środa, 31 lipca 2013

Podsumowanie lipca

   Lipiec dobiega końca, więc i poro nadeszła by go podsumować.

   Przeczytałam 16 książek, (15 papierowych i jeden e-book) w sumie aż 4129 stron, co daje około 133 stron dziennie. Co konkretnie, możecie sprawdzić tu i tu, książki są tam ułożone według kolejności czytania. Sama jestem w szoku, gdyż wynik ten prawie dwukrotnie przebija moje dotychczasowe czytelnicze osiągnięcia.

    W tym miesiącu przybyło do mnie jedynie 21 książek. Nie liczę tych, które zgarnęłam na cele dalszej wymiany. I może mogłabym być dumna, że jest ich tak mało oraz że Poczekalnia ma szanse się skurczyć, gdyby nie to, że w me progi zawitał Kindle, zaopatrzony hojnie w ponad 900 tytułów! A następne e-booki w drodze. Ech... nie ma lekko. Powoli wrzucam kolekcję e-booków na odpowiednie półki na LC, jednak nieco to potrwa.

   Napisałam osiem recenzji, coraz lepiej się czuję przy wyrażaniu opinii o książkach w ten sposób. Wszystkie recenzje trafią na LC, a część na stronę Twierdzy Insimilion.

   Przybyło mi też czytelników, a licznik wyświetleń przekroczył już 4000, licznik komentarzy zbliża się do 300. Bardzo Wam wszystkim dziękuję, za to że do mnie zaglądacie.

   Ten post jest 99 postem na blogu. W następnym czeka Was niespodzianka.

Wieża czarów

Autor: David Eddings
Tytuł oryginału: Castle of Wizardry
Cykl: Belgariada- Tom IV
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Rok wydania: 2001
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 344

   Poprzedni tom zakończyło starcie dwóch mocy i odzyskanie skradzionego klejnotu, jednak jak się okazało, do końca przygody Gariona jeszcze daleko. W prologu dowiadujemy się więcej na temat Rivy oraz jej namiestników. O tym, jak wiąże się to z poznanymi bohaterami, przekonamy się dopiero w drugiej połowie książki.

   W tym tomie zdecydowanie więcej miejsca zajmuje polityka i dworskie rozgrywki. W poprzednich księgach takie kwestie zostały tylko delikatnie wspomniane i nie poświęcono im zbyt wiele uwagi. Wcześniej najważniejsza była wędrówka oraz jej cel, a także drużyna złożona z odpowiednich osób, o których wspominało proroctwo. Wyjaśnia się w końcu to, czym jest Kodeks Mriński i co z niego wnika. Wszystko zmierza do wielkiej wojny, do której nikt nie jest tak naprawdę gotowy. Ale o tym, jak będzie wyglądało starcie wschodu z zachodem dowiemy się dopiero w ostatniej odsłonie Belgariady.

   W tej księdze pojawia się kilka nowych postaci, jednak stanowią raczej tło, które dopełnia całość stworzonego świata i role, jakie mają w nim do odegrania, są zdecydowanie drugorzędne. Powróciło też sporo starych znajomych, poznanych we wcześniejszych tomach. Jednak, choć każdy z nich jest ważny, a nawet niezbędny, to są to bohaterowie drugiego planu. Miło ich spotkać ponownie, zwłaszcza, że dzięki ich obecności lepiej możemy zrozumieć, tych, których poznaliśmy dotychczas.

   Oprócz Gariona, na pierwszy plan wysunęła się CeNedra. W tym tomie ma dużo do powiedzenia i jeszcze więcej do zrobienia. Dojrzewa, a choć nie była na to przygotowana, musi porzucić maskę rozpieszczonej księżniczki i przybierać dużo poważniejsze oblicze. Garion również dorasta i choć przychodzi mu się zmierzyć z czymś, czego się nie spodziewał, a do czego czuje wielką niechęć, daje z siebie wszystko i odpowiedzialnie stawia czoła temu, co go spotkało.

   Książkę czyta się wyśmienicie i nie przeszkodziła mi nawet zmiana tłumacza. Eddings udowadnia, że równie dobrze radzi sobie z opisami wyprawy i przypadkowych spotkań, jak i z wielką polityką. Niuanse dyplomatycznych traktatów, jak i kwestie przejmowania władzy zostały dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, dzięki czemu sprawiają wrażenie wiarygodnych i sensownych.

   Na zakończenie, dodam jedynie, że z niecierpliwością czekam na ostatni tom. Ciekawa jestem, jak zakończy się przygoda Belgariona i choć wynik starcia, które będzie mieć miejsce w „Ostatniej rozgrywce czarodziejów”, można przewidzieć, wierzę, że autor niejednym mnie jeszcze zaskoczy.

Za korektę i poprawki serdecznie dziękuję Serenity i Oceansoul.
Recenzja ukazała się również na stronie Twierdzy Insimilion.

Lektury lipca- część druga

   Długo się zbierałam do napisania tej notki, cały czas uważając, że wciąż za mało przeczytanych książek mi się uzbierało, by warto było o tym pisać. A tu nagle jest ich tak wielki stosik. Dziwne rzeczy... Nieco tu klasyki, sporo fantastyki, coś niecoś z literatury współczesnej. Część książek została zrecenzowana, linki odpowiednio zamieściłam.

   Czarny tulipan Alexandre Dumas

   Naszło mnie na kolejne spotkanie z tym panem. Wybrałam książkę niedługą, gdy przypomniałam sobie, jak ostatnio męczyłam Wicehrabiego de Bragelonne, wolałam nie ryzykować z czymś obszerniejszym. Z tym panem to już tak mam, że czasem muszę od niego odpocząć. Książka o miłości, obsesji, zazdrości i zwykłej ludzkiej podłości. Cała ta gama uczuć i emocji opisana została żywym i świetnym piórem. Powieść czytało się bardzo przyjemnie, choć fabuła jest dość przewidywalna.

   Naga cytra Shan Sa

   Dowód na to, że nie ma co ulegać pięknej okładce. Męczyłam tę książkę strasznie, pokusiłam się też o recenzję. Ta powieść skutecznie obrzydziła mi tę autorkę. Choć nie wiem, czy winą nie powinnam obarczyć tłumaczki, ale niesmak pozostał. Tak, czy inaczej będę unikać kolejnych pozycji tej pani.

   Teatr II Molier

   W tej małej, grubiutkiej książeczce zawartych zostało pięć komedii, to autora. Skąpca i Mieszczanina szlachcicem znałam już wcześniej. Pozostałe trzy również dostarczyły mi mnóstwo radości i rozbawiły do łez. Wiecznie żywe i wciąż aktualne, dzięki temu, że mówią o tym, co siedzi w nas głęboko. O tym jacy są ludzie niezależnie od czasów w których żyją. Przecież w żadnej epoce nie zabrakło skąpców, chorych z urojenia, tych co dążą do wiedzy tylko po to by innym pokazać, jacy to oni nie są kształceni, czy też może takich którzy zawzięcie pozują na kogoś, kim nie są. Łotrów kutych na cztery nogi nie brak również. Chyba właśnie ta ponadczasowość komedii Moliera sprawia, że są tak przyjemną lekturą. Nieco mnie wymęczyły sceny baletowe, zwłaszcza w Chorym z urojenia, gdyż tam dość mocno zdominowały temat. Podejrzewam, że na scenie wygląda to dobrze, ale na papierze niekoniecznie.

   Cheri Sidonie-Gabrielle Colette

   Książka, która mnie uwiodła. Zrecenzowałam ją tutaj. Wydana jest bardzo ładnie, twarda oprawa, niewielki format i wkładka ze scenami ze świetnej ekranizacji. Odbiór nieco zaburzył mi fakt, że film widziałam wcześniej. Nie potrafiłam sobie wyobrazić innych twarzy dla bohaterów. Zamieszczone zdjęcia nie ułatwiały sprawy. Na szczęście film był równie czarujący.

   Belagariada (Cztery pierwsze tomy)- David Eddings

   Zasiadłam w końcu do tego z trudem zdobytego cyklu. Jestem urzeczona, choć w sumie nie spodziewałam się niczego innego. Recenzja czwartego temu w planach, pozostałe trzy tu, tutaj i tutaj. Przy czwartym tomie zrobiłam sobie krótką przerwę, stąd i małe opóźnienie z recenzję- na dniach się pojawi. Przyczyny opóźnienia widać poniżej.

   W krzywym zwierciadle Maciej Stuhr

   Nieco mnie ta książka rozczarowała. Może zbyt wiele się spodziewałam? Nie czytałam wcześniej felietonów Stuhra w Zwierciadle, może jakiś tam okazjonalnie, ale czytuje innych felietonistów. A na ich tle prace Macieja wyglądają blado. Nie zaskoczyły mnie żadną odkrywczą myślą, nie rozbawiły do łez ani nie wzbudziły żadnych uczuć, no może po za znudzeniem. Za to zamieszczony scenariusz mi się spodobał. Pomysł tak głupi, że aż śmieszny i z chęcią bym zobaczyła jego realizację. Książka już znalazła nowy dom, stąd nagłe jej wskoczenie w kolejkę, tęsknić za nią nie będę.

   Święta księga przeklętego Prouto Roland Topor

   Książka, która przybyła do mnie wraz z Kindle'em. Przeczytałam ją, z dwóch powodów. Po pierwsze szalenie podobały mi się opowiastki autora zawarte w zbiorze Cztery róże dla Lucienne, a po drugie chciałam sprawdzić, jak się czyta na Kindle'u, a to jest dzieło dość krótkie. Historia o tym, że mając niewolników, niewolimy się sami, nawet wtedy, gdy nie ponosimy za nich żadnej odpowiedzialności. Książka o fanatyzmie, o ślepej wierze w coś, czego nie potrafimy zrozumieć. Mocna rzecz i jak zawsze u Topora- dobra!

"Nie niszcz książek, używaj zakładek" oraz Versatile blogger award

     Z lekkim opóźnieniem, spowodowanym burzową awarią internetu, ale w końcu mogę napisać poniższą notkę. Po pierwsze, zostałam nominowana przez DżejEr Carmen do Versatile blogger award. 


Za nominację ślicznie dziękuję i wypada zacząć się wywnętrzać.

1. Mam w domu kota, zwyczajny dachowiec, niewielka pręgowana kotusia o mocnym imieniu Blacha.

2. Posiadam jakże piękny i uroczy dyplom magistra inżyniera biotechnologii molekularnej, czym dementuję plotkę, jakoby umysły ścisłe nie czytywały literatury pięknej.

3. Od jakiegoś roku jestem moderatorem na forum Twierdzy Insimilion. Zgadnijcie pod jakim nickiem tam występuję?

4. Namiętnie chadzam na mecze żużlowe i piłkarskie. Kibicuję oczywiście GKS Wybrzeże Gdańsk i Lechii Gdańsk (cudnie grali dzisiaj z Barceloną!).

5. Jakiś tydzień temu w moim domu pojawił się Kindle. Czytanie e-booków nie jest tak straszne, jak myślałam, ale ma też kilka denerwujących cech. Papierowa książki rządzą!

6. Ledwo założyłam bloga, to samo zrobiły moja mama i bratowa. Przyznam szczerze, że taki owczy pęd nieco mnie rozbawił.

7. Nie lubię wszelakich łańcuszków.

W związku z punktem 7, nie nominuję do zabawy nikogo, albo inaczej to ujmę: nominowaną może czuć się każda osoba, która napisała pod tym postem komentarz.

   Drugi blogowy łańcuszek, który do mnie dotarł, a który spodobał mi się znacznie bardziej, to ten opracowany przez Martę z Mk czytuje a do którego nominowała mnie Basia z Czytelni, za co uprzejmie dziękuję.


   Reguły zabawy są następujące: 

W zabawie „Nie niszcz książek – używaj zakładek” może wziąć udział każdy. Aby do nas dołączyć, opublikuj na swoim blogu post o Twoich ulubionych lub wymarzonych zakładkach, następnie zaproś do zabawy siedmiu innych blogerów. 

Czyli do dzieła:

   Nie mam jakichś wymarzonych zakładek, z prostej przyczyny, uważam je za przedmioty użyteczne, ale niekoniecznie ważne. Oczywiście mam całą ich kolekcję, ale zebraną raczej przypadkiem, niż celowo. Naliczyłam ich 57, korzystam z jednej- przekładając ją z książki do książki. Wśród zakładek dominują te powyciągane z różnych książek oraz te od księgarni i antykwariatów internetowych. 

   Nominuję następujące blogi:
Pokusiłam się o nominację, gdyż uważam, że zabawa jest fajna.

   A o to i zdjęcia szczegółowe:

Zakładki Top Gearowe, dodawane do felietonów Clarksona.

Zakładki różne, powyciągane z książek






Pierwsza na tym zdjęciu, to nawet nie pamiętam, jak do mnie trafiła, ale podoba mi się. Druga od przyjaciółki, córki leśnika, z logiem Pasów Państwowych. Trzecia i czwarta z Ligi Ochrony Przyrody, czyli wiek podobny do zakładki numer 2. Do tego dwie zakładki antykwariatowe z Tezeusza i z ForgetTheRest.

Oraz kolekcja zakładek z Selkara. W czasach, gdy an tej księgarni można było polegać, jak na Zawiszy, często robiłam tam zakupy, a dodawali po zakładce, do każdej książki. Tylko ostatnią mam pojedynczą. Takich z reading rocks mam z dziesięć.

    I na tym kończę dzisiejszą, łańcuszkową notkę. 



piątek, 26 lipca 2013

Nienawidzę! w sumie to bardziej Nie cierpię!

  Dzisiejsza notka dotyczyć będzie kolejnego blogowego łańcuszka. Zostałam nominowana przez Patrycję, za co serdecznie dziękuję. Tym razem mam napisać coś o tym, czego nienawidzę, choć jeśli o mnie chodzi, to jest to stanowczo za mocne słowo. Ja raczej czegoś: Nie cierpię, zupełnie jak ten oto jegomość:


   Czyli do dzieła:

1. Nie cierpię, gdy ktoś próbuje zmusić mnie do czegoś, do czego nie jestem przekonana a przekonać mnie trudno. Jak już się do czegoś uprzedzę, to jest naprawdę ciężko. Można próbować, ale raczej wytaczając racjonalne argumenty, niż: zrób to, bo ja tak chcę.

2. Nie cierpię wstawać z łóżka! Nie ważne, czy skoro świt, czy w okolicach południa. Nie ma to zbyt wiele wspólnego z tym, czy się wyspałam, czy nie. To raczej taka ogromna niechęć by z pozycji horyzontalnej przybrać tę bardziej wertykalną.

3. Nie cierpię słodkiej herbaty. Nie i już! Słodką kawę w wyjątkowych okolicznościach wypiję.

4. Nie cierpię książek i filmów, którymi zachwyca się każdy. Nieczęsto podzielam taki zachwyt, więc najczęściej unikam takich pozycji.

5. Nie cierpię, gdy ktoś nie raczy odpisać na wysłaną wiadomość. Strasznie mnie to irytuje, choćby na LC, gdy próbuję negocjować jakieś wymiany, a osoba nie raczy nawet napisać, że nie jest zainteresowana.

6. Nie cierpię, gdy ktoś mi patrzy na ręce, albo "wisi" nade mną, gdy coś robię. Mam to od dziecka, aż się trzęsę, gdy ktoś tak nade mną stoi i patrzy co piszę albo co robię. Brrr!

7. Nie cierpię prowadzić dyskusji z kimś, kto nawet nie próbuję mnie zrozumieć, z góry zakładając, że moje poglądy lub opinie są błędne, idiotyczne, niedojrzałe. Zwłaszcza, gdy taka osoba ma klapki na oczach i widzi, tylko to, co chce widzieć.

8. Nie cierpię szukać pracy...

  I to tyle. Kto chcę się poczuć nominowanym, zapraszam.

czwartek, 25 lipca 2013

Gambit magika

Autor: David Eddings
Tytuł oryginału: Magician’s gambit
Cykl: Belgariada- Tom III
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Rok wydania:  2000
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 280

   To już trzecia, środkowa księga Belgariady. Z poprzednimi dwiema łączy się bardzo płynnie, nie ma między nimi odstępu w czasie, ani w przestrzeni. Pojawił się natomiast kolejny urywek historii świata umieszczony w prologu. O tym, jak wiąże się on z wydarzeniami zawartymi w powieści dowiemy się dość późno, bo dopiero w drugiej połowie książki.

   Fabuła nabiera rozmachu i niektóre z wydarzeń, jakie mają miejsce w tym tomie mają już znaczenie globalne. Są ważne dla całego stworzonego świata, a nie tylko dla garstki poznanych bohaterów. Akcja nabiera też tempa, jednak wciąż trwająca wędrówka powoli zaczynała mnie nużyć. Mamy okazję poznać kolejne krainy i ich, mniej lub bardziej, pasjonujących mieszkańców, niekoniecznie ludzi. Wędrowcy docierają do celu, lecz wbrew pozorom, nie jest to koniec ich przygody. Ale o tym, co będzie działo się dalej przekonamy się dopiero w następnej księdze, choć niektórych zdarzeń możemy się domyślić.

   W tym tomie do wędrowców dołącza już tylko jedna nowa postać, pojawia się stosunkowo późno, ale jest dość niezwykła i posiada nieprzeciętne umiejętności. Pod koniec książki bohaterowie spotykają również pewną kobietę i możemy zgadywać, że dołączy ona do grupy, gdyż również została uwzględniona w proroctwie, o którym czytamy we wzmiankach od samego początku Belgariady. Garion dorasta i coraz mniej w nim humorzastego nastolatka. Wydarzenia, z jakimi przychodzi mu się zmierzyć sprawiają, że chociaż nie ma na to ochoty, musi dojrzeć. Belgarath również prezentuje nam różne swoje oblicza, dowiadujemy się o nim coraz więcej i jesteśmy w stanie lepiej go zrozumieć. Podobnie z Polgarą, która tylko udowadnia jak różne maski potrafi założyć, by zagrać rolę odpowiednią do okoliczności.  Dalej jestem daleka od sympatii względem niej, jednak przestała mnie tak straszeni irytować, jak miało to miejsce w tomie pierwszym. Niektóre rozdziały w książce, zostały napisane z perspektywy CeNedry, co jest miłą odmianą i wnosi pewną świeżość. Poznajemy jej spojrzenie na bohaterów i utwierdzamy się w przekonaniu, że jest niebanalną osobą oraz ważnym członkiem drużyny.

   Lektura upłynęła mi bardzo przyjemnie. Eddings z wielkim wyczuciem dawkuje czytelnikowi odpowiednie proporcje opisów i dialogów. Stworzony świat zachwyca i po lekturze trzeciego tomu znamy go bardzo dobrze. Świetnie wykreowani bohaterowie ujawniają swoje słabości oraz sposoby na ich pokonanie, dodaje im to realizmu i sprawia, że stają się nam bliscy. Mamy okazję spotkać również jeden z czarnych charakterów, który do tej pory jedynie krył się za plecami swoich sług. Jego posunięcia budzą podziw, choć nie potrafił on uniknąć błędów. Chciałabym móc poznać Ctuchika nieco lepiej, jednak nie było mi to dane.

   W ramach podsumowanie dodam jedynie, że tom trzeci nie odbiega od swoich poprzedników. Ponadto splot wydarzeń, jakie mają w nim miejsce obiecuje nam równie emocjonującą lekturę kolejnych ksiąg Belgariady.

Serdecznie dziękuję Serenity i Oceansoul za korektę i poprawki.
Recenzja ukazała się również na stronie Twierdzy Insimilion.

środa, 24 lipca 2013

Królowa magii

Autor: David Eddings
Tytuł oryginału: Queen of Sorcery
Cykl: Belgariada- Tom II
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Rok wydania: 2000
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 304

   Powieść ta jest drugą księgą Belgariady, której epizod pierwszy- „Pionek proroctwa” recenzowałam niedawno.  Przejście między oboma tomami jest płynne i nie ma między nimi większej różnicy, niż przy przechodzeniu pomiędzy kolejnymi częściami, będącymi składowymi obu książek. „Królową magii” rozpoczyna, stylizowany na historyczne teksty stworzonego przez Eddingsa uniwersum prolog, który nie jest aż tak mocno powiązany z fabułą powieści jak miało to miejsce w poprzednim tomie, jednak pozwala lepiej zrozumieć spotykane narody.

   Fabuła książki w dalszym ciągu skupia się wokół wędrówki podjętej w księdze pierwszej. Tym razem jej cel jest już jasny, choć dalej nie wiadomo, dokąd zaprowadzi ona bohaterów. Postacie przemierzają kolejne królestwa, goniąc za tym, co zostało skradzione. Bezimienny wróg zyskuje imię, ale i tak nie mamy jeszcze okazji go poznać. Po drodze członkowie drużyny poznają się lepiej i spotykają nowych towarzyszy, którzy dołączają, nie zawsze z własnej woli, do wyprawy. Pokazały się też istoty typowe dla fantastycznych światów, choć oryginalne w swym wyglądzie i zachowaniu.

   W tym tomie aż roi się od nowych bohaterów. Pierwszy do wędrowców dołącza Hettar i choć pokazał się już w Pionku proroctwa, tu jednak, przyłączając się do drużyny złożonej z: Polgary, Belgaratha, Gariona, Durnika,  Silka oraz Baraka, staje się pełnoprawnym jej członkiem i daje nam  okazję do lepszego poznania. Jest osobą dość skrytą, jedynymi uczuciami, które prezentuje światu są miłość do koni i nienawiść do Murgów. Kolejno do wyprawy dołączają: Lelldorin, wyśmienity łucznik, a jednocześnie młody człowiek z głową pełną ideałów; Mandorallen, postawny i szlachetny rycerz o wielkiej odwadze i znacznie mniejszym rozumie oraz CeNedra księżniczka Tolnedry. Z nowych postaci to właśnie ta ostatnia najbardziej przypadła mi do gustu. Zachowuje się jak zwyczajna córka imperatora, rozpieszczana w dzieciństwie, często prezentuje zupełnie nieżyciowe spojrzenie na świat, jednak cechuje ją  też dość wysoka inteligencja i chociaż bywa pyskata, można ją polubić.

   W natłoku nowych bohaterów, ci których poznaliśmy w tomie pierwszym, zeszli nieco na drugi plan. Najmocniej brakowało mi słownych potyczek wszczynanych przez Silka i chociaż nadal występują w powieści, jednak jest ich nieco mniej.  Garion pozostaje tym samym prostolinijnym młodzieńcem, choć odkrywa w sobie coś, czego się nie spodziewał i z czym nie potrafi się pogodzić. Polgara irytowała mnie nieco mniej, trochę rzadziej prezentowała swą trudniej strawną, protekcjonalną naturę. Pozostali, choć nie są tylko tłem, nie mają zbyt wiele do powiedzenia czy zrobienia. Bez nich jednak drużyna nie byłaby pełna, a książka stałaby się znacznie uboższa.

   Język, co zrozumiałe, w dalszym ciągu jest bardzo dobry i książkę czyta się bez problemów. Eddings z gracją unika dłużyzn i nagle następujące, niespodziewane zupełnie, wydarzenia umilają lekturę. Autor z wielką pieczołowitością wykreował wymyślony przez siebie świat. Nie tylko załączone mapy pozwalają na zorientowanie się, jakie tereny przemierza drużyna. Mieszkańcy mijanych ziem znacznie różnią się między sobą, co dodaje im wiarygodności. Nowi bohaterowie są prawdziwi i nawet gdy czasem powiewa od nich czymś nierzeczywistym, to jest to ich poza bądź skutek tego, kim są i jak zostali wychowani, a nie tego, że zostali źle wykreowani.

   Podsumowując, drugą księgę Belgariady uważam za równie udaną, co poprzednią. Nie odczułam żadnego przestoju w lekturze i gdyby nie zmiana okładki, nie zauważyłabym nawet, że czytam inną książkę. Wydarzenia nabierają rozpędu i epickości, czego można było spodziewać się po tomie pierwszym.

Za korektę serdecznie dziękuję Serenity i Oceansoul.
Recenzja pojawiła się również na stronie Twierdzy Insimilion.

sobota, 20 lipca 2013

Pionek proroctwa

Autor: David Eddings
Tytuł oryginału: The Pawn of Prophecy
Cykl: Belgariada- Tom I
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Rok wydania: 2000
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 240

   To pierwsza wydana w naszym kraju powieść Davida Eddingsa i jednocześnie początek jego najsłynniejszego cyklu: Belgariady, który został zaliczony do kanonu fantastyki przez Andrzeja Sapkowskiego. Natomiast ja, znam go już z cyklu o rycerzu Sparhawku, na który składają się dwie trylogie: Ellenium i Tamuli. Są to młodsze dzieła tego autora i widać to, gdy porównać ze sobą chociażby pierwsze tomy obu serii.

   Jest to fantastyka w klasycznym, nieco epickim stylu. Eddings stworzył rozbudowany świat, którego geografię można poznać dzięki załączonym mapom, rojący się od bogów. I chociaż ich nie spotykamy, to zdecydowanie wywierają wpływ na swoich wyznawców wyraźnie ich różnicując. Historię stworzonego uniwersum możemy poznać z prologu, w którym dowiadujemy się jak powstało i jakie moce się starły u jego zarania. Prolog nie jest oczywiście tylko oderwaną opowieścią, ale o tym, jaki jest wpływ poznanego fragmentu historii na losy bohaterów, będziemy dowiadywać się stopniowo.

   Na pierwszych kartach książki poznajemy młodego chłopca- Gariona,  który jako czternastoletni młodzieniec wyrusza w świat, gdy dom będący wszystkim co jest mu znane, okazał się dla niego zbyt mały. Został wplątany w wydarzenia, o jakich nie ma pojęcia i w których los najwidoczniej przeznaczył mu jakąś rolę, skoro zaburzył jego spokojny żywot. Razem ze swoją ciocią Pol oraz wędrownym bajarzem, zwanym przez niego panem Wilkiem  opuszcza dobrze sobie znaną farmę i wybiera się świat, nie domyślając się nawet dokąd zaprowadzi go podjęta wędrówka.

   Ogromną zaletą książki są jej bohaterowie, zresztą znając Ellenium i Tamuli, właśnie tak dopracowanych postaci się spodziewałam. Każda z nich ma dość wyrazisty charakter i choć w gruncie rzeczy wszyscy dążą do tego samego, różnią się znacznie zachowaniami i sposobami osiągania założonych celów. Polubiłam prawie wszystkich. Zdecydowanie najmniej do gustu przypadła mi Polgara, dumna i przekonana o własnej wyższości lubi sterować ludźmi nie wyjaśniając im swoich motywów. I choć najczęściej robi wszystko dla ich dobra, to jej protekcjonalne podejście do innych sprawia, że nie potrafię z nią sympatyzować. Garion też mnie nie zachwycił, zachowuje się jak typowy małolat i jego dziecinna postawa często mnie irytowała. Zdaję sobie jednak sprawę, że ma prawo być niedojrzały i mam nadzieję, że w kolejnych tomach znajdę dla niego więcej tolerancji. Pozostali bohaterowie są równie intrygujący i w pełni ukształtowani. Wyraźnie różnią się między sobą, jednak łączy ich przyjaźń i widać ją odczuć w relacjach między nimi.

   Język książki mnie nie oczarował, brakuje tu popisów literackich czy poetyckich metafor, które wprowadzałyby odpowiedni nastrój. Jest jednak bardzo dobry i przez kolejne strony mknie się błyskawicznie. Osobę tłumacza znam też z przekładów powieści Terry’ego Pratchetta i cieszę się, że to właśnie on tłumaczył Belgariadę. Eddings doskonale konstruuje dialogi, są spontaniczne i często wieloznaczne. Łatwo wyłapać wszystko, co bohaterowie chcą przekazać, choć nie zawsze mówią to wprost. Potyczki słowne postaci wzbudzają uśmiech i pozwalają rozluźnić się po epickich wydarzeniach,  których echo wciąż grzmi w dość przyziemnych losach wędrowców.

   Kończąc tę recenzję, mogę jedynie dodać, że polecam zapoznanie się z pierwszym tomem Belgariady wszystkim miłośnikom klasycznego fantasy, gdzie dopracowany w szczegółach świat okraszony został ciekawymi i niebanalnymi bohaterami.  Kolejne cztery tomy przede mną i mam nadzieję, że dostarczą mi równie dobrej rozrywki.

Serdecznie dziękuję Serenity i Oceansoul za korektę.
Recenzja opublikowana została również na stronie Twierdzy Insimilion

Babka wiśniowa

   Dziś kolejna smakowita notka, tym razem typowe ciasto proszkowo-tłuszczowe, czyli babka, za to okraszona gęsto świeżymi wisienkami. Prezentuje się tak:


   A potrzeba na nią:
- 7 jajek
- 2 szklanki mąki
- 1/3 opakowania proszku do pieczenia
- 1 szklankę cukru waniliowego (lub zwykłego i jeden cukier wanilinowy)
- 3/4 kostki masła
- Około 40 dag wydrylowanych wiśni

   Przygotowanie proste i szybkie. Zacząć trzeba od rozdzielenia białek od żółtek, te pierwsze ubić na sztywną pianę, te drugie ukręcić z cukrem na kogel-mogel. Do żółtek dodać trzeba stopione (albo bardzo miękkie) masło oraz proszek do pieczenia. Po wymieszaniu dosypać mąkę, wymieszać ponownie i dodać pianę z białek. Delikatnie połączyć i dodać oprószone mąką wiśnie. Zamieszać, przełożyć na blachę (korytko do babki) i do piekarnika na min 40-50 minut w 210 stopniach. Warto sprawdzić przed wyjęciem, gdyż w zależności od tego, jak soczyste są wiśnie czas pieczenia może się wydłużyć. Teraz tylko wystudzić, pokroić i podać, na przykład tak:


   Dzięki wiśniom ciasto nie jest za suche i ma typowo wiśniowy cierpko-kwaśny smaczek. Można dodać więcej cukru, jeśli ktoś woli gdy ciasto jest słodkie.

czwartek, 18 lipca 2013

Cheri

Autor: Sidonie-Gabrielle Golette
Tytuł oryginału: Cheri
Tłumaczenie: Anna Topczewska
Rok wydania: 2010
Wydawnictwo: W.A.B.
Stron: 236

   Książki, które wychodziły spod pióra Colette zawsze otaczała atmosfera skandalu. Podobnie jest z tą powieścią i nie można się temu dziwić, gdyż zarówno tematyka jak i sposób napisania tej historii są dość odważne, zwłaszcza patrząc na datę jej premiery, czyli rok 1920.  Nie jest to moje pierwsze spotkanie z tą autorką i na pewno nie będzie też ostatnim.

   Nie dziwię się skandalowi, który tę powieść otaczał, gdyż świat kobiet upadłych, których na jej kartach nie brakuje przedstawiony jest w bardzo pociągający sposób. Są to kobiety zamożne i decydujące same o swoim życiu, zupełnie różne od takiej Damy Kameliowej wykreowanej prze Alexnadre’a Dumasa syna. Dekadencja i zepsucie wyłaniają się z kolejnych stron, bohaterowie żyjący własnymi przyjemnościami za nic mając moralność i przyzwoitość. Fabuła oscyluje wokół tematu trudnej miłości między kochankami, których dzieli duża różnica wieku. I choć wszystko na pozór wydaje się nieskomplikowane, zakończenie może zaskoczyć.
   Historia skupia się wokół dwóch bohaterów. Freda Peloux, zwanego Cheri, który jest synem kurtyzany i wręcz wzorem zepsutego młodzieńca oraz Lei, niemłodej już, ale pełnej godności kobiety, dla której epikureizm jest jak religia. Obie postacie są zarysowane w szczegółach i z dokładnością, która pozwala czytelnikowi poznać je na wskroś, a jednak i tak potrafią zaskoczyć. Cheri od dziecka na przemian rozpieszczany i zapominany jest człowiekiem miękkim i bez jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego. Ciężko polubić jego narcyzm i miłość własną, gdyż na każdym kroku zachowuje się jak rozkapryszone dziecko. Lea zaś pod płaszczem wyniosłości i dumy kryje swój lęk przed przemijaniem i starością, która coraz bardziej obejmuje ją w swe władanie. Ich wzajemna miłość jest trudna i mimo siedmioletniego stażu wciąż niedojrzała. Pełna egoizmu z jednej strony i chęci rozpieszczania obiektu swych uczuć z drugiej. Pozostałych postaci nie poznajemy aż tak dobrze, jednak idealnie wpasowują się w przedstawiony świat i dekadencji klimat Paryża.
   Wielkim walorem powieści jest jej język, bardzo poetycki lecz również prosty i przyjemny w odbiorze, pozbawiony zbędnych ozdobników. Colette przyzwyczaiła mnie do pisania w sposób subtelny i malowniczy. Tu oprócz tych cech z każdej strony przebija niezwykła zmysłowość. Śledząc wzajemne relacje między bohaterami odbieramy kipiące w nich emocje, którym nie zawsze dają wyraz. Opisy przedstawiają otoczenie w sposób wyszukany i sugestywny, można wręcz poczuć zapach perfum w buduarze Lei, czy usłyszeć zgiełk paryskich knajpek.
   Na zakończenie dodam jedynie, że polecam tę powieść wszystkim, którzy lubią skomplikowane miłosne historie przedstawione w sposób wysoce emocjonalny a jednocześnie czuły i pozbawiony zbędnej afektacji. Jest to chyba najlepsza, po za Kaludyną, okazja do poznania twórczości tej pisarki, która nie bez powodu została oznaczona Orderem Legii Honorowej.  Na uwagę zasługuje również film z 2009 roku Stephena Frearsa z Michelle Pfeiffer w roli głównej, gdyż wiernie oddaje nastrój, w który wprawia lektura książki.

wtorek, 16 lipca 2013

Zdobycze lipca- część druga

  Myślałam, że nie pojawi się w tym miesiącu post na ten temat, a tu niespodzianka. Kilka książek kupiłam na Allegro, kilka na promocji w Empiku, kilka przygarnęłam. A zaskakująco spory stosik prezentuje się tak:

   Licząc od dołu:
   Krecik i Boże narodzenie- Zdenek Miler, Hana Doskocilova- Nabytek z promocji 1+1, więcej o niej napisałam tu. Jako druga książka w pakiecie była powieść Naga cytra, która już jest w drodze do nowego domu, więc nie zagrzała miejsca na półce, gościła u mnie niecały tydzień. Swe żale na jej temat już wylałam.
   Odkupienie Althalusa, Polgara czarodziejka David i Leigh Eddings Zakupione na Allegro w ramach kolekcji dzieł tych twórców, nieco zniszczone, bo to egzemplarze biblioteczne, ale mówi się trudno.
   Ostatnia rozgrywka czarodziejów, Belgarath czarodziej David Eddings To kolejne zakupy, za tę pierwszą dałam dość ładne pieniądze, ale mam już całą Belagriadę i czas się wziąć za lekturę, choć ilość tomów nieco mnie przeraża, licząc wszystkie jest ich piętnaście sztuk...
    Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa John Ronald Reuel Tolkien Też owoc empikowej promocji, o tym co dobrałam jako drugą, za chwilę. Czeka na swoją kolej, niedawno oddałam w dobre ręce Kowala z Polesia Większego i zaskoczyło mnie, że tu również jest ta historia.
   Tratwą przez Bałtyk raz jeszcze Andrzej Urbańczyk A to akurat nabytek z wymiany, czytałam Cisze i sztormy tego autora i mi się podobały. Mama sięgnie po nią na pewno, ja pewnie też. Kiedyś...
   Niebiańskie konie, Złota ryba Jose Freches Dwa pierwsze tomy Talizmanu z nefrytu, którego tom ostatni niedawno złowiłam na wymianie. Dokupiłam dwa pierwsze na Allegro i czekam na natchnienie by wyruszyć na Daleki Wschód. Czytałam Jedwabną cesarzową tego autora i bardzo mi się podobała, ale ostatnia lektura w chińskich klimatach nieco mnie zniechęciła i pewnie cała trylogia poczeka trochę.
   Bracia lwie serce Astrid Lindgren To kolejna zdobycz z wymiany. Tej autorce nie odmawiam, a gdy mogę się pozbyć jakiegoś półkozapychacza namawiać mnie nie trzeba.
   Cheri Sidonie-Gabrielle Colette To kolejna pani, której odmówić nie potrafię. Wydanie choć malutkie jest bardzo ładne, okraszone zdjęciami z filmu, który już widziałam. W sumie dość późno się dowiedziałam, że ten film powstał na podstawie powieści autorki cyklu o Klaudynie. Dobrana do Tolkiena w promocji 1+1.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Pieczona ryba z pomidorami, papryką i serem

  Dziś postanowiłam opisać kolejny przepis, tym razem zupełnie mój, nieinspirowany niczym z zewnątrz, a przynajmniej tak mi się wydaje. Będzie to rybka, w sumie dowolna, to już kwestia indywidualnego smaku. Przygotowana wygląda tak:


   A potrzebne będą:
- 0,5 kg nie za tłustej ryby (dowolnej, tu akurat jest to sandacz, w ten sam sposób robię też mirunę, czy dorsza, może być mrożona)
- 1 pomidor
- pół papryki (kolor wedle uznania, miałam akurat białą pod ręką)
- ok. 10 dag tartego żółtego sera w stylu holenderskim (gouda, lub edamski)

   Przygotowanie jest banalnie proste. Rybę należy umyć, osuszyć, ułożyć w naczyniu żaroodpornym, dodać sól i pieprz do smaku. Pokryć ją pomidorem w plastrach oraz paskami papryki potem posypać żółtym serem o tak:


   Teraz wystarczy wrzucić ją do piekarnika i piec w temperaturze 210 stopni, w zależności od grubości filetu 30 do 45 minut. I tyle, odważnym, którzy się skuszą na wypróbowanie przepisu życzę smacznego.

niedziela, 14 lipca 2013

Naga cytra

Autor: Shan Sa
Tytuł oryginału: La cithare nue
Tłumaczenie: Krystyna Sławińska
Rok wydania: 2010
Wydawnictwo: MUZA
Stron: 272

   Do sięgnięcia po powieść tej chińskiej artystki skusiła mnie miła oku okładka oraz fakt, że dostępna była w promocji. Opis na okładce obiecywał miłą, subtelną i uroczą wycieczkę do starożytnych Chin. Lubię dalekowschodnie klimaty i mam wobec nich zdecydowanie więcej wyrozumiałości niż względem miejsc mi bliższych i czasów bardziej aktualnych. Jest to  siódma książka tej autorki, która ukazała się na naszym rynku, jednak wiem już na pewno, że tych wcześniejszych szukać nie będę.

   Na fabułę książki składają się dwa epizody oddalone od siebie o ponad półtorej wieku, by w końcu połączyć się w jedno. Powieść tematyką przypomniała mi nieco książkę Miłość Peonii Lisy See. W przedstawionej historii przeplata się miłość i muzyka. Uwielbienie rzemieślnika do instrumentu, w który zmienia kawałek drewna oraz pasja artystki przelewająca się przez każdy dźwięk wydany przez siedmiostrunową cytrę. Opowieść mogła być prosta i urocza, niestety taka nie była. Nawet zachwalane przez niektórych zakończenie nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia ani tym bardziej mnie nie zaskoczyło.

   Bohaterami książki są w sumie dwie wspomniane wyżej osoby. Postacie poboczne pojawiają się, jednak nie zostały przez autorkę obdarzone nawet odrobiną indywidualności. Są jak statyści, którzy do zagrania mają swoje niewielkie, nic nieznaczące role, służą jako tło. Może by mi to nie przeszkadzało, gdyby dwoje głównych bohaterów cechowało coś więcej niż ich artystyczne i rzemieślnicze uzdolnienia. Zarówno Sheng Feng, jak i Młoda Matka niewiele więcej są wstanie pokazać czytelnikowi. Podejmowane przez nich akcje są zwyczajnym płynięciem z prądem, dostosowaniem się do wydarzeń, w które zostali wmieszani. Nawet ciężko było znaleźć u nich jakieś indywidualne myśli, na szczęście mieli chociaż uczucia.

   I tak zbliżam się do tego, co w tej książce irytowało mnie zdecydowanie najmocniej. Jej język! Domyślam się, że autorka wzorowała się na klasycznej chińskiej poezji, jednak to co wyszło spod jej pióra nie dawało się czytać. W tekście co rusz pojawiały się opisy przyrody, czy wstawki z historii Chin, które teoretycznie wprowadzić miały w orientalny nastrój, a faktycznie tylko irytowały. Szereg zdań, z których nie wynikało absolutnie nic, które aż jeżyły się od powtórzeń i banałów. Opis kilku erotycznych scen sprowadzał się do: On zrobił to, ona tamto. Zmęczyłam tę książkę z dwóch powodów: po pierwsze po lekturze kilku opinii chciałam poznać zachwalane zakończenie, a po drugie, chciałam z czystym sumieniem móc napisać tę recenzję.

   Podsumowując. Książkę uważam za bardzo słabą i mocno przekombinowaną. Dość prosta i w sumie interesująca fabuła została opakowana w mocno krzykliwe opakowanie. Zamiast subtelnego budowania nastroju i konstruowania uroczego klimatu odpowiedniego do takiej treści, książka roi się od zdań, które zdają się być napisane przez rozegzaltowaną nastolatkę. Obłoki, drzewa, rzeka wszystko to przyćmiewa opowiedzianą historię i przytłacza ją tak, że ciężko odnaleźć jej pierwotny sens. Może wina leży po stronie tłumaczki, ale tak, czy inaczej będę unikać książek tej autorki. Nie wiem, czy mogę polecić tę powieść komukolwiek, dla mnie była to najsłabsza lektura od dłuższego już czasu.

Jeszcze wspomnę o małym irytującym drobiazgu, który sprawił, że prawie rzuciłam książkę w kąt. W pewnym momencie autorka wspomina o Chińczykach, którzy zapuszczali się aż na daleką północ, by tam polować na karibu, ciekawe, że nie wspomniała iż musieliby pójść daleko na wchód i przeprawić się przez cieśninę Beringa by polować na te północnoamerykańskie renifery.

sobota, 13 lipca 2013

Uczta dla oka- suplement :)

   Postanowiłam opublikować dziś kolejne zdjęcia mojej kolekcji. Tym razem literatura popularno-naukowa, albumy, oraz proza zagraniczna.Do tego regał z literaturą fachową i naukową, głównie matematyka i fizyka, ale nie tylko i jeszcze jedna półka w kuchennej szafce. Układ tych książek nie jest aż tak dopracowany, jak tych na poprzednich zdjęciach a i meblościanka oraz regał na której stoją nie jest najlepszym dla nich miejscem, ale cóż... Kiedyś pewnie skombinuje im nowe lokum. 

Ale kolejno:

   Półka dwudziesta siódma i dwudziesta ósma: Tu rządzi literatura popularno-naukowa przyrodnicza, choć są nieliczne wyjątki.

   Półka dwudziesta dziewiąta i trzydziesta: literatura popularno-naukowa poprzez literaturę podróżniczą przechodzi w prozę zagraniczną, na niższej półce nieco się tej prozy wcisnęło, ale na wyższej stoją biografie i nie chciałam ich rozdzielać.

   Półka trzydziesta pierwsza i trzydziesta druga: w posiadaniu prozy zagranicznej, seria skrótów w Książkach wybranych u góry, u dołu zaś rządzi Wilbur Smith.

   Półka trzydziesta trzecia: tu totalny mix literatury współczesnej. Część z tych książek jest do przejęcia.

   Półka trzydziesta czwarta: A to jest półka ukryta w szafie, na której kiszą się książki szukające domu. Ich stan jest różny, tematyka również, ale łączy je to, że chcę je wymienić albo i oddać w dobre ręce.

   Półka trzydziesta piąta i trzydziesta szósta: Tu już królestwo literatury naukowej, na początku różne pozycje, a potem fizyka.

   Półka trzydziesta siódma i trzydziesta ósma: Czyli matematyka oraz literatura techniczna. Jest tam luka, ale nie mam na razie pomysłu, jak ją tam zagospodarować.

   Półka trzydziesta dziewiąta: To już książki naukowe z dziedziny biologii, chemii i mikrobiologii a także przewodniki po różnych miejscach oraz geografia.

   Półka czterdziesta: Książki kucharskie.

   To tyle, więcej książek nie pamiętam... No pomijając te, co niedawno przyszły.

piątek, 12 lipca 2013

Gothic kiecka

  W końcu, po wielu, wielu miesiącach zrobiłam sesję zdjęciową mojej najświeższej kreacji. Uszyta została specjalnie na Closterkellerowe koncerty. A że na koncerty chadzam raz do roku, więc co najmniej raz do roku, jesienią wyciągam ją z szafy. 
   Jak zawsze najpierw szyłam prototyp, przy wymagających kieckach jest to o tyle fajne, że po pierwsze mam dwie sukienki, a po drugie mogłam już w trakcie szycia nanieść drobne poprawki do wykroju, które okazały się potrzebne. Ogólnie jeśli chodzi o wykrój, to kombinowałam go nieco sama. Jako wzór posłużyła mi bluzka gorsetowa, z gotowego wykroju z Burdy, wystarczyło kilka poprawek z rozmiarem. Dół zaprojektowałam sama, a było to bardzo proste. Ale koniec pisaniny, parę zdjęć w ramach przerwy:




Oraz detal, czyli to co mam we włosach, również moja produkcja:

   W ramach komentarza dodam jedynie, że kiecka jest dość uniwersalna, nie jest stricte Gothic, w przeciwieństwie do tej właściwej. Krój opierał się na klinach, gorset złożony z ośmiu klinów i odpowiadające im kliny spódnicy, która z przodu sięga do uda, a z tyłu lekko za kolano. Na podszewce doszyta została jedna warstwa tiulu obrębionego koronką oraz dwie zielone falbany. Tu spódnicę sukienki szyłam tylko z koronki, dlatego pod czernią nie prześwituje zieleń.

   Kiecka Gothic, w moim ulubionym Closterowym kolorze, czyli Cyan:

   Jest dokładnie taka, jaka miała być, na bawełnianej podszewce, na  której aż roi się od tiulowych falban- cztery warstwy i nieco więcej z tyłu. Spódnica jest uszyta z satyny pokrytej koronką, ma dwie warstwy, dzięki czemu spod czerni przebija żywy turkus. Kupowanie tych wszystkich tkanin, tasiemek i koronek, była bardzo przyjemne, duży kawał czarnej koronki nabyłam już wcześniej, pozostałe elementy nabyłam docelowo (Allegro rządzi, gdybym kupowała wszystko w sklepach, pewnie bym musiała zrezygnować z połowy drobiazgów, ceny potrafiły być trzy a nawet pięciokrotnie niższe). W każdym szwie górnej części jest podwójnie złożona bawełniana koronka. Ta sama koronka posłużyła wraz z szyfonową tasiemką do obrębienia rękawków, oraz tiulowych falban i koronki na spódnicy (zużyłam jej ponad 60 metrów!). W dekolcie jest inna taśma, nabijana koralikami. Tył zdobi gorsetowe wiązanie na szyfonową wstążkę, nie chciałam satynowej. Do tego taśma satynowa ze zwisającymi koralikami w linii łączenia spódnicy z górą oraz oczywiście odpowiednie guziczki. Za śmiesznie małe pieniądze udało mi się nabyć worek metalowych guzików, w których znalazły się różyczki- idealne by puścić je przez środek oraz dwa ażurowe guziki z motywem kwiatowym w sam raz na centralny punkt rękawiczek/karwaszy- nie wiem, jak je nazwać.

   A teraz czas na fotki:



   Oraz detale:
Koronka wykończająca dekolt:

Guziczki idące przez środek oraz taśma wzdłuż linii spódnicy:

Kokarda we włosach i rękawek/ramiączko:

I rękawiczka/karwasz:
 

  To tyle, była to zdecydowanie moja najbardziej skomplikowana kreacja, jak do tej pory. Bawełniana podszewka sprawia, że kieckę nosi się super i sprawdza się na koncertach. Koszt sukienki oszacowałam na jakieś 160-180 złotych nie licząc wszystkich godzin spędzonych przy maszynie do szycia. Ale jestem zadowolona z efektu, a to chyba najważniejsze.