niedziela, 31 marca 2019

O Wilku, który miał humory


Autor: Orianne Lallemand
Cyk: Przygody Wilka. Tom IX

Ilustracje: Eleonore Thullier
Tytuł oryginału: La loup qui approvoisait ses emotions
Tłumaczenie: Iwona Janczy
Wydawnictwo: ADAMADA
Rok wydania: 2018



   „Przygody Wilka” to cykl autorstwa francuskiej pisarki Orianne Lallemand, w którego skład wchodzi obecnie dziesięć tomów. Te niewielkie książeczki zwracają na siebie uwagę kolorową kraciastą okładką oraz przesympatyczną mordką tytułowego Wilka. Dziewiątą z nich jest opowieść „O Wilku, który miał humory”.



   Głównym bohaterem przedstawionej historii jest, znany z poprzednich tomów, Wilk. Zwyczajny mieszkaniec lasu, ma problem z emocjami, które zbyt często przejmują nad nim kontrolę. Szybko wpada w złość albo całkowicie pogrąża się w rozpaczy, by już po chwili wznieść się na wyżyny szczęścia. Takie rozchwianie emocjonalne niczego nie ułatwia, wręcz przeciwnie, sprowadza na niego jedynie kłopoty i budzi nieprzyjemne reakcje wśród jego przyjaciół. Tak być nie może! Wilk, z pomocą znajomych szuka sposobu na wyjście z sytuacji i nauczenie się radzenia sobie z tym, co właśnie odczuwa. Czy mu się to uda?



   Postać Wilka jest bardzo dobrze skonstruowana a jego zachowania są jak najbardziej zrozumiałe i jasne w odbiorze dla młodych czytelników, do których adresowana jest przedstawiona historia. Wilk jest wykreowany konsekwentnie a jego charakter i zachowania są odzwierciedleniem zachowań i charakteru przeciętnego, nieco starszego, kilkulatka. Dzięki temu opowieść stanowi nie tylko świetną rozrywkę, ale bezproblemowo przemyca dzieciom wartości, wspomagając ich psychologiczny rozwój.



   Książeczka ma ogromny potencjał edukacyjny. Pokazanie dzieciom, że emocje mogę być problemem i wytłumaczenie im, że można sobie z nimi poradzić jest niezwykle ważne, ale i dość trudne. Nie jest łatwym zracjonalizowanie uczuć, które czasem bywa konieczne, a ta książeczka pokazuje jak postawić pierwszy krok. Przy okazji robi to w na tyle nienachalny sposób, że odbiera się ją całkowicie swobodnie i czyta z przyjemnością.



   Oprawa graficzna książki również robi dobre wrażenie. Pozycja jest kolorowa i przyjemna dla oka a jednocześnie nie przeładowana. Charakterystyczna dla serii kolorowa szachownica na okładce od razu przyciąga wzrok. Wnętrze okładek są równie kolorowe i znajdziemy na nich różnorodne miny prezentujące stany emocjonalne Wilka, każde na dobrze pasującym kolorze. Smutny Wilk widnieje na granatowym tle, wściekły na czerwonym, zaś radosny ma za plecami radosny żółty odcień. Pozostała zawartość książki jest równie przyjemna dla oczu. Duża czcionka, wyraźnie odcinająca się od tła ułatwia czytanie niewprawnym odbiorcom. Ponadto wyraziste i kolorowe ilustracje świetnie uzupełniają przedstawiony tekst. Mimika Wilka o długim nosie jest wręcz kreskówkowo czytelna, co ułatwia odbiór tekstu.



   Warstwie językowej tej niewielkiej publikacji niewiele można zarzucić. Napisana jest stosunkowo prostym, ale nie nazbyt ubogim językiem, dzięki czemu jest nie tylko łatwo zrozumiała, ale i pozwala na poszerzenie słownictwa. Gdy pojawiają się jakieś zwroty lub wyrażenie, które niekoniecznie muszą być znane młodemu czytelnikowi, to najczęściej ich znacznie łatwo jest zrozumieć, gdyż wynika z kontekstu, bądź wzbogacone zostało o odpowiednią ilustrację.



   Dziewiąty tom „Przygód Wilka” Orianne Lallemand to kolejna rewelacyjna książeczka o sympatycznym Wilku. Porusza ważne dla dziecka tematy a robi to w sposób wyjątkowo wdzięczny i przyjemny w odbiorze. Jest to jedna z tych książeczek, które z czystym sercem mogę polecić każdemu małemu odbiorcy, gdyż dobra zabawa w trakcie lektury jest gwarantowana a co znacznie ważniejsze, nie stanowi jedynej zalety tej książki.


Recenzja powstała w ramach współpracy z portalem Sztukater.

niedziela, 24 marca 2019

Tatusiowie z dziećmi

Autor: Guido van Genechten
Tytuł oryginału: Papa’s met kleintejs
Tłumaczenie: Katarzyna Piętka
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2018

   Gdy z końcem roku dwa tysiące siedemnastego nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia ukazała się książeczka dla najmłodszych „Mamusie z dziećmi” autorstwa Guido’a van Genechtena, kwestią czasu pozostało to, kiedy na polski rynek trafi jej uzupełnienie, czyli „Tatusiowie z dziećmi”. W końcu dlaczego ktoś dorosły z dzieckiem musi być koniecznie mamą? Rola ojca w życiu dziecka jest równie ważna i nie powinno się jej dyskryminować.

   „Tatusiowie z dziećmi” trzymają się przyjętej przez autora koncepcji. Na dwunastu sztywnych kartkach znajdziemy dziesięć par zwierzęcych rodziców z maluchami. Czarno białe, schematyczne ilustracje oddają wszystkie cechy charakterystyczne zwierzęcych bohaterów. Dzieci są wierną kopią swoich tatusiów, ich miniaturką. Można tu odczuć pewien zgrzyt logiczny, gdyż tatą gąsieniczki jest gąsienica, zamiast motylem, a dzieckiem żaby jest żabka, zamiast kijanki.

   Tak jak w przypadku „Mamuś z dziećmi” są to zarówno zwierzęta znane dziecku z przydomowego ogródka, jak i te, które spotkać można w zoo. Pies, ryba, żaba, czy nosorożec, to tylko część bohaterów tej książki. Trudno mówić o wierności względem wiedzy przyrodniczej, gdyż biorąc pod uwagę otaczający nas świat, tatusiów biorących czynny udział w wychowaniu potomstwa u zwierząt nie ma zbyt wiele (a taki pingwin załapał się do „Mamuś z dziećmi”). Jednak w tej publikacji nie chodzi o edukację przyrodniczą, a o pokazanie maluchowi, że zwierzątka też maja swoich ojców.

   Dobór zwierzątek mocno ograniczył wykorzystane w książce słownictwo. Tylko w przypadku pary pies – szczeniaczek użyto całkowicie innego słowa. Większość par stworzona została za pomocą zdrobnień: ptak – ptaszek, gąsienica – gąsieniczka, czy jeż – jeżyk. Wyjątkiem jest mały nosorożec, gdzie zdrobnienie musiało powstać w sposób opisowy.

   Celem tej książeczki na pewno nie jest zbliżenie dziecka do biologicznej różnorodności otaczającego nas świata. Zawiera zbyt wiele błędów, które rodzic powinien prostować w rozmowie z co bardziej dociekliwym dzieckiem. Wytłumaczyć, że żabi, czy krokodyli tatusiowie nie opiekują się młodymi, a w tym drugim przypadku mogą wręcz stanowić dla nich zagrożenie. Również pominięcie etapów rozwoju poszczególnych zwierząt obniża wartość tej książki, jako źródła wiedzy. Gdyby zamiast żabki znalazła się kijanka, a tatę gąsienicę zastąpił motyl, książeczka byłaby bliższa rzeczywistym sytuacjom obecnym w przyrodzie, przez co stałaby się ciekawsza.

   Jest to w końcu książka, służąca do nauki pierwszych słów, więc ograniczenie słownictwa nie jest wielką wadą i pod tym względem „Tatusiowie z dziećmi” mają przewagę na „Mamusiami z dziećmi”, w których to znacznie więcej zwierzątek ma inne określenia na swoje młode. Z tego samego względu zapewne pominięte zostały stadia rozwojowe. Z drugiej strony, gdy chodzi nam o wzbogacenie słownictwa mówiącego już malucha, wcześniej wydana książeczka sprawdzi się lepiej.

   „Tatusiowie z dziećmi” to nie jest zła książeczka. Jest idealna dla maluchów, które dopiero uczą  się wypowiadać pierwsze słowa i sprawdzi się idealnie, by wzbogacić ich słownictwo. Sztywne kartki przetrzymają nawet najbardziej intensywne czytanie. Niestety jest to pozycja, która w dziecięcej biblioteczce dość szybko się zdezaktualizuje, gdyż zarówno pewne ubóstwo językowe, jak i poważne braki rzeczowe nie pozwalają uczynić z niej czegoś więcej. Gdy dodamy do tego czarno białą szatę graficzną, wyraźnie widać, że nie jest to więc książka, do której z chęcią będzie wracał nawet już kilkuletni przedszkolak.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

wtorek, 19 marca 2019

Stosik lutowo-marcowy

   Po styczniowych szaleństwach w zamawianiu książek, obiecałam sobie małą przerwę w zakupach. Pech jednak chciał, że przewinęło mi się przez facebooka kilka interesujących pozycji na fanpage'ach wydawnictw, no i kupiłam... A jak już zamawiać, to wiadomo, że jednej nie ma sensu. No i w ten sposób znów mam się czym chwalić jeśli chodzi o nowe pozycje na moich regałach. Tym razem dominuje literatura popularno-naukowa, a beletrystyki jest bardzo mało. a w szczegółach wygląda to tak. 
   Stosik pierwszy - wyłącznie zakupowy.


   54 puzzle W lesie Emilia Dziubak - Zachwyciła mnie książka Rok w lesie tej autorki i jak tylko zobaczyłam, że Nasza Księgarnia ma zamiar wydać puzzle, to wiedziałam, że muszę je kupić dzieciakom. Są zachwycone, ja w sumie również.
   Drzewo Katarzyna Bajerowicz - Prace tej ilustratorki zachwyciły mnie przy okazji Opowiem Ci mamo, co robią mrówki, aż sama się sobie dziwię, że przegapiłam premierę Drzewa, cieszę się, że na nią trafiłam, przeglądając ofertę ulubionej księgarni.
   Zbrodnie robali, Zbrodnie roślin Amy Stewart - Pierwsza z nich mignęła mi jako marcowa zapowiedź, wyszukanie drugiej było dziecinnie proste. Jestem pełna optymizmu jeśli chodzi o te pozycje.
   Wendigo i inne upiory Algernon Blackwood - Jedyna przedstawicielka literatury pięknej na tym zdjęciu, klasyka opowiadań grozy, już wcześniej wpadła mi w oko, byłam nawet pewna, że już ją zdążyłam zakupić wcześniej.
   Księga matematycznych tajemnic, Gabinet matematycznych zagadek Ian Stewart - Również mignęły mi zapowiedzi pierwszej z nich, zainteresowałam się, wyszukałam wcześniejszą pozycję. Przekartkowałam jak przyszły, pierwsze wrażenia mam bardzo dobre, choć raczej jest to lektura do zaglądania niż do czytania od deski od deski.

   Stosik drugi - głównie zakupowy


   Atlas przygód dinozaurów, Atlas przygód zwierząt Emily Hawkins, Rachel Williams, Lucy Letherland - Ponownie znana już z tego stosu historia, zapowiedź, przegląd, co by tu jeszcze, zamówienie i bezgraniczny zachwyt. Muszę je jeszcze zweryfikować jeśli chodzi o treść, ale wizualnie są przepiękne.
   Harda horda. Antologia opowiadań To akurat recenzentka, jedyna w tym stosiku, budziła moje zainteresowanie, ale nie na tyle wysokie, bym się skusiła na zakup. Niemniej jestem bardzo ciekawa treści, zwłaszcza, że akurat wydawnictwo SQN ma u mnie spory kredyt zaufania jeśli chodzi o jakość wydawanych pozycji.
   Geniusz ptaków Jennifer Ackerman - Ta książka wpadła mi w oko już jakiś czas temu, w końcu ją kupiłam, jestem dobrej myśli.
   Sztuczna broda świętego Mikołaja Terry Pratchett - Nie wiem, czemu nie kupiłam jej wcześniej, ale wyszło tak, że przyszła do mnie w rocznicę śmierci Terry'ego. Nie mam wątpliwości, że przypadnie mi do gustu.
   Pióra Thor Hanson - I jeszcze jedna zapowiedź, już ostatnia tutaj,o merytorykę książki się nie obawiam, mam nadzieję, że czytać się będzie dobrze.
   Łoś. Urodziwy brzydal Wojciech Misiukiewicz - Jego książka o Bobrze, mnie zachwyciła, zdjecia w tej również oczarowują. To recenzentka, co jest o tyle fajne, że sama mogłabym na nią nie trafić.

I ostatnia część stosiku, zakupwowo-recenzencka


   Spowiedź Hitlera. Szczera rozmowa z Żydem Christopher Macht - DeAgostini wraz z Belloną ruszyło z serią historyczną, no skusiłam się, bo proponowane pozycje mają całkiem niezłe noty, a historia też potrafi mnie zainteresować. Tom pierwszy to niekoniecznie mój ulubiony okres w historii, ale z chęcią sięgnę.
   Złoty pociąg i tajemnice skarbów Polski Włodzimierz Antkowiak - To już bardziej moje klimaty.
   Niewyjaśnione zagadki historii Polski Romuald Romański - To również.
   Piraci z Karaibów Henryk Mąka - A to już w ogóle, co z miłymi wspomnieniami po lekturze Admirałów polskiej floty budzi optymizm.
   Rzeźnicy i lekarze Lindsey Fitzharris - To również ciekawa pozycja, prezent urodzinowy, tym co mnie już na wstępie bardzo pozytywnie zaskoczyło, to ogrom źródeł, do jakich odnosi się ta pozycja.
   Napiwek za przyjaźń Maciej Blada - trzecia i przedostatnia przedstawicielka literatury pięknej w tym zestawieniu. Niewiadoma, mam nadzieję, że miło zaskoczy.
   Infamia Maciek Jakubski - Jak powyżej, recenzentka, Kolekcję pośmiertnych portretów wspominam bardzo dobrze, tu póki co mam spory problem z okładką (poprzedni tom miał dużo bardziej mi odpowiadającą stylistykę), ale lektura upływa przyjemnie. Jestem dobrej myśli.
   Gabinet matematycznych zagadek. Część II Ian Stewart - W ulubionej księgarni nie było, więc dokupiłam osobno kolejną porcję na rozruszanie szarych komórek.

  Tak więc prezentuje się całe moje stosisko na zakończenie pierwszego kwartału tego roku. Zaskoczyła mnie ogromna przewaga literatury popularno - naukowej, ale jak widać, na taką w tej chwili u mnie przyszła pora. Na cztery przedstawicielki literatury pięknej, trzy są recenzentkami, książek dla dzieci też nie ma tym razem aż tak wiele. Jest za to sporo wizualnie pięknych pozycji, zwłaszcza na drugim zdjęciu.

piątek, 15 marca 2019

Życie mrówek

Autor: Maurice Maeterlinck
Tytuł oryginału: La vie de la fourmis
Tłumaczenie: Adam i Maria Czartkowscy
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2018

   "Życie Mrówek" stanowi trzecią po "Życiu pszczół" i "Życiu termitów" książkę Maurice'a Maeterlincka przybliżającą życie wielkich społeczności niewielkich owadów. W Polsce nakładem wydawnictwa MG do tej pory ukazała się tylko pierwsza z nich oraz zupełnie z nią niezwiązana "Inteligencja kwiatów".  

   Sięgając po "Życie mrówek" Maurice'a Maeterlincka nie miałam żadnego pojęcia, ani o tym kim był autor, ani  tym w jakich czasach żył. Był to błąd, który w dość istotny sposób wpłynął na odbiór książki. Gdy poszerzyłam swoją wiedzę w tym zakresie, zupełnie inaczej spojrzałam też na publikację. Gdyż kontekst w przypadku tej pozycji jest niezwykle ważny. Patrząc na dzisiejsze standardy książek popularnonaukowych "Życie mrówek" wypada dość słabo, jednak biorąc pod uwagę, że tę pozycję napisano ponad sto lat temu, widzi się ją w zupełnie innym świetle.

   Pomijając wstęp i epilog książka dzieli się na dwanaście rozdziałów, które krok po kroku przybliżają kolejne szczegóły życia mrówczych społeczności. Każdy z nich odkrywa rzeczy, których przeciętny człowiek raczej nie wie. Jednak dla osób z zainteresowaniem śledzących ciekawostki zoologiczne, nie są to nowości. Należy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że  na początku dwudziestego wieku zagadnienia, które teraz wydają się oczywiste, wcale takimi nie były. Można znaleźć też parę rzeczowych błędów, jak choćby określenie mrówek jako jedynych istot używających narzędzi, co nie jest prawdą (przedmiotami posługują między innymi ptaki i ssaki). Zupełnie inaczej jednak prezentował się poziom wiedzy w czasach powstania książki i dziś trudno ocenić, czy padające stwierdzenie jest celową manipulacją, czy po prostu wynika z braku dostępnej wiedzy.

   Tym co mnie najbardziej irytowało w "Życiu mrówek" jako w w książce popularnonaukowej był brak usystematyzowanych źródeł. Maurice Maeterlinck miejscami powoływał się na innych autorów, często ich cytując i przytaczając dość obszerne fragmenty. Zdecydowanie zabrakło jednak klarownego wykazu tekstów źródłowych. Jednak to, co w dzisiejszych czasach wydaje się nie do pomyślenia, z początkiem dwudziestego wieku było normą.

   Kolejnym mankamentem książki, którego tylko po części można zrzucić na czasy jej powstania, jest jej nadmierny mistycyzm. W wielu zagadnieniach autor sugeruje istnienie jakiejś wyższej siły kierującej mrówczą społecznością. Jednocześnie odrzucane są znacznie bardziej prawdopodobne rozwiązania bazujące na chemii, czy fizyce. Z jednej strony Maurice Maeterlinck zarzuca swoim poprzednikom zbyt wielkie oparcie w siłach boskich, z drugiej zaś sam sugeruje istnienie niepoznanej jeszcze odgórnej inteligencji kierującej życiem społecznym mrówek, stawiając je znacznie powyżej innych znanych przyrodzie społeczności, włącznie ze społecznością ludzką.

   Książkę czyta się bardzo dobrze. Język jest przystępny i nieprzesycony archaizmami. Po tym, jak została napisana i przetłumaczona nie widać lat, jakie minęły od jej powstania. Poszczególne zagadnienia tłumaczone są dość klarownie a całość sprawia bardzo przyjemne wrażenie.

   Trudno w dwudziestym pierwszym wieku "Życie mrówek" Maurice'a Maeterlincka traktować jako książkę popularnonaukową. Gdyż pomimo tego, że zawiera wiele interesujących informacji brakuje w niej podstaw naukowych, do których można by się odnieść.  Z drugiej strony jest to pozycja niezwykle interesująca, z której nie tylko możemy dowiedzieć się czegoś nowego, ale także jesteśmy w stanie  zobaczyć jak bardzo zmienił się sposób pisania o przyrodzie.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

poniedziałek, 11 marca 2019

Mamusie z dziećmi

Autor: Guido van Genechten
Ilustracje: Guido van Genechten
Tytuł oryginału: Mama’s met kleintjes
Tłumaczenie: Katarzyna Piętka
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2017

   Twórczość holenderskiego pisarza książek dla dzieci, Guido’a van Genechtena miałam już okazję poznać z dwóch, wydanych u nas nakładem wydawnictwa Adamada, pozycji: „I co teraz?” oraz „Wielki konkurs kup”. Obydwie jako dedykowanego odbiorcę obierają dzieci już czytające, które powoli, literka po literce, potrafią składać słowa krótkich opowieści. Propozycja, jaka ukazała się nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia zatytułowana „Mamusie z dziećmi” to typowa książeczka obrazkowa dla niemowląt.

   Pierwszym, co zwraca uwagę, gdy sięga się po „Mamusie z dziećmi” to czarno-biała kolorystyka, obejmująca zarówno okładki, jak i wnętrze książeczki. Poza tym jest to typowy przykład lektury dla niemowląt. Niezbyt wielki format, grube tekturowe strony i niewielka objętość, to jej najważniejsze cechy charakterystyczne. Książka wygląda na wytrzymałą i o ile, jakiś zbyt gorliwy czytelnik nie będzie jej żuł, ani łamał poszczególnych kartek, powinna przetrwać bez zarzutu długie lata, przechodząc na kolejne pokolenia małych szkrabów pojawiających się w najbliższym otoczeniu.

   „Mamusie z dziećmi” są okraszone ilustracjami autora, w ten sposób Guido van Genechten miał wpływ nie tylko na warstwę literacką (bardzo skromną zresztą) niniejszej książeczki, ale też na jej całościowy wygląd. Nie jest to książeczka, która z daleka przykuwa uwagę. Monochromatyczna tonacja na to nie pozwala. Tym bardziej, że nasycenie barw nie jest bardzo intensywne, jej ciemne strony są raczej ciemnoszare, niż smoliście czarne. I choć koncepcja jest jak najbardziej spójna, to jednak zastanawiam się, czy jest to najlepszy z możliwych wyborów. Z jednej strony słychać głosy mówiące, że dla niemowląt najlepsze są monochromatyczne książeczki, gdzie poszczególne obiekty wyraźnie odcinają się od jednolitego tła. Z drugiej zaś, wykorzystano tutaj szarości, zarówno w tłach, jaki i jej jaśniejszych odcieni wykorzystanych do niektórych szczegółów poszczególnych zwierzęcych mam i ich maluszków, przez co kontrast ilustracji wcale nie jest tak wyrazisty, jak przy zastosowaniu jedynie czerni i bieli.

   Kot, koń, słoń, czy owca to tylko część ze zwierzęcych bohaterów tej książeczki. W przypadku wymienionych zwierząt nie ma wątpliwości jak wygląda opieka nad potomstwem i sytuacje, w których parę mam i dziecko są częste i jak najbardziej zgodne z naturą. Zupełnie inaczej zaś sytuacja prezentuje się w odniesieniu do innych przedstawionych bohaterów, takich jak ślimak, wąż, czy pająk. Jednak to nie aspekt edukacyjny jest w tej publikacji najważniejszy, a podkreślenie, że każde zwierzątko – znane dziecku z wizyt na wsi, w zoo, czy na łące – ma swoją kochającą mamę, by się nim zajęła.

   W przypadku tej książeczki trudno mówić w ogóle, o jakiejkolwiek warstwie językowej. Przedstawione są zwierzątka i ich młode, każde okraszone odpowiednim określeniem. Użyte zostały zarówno nazwy prostsze: (kotek, zamiast kocięcia lub kociątka), jak i te fonetycznie trudniejsze, jak jagniątko, czy słoniątko które równie dobrze mogłyby być owieczką i słonikiem. Zabrakło natomiast określeń typowych dla samic, takich jak: klaczy, czy kotki.

   „Mamusie z dziećmi” to idealna książeczka dla niemowląt, przeznaczona do wielokrotnego kartkowania i wskazywania, gdzie mama, a gdzie jej dziecko. Solidnie wykonana, powinna przetrzymać codzienną lekturę. Ilustracje choć monochromatyczne są pełne uroku i prezentują się bardzo sympatycznie, pozwalając wyróżnić się „Mamusiom z dziećmi” spośród wielu innych, tego typu publikacji. To jedna z tych książeczek, przy pomocy których można przekazać dziecku bardzo wiele, wspomagając od najmłodszych lat jego rozwój i wzbudzając już od kołyski miłość do książek.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

czwartek, 7 marca 2019

Po wsze czasy

Autor: Iwona Menzel
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2018

   Iwona Menzel to zupełnie nie znana mi wcześniej autorka. Nie tylko nie miałam okazji przeczytać wcześniej żadnej z jej książek, ale te było mi to nazwisko całkowicie obce. Sięgając więc po książkę „Po wsze czasy” nie miałam najmniejszego pojęcia czego się spodziewać, poza tym, że jest to powieść historyczna. Różowa kolorystyka okładki sugerowała, że będę mieć do czynienia z romansem, na szczęście były to płonne obawy, gdyż choć w książce nie brakuje wątku romansowego, to nie przytłacza on całej przedstawionej fabuły.

   Akcja powieści osadzona jest wkrótce po powstaniu styczniowym w Białymstoku i pobliskim majątku ziemskim Zazulki. Ówczesna Białostocczyzna to ziemia zamieszkana przez rozmaite narody. Oprócz Polaków, leczących rany po zrywie narodowowyzwoleńczym, znajdziemy tu Rosjan, Kozaków, Żydów oraz niewielką, ale za to bogatą kolonię niemieckich kupców. To właśnie do tych ostatnich należy główna bohaterka powieści Augusta. Jest to młodziutka, zaledwie szesnastoletnia dziewczyna, wolą rodziców wydana za mąż za prawie trzykrotnie od niej starszego pana Simmonisa. Augusta musiała porzucić znane sobie Darmstadt i udać się na wygnanie gdzieś na zachodnie rubieże Rosji, za jakie w jej oczach uchodził Białystok. Dziewczyna z czasem coraz lepiej zaczyna rozumieć otaczającą ją rzeczywistość, powoli oswajając się z wygnaniem.

   „Po wsze czasy” to przede wszystkim bardzo dobre przedstawienie sytuacji w zaborze rosyjskim, wkrótce po powstaniu. Tylko nieliczne majątki ziemskie pozostały w rękach Polaków, ale polska szlachta w znacznej mierze została zesłana na Syberię. Ziemia i dwory przeszły w ręce kupców, takich jak pan Simmonis, którzy na zachodzie Rosji prężnie rozwijali handel tkaninami. Jednak Polacy, wraz z ich marzeniami o wolnej Polsce, są stale obecni w Zazulkach, już nie w roli posiadaczy, a rządców, gospodarzy i służby. W powieści zderzają się też protestantyzm z katolicyzmem. Minimalizm pierwszej z wymienionych religii z bogactwem drugiej z nich, okraszonej miejscowymi wierzeniami, wciąż obecnymi, mimo nadciągającej rewolucji przemysłowej. Wraz z religią przychodzi mentalność i dla niemieckich osadników, sprawa polska jest zupełnie niezrozumiała, podobnie jak bezwzględne rosyjskie okrucieństwo. Pojawiają się też konflikty klasowe, ujawniający całkowity brak zrozumienia między państwem a pracującą u nich służbą.

   Nie zabrakło tu też wątku miłosnego, gdyż związek niemłodego już mężczyzny z nastolatką prędzej czy później musi doprowadzić do pojawienia się kogoś trzeciego. Zwłaszcza, gdy zamiast wyrozumiałości i zrozumienia, podstawą małżeństwa ma być stabilizacja oraz uległość żony względem męża. Pan Simmonis, choć nie jest złym człowiekiem wykazuje całkowity brak zrozumienia dla sytuacji w jakiej znalazła się Augusta, co uniemożliwia szczęśliwe pożycie. Dziewczyna zaś, czując się więźniem w kraju, którego nawet nie chce polubić, namiętnie oddaje się lekturze romansów. Gdy na horyzoncie pojawia się młody, potrzebujący ratunku mężczyzna, Augusta gotowa jest porzucić bezpieczne życie u boku niekochanego męża.

   „Po wsze czasy” to w końcu powieść o dojrzewaniu. Augusta wskutek burzliwych przeżyć wyrasta z młodej zarozumiałej dziewczyny, dla której nie liczy się nic poza własną sferą. Dziewczyna uświadamia sobie ogromne braki w swej „wszechstronnej” edukacji. Zaczyna rozumieć, że poza życiem, które do tej pory znała, jest mnóstwo rzeczy, o jakich nie ma najmniejszego pojęcia. Czy jest to trudna sytuacja polityczna, czy proste obowiązki gospodarskie.

   Postacie pojawiająca się na dalszych planach opowieści są równie intrygujące co Augusta. Czy jest to pan Simmonis, który potrafi zdobyć się na pokłady szlachetności, o jakie trudno było go podejrzewać. Czy jest to panna Zahorska o mrocznej i bolesnej przeszłości. Czy niezwykła hrabina Połatyńska, która gardzi przyjętymi normami i zawsze robi to na co ma ochotę. Czy, w końcu jest to młodziutki Staś wykazujący niezwykły talent do języków. Wszyscy bohaterowie wykreowani zostali bardzo dobrze i mimo pewnej niezwykłości pozostają prawdziwi.

   Książkę czyta się bardzo dobrze. Płynna narracja oraz bogate w archaizmy słownictwo robią bardzo przyjemne wrażenie. I choć odczułam pewne nadużycie przymiotnika „inferalny”, to poza tym, niewiele mogę warstwie językowej zarzucić. Znajdziemy tu liczne opisy malowniczych widoków, które jednak nie przytłaczają fabuły.

   Powieść Iwony Menzel to dobrze napisana historia, prezentująca w przyjemny sposób sytuację jaka miała miejsce w Białymstoku w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. To wielopoziomowa opowieść, której akcja skupia się wokół młodej dziewczyny odkrywającej mnóstwo rzeczy, o których nie miała pojęcia. Nieśpiesznie rozwijająca się historia kusi swoistą magią i niewielką grupą interesujących postaci.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

niedziela, 3 marca 2019

Podsumowanie lutego

   Luty, choć najkrótszym miesiącem w roku stał się tym jednym, który podbija statystyki. Wszystko za sprawą czternastu tomów przygód Asteriksa i Obeliksa, zamówionych jeszcze w styczniu. Wprawdzie założenie było takie, że będę czytała po jednym pomiędzy innymi książkami, to niestety wykonanie planu nie wyszło i gdy zaczęłam przygody z nieustraszonymi Gallami, to trudno było przestać. Oprócz komiksów pojawiły się trzy powieści, jeden tomik poezji, jedna książka dla dzieci oraz jedna pozycja, po której spodziewałam się, że będzie literaturą podróżniczą, a okazała się czymś nieco innym. A stos w całej okazałości wygląda tak.


Kolejno licząc w lutym mierzyłam się z:

   Niezwykłe przyjaźnie w świecie roślin i zwierząt Emilia Dziubak Gdy ujrzałam piękno Roku w lesie tej autorki, wiedziałam, że jej prace będę śledzić z zainteresowaniem. Przed zakupem tej się nie wahałam i jestem bardzo zadowolona z lektury. I co tu dużo opowiadać, ta książka jest zwyczajnie piękna.

   Róża i miecz, Asteriks u Belgów, Wróżbita, Asteriks na Korsyce, Osiedle bogów, Asteriks u Helwetów, Asteriks i kociołek, Asteriks i Goci, Asteriks i Normanowie, Asteriks u Brytów, Walka wodzów, Asteriks i Kleopatra, Wyprawa dookoła Galli, Jak Obeliks wpadł do kociołka kiedy był mały Rene Goscinny, Albert Uderzo To mój cały ostatni zakup Asteriksów, w lekturze, zgodnie z oczekiwaniami, zabawnie, lekko, z rzucaniem stereotypami, z czystym sumieniem przekazuję synowi. Ostatnia pozycja jest wyjątkowa, gdyż nie jest komiksem, a opowieścią dla dzieci o malutkich Asteriksie i Obeliksie, równie przyjemna, choć zupełnie inna.

   Na wiosłach przez Atlantyk Romuald Koperski Po tej książce spodziewałam się przede wszystkim opowieści o starciu człowieka z morzem, cóż... Tego trochę też tu było, ale nie tyle ile oczekiwałam, reszta to róże rozważania z pogranicza filozofii i coachingowego bełkotu. Chyba największe rozczarowanie w tym stosie.

   Basil Wilkie Collins A tu akurat dostałam dokładnie to, czego się spodziewałam. Interesująca historia o ludziach, ich uczuciach, słabościach  oraz wynikających z nich problemów. Kolejne potwierdzenie, że po prozę tego autora mogę sięgać w ciemno.

   Zmącony spokój pani labiryntu Joe Alex Ten autor długo zagrzewał miejsce w poczekalni, ale i na jego powieści przyszła pora. Wśród opowieści o Joe Alexie, ta nieco się wyróżnia, nie będąc typowym klasycznym kryminałem. Czy to wada, czy zaleta? Cóż. Zależy dla kogo.

   Mutant Bogdan Loebl Niewielki, ledwo widoczny dwujęzyczny tomik poezji, niekoniecznie dla mnie. Czegoś mi tu zabrakło, przede wszystkim to nieco inny od mojego poziom wrażliwości, przez co większość utworów była mi zupełnie obojętna.

   Jad Daniel Karpiński To chyba najbardziej eklektyczna powieść w tej grupie. Spodziewałam się typowej opowieści historycznej o losach rodziny zaangażowanej w prace nad ołtarzem w Toledo, a otrzymałam dzieło bardzo niejednoznaczne.

   Jak widać nie jest to bardzo imponujący zbiór lektur, w kolorach dość ponury. Lektury różnorodne nie tylko gatunkowo, ale i pod względem moich z nich wrażeń. Cztery z nich na pewno doczekają się recenzji, biję się natomiast z myślami (i permanentnym brakiem czasu), czy nie napisać również o pozostałych dwóch.