trzeba mnie namawiać.
Tętniące serce Selma Lagerlof Tu analogiczna historia a po dobrych wspomnieniach z Gostą Berling, nie wahałam się za bardzo.
Tajemnica dorożki Fergus Hume Początki kryminału? Zawsze! Wzięłam w ciemno licząc na przyjemną lekturę.
Vera Elizabeth von Armin bardzo mi pasują powieści tej autorki, więc czemu by nie dokupić kolejnej.
Topiel Jakub Ćwiek Uwielbiam książki tego autora, a ponieważ pamiętam bardzo dobrze powódź na Odrze w 1997 roku, więc z wielką przyjemnością poczytam o tym, jak wyglądała ona z jego perspektywy.
Bruderszaft ze śmiercią Boris Akunin Przytuliłam do recenzji całe pięć (dziesięć) tomów i zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Zdecydowanie nie żałuję lektury.
Oplątani Mazurami Katarzyna Enerlich To kolejna recenzentka, tym razem skromna, ale i przyjemna.
Cztery Urszula Kiełczewska Również recenzentka i kolejne moje spotkanie ze współczesną poezją, bez zachwytów.
Jasne słońce o brzasku. Birma Kacper Soszka Lubię czasem sięgnąć po książkę podróżniczą, choć z reguły biorę je jako recenztki a kupuję rzadko. Ta sprawiła mi sporą przyjemność.
Tropy Franciszek Mirandola Początki polskiej fantastyki to również coś, co zawsze witam z szerokimi ramionami.
W czwartym wymiarze Antoni Lange Podobnie jak poprzednia to również przygarnięta z wielką chęcią recenzentka. Lubię ten niedzisiejszy styl.
Stosik drugi, zakupowy
Atlas grzybów Patrycja Zarawska - Kolejny atlas grzybów w mojej biblioteczne, cieszy oko i niesie sporo ciekawych informacji. Dorwany za grosze w dyskoncie.
Atlas polskich parków narodowych, Atlas gór polskich Barbara Zygmańska Również groszowy, marketowy zakup. Spodobały mi się te przewodniki, więc po przekartkowaniu przygarnęłam.
Abominacja Dan Simmons Chyba już kiedyś wspominałam, że mam słabość do Vesperowych wydań.
Dobre żony Louisa May Alcott Małe kobietki wspominam dobrze, więc po kolejną część też pewnie sięgnę.
Ignacy Padarewski Iwona Kienzler, Tatarzy Leszek Podhorecki Dwie kolejne odsłony cyklu książek okołohistorycznych to dobre uzupełnienie kolekcji.
Wybór bajek i satyr Ignacy Krasicki Wprawdzie to typowo lekturowe wydanie, a za takimi nie przepadam, ale okazało się, że nie mam ani bajek ani satyr tego autora, więc trzeba było nadrobić niedopatrzenie.
Wyspa doktora Moreau Herbert George Wells Mam tę książkę w innym wydaniu, ale to jest takie piękne.
Kolejny stosik jest maleńki, miał być kończącym lipcową notkę.
Opowieści niesamowite. Literatura francuska, Opowieści niesamowite. Literatura rosyjska, Opowieści niesamowite z języka niemieckiego To seria, na którą łakomym okiem spoglądałam już od jakiegoś czasu, więc w końcu kupiłam. Same dobre nazwiska, czekam na sporą dawkę dobrych wrażeń.
Stosik kolejny, to już zakupy na Nadmorskim pleneru czytelniczym, jaki odbył się jak co roku w Gdyni
sobota, 5 września 2020
Ciało. Instrukcja dla użytkownika
Autor: Bill Brynson
Tytuł oryginału: The body. A guide for occupants
Tłumaczenie: Aleksander Wojciechowski
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2019
Anatomia i fizjologia człowieka nie są czymś, co ciągle jest obecne w ludzkich zainteresowaniach, co zdumiewa tym bardziej, że prawie każdy ma jakieś opinie i zdanie na temat tego jak ciało funkcjonuje i co jest dla niego dobre. Nie zawsze idzie to w parze z wiedzą. Najnowsza książka Billa Brynsona wychodzi nieco naprzeciw temu problemowi, gdyż „Ciało. Instrukcja dla użytkownika” jest dokładnie tym, co sugeruje tytuł. Przewodnikiem po ludzkim ciele, pozwalającym je poznać i zrozumieć.
W książce poruszonych została większość tematów związanych z funkcjonowaniem ludzkiego organizmu. Począwszy od krótkiej analizy i opisu poszczególnych układów i co ważniejszych organów, aż po uproszczone wyjaśnienia chemii organizmu. Znajdziemy tu więc nie tylko wzmianki o układzie ruchowym, czy pokarmowym, ale równie ważne o mikroflorze organizmu, czy o zależnościach między tym, co dostarczamy do organizmu, a tym jak on potem funkcjonuje.
Oprócz zgłębienia niektórych tajemnic ludzkiego ciała znajdziemy tu również mnóstwo informacji z historii medycyny. Prawie każdy, poświęcony innej części, czy funkcji ciała rozdział rozpoczyna się od wyjaśnienia, jak i dlaczego ludzkość i medycyna w ogóle zwrócili na nią uwagę. Pojawiają się opowieści o prekursorach badań i naukowcach, którzy jako pierwsi zagłębili się w tajemnicę ludzkiego organizmu. To interesująca wyprawa w historię medycyny, która niekiedy bywa równie fascynująca, co przerażająca.
Kolejną rzeczą, którą znajdziemy w książce, są wzmianki o szczególnych przypadkach, jakie z różnych przyczyn zapisały się w historii medycyny. Dowiemy się między innymi, o do dziś budzącym zdumienie przypadku człowieka, który całkiem nieźle funkcjonował, pomimo przebitej części mózgu, albo o takim, który posiadając perforację w powłokach brzusznych stał się idealnym przypadkiem do badań nad tym, co dzieje się w czasie trawienia pokarmów. Większość przytoczonych anegdot pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, co nie dziwi, gdyż autor skupia się mocno na medycynie w świecie zachodnim, z USA jako jeden z głównych przykładów.
„Ciało. Instrukcja dla użytkownika” czyta się bardzo dobrze. Jest to książka napisana bardzo przystępnie i nie nudno. Pojawiają się specjalistyczne terminy, jednak nie dominują one lektury. Dzięki temu nawet laikowi nie sprawi ona problemu. Stylistyka zdań z kolei przywodzi na myśl interesującą opowieść, a nie wykład akademicki, dzięki czemu po każdy kolejny rozdział sięga się z niecierpliwością i ciekawością.
Autorowi udało się uniknąć poważnych błędów rzeczowych, jednak nadmierne uproszczenie tematu miejscami poskutkowało tymi drobniejszymi. Tym, najbardziej rażącym i irytującym, było zamienne stosowanie nazw rak i nowotwór. Jest to o tyle kłopotliwe, że w społecznej świadomości, funkcjonują one zamiennie, tym większej staranności wymagało wyraźne ich rozgraniczenie. Tak, by czytelnik po lekturze książki nie miał wątpliwości, że rak to tylko jeden z możliwych (choć zdecydowanie częstszy od innych) nowotworów.
„Ciało. Instrukcja dla użytkownika” Billa Brynsona to ciekawa pozycja przeznaczona dla laików, którzy pragną dowiedzieć się czegoś o swoim ciele, tym jak działa i dlaczego działa w taki, nie inny sposób. Wystarczająco rzeczowa, unika akademickiej powagi stając się przyjemną, rozrywkową wręcz lekturą, którą czyta się lekko i przyjemnie. To w końcu minimum wiedzy o własnym organizmie, które powinien mieć każdy, wzbogacone w szereg anegdot i ciekawostek z historii medycyny.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.