niedziela, 27 października 2013

Prorokini z Kell

Autor: David Eddings
Tytuł oryginału: The Seeress of Kell
Cykl: Malloreon- Tom V
Tłumaczenie: Paweł Czajczyński
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1996
Stron: 416

   Na ostatnim tomie tak obszernego cyklu spoczywa wielka odpowiedzialność. Czytelnik oczekuje odpowiedniego zakończenia losów bohaterów, z którymi zdążył się zżyć. W przypadku tej powieści oczekiwania były jeszcze większe, gdyż z niecierpliwością wypatrywałam zapowiadanego wielkiego finału. I choć autor już w pierwszym tomie, zapowiedział, co czeka bohaterów, jednak mimo wszystko potrafił zaskoczyć.

   W ostatnim tomie Malloreonu w końcu mamy okazję dowiedzieć się, czym jest: Miejsce, którego już nie ma, gdzie odbyć się ma ostateczne starcie. W drodze do niego bohaterowie lądują na przyjaznej wyspie Perivor, pod wieloma względami podobnej do znanej już z Belgariady Arendii. Następnie wybierają się do rafy Korim, by odnaleźć pierwszą świątynię Toraka, miejsce spoczynku Sardionu i arenę ostatecznego spotkania Dziecka Światła z Dzieckiem Ciemności. W ten sposób czytelnik ma okazję zwiedzić prawie cały kontynent Malloreański, co w połączeniu z wędrówką, jaka miała miejsce w Belgariadzia sprawia, że poznajemy każdy zakątek stworzonego świata.

   Fabuła w zgrabny i zapowiedziany w proroctwach sposób zmierza do wielkiego finału. Cyradis dokonała spodziewanego wyboru, choć jego okoliczności mogły nieco zaskoczyć. Poznajemy też odpowiedź na pytanie nurtujące nas od pierwszego tomu, zgodnie z przepowiednią jedna osoba nie wróciła z wyprawy. W tym tomie zdecydowanie więcej jest mistycyzmu, niż w tomach poprzednich. Bogowie przybierają cielesne postacie i choć nie mają bezpośredniego wpływu na decydujący o losach świata wybór, to  dokonanie go jest kluczowe dla ich istnienia. Garion wybrał jednego z towarzyszy, by został nowym bogiem Angaraku, lecz jego wybór mnie nie zaskoczył.

   Choć ten tom jest najbardziej przewidywalnym w całym cyklu, wszak spełniają się tu wszystkie wspominane wcześniej proroctwa, jednak lektura książki jest przyjemna. Nieco zabrakło mi tu nieco napięcia i niepewności końca, o finałowym starciu czytałam ze spokojem i w sumie bylo dla mnie nieco przydługie. Książka ma w sobie jednak tyle uroku, że ta przewidywalność nijak nie przeszkadzała mi w lekturze. Zakończenie sprowadza wszystkich bohaterów do domów, odmienionych i dojrzalszych, jednak wciąż pozostających sobą. Powieść przypomina miłe pożegnanie starych znajomych, co do których możemy mieć pewność, że najgorsze już za nimi. Cały cykl był dla mnie bardzo przyjemny, choć tłumacz ostatnich trzech tomów- Paweł Czajczyński niejednokrotnie popełnił kilka śmiesznych, bądź irytujących błędów, które nieco przeszkodziły w rozkoszowaniu się wyśmienitym językiem autora.

Lektura ostatniego tomu Malloreonu upłynęła mi bardzo przyjemnie i choć przez pewien czas będę musiała odpocząć od tego autora, jednak z pewnością wrócę jeszcze do tej książki. Autor stworzył pasjonujących bohaterów, każdego w swoim rodzaju, obdarzając ich niebanalnymi charakterami i ogromnym poczuciem humoru., sprawiając, że nie sposób ich nie lubić. Cały, pięciotomowy cykl zdecydowanie polecam miłośnikom fantasy. Nie jest to może lektura przełomowa, czy wybitna, jednak ma w sobie tyle klasycznego uroku, że warto poświęcić jej swój czas.

wtorek, 22 października 2013

Październikowych nabytków część druga

   Przyszła pora na kolejny stosik. Nieco wymian, nieco zakupów i nieco zdobyczy od Sztukatera.


   A od dołu licząc:
   Tuwim. Wiersze dla dzieci Julian Tuwim Otrzymana od Sztukatera, już zrecenzowana. Pierwsza książka, którą wzięłam do recenzji z wielkim: muszę ją mieć. Warto było!
   Król cierni, Książe cierni Mark Lawrence Kolejne dwa nabytki do recenzji, obiecuję sobie po nich ciekawą i niebanalną lekturę, mam nadzieeję, że się nie zawiodę. Czekają jeszcze chwilę, aż wykończę Malloreon Eddingsa, nie chcę mieszać kilku cykli fantasy.
   Miłość w czasach zarazy Gabriel Garcia Marquez Przygarnięta na wymianie, bo lekkich negocjach. W końcu! Sto lat samotności tego autora uwielbiam, mam nadzieję, że się nie zawiodę.
   Rosalynn Louisa May Alcott Też zdobycz z wymiany, wzięta w ciemno. A do przygarnięcia jej skusiło mnie nazwisko autorki widniejące na liście BBC. Na jej Małe kobietki też się czaję, ale nie poluję jakoś intensywnie.
    Sprawa fałszywego biskupa Erle Stanley Gaardner Kolejny kryminał tego pana, który zjawił się u mnie na półce. Czeka na kryminalny nastrój z mojej strony. Też zdobycz wymianowa.
   Pajęczyna utkana z ciemności Karl Wagner Stare, mam nadzieję, że dobre, fantasy, wzięta zupełnie w ciemno, tylko dlatego, że zaatakowała moje oczy ceną czterech złotych. Jak nie spełni mych oczekiwań, zawse jest pula wymianowa.
   Smok i Jerzy Gordon Rupert Dickson Z tą historia jest identyczna, jak z poprzedniczką. Tu również mam nadzieję na przyjemną lekturę. Jeśli mi nie podejdzie trafi do puli wymianowej.

   I to tyle, nie wiem, czy to już ostatni stosik w tym miesiącu, ale i tak jestem zadowolona. Zwłaszcza z Marqueza oraz Tuwima. A na co Wy mielibyście ochotę?

poniedziałek, 21 października 2013

Tuwim. Wiersze dla dzieci

Autor: Julian Tuwim
Wydawnictwo: Skrzat
Ilustracje: Artur Gulewicz
Rok wydania: 2013
Stron: 88

   Julian Tuwim jest poetą, o którym słyszał chyba każdy. Podobnie jak Jan Brzechwa wsławił się wierszami dedykowanymi dzieciom i choć pisał również wiersze dla starszych czytelników, to jednak właśnie: "Lokomotywa" albo "Okulary" okazały się ponadczasowe.


   Książka ta zawiera wybór dziewiętnastu wierszy, zawarte są w niej wszystkie, najbardziej znane kompozycje, a całość okraszona została kolorowymi, dość prostymi ilustracjami Artura Gulewicza. Rysunki, choć bardzo barwne nie sią przeładowane, są czytelne i wyraziste, jednak nie do końca w moim stylu.


   Kompozycje zawarte w książce można podzielić na trzy zasadnicze grupy. Do pierwszej zaliczę te najeżone omonatopejami, jak "Lokomotywa", "O panu Tralalińskim" czy też "Ptasie radio". Tuwim bawi się ojczystym językiem tworząc liczne neologizmy, które pobudzają do śmiechu oraz są idealnym ćwiczeniem logopedycznym dla dzieci, które zaczynają czytać samodzielnie. Do drugiej grupy zaliczę wiersze zawierające przesłanie, jak "Zosia samosia", "Murzynek Bambo" , "Pan Maluśkiewicz i wieloryb", "O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci" oraz "Okulary". Każdy z nich stanowi świetny pretekst do rozmowy, a przekaz w nich zawarty, choć jasny, jest podany w sposób nienachalny. Podmiot liyczny nie wartościuje, ani nie narzuca określonego światopoglądu, pozwala czytelnikowi na samodzielne wyciągnięcie wniosków. Zmuszając czytelnika do myślenia, pozwala mu na lepsze poznanie świata. I wreszcie trzecia grupa wierszy, to kompozycje, które przede wszystkim bawią, zaliczę tu takie utwory, jak: "Kotek", "Abecadło", "Dwa Michały", czy też "Idzie Grześ".


   Wprowadzone powyżej podziały są bardzo płynne, gdyż każdy z wierszy jest charakterystyczny dla autora i wszystkie budzą śmiech. Humor w nich zawarty jest uniwersalny i bez problemu dociera do czytelnika, a dyskretnie przemycone mądrości są ponadczasowe i zawsze aktualne.


   Jedyną wadą tej książki jest dla mnie jej długość. Te dziewiętnaście, najbardziej znanych wierszy to tylko niewielki urywek z przebogatej twórczości autora. Na szczęście jest to lektura do której można wielokrotnie wracać, gdyż za każdym razem sprawia niekłamaną przyjemność i zawsze można znaleźć w niej coś nowego.


   Polecam tę pozycję wszystkim, zarówno rodzicom, ktorzy szukają pierwszych książek dla swoich dzieci, jak i dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Dorosły też znajdzie w niej coś dla siebie, a już na pewno pozwoli przypomnieć sobie własne dzieciństwo, gdyż podejrzewam, że każdy znajdzie tu choćby jeden wiersz, który wspomina z przyjemnością.


Książka przeczytana dzięki uprzejmości portalu: Sztukater.

niedziela, 20 października 2013

Czarodziejka z Darshivy

Autor: David Eddings
Tytuł oryginału:Sorceress of Darshiva
Cykl: Malloreon Tom IV
Tłumaczenie: Paweł Czajczyński
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1996
Stron: 368

   Jest to przedostatni tom przygód Belgariona w Mallorei. Bohaterowie przemierzają kolejne krainy szykując się do ostatecznej konfrontacji światła i ciemności. I chociaż proroctwa oraz przepowiednie prowadzą czytelnika od pierwszej strony tej wielotomowej sagi, jednak niejednokrotnie potrafią zaskoczyć. Eddings zdradzając cel, do którego dążą potęgi stworzonego świata uchylił tylko rąbka tajemnicy. Można stwierdzić, że i to zbyt wiele, jednak uważam, że takie narysowanie przyszłości nie przeszkadza w czerpaniu radości z lektury.

   Prolog wprowadza czytelnika do Melceny, kolebki handlu i nauki, w której bardzo sceptycznie podchodzi się do magii i pradawnych wierzeń. Drużyna przemierza następne krainy leżące we wschodniej części kontynentu molloreańskiego. Podobnie, jak w tomie drugim, tu tempo akcji również jest oszałamiające. Bohaterowie odwiedzają kolejne kraje, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi. Chociaż autor stara wpleść opisy mijanych miejsc, każdemu z nich nadając wyjątkowe cechy, jednak ciężko spamiętać różnice pomiędzy kolejnymi mijanymi krainami. A wrząca atmosfera zbliżającej się wojny, tylko utrudnia poznanie prawdziwego oblicza wschodniej Mallorei.

   Przygody spotykające członków drużyny nie stanowią całej fabuły książki. W niektórych rozdziałach narrator przenosi czytelnika z powrotem na zachód, na dwór królowej Porenn, gdzie spotykamy wszystkich przyjaciół Gariona, których mieliśmy okazję poznać w Belgariadzie. Naginając nieco słowa przepowiedni postanawiają wyruszyć do Mallorei, by odnaleźć Belgariona i jego przyjaciół. Do drużyny, która wyruszyła w poszukiwaniu Gerana dołączają trzy postacie, z których tylko jedna jest człowiekiem. Cyradis zmusiła cesarza Zakatha, by towarzyszył wędrowcom i w ten sposób wypełnił swoje zadanie. Dwie pozostałe postacie, to wilczyca oraz jej szczenię i chociaż proroctwo nic o nich nie wspomina, domyślam się, że one również mają przed sobą zadanie do wykonania. Autor przyzwyczaił czytelnika, że w tej powieści nie ma przypadków i przeznaczenie kieruje losami każdego.

   Z lekkim zawodem przywitałam kolejną zmianę tłumacza, zwłaszcza, że ten przekład miejscami jest bardzo niezdarny, co umniejsza nieco specyficzny urok powieści. Zarówno Piotr W. Cholewa, jak i Paulina Breitner w umiejętny sposób przełożyli lekki i zabawny język autora. Paweł Czajczyński radzi sobie nieco gorzej, nie dość, że kilkukrotnie potknął się na zawiłościach języka angielskiego, to jeszcze przekładowi brak swobody i momentami wydaje się być nieco sztywny. Można było to odczuć już w poprzednim tomie, jednak w tym takich wpadek jest więcej. Nie mogę stwierdzić, że tłumaczenie jest fatalne, jednak spotkałam się z lepiej przełożonym językiem tego autora i na tym tomie nieco się zawiodłam.

   Książkę czytało się dobrze i trudno było mi się od niej oderwać. Wręcz antyczna wizja przeznaczenia ma swój specyficzny urok, który nadaje powieści wyraziste rysy. Z niecierpliwością oczekuję finału tej przygody i choć spodziewam się zakończenia, mam jednocześnie pewność, że ostatni tom, podobnie jak ten, będzie w stanie mnie zaskoczyć.

wtorek, 15 października 2013

Demon, Władca Karandy

Autor: David Eddings
Tytuł oryginału: Demon, Lord of Karanda
Cykl: Malloreon- Tom III
Tłumaczenie: Paweł Czajczyński
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1996
Stron: 398

   Napisanie środkowego tomu danego cyklu może sprawiać problem. Książka musi zachęcić do dalszej lektury, jednocześnie nie nużąc. Autor musi znaleźć złoty środek, by nie odbiegając od tego, co było wcześniej, dać czytelnikowi coś świeżego, co sprawi by z przyjemnością kontynuował przygodę z serią. David Eddings po raz kolejny pokazał wyśmienity warsztat i „Demon, władca Karandy” ma wszystko, co mieć powinien, by świetnie wywiązać się ze swojej roli.

   Jak można było przywyknąć w innych książkach autora, tę również rozpoczyna prolog. Można się z niego dowiedzieć, co nieco, o burzliwej historii mieszkańców Mallorei i dzięki temu lepiej ich zrozumieć. W tej odsłonie przygód Belgariona mamy okazję odwiedzić największe miasto wykreowanego świata- Mal Zeth, niestety poznajemy je przez pryzmat cesarskiego pałacu i nieco zabrakło mi okazji, by towarzyszyć bohaterom w przemierzaniu jego ulic. Drużyna, w pogoni za Zandramas, odwiedza też północną cześć kontynentu, choć tytułową Karandę przemierza w przyspieszonym tempie. Czytelnik ma okazję przekonać się, że różnice między mieszkańcami wschodu, a zachodu nie są aż tak wielkie, jak można się było spodziewać. 

    Akcja nieco spowolniła, gdy Belgarion wraz z przyjaciółmi zostali przymusowymi gośćmi Zakatha, ma to swoje plusy, dając czytelnikowi chwilę wytchnienia, wśród ciągle zmieniających się scenerii. Fabuła w dużej mierze skupia się na relacjach pomiędzy poszczególnymi członkami drużyny oraz na tym, jak radzą sobie z wydarzeniami, jakie ich dotychczas spotkały. Gdy bohaterowie, w niezbyt miły sposób podziękowali Zakathowi za gościnę w Mal Zeth, akcja nabiera tempa i znów czujemy popędzającą ich w pościgu przepowiednię. Cyradis niejednokrotnie przypomina Garionowi, że czas ma znaczenie i do decydującego spotkania musi dojść w ściśle sprecyzowanym momencie i w dokładnie określonym miejscu.

    W tym tomie nie ma zbyt wielu nowych bohaterów, za to starzy znajomi niejednokrotnie ukazują swoje różne oblicza. Durnik zaskakuje przyjaciół talentem muzycznym, a Garion ma okazję odkryć w sobie skłonność do szału bojowego, której absolutnie u siebie nie podejrzewał. Sadi, Silk oraz Velvet, podczas nudnych dni spędzanych w Mal Zeth korzystają ze swoich nieprzeciętnych talentów w snuciu intrygi i bogaceniu się niewielkim kosztem. Wśród nowo poznanych postaci najbardziej wyróżnia się sam cesarz- Zakath, będący postacią nieprzeciętną. Między nim, a Garionem nawiązuję się dość chwiejne porozumienie i choć do przyjaźni między nimi daleko, jednak przestają być wrogami. W końcu też mamy okazję spotkać Zandramas, o której wcześniej jedynie wspominano. Pojawiła się również Poledra, wzbudzając wśród wszystkich ogromne poruszenie.

   Lektura tej części upłynęła mi przyjemnie i bezproblemowo. Spowolnienie akcji, dało nieco wytchnienia i pozwoliło m przypomnieć sobie, za co lubię wykreowanych bohaterów. Eddings uraczył czytelnika sporą dawką pałacowej polityki, co książce wyszło tylko na dobre. Dialogi wciąż pozostają na bardzo wysokim poziomie, a wypowiedzi bohaterów w dalszym ciągu niejednokrotnie budzą uśmiech. Tom trzeci Malloreonu nie odbiega od poprzedników i jest równie godny polecenia co one.

sobota, 12 października 2013

Zdobycze października

   Zawitało do mnie niedawno parę książek i choć to jeszcze nie wszystko, co ma do mnie dotrzeć, postanowiłam już teraz sfotografować stosik. Zapewne w tym miesiącu będzie jeszcze jednak kupka książek, ponieważ spodziewam się książek z wymian, oraz od Sztukatera.

   A dziś na zdjęciu załapały się:


   Od spodu licząc:

    W cieniu inkwizycji Arturo Perez-Reverte Bardzo lubie tego autora, urzekł mnie już dawno swoim Klubem Dumas, czy Fechmistrzem. Jest to drugi tom przygód Kapitana Alatriste, ale myślę, że zdobycie pozostałych jest tylko kwestią czasu. Kupiłam ją za sześć złotych w stoisku ze starą prasą, wręcz zaatakowała moje oczy, gdy przechodziłam obok.
   Powiem wam jak zginął Joe Alex Kolejny kryminał tego pana, czas najwyższy w końcu się za nie wziąć. Kupiona w tym samym miejscu, co pierwsza książka, jak już podeszłam, to sprawdziłam, czy mają coś jeszcze.
   Wyspy szaleństwa Robert Graves Książka z wymiany na LC. Autor oczarował mnie opowieścią o Klaudiuszu, dam mu szansę również w nieco innych klimatach.
   Śpiąca jasnowłosa Bogdan Loebl To pierwsza z książek, które dostałam od Sztukatera, już zrecenzowana. Szuka nowego domku, ja raczej do niej nie wrócę.
   Misja błazna Robin Hobb Ta przyszła do mnie razem z Wyspami szaleństwa. Autorkę znam z pierwszej odsłony cyklu o Bastardzie Rycerskim, który wspominam dobrze, to jest pierwszy tom kontynuacji jego losów. Bardzo prawdopodobne, że poczeka aż zdobędę pozostałe tomy.
   Wiek niewinności Edith Wharton Widziałam film, zrealizowany na podstawie tej powieści i jestem jej niezmiernie ciekawa, gdyż film mi się podobał. Przygarnięta z wymiany, choć użytkowniczka "zapomniała" mi wspomnieć, że to pocket, lekki kwas, gdyż oddałam nowiutką, nieczytaną, pełnowymiarową książkę.

   Wpadło Wam coś w oko? Bo ja nie mam pojęcia, za którą zabiorę się najpierw, póki co wylądowały w poczekalni.

środa, 9 października 2013

Śpiąca jasnowłosa

Autor: Bogdan Loebl
Rok wydania: 2012
Wydawnictwo: Grupa M-D-M
ISBN: 9788393532704
Stron: 148

   Do tej książki podeszłam zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać. Nota od wydawcy zapowiadała ciekawą, intelektualną rozrywkę, a przede wszystkim możliwość rozkoszowania się pięknem języka. Gdy doczytałam co nieco o autorze, tym chętniej skusiłam się na tę pozycję, licząc na to, że mi się spodoba. Nieco się jednak przeliczyłam, o czym poniżej.

   W opowieści poznajemy starszego, schorowanego człowieka, który każdy dzień zaczyna od porcji tabletek. Spotkała go przygoda, jakiej zupełnie się nie spodziewał. Wydarzenia przeplatają się z onirycznymi wizjami oraz majakami wywołanymi przez pozbawiony lekarstw mózg. Czytelnik cały czas zastanawia się, czy to, o czym czyta w danym momencie dzieje się naprawdę, czy może jest tylko złudzeniem. Ma to swój specyficzny urok, jednak trzeba lubić tego typu powieści.

   Fabuła na pewno nie jest tu najważniejsza, gdyż pierwszą rolę grają emocje bohatera i rozważania na przeróżne tematy. Opowieść skupia się na samotności wśród tłumu, na tęsknocie za tym, co znamy z dzieciństwa. Porusza tematy lęku przed śmiercią, szaleństwa, czy nawet homofonii oraz ksenofobii. Zdecydowanie pobudza do myślenia i pod pewnymi względami przypomina mi powieści Gabriela Garcii Marqueza, choć pozbawione, specyficznej dla niego, południowoamerykańskiej otoczki.

   Niestety jedną z większych bolączek książki jest język. Zdania często sformułowane są z bardzo luźnym i twórczym podejściem do gramatyki, zdarza się nawet, że w środku zdania podmiot nagle zmienia liczbę z pojedynczej na mnogą. Bardzo utrudniało to lekturę i sprawiło, że niektóre kwestie musiałam przeczytać jeszcze raz, by móc je w pełni zrozumieć. Stylistyka zdań też jest dość specyficzna i niejednokrotnie sprawiła mi problem. Ponadto, a to już kwestia wydania, dość często zdarzał się nieczytelny zapis dialogów, gdy wypowiedzi kolejnych osób rozdzielał tylko myślnik, brakowało natomiast rozpoczęcia od nowej linii.

  Nieco się zawiodłam na tej pozycji, gdyż spodziewałam się literackiej uczty, a jedyne co mnie w niej zachwyciło, to zamieszczony wiersz. I choć z czasem jakoś przywykłam do stylu autora, jednak początki były trudne, co też wpływa na moją ocenę. Mocną stroną tej opowieści na pewno jest wrażenie, jakie po sobie pozostawiła, niedopowiedzenie, które sprawiło, że nie niknie z pamięci w chwilę po odwróceniu ostatniej strony.

   Trudno mi tę książkę polecić komukolwiek, ponieważ, to czy się spodoba, czy nie, w ogromnej mierze zależy od czytelnika. Na pewno odradzam ją miłośnikom lekkiej, niezobowiązującej rozrywki, gdyż może wydać się takim biadoleniem o niczym.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję portalowi: Sztukater.

niedziela, 6 października 2013

Król Murgów

Autor: David Eddings
Tytuł oryginału: King of the Murgos
Tłumaczenie: Tomasz Oljasz
Cykl: Malloreon- Tom II
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1995
Stron: 432

   „Król Murgów” stanowi drugą część Malloreou i siódmą już opowieść o losach Gariona, rivańskiego króla. W przeciwieństwie do pozostałych ten tom nieco mnie znużył, zwłaszcza na początku. Obwiniam tu prolog, który jest zwyczajnym streszczeniem tego, co działo się wcześniej. W pierwszej księdze Malloreonu oraz w Belgariadzie, streszczenie dotychczasowych wydarzeń stanowiło tylko część wstępu, a było ujęte w formę różnych tekstów i proroctw, wnosząc też tło do wydarzeń, które miały miejsce.

   Bohaterowie tego tomu po raz pierwszy zwiedzają południe zamieszkiwanego kontynentu. Począwszy od Tolnedry, poprzez Nyissę, docierają do krain, o których geografii mieli dość nikłe pojęci. Nie obyło się więc bez przewodnika, którym został poznany już w Belgariadzie naczelny eunuch Salmissry Sadi. Eddings udowadnia czytelnikowi, że jego wyobraźnia nie ma ograniczeń i choć konsekwentnie trzyma się reguł według, jakich działa stworzone przez niego uniwersum, niejednokrotnie potrafi zaskoczyć czytelnika. Wyraźnie wprowadzony podział między porządnych i z gruntu dobrych Alornów, oraz nikczemnych, chciwych i złych Angaraków, może nieco przeszkadzać, jednak jest jedną z podwalin wykreowanego świata.

   W drugiej księdze Malloreonu pojawiło się kilka ciekawych postaci, a niektóre z tych, jakie znaliśmy wcześniej zaczynają odgrywać znaczniejsze role. Do tych pierwszych należy Urgit, tytułowy król Murgów, inteligentny, choć niezbyt charyzmatyczny i nie do końca pewny siebie władca południowych krain. Mamy okazję bliżej poznać Velvet a słowne potyczki, które często prowadzi z Silkiem są bardzo zabawne. Przeciętny i nieciekawy Sadi, tu ujawnia swoje zalety, gdy zostaje pełnoprawnym członkiem drużyny. Jednak nawet bohaterów, których zdawać by się mogło, poznałam już dość dobrze potrafią czasem zaskoczyć, odkrywając kolejną odsłonę swojego charakteru.

   Przemierzając razem z drużyną kolejne krainy, załączone mapy zdecydowanie ułatwiają orientację. Czytelnik ma okazję rozkoszować się świetnymi opisami odwiedzanych terenów, jednak nie ma ich zbyt wiele, gdyż akcja w tej części przebiega błyskawicznie. Bohaterów co rusz spotykają zaskakujące wydarzenia, które wymuszają na nich zmianę planów. Mimo początkowego znużenia, książkę czytało się bardzo dobrze, nie odczuwałam przesytu następującymi po sobie wydarzeniami i ciągłymi zwrotami akcji. Dialogi w dalszym ciągu bawią, a wprowadzenie nowych bohaterów słownych potyczek było strzałem w dziesiątkę.

   Przede mną już tylko trzy tomy Malloreonu, a sięgnę po nie równie chętnie, jak po te, które już udało mi się poznać. Zakończenia cyklu można się spodziewać, gdyż wyraźnie widać w jakim kierunku zmierza fabuła książki. Nie wątpię jednak, że Eddings jeszcze niejednokrotnie mnie zaskoczy, jak miało to miejsce w tej części przygód Belgariona.

piątek, 4 października 2013

Ania z Avonlea

Autor: Lucy Maud Montgomery
Tytuł oryginału:  Anne of Avonlea
Tłumaczenie: Rozalia Bernsteinowa
Cykl: Ania
Wydawnictwo: Nasza księgarnia
Rok wydania: 1990
Stron: 236

   Cykl poświęcony rudowłosej pannie, która potrafi zdobyć nawet najtwardsze serca, od lat cieszy się niesłabnąca popularnością. „Ania z Avonlea” jest drugim tomem jej przygód przedstawiającym czytelnikowi kolejne młodzieńcze lata panny Shirley obdarzonej nieprzeciętną wyobraźnią oraz niebanalnym smakiem, a przede wszystkim ogromnym urokiem, któremu niezmiernie trudno jest się oprzeć.

   W książce ponownie odwiedzamy Avonlea i choć zaszły w  niej zmiany, wciąż pozostaje tą samą prowincjonalną miejscowością, którą wielki świat omija z daleka a problemy mieszkańców rzadko kiedy wychodzą po za Wyspę Księcia Edwarda. Razem z Anią przemierzyć możemy kolejne, piękne miejsca kipiące życiem, pełne nieskażonej przyrody. Lasy, pola i malownicze miejscowości tworzą sielski i bardzo przyjemny klimat.

   Oprócz bohaterów poznanych w „Ani z Zielonego Wzgórza” spotkamy też kilka nowych osób. Jednym z nich jest młody Jaś uczeń Ani, w którym odkrywa wiele obiecujących cech i oczami wyobraźni widzi go an wysokim stanowisku w przyszłości. Spotkamy też nieco gburowatego pana Harrisona, a towarzyszy mu wulgarna papuga, przez co tym trudniej zdobyć mu sympatię osady. Na Zielonym Wzgórzu zawitała też para bliźniaków Tadzio i Tola, skutecznie wytrącając Marylę z rutyny codziennego życia. Poznajemy również przesympatyczną pannę Lawendę z Chatki Ech, bratnią duszę samej Ani.

   Postacie, jakie poznać można było we wcześniejszym tomie powracają w tej książce, jednak nie są to już ta sama beztroska młodzież. Chociaż lat im wiele nie przybyło, to zdecydowanie zwiększyły się ich obowiązki. Ania, Janka i Gilbert zajęci są pracą w szkole, co nie przeszkadza im by zaangażować się w działalność społeczno obywatelską. Dorastająca młodzież zaczyna również poszukiwania miłości i choć o innych nie dowiadujemy się zbyt wiele o tyle wyraźnie możemy zaobserwować sentyment jakim Gilbert darzy pannę Shirley.

   Lucy Maud Montgomery stworzyła książkę, którą czyta się bardzo dobrze. Bez problemów można odczuć rozmarzony i nieco poetycki nastrój otaczający bohaterów. Zauważalny jest natomiast kontrast miedzy dość suchą, reporterska wręcz relacją z niektórych wydarzeń a fragmentami poruszającymi ważne dla Ani momenty w życiu. Panna Shirley, gdy podrosła, coraz rzadziej wpada w swoje natchnione monologi, jakie nieco irytowały mnie w pierwszej odsłonie jej przygód. Pozostaje wciąż jednak tą, myślącą o niebieskich migdałach, panną o wielkim sercu i jeszcze większej wyobraźni.

   Nie jest to książka zaskakująca czytelnika nagłymi zwrotami akcji, brak w niej również odkrywczych idei., czy ukrytych prawd. Pełna jest natomiast życiowej mądrości i promieniuje z niej takie ciepło, że lektura jest czystą przyjemnością. Ania należy do tych bohaterek, które zapadają w pamięć. Ciężko jej nie polubić i z chęcią znów się z nią spotkam sięgając po „Anię na uniwersytecie”

środa, 2 października 2013

Podsumowanie września

   I kolejny miesiąc już minął, więc przyszła pora na podsumowanie. Wyniki są nieco lepsze, niż sierpniowe, ale do lipcowych się nie umywają. Wynik bliski średniej, przynajmniej jeśli chodzi o lektury. Z recenzjami nieco biednie w tym miesiącu, ale uważam, że nie ma sensu się spinać i pisać na siłę, bo i efekty mogą być mizerne.

   A przechodząc do konkretów:

   W tym miesiącu licznik zatrzymał się na 11 książkach, co dało w sumie 2516 stron, czyli niecałe 84 strony/dziennie. Szału nie ma, ale i nie jest tak źle. Wśród lektur dominowała fantastyka i klasyka, czyli znów standardowa sytuacja w moim przypadku.

   Z kolei jeśli chodzi o książki, które do mnie zawitały, to też było ich co nieco, a nawet trochę więcej, a dokładnie 47 sztuk. Bilans książek nabytych do przeczytanych ponownie wygląda bardzo mizernie, ale co tam.

   A z przyjemnych wieści, udało mi się nawiązać współpracę ze Sztukaterem, zobaczymy na ile dam radę udźwignąć pisanie recenzji na zamówienie. Ale od czegoś trzeba zacząć, więc jestem dobrej myśli.

wtorek, 1 października 2013

Lektury drugiej połowy września

   Kolejny miesiąc za nami, więc i pora na drugą porcję lektur z tego miesiąca, nie ma ich zbyt wiele, ale większość była bardzo smakowita. Za to pisanie recenzji nie szło mi zupełnie i tylko pierwszy to Malloreonu doczekał się takowej. W planach miałam też napisać nieco więcej o Ani z Avonlea, ale jakoś nie wszyłam ponad jedno zdanie. Choć możliwe, że taka recenzja się tu jeszcze pojawi.

   Wesołe niewiasty z Windsoru William Shakespeare

   W mojej kolekcji dzieł Szekspira przyszła pora na komedię, znaną również jako Wesołe kumoszki z Windsoru. Można w niej znaleźć żarty z miłości, pożądania i zazdrości. Jest bardzo i czyta się przyjemnie, nawet mimo tego, że językowe żarty zostały przełożone tylko po części (czytałam przekład Słomczyńskiego) i nie do końca oddawały mowę walijską, czy też akcent francuski. Typowy utwór komediowy tego autora, który stanowi świetny przerywnik między innymi lekturami.

   Ania z Avonlea Lucy Maud Montgomery

   Kolejna odsłona przygód przemiłej panny Shirley. Spodziewałam się, że będzie mi się ją lepiej czytało niż tom pierwszy i się nie zawiodłam. Mniej tu tych "natchnionych" monologów i poetyckich rozważań. Dużo ciepła i uroku. Ania wciąż jest młodą dziewczyną, ale powoli wchodzi w dorosłość i dojrzewa do bycia kobietą. Z wielką chęcią dowiem się, co dalej spotka Anię i jak rozwinie się jej znajomość z Gilbertem, choć tego akurat można się domyśleć, ale lektura powinna być przyjemnością.

    Arka Noego Agnieszka Żukowska

   Książka, którą mój syn dostał w prezencie, sama bym jej zapewne nie kupiła. Nie widziałam filmu animowanego, na podstawie, którego została napisana ta książeczka, jednak odnoszę wrażenie, że historia jest niepełna. Fabuła się rwie i nie jest zbyt konsekwentna, a przesłanie, które wyłania się z pomiędzy stron absolutnie do mnie nie trafia. Zaletą książki są dość ładnie wykonane ilustracje, zgodne z filmową wersją. Książka może zainteresować dzieci, które oglądały i polubiły bajkę. Mój syn nie wykazał zbyt wielkiego zainteresowania tą pozycją, a mnie również nie urzekła.


   Strażnicy zachodu David Eddings


   Jedyna zrecenzowana książka w drugiej połowie września. Pochłonęłam ją jednym tchem, co skutkowało permanentnym niewyspaniem. W niedługim czasie spodziewać się możecie recenzji kolejnego tomu, choć z pewnych względów nieco to może potrwać. Mam teraz trochę mniej czasu, a i nieco ugrzęzłam na samym początku. Wracając do tej pozycji, zarówno Belgariadę, jak i Malloreon Andrzej Sapkowski zaliczył do kanonu fantastyki i nie bez powodu. Książka nie przeraża epickością, a pozwala odczuć taki przyjemny klimat, otaczający bohaterów i wciągający w wykreowany świat, jak magnes.