Tytuł oryginału: The Seeress of Kell
Cykl: Malloreon- Tom V
Tłumaczenie: Paweł Czajczyński
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1996
Stron: 416
Na ostatnim tomie tak obszernego cyklu spoczywa wielka odpowiedzialność. Czytelnik oczekuje odpowiedniego zakończenia losów bohaterów, z którymi zdążył się zżyć. W przypadku tej powieści oczekiwania były jeszcze większe, gdyż z niecierpliwością wypatrywałam zapowiadanego wielkiego finału. I choć autor już w pierwszym tomie, zapowiedział, co czeka bohaterów, jednak mimo wszystko potrafił zaskoczyć.
W ostatnim tomie Malloreonu w końcu mamy okazję dowiedzieć się, czym jest: Miejsce, którego już nie ma, gdzie odbyć się ma ostateczne starcie. W drodze do niego bohaterowie lądują na przyjaznej wyspie Perivor, pod wieloma względami podobnej do znanej już z Belgariady Arendii. Następnie wybierają się do rafy Korim, by odnaleźć pierwszą świątynię Toraka, miejsce spoczynku Sardionu i arenę ostatecznego spotkania Dziecka Światła z Dzieckiem Ciemności. W ten sposób czytelnik ma okazję zwiedzić prawie cały kontynent Malloreański, co w połączeniu z wędrówką, jaka miała miejsce w Belgariadzia sprawia, że poznajemy każdy zakątek stworzonego świata.
Fabuła w zgrabny i zapowiedziany w proroctwach sposób zmierza do wielkiego finału. Cyradis dokonała spodziewanego wyboru, choć jego okoliczności mogły nieco zaskoczyć. Poznajemy też odpowiedź na pytanie nurtujące nas od pierwszego tomu, zgodnie z przepowiednią jedna osoba nie wróciła z wyprawy. W tym tomie zdecydowanie więcej jest mistycyzmu, niż w tomach poprzednich. Bogowie przybierają cielesne postacie i choć nie mają bezpośredniego wpływu na decydujący o losach świata wybór, to dokonanie go jest kluczowe dla ich istnienia. Garion wybrał jednego z towarzyszy, by został nowym bogiem Angaraku, lecz jego wybór mnie nie zaskoczył.
Choć ten tom jest najbardziej przewidywalnym w całym cyklu, wszak spełniają się tu wszystkie wspominane wcześniej proroctwa, jednak lektura książki jest przyjemna. Nieco zabrakło mi tu nieco napięcia i niepewności końca, o finałowym starciu czytałam ze spokojem i w sumie bylo dla mnie nieco przydługie. Książka ma w sobie jednak tyle uroku, że ta przewidywalność nijak nie przeszkadzała mi w lekturze. Zakończenie sprowadza wszystkich bohaterów do domów, odmienionych i dojrzalszych, jednak wciąż pozostających sobą. Powieść przypomina miłe pożegnanie starych znajomych, co do których możemy mieć pewność, że najgorsze już za nimi. Cały cykl był dla mnie bardzo przyjemny, choć tłumacz ostatnich trzech tomów- Paweł Czajczyński niejednokrotnie popełnił kilka śmiesznych, bądź irytujących błędów, które nieco przeszkodziły w rozkoszowaniu się wyśmienitym językiem autora.
Lektura ostatniego tomu Malloreonu upłynęła mi bardzo przyjemnie i choć przez pewien czas będę musiała odpocząć od tego autora, jednak z pewnością wrócę jeszcze do tej książki. Autor stworzył pasjonujących bohaterów, każdego w swoim rodzaju, obdarzając ich niebanalnymi charakterami i ogromnym poczuciem humoru., sprawiając, że nie sposób ich nie lubić. Cały, pięciotomowy cykl zdecydowanie polecam miłośnikom fantasy. Nie jest to może lektura przełomowa, czy wybitna, jednak ma w sobie tyle klasycznego uroku, że warto poświęcić jej swój czas.