poniedziałek, 27 stycznia 2020

Na bezdrożach tatrzańskich

Autor: Mariusz Zaruski
Wydawnictwo: LTW
Rok wydania: 2019

   Mariusz Zaruski był bardzo interesującą postacią. Związany zarówno z morzem jak i z górami zapisał się polskiej historii. Zapalony taternik oraz założycie Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowania Ratunkowego, autor kilku książek zarówno o górach, jak i o morzu, miał dość wyraźnie uformowane pojęcie tego, co to znaczy być taternikiem i czym jest zmaganie się z górą. Wydawnictwo  LTW, po „Na skrzydłach wiatrów” i „Na dalekich morzach” poświęconych żeglarstwu zaprezentowało kolejny zbiór tekstów Mariusza Zaruskiego tym razem wybranych spośród tych poświęconych Tatrom.

   „Na bezdrożach tatrzańskich” to wybór tekstów z dwóch napisanych przez Mariusza Zaruskiego książek. Pierwsza pod tym samym tytułem wydana była w 1923 roku, druga ukazała się rok wcześniej i było to „Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe”. Z obydwu książek opuszczone zostały niektóre rozdziały, zaś wydanie zostało wzbogacone o teksty wcześniej niepublikowane, biografię autora, ze skupieniem się na Tatrach oraz nieco statystyk dotyczących, czy to wejść dokonanych przez Mariusza Zaruskiego, czy też śmiertelnych wypadków, jakie miały miejsce w Tatrach w dwudziestoleciu międzywojennym. W książce znajdziemy również sporo zdjęć z tamtego okresu. I choć ich jakość nie jest idealna, to doskonale daje wyobrażenie temu, czym było chodzenie i wspinanie się po górach prawie sto lat temu.

   Mariusz Zaruski był pierwszy taternikiem, który ruszył w góry zimą, zabierając ze sobą narty. Był pierwszym, który przyglądał się i analizował tatrzańskie lawiny, starając się zrozumieć w jakich warunkach zagrożenie nimi jest najcięższe. W pierwszej części książki znajdziemy opisy niektórych tatrzańskich, zimowych wypraw autora. A każda z nich jest zmaganiem się z górą. Zresztą właśnie to zmaganie się, ta specyficzna próba sił, jest dla Mariusza Zaruskiego kwintesencją taternictwa i alpinizmu. Znajdziemy tu również kilka tekstów, które mocno precyzują, czym dla autora jest wyprawa  góry i dlaczego tak mierzi go, nazywanie jej sportem.

   Równie ciekawa jest druga część książki, ta poświęcona formowaniu się i wyprawom Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowania Ratunkowego. To opowieść o tym, jak przy ogromnej sile woli i uporze, Mariusz Zaruski doprowadził do tego, że taka służba powstała. Jak zmagał się z brakiem sprzętu, niechęcią władz i problemami ludzi, którzy będą do niego należeć. W tej części również znajdziemy opisy wypraw w góry, tym razem zawsze w fatalnych warunkach, w końcu są to wyprawy ratownicze.  Te akcje często kończą się tragicznie i w czasie ich trwania zmieniają się też zadania ratowników, sprowadzające się do zniesienia ciał z góry.

   „Na bezdrożach tatrzańskich” czyta się bardzo dobrze. Miejscami styl autora jest aż przesadnie kwiecisty i plastyczny, jak na książkę niebędącą prozą, jednak jest to styl w jakim pisało się w okresie dwudziestolecia międzywojennego, który w tamtych czasach nie wydawał się aż tak nienaturalny jak teraz. Mariusz Zaruski oprócz niewątpliwych zasług pochwalić się mógł również talentem pisarskich. Jego relacje z wypraw, czy to ratowniczych, czy rekreacyjnych są emocjonujące i pozwalają wczuć się w zagrożenia oraz zachwyt jakie towarzyszą autorowi.

   Jest to książka godna polecenia. Nie tylko miłośnikom gór, którzy na wyprawach zdarli już niejedną podeszwę. To świetna pozycja dla każdego amatora, który planuje wybrać się w wysokie góry. I choć od czasu jej napisania minęło blisko sto lat, to jednak szacunek jaki budzić powinny Tatry pozostał niezmienny. Patrząc na to jak bardzo skomercjalizowane i pełne ludzi są one dzisiaj, trudno uwierzyć, że potrafią być śmiertelnie niebezpieczne. „Na bezdrożach tatrzańskich” zestarzało się bardzo dobrze i nawet dziś budzi dawkę emocji oraz przemożną ochotę rzucenia wszystkiego i udania się w Tatry.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

środa, 22 stycznia 2020

Dwa bieguny

Autor: Eliza Orzeszkowa
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2019

   Twórczość Elizy Orzeszkowej od czasów licealnych kojarzyłam z kilkoma nowelkami oraz rozwlekłymi opisami przyrody w powieści „Nad Niemnem”. Te ostatnie były dla mnie raczej legendarne, gdyż jakoś tak wyszło, że jak dotąd nie znalazłam czasu, by sięgnąć po najbardziej znaną powieść tej autorki. Przypadek oraz plan wydawniczy wydawnictwa MG sprawił, że moim pierwszym kontaktem z jej twórczością okazał się utwór znacznie mniej znany. Tak czy inaczej, sięgając po „Dwa bieguny” nie do końca wiedziałam czego się spodziewać, mimo że nazwisko Elizy Orzeszkowej nie było mi obce.

   „Dwa bieguny” to powieść o miłości. Uczucie rozkwita pomiędzy narratorem opowieści a panną Zdrojowską, młodą kobietą, która przyjechała do Warszawy po nauki. Dość szybko wychodzi na jaw ogrom różnic w stylu bycia dwojga ludzi. Seweryna wypełnia pozytywistyczne ideały, poświęcając siebie pracy u podstaw otacza opieką mieszkańców swojego majątku. Dla Zdzisława te ideały są zupełnie niezrozumiałe. Jest on typowym przykładem utracjusza, dla którego liczą się tylko doczesne przyjemności. Nie potrafi zrozumieć jak można posiadać spory majątek i „trwonić” go, pomagając biedniejszym od siebie, jednocześnie oszczędzając na własnych przyjemnościach. Obydwoje nie potrafią zrozumieć nawzajem swojego życia. Seweryna nie potrafi pojąć, jak mając wszelkie środki ku temu, można nie robić absolutnie nic, by wspomóc mieszkańców, których dola jest zależna od właściciela ziemskiego. 

   Obie postawy są w „Dwóch biegunach” mocno przerysowane. I choć można wyraźnie odczuć, że postawa Seweryny jest tą bardziej słuszną, to w połączeniu z jej absolutnym wyzbyciem się egoizmu, staje się karykaturalną. Dużo wyraźniejsza jest krytyka dekadenckiego stylu życia Zdzisława, który zatracając się w epikureizmie wciąż nie potrafi odnaleźć sensu życia, który dałby mu szczęście. Panna Zdrojowska, znalazła ten sens w swojej służbie dla innych, jednak jest to dla niej na tyle dużym obciążeniem, że absolutnie nie ma w nim miejsca na nieskrępowaną, wolną od zobowiązań, beztroską radość.

   Wewnętrzne rozterki Zdzisława jako narratora opowieści poznajemy znacznie lepiej, otrzymujemy pełną analizę psychicznych rozterek z jakimi się mierzy. Widać też krótkie chwile uniesienia, w których oczarowanie Seweryną bierze górę, nad jego zamiłowaniami i przyzwyczajeniami. Te jednak szybko dają o sobie znać, czyniąc myśl o wspólnym z nią życiu niemożliwym. Widać tu cały tragizm pustego życie, gdyż egzotyczna i niezrozumiała (dla niego) postawa panny Zdrojowskiej kusi go i przyciąga, jednocześnie go odpychając, gdy Seweryna daje jej wyraz czynem i słowem. O rozterkach dziewczyny wiemy znacznie mniej. Jednak z relacji Zdzisława oraz z tego, jak kobieta reaguje na to co mówi jej młodzieniec, łatwo można wywnioskować, że dla niej sytuacja jest równie ciężka i równie patowa.

   Powieść czyta się dobrze. Z jednej strony znajdziemy w niej plastyczne opisy miejsc, przedmiotów i ludzi, z drugiej zaś dogłębną analizę myśli i zachowań bohaterów. Język książki jest przystępny, choć wymaga odrobiny skupienia. Liczne wielokrotnie złożone zdania pełne przydawek i dopełnień  mogą wprowadzić nieco zamieszania u czytelnika. Jednak szybko można się przyzwyczaić do tej plastyczności języka, gdyż idealnie oddaje on atmosferę miejsc, zdarzeń i rozmów między postaciami.

   „Dwa bieguny” to nieco groteskowa opowieść o tym, że oprócz miłosnych uniesień dwoje ludzi musi łączyć coś więcej. Gdy różnią się w tym, co uważają za podstawy swojej egzystencji oraz gdy żadne z nich nie chce ustąpić choćby na krok, bliska relacja staje się niemożliwą. Mając do wyboru poświęcenie całego swojego dotychczasowego sposobu bycia oraz rodzące się uczucie, Zdzisław i Seweryna toczą wewnętrzne walki. Ich wynik od początku jest przewidywalny, jednak w niczym nie umniejsza to wartości samego śledzenia ich duchowych rozterek. To w końcu uroczo kameralna opowieść o tym, czym jest sens życia i jak trudno go znaleźć.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

czwartek, 16 stycznia 2020

Syreny z Tytana

Autor: Kurt Vonnegut
Tytuł oryginału: The sirens of Titan
Tłumaczenie: Jolanta Kozak
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2019

   Wśród powieści Kurta Vonneguta najlepiej kojarzonych z nazwiskiem autora na pierwszy plan wysuwają się z pewnością „Rzeźnia nr 5” czy „Kocia kołyska”. O „Syrenach z Tytana” dowiedziałam się w zasadzie dopiero jak sięgnęłam po tę książkę. Nie jestem w stanie ocenić na ile ten tytuł jest emblematyczny w twórczości autora, gdyż była to pierwsza pozycja tego pisarza, z którą się zmierzyłam. Lektura pozostawiła dość dobre wrażenie i zdecydowanie wzbudziły apetyt na więcej.

   „Syreny z Tytana” mają troje głównych bohaterów. Winston Niles Rumfoort, to bogaty Amerykanin, który wskutek eksperymentów z lotami w kosmos wpadł w infundybułę chronosynklastyczną. Ten neologizm sprowadza się do nazwania zjawiska, polegającego na tym, że postać Rumfoorta oraz jego psa Kazaka, pojawia się w regularnych odstępach czasu w różnych miejscach pomiędzy Słońcem a Betelguezą.  Podróże po większości znanego wszechświata dają mu okazję na spojrzenie w istnienie na Ziemi z innej perspektywy, co skutkuje możliwością wejrzenia w przyszłość i dążenia do zrealizowania ujrzanych wizji. Kolejną dwójką bohaterów jest Beatrycze, żona Rumfoorta oraz kolejny bogaty Amerykanin Constans. Oboje stają się w pewnym sensie zakładnikami w planach Winstona, który kierując ich losem dąży do realizacji własnych celów.

   Powieść Kurta Vonneguta, to specyficzna wizja utopijnego świata, w którym w bólach rodzi się religia dająca szczęście i spełnienie wszystkim ludziom na Ziemi. To również opowieść o tym, jak groźne są utopijne wizje, jak nikłe znaczenie mają w nich pojedyncze jednostki, które zawsze poświęca się w imię większej sprawy i dobra ogółu. Gdzieś w planach i dążeniach, wypala się myśl, że ten cały większy ogół, jest po prostu zbiorem pojedynczych jednostek. Jest to również w ogromnej mierze powieść o tym, jak łatwo można ulec złudzeniom, jak prostym bywa oparcie na nich sensu swojego życia. Jak pociągającym staje się przyjęcie wizji, która w swym ogromie i wspaniałości zwalnia z myślenia i z podawania jej w wątpliwość.

   To również pasjonująca wizja życia poza Ziemią. Kurt Vonnegut nie ograniczył działań Rumfoorta do ludzkości i jej ojczystej planety. Przewijające się przez powieść istoty z innych planet zachwycają oryginalnością i wyjątkowością. Poznajemy nie tylko poszczególne stworzenia, ale i ich sposoby działania oraz myśli przewodnie, którymi się kierują.

   „Syreny z Tytana” czyta się całkiem nieźle, choć nie są wolne od fragmentów wymagających skupienia uwagi. Nie jest to powieść, przez którą się mknie pozostawiając za sobą kolejne strony, to raczej jedna z tych książek, która zmuszają do przemyślenia i wyciągnięcia wniosków z przeczytanych zdań, zanim można będzie przeczytać kolejne. Kurt Vonnegut nie zasypuje czytelników neologizmami poza wspomnianą powyżej infundybułą nie ma ich tu zbyt wiele, posługuje się na tyle bogatym językiem, że nawet wymagający czytelnik poczuje się usatysfakcjonowany.

   Napisane w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku „Syreny z Tytana” nie tracą nic ze swej aktualności. I choć przedstawiony świat (przynajmniej w swej wyjściowej formie) mocno się już dziś zdezaktualizował, to wartości oraz pytania, jakie stawia ta książką pozostają wciąż aktualne. To w końcu alegoryczna opowieść o tym, jak łatwo ulec czemuś w co łatwo i chętnie chce się wierzyć oraz jakie mogą być konsekwencję tej uległości. „Syreny z Tytana” to godna polecenia lektura dla każdego kto szuka w książkach czegoś więcej niż samej rozrywki.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

niedziela, 12 stycznia 2020

Góry Kaczawskie słowem malowane

Autor: Krzysztof Gdula
Wydawnictwo: PrimoLibro
Rok wydania: 2019

   O Górach Kaczawskich nigdy nie było zbyt głośno. Nawet jak ktoś zdaje sobie sprawę, że przed wzniesieniami Sudetów z najbardziej znanymi Śnieżką i Szrenicą znajdują się jakieś góry, to niewiele osób jest w stanie nazwać je po imieniu. Nie znajdziemy tu ani znanych ośrodków turystycznych, jak Szklarska Poręba, czy Karpacz, ani wielkich szczytów. Jednak między innymi te właśnie walory stały się dla Krzysztofa Gduli przyczyną napisania książki „Góry Kaczawskie słowem malowane”.

   Tytuł tej publikacji nie mógł być bardziej wymowny. Gdyż tym ona głównie jest, słownymi opisami Gór Kaczawskich. Autor dokumentując w krótkich, kilkustronicowych notatkach swoje kolejne piesze wędrówki roztacza przed czytelnikiem obraz tych właśnie gór. Nie ma tu stromych szczytów,  ostrych grani, czy zachwycających wysokości. Najwyższy szczyt – Skopiec ma nieco tylko ponad siedemset dwadzieścia metrów wysokości bezwzględnej. Szczyty w całym paśmie wznoszą się na około siedemset, sześćset metrów. To, w połączeniu z charakterem tych gór – łagodne zbocza, nieczęsto występujące skały, sprawia że mogą się one nie wydawać zbyt interesujące dla przeciętnego górołaza.

   Jednak Krzysztof Gdula zachwycił się nimi na tyle, by co jakiś czas przypuszczać wyprawy na kolejne mniejsze i większe szczyty, zwiedzając je wzdłuż i wszerz w licznych wielogodzinnych spacerach. I o tym właśnie pisze w swojej książce. Każdy z pięćdziesięciu teksów to inna wyprawa.  To opowieści o pięknie przyrody, o lasach, polach i wijących się wśród nich drożynach. O strumieniach, potokach i drobnych ciekach wodnych, którymi woda znajduje sobie drogę płynąc w dół. To w końcu panorama niewielkich, sennych wiosek i miasteczek, odległych nie tylko od wielkomiejskiego gwaru, ale też od turystycznej infrastruktury. Góry Kaczawskie nie wytrzymują konkurencji w atrakcyjności względem pobliskich Sudetów, w związku z czym pozostają dzikie i niezatłoczone.

   Widać wyraźnie, że brak komercyjnej wartości Gór Kaczawskich jest jednym z magnesów przyciągających w nie autora. Pisząc o całodniowych wędrówkach w trakcie których prawie nie spotyka innych ludzi, a oznaki cywilizacji podziwia w odległych kotlinach i dolinach, wyraźnie daje do zrozumienia, że taka ucieczka przed światem jest dla niego niezwykle cenna. I choć z jednej strony chce przybliżyć ludziom uroki tych gór, z drugiej nie cieszy go perspektywa zbyt szerokiego ich rozreklamowania.

   W książce oprócz słów znajdziemy też zdjęcia, dodają obrazu do tego, co zostało napisane. Nie ma ich jednak zbyt wiele, stanowią raczej niezbędne minimum. Z tego względu trudno tę książkę nazwać przewodnikiem, tym bardziej, że nie uświadczymy tu ani jednej mapy. Nie znajdziemy tu również zbyt wielu wzmianek o architektonicznych atrakcjach ukrytych w paśmie Gór Kaczawskich, a tych – w tym licznych zamków i zamkowych ruin w okolicy znajduje się całkiem sporo z Bolkowem i zamkiem Grodziec na czele.

   Książkę czyta się dobrze. Została napisana bardzo plastycznych językiem, pozwalającym wczuć się w klimat świtów i zachodów słońca nad Górami Kaczawskimi. Czuć wręcz schodzącą mgłę i słychać szelest opadających jesiennych liści. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że to nie tyle pisanie, co właśnie malowanie słowem.

   „Góry Kaczawskie słowem malowane” zdecydowanie nie są przewodnikiem, choć z pewnością mogą zachęcić do poznania tych, niezbyt znanych gór. To książka - wyprawa, szczególna o tyle, że prawie nieuwieczniona w obiektywie, zaś opisana słowami. To w końcu pozycja, która pokazuje, że piękno można znaleźć wszędzie, nie tylko w tych najbardziej znanych miejscach. Czasem te mniej znane, kryją w sobie równie silne, choć zupełnie inne, artystyczne doznania.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

wtorek, 7 stycznia 2020

Chata za wsią

Autor: Józef Ignacy Kraszewski
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2019

   Józef Ignacy Kraszewski był niezwykle płodnym pisarzem, do dzisiaj uchodzi za autora największej ilości książek na świecie, wygrywając chociażby z Aleksandrem Dumas ojcem, o którym wiadomo, że nie napisał wszystkiego pod czym widnieje jego nazwisko. Wśród powieści Polaka znajdziemy, między innymi, szereg opowieści przybliżających ważne wydarzenia i postacie z historii Polski. Równie jednak ważne są powieści „wiejskie” których akcja osadzona jest w niewielkich miejscowościach i dotyka codziennych problemów chłopów. Na wiele lat przed Władysławem Reymontem uchwycił niuanse życia polskiej wsi, kreśląc jej niezwykle żywy i barwy portret.

   „Chata za wsią” to właśnie jedna z takich opowieści. Znajdziemy w niej nie tylko obraz niewielkiej wioski na pograniczu, w powieści przedstawione zostało również życie wędrownych cyganów, a przynajmniej w tych momentach, w których ich droga wiodła do Stawisk – tytułowej wsi, w jakiej osadzona jest akcja opowieści.

   Historia przedstawiona przez autora jest jedną z najzwyklejszych historii na świecie. Młodą dziewczynę i niewiele starszego od niej chłopca połączyło gorące i namiętne uczucie. Ponieważ Turmy był jednak „tylko” wędrownym cyganem, pogardzanym przez swoich za domieszkę krwi gadziów (białych), Mortuna zaś była nie tylko najpiękniejszą dziewką we wsi, ale i córką szanowanego i bogatego gospodarza, ich historia nie mogła się dobrze skończyć.

   W książce Józef Ignacy Kraszewski przedstawił niebanalne charaktery, postacie silne mierzące się ze słabościami, pokorne wbijające się w dumę, czy egoistyczne lecz skłonne do prawdziwego uczucia względem kogoś. To bohaterowie z krwi i kości. Uparty i dumny Turmy, który ma w sobie honor i poczucie przyzwoitości zupełnie obce jego cygańskiemu pochodzeniu. Mortuna, kobieta wierna, ale i bierna, poddająca się losowi, znajduje w sobie jedynie tyle siły by przeżyć i odchować córkę. To również jej córka – Marysia, dziewczyna wyjątkowa, zdolna, pracowita i poczciwa, która przez swą bliskość ideałowi staje się wręcz nierealna. Znajdziemy tu również lubiącą zabawę i myślącą tylko o własnych przyjemnościach Cygankę Azę, której rozkochiwanie w sobie kolejnych mężczyzn jest dobrą zabawą i możliwością karmienia się ich cierpieniem. To tylko niektóre z pierwszo- i drugoplanowych bohaterów, którzy budzą zarówno sympatię jak i antypatię czytelnika.

   Jednak oprócz portretów postaci, znajdziemy tu coś znacznie ważniejszego. Coś, co przewyższa, niezbyt oryginalny wątek fabularny. Tym czymś jest zbiorowy portret chłopów i Cyganów. Przyglądamy się z bliska uporowi, zrodzonemu z nędzy pragmatyzmowi oraz silnemu poczuciu wspólnoty mieszkańców Stawisk. W znacznej mierze właśnie to ostatnie jest przyczyną kłopotów dwójki zakochanych. Autor niejednokrotnie ukazuje czytelnikowi, że w pojedynczych jednostkach znaleźć można miłosierdzie i litość, jednak strach przed odrzuceniem od społeczności często z nimi wygrywa. Z drugiej strony mamy tu portret Cyganów,wędrowców, którzy skupieni we własnej społeczności żyją według swoich zasad. Jest to społeczność paradoksalnie dość hermetyczna, gardząca innym sposobem bycia, przywiązaniem do miejsca, tworzeniem trwałych więzi.

   Książkę czyta się wyśmienicie. I choć język nie jest wolny od archaizmów, dodatkowo upstrzony jest słowami z Romskiego języka, to jednak lektura płynie szybko i przyjemnie. Znajdziemy tu zarówno poetyckie opisy przyrody i miejsc, idealnie wprowadzające czytelnika w przedstawiony świat, jak również żywe, pełne emocji dialogi, które nie pozwalają oderwać się od książki.

   „Chata za wsią” to wspaniały obraz polskiej wsi i zamieszkujących ją chłopów. Opowieść o tym, jacy byli i jak funkcjonowali jako społeczeństwo. To również historia interesujących, świetnie wykreowanych postaci, których losy śledzi się z zapartym tchem, by chwilę później znaleźć chwilę oddechu w malowniczych i bardzo klimatycznych opisach. To książka o ponoszeniu konsekwencji za własne czyny i pragnienia, które gdy się ziszczają wcale nie przynoszą wymarzonego szczęścia. To w końcu opowieść o miłości, pełnej trudów, która ginie powoli w prozie niełatwego życia. „Chata za wsią” to najlepszy dowód na to, że pomimo upływu kilkuset lat od jej napisania, po prozę  Józefa Ignacego Kraszewskiego sięgać warto i dziś.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

czwartek, 2 stycznia 2020

Stos końcoworoczny

   Zanim przejdę na poważnie do nowego roku, trzeba pozamykać i podsumować, ten który właśnie minął. Na pełne podsumowanie przyjdzie jeszcze czas (mam nadzieję, że uda mi się napisać jak czytelniczo wyglądał mój rok 2019), na tę chwilę chciałam zamknąć rok prezentując, co też jeszcze nowego trafiło na moje półki do końca grudnia. A było tego sporo, zarówno jeśli chodzi o książki, jak i w kwestii planszówkowej. A kolejno wygląda to następująco.

   Na pierwszy ogień: planszówki:

   Wsiąść do pociągu. Japonia/Włochy i Polska czyli kolejne dwa dodatki z mapami. Polska zdecydowanie słabsza, bo raz, że mapa malutka, a dwa, brak drugiej po drugiej stronie. Za to Japonia i Włochy całkiem, całkiem!
   Azul Prezent otrzymany od dobrej znajomej, z którą zresztą już zdążyliśmy go ograć, sympatyczna gra, w szklenie witraży. Kolorowe tafle szkła wyglądają jak landryny.
   Wsiąść do pociągu. Nowy York i Londyn Dwie mikro gry z serii, w pierwszej tworzy się sieć taksówek, w drugiej ustawia autobusy w centrach miast. Gra błyskawiczna, partia maksymalnie po dziesięć minut, ale sympatycznie mimo wszystko.
   Carcassonne. Opactwo i Burmistrz, Owce i Wzgórza Kolejne dwa dodatki do posiadanego już Big Boxa, i kilku innych. Gra się nieźle, dzięki Owcom, w końcu zaczynamy ogarniać pola.
   Go Klasyk chińskiej dwuosobowej strategii, kupiona dla męża, bo lubi, dla mnie tak daleko idące strategie to niezupełnie moja bajka.

   Tak czy inaczej jest w co grać i jak zwykle nie ma czasu ani miejsca, by to trzymać. Cieszy za to, że moje dzieci coraz chętniej grają z nami.

   Dalej już monotematycznie książkowo. Pierwszy stos, to oczywiście recenzentki, które miały być z końcem listopada, a przyszły nieco później.
   

   Ciało. Instrukcja dla użytkownika Bill Bryson To takie małe kompendium o ludzkim ciele, pełne ciekawostek i anegdotek, zdecydowanie mnie zainteresowała i po lekturze muszę przyznać, że słusznie.
   Spadać można równie dobrze z poziomie Martyna Piotrowska Niewielki tomik współczesnej poezji, w sumie niespecjalnie warty wzmianki.
   Twarze Afryki Jerzy Machura Z obecnych tu książek wydanych przez WFW, na tę chwilę, ta sprawiła na mnie najlepsze wrażenie. Reportaże i anegdotki z Czarnego Lądu czytało sie całkiem nieźle.
   Istota ludzka Robert Ross, to książka, która błądzi gdzieś między filozofią a powieścią młodzieżową, błądzi to dobre słowo.
   Nie bójcie się starych ludzi Janusz Eksner Kolejny tomik poezji, zdecydowanie najlepszy z tu obecnych.
   Wyżej Grzegorz Podsiadło Poezja i góry brzmi dobrze, nieco mniej dobrze, gdy wszędzie pałęta się jeszcze Bóg.
   Odkłamać Żarnowiec Jerzy Lipka Ta książka intryguje mnie już od jakiegoś czasu, z uwagi na trudny w Polsce temat elektrowni jądrowych.
   Przerażające opowieści Charles Dickens Klasyka grozy, nie trzeba mnie było namawiać.
   Salamandra, Wyspa Itongo Stefan Grabiński Tu również długo nie myślałam, w końcu klasyka polskiej grozy brzmi równie dobrze.
    Rouletabille u cara Gaston Lecroux Powieść kryminalna tego samego autora, co Upiór w operze, nie wahałam się zbyt długo.
   Pan Lecoq Emile Gaboriau Mówiłam już, że lubię wydawnictwo CM, za sięganie po książki, które swoją premierę miały dawno temu? to kolejna książka z tej samej serii co cztery powyższe i również skusiła mnie kryminalną intrygą.
   
   Jak widać było w poprzednim poście, prawie połowa już za mną, ale przede mną raczej ta ciekawsza część.

   Część trzecie, w całości nagrodowa.


   Ogród pełen smaków James Wong Wygrana w świetnym konkursie od W.A.B, przejrzałam i bardzo mi się spodobała, jednak z uwagi na brak czasu, by zająć się własnym ogrodem, powędrowała jako prezent dla kogoś, kto zrobi z niej lepszy użytek niż ja.
   Jak przetrwać w przestępczym Krakowie Karol Ossowski Brzmi naprawdę ciekawie, oceny też ma niezłe, nic tylko czytać.
   Czterdzieści i cztery Krzysztof Piskorski Jakoś całkiem niedawno kupiłam taką samą na promocji, tę wygrałam w listopadowym wyzwaniu czytelniczym od LC.  Nie zmarnuje się, już można ją zdobyć na moich WOŚPowych aukcjach.
   Wśród rekinów Nelle Neuhaus, tę również, w sumie w konkursie brałam udział z myślą o aukcjach właśnie.
   Kryształowi. Tom III Polowanie Joanna Opiat-Bojarska Podobnie z tą, więc również nie pobędzie o mnie zbyt długo.
   Gdzie jesteś Bernadette Maria Semple I z tą tak samo, to jedna z pięciu książek wygranych od W.A.B.
   Franek Einstein i elektryczny palec Jon Scieszka Ta również była w paczce od W.A.B i ta została w domu, z myślą o moich młodych czytelnikach.
   Obcy Albert Camus Autor kojarzony jedynie z Dżumą, skoro wygrałam książkę, zobaczę z czym jeszcze warto go skojarzyć.
   Gniew Zbigniew Miłoszewski Ostatnia z konkursu od W.A.B. również nie zagrzeje miejsca i jest do nabycia na aukcji charytatywnej.

   Sporo z tego stosu jest u mnie tylko chwilowym gościem, ale w sumie, jak już wrzucałam wszystko, to wszystko.

   Kolejny stos - zakupowo-popularnonaukowy


   Encyklopedia. Przyroda Polski. Najpiękniejsze miejsca naszego kraju Gdy człowiek znajdzie księgarnię stacjonarną z dobrymi promocjami, to zawsze jest ryzyko, że tam zbłądzi i wyjdzie nieco obładowany. Ta książka jest piękna wizualnie, a kosztowała grosze.
   Czołgi i samobieżne działa pancerne wojska polskiego 1919-2016 Tomasz Szczerbicki Kupiona jako prezent dla męża, wielka, ciężka i kolorowa.
   Polowanie na grzyby Zofia Leszczyńska-Niziołek Warunkiem wzięcia udziału w konkursie od W.A.B. było kupienie paru książek, z tej dowiedziałam się, że zaliczam się do szalonych grzybiarzy.
   Na łasce X muzy Zdzisław Szczepaniak Przyszła jako niezapowiedziany gratis do zakupionych płyt, jeszcze nie wiem, co z nią zrobię.
   Templariusze Martin Bauer Wspominałam coś o taniej stacjonarnej księgarni? Tak, to kolejna zdobycz z niej pochodząca.
   Córka Stalina Swietłana Alliłujewa, Kobiety w życiu Mickiewicza Sławomir Koper Kolejne dwa tomy z serii, pierwszą z nich miałam w innym wydaniu, więc powędrowała na WOŚP.

Kolejny zakupowy (prawie w całości) stosik:


   Poezje Julian Tuwim Mam inne tomy tej wielce malowniczej serii, inne tomy poezji Tuwima również, w sumie musiałabym przejrzeć, czy coś mi się nie dubluje.
   Hajer na kole Mieczysław Bieniek Wspomnienia z rowerowego wypadu po Kirgistanie i Kazachstanie, to akurat prezent, jaki otrzymał mój mąż.
   Jak oszukiwano Hitlera Terry Crowdy Tę zaś otrzymał ode mnie. Mówiłam już, że uwielbiam Vespera i boję się zaglądać do ich księgarni? Jak pozostałe od nich upolowana w ramach Black Friday, za jakieś śmieszne pieniądze.
   Galapagos Henry Nicholls Ta również była taniutka, opowieść o Galapagos i ewolucji, brzmiała nieźle, a coś trzeba było dobrać od W.A.B.
   Fałszywy pieśniarz Martyna Raduchowska Ostatni tom o Szamance od umarlaków, która zrobiła na mnie naprawdę niezłe wrażenie.
   Gdzie śpiewają diabły Magdalena Kubasiewicz Ta autorka również zrobiła na mnie dobre wrażenie, nie wahałam się zbyt długo i nie żałuję.

I ostatnia część tej końcoworocznej kolekcji - mieszana zakupowo-prezentowa:


      Wielka księga ssaków Yuval Zommer Ta książka zwróciła moją uwagę już w okolicach premiery, kupiona ostatnio w ulubionym dyskoncie Polaków.
   Niemieckie pojazdy wojskowe II wojny światowej David Doyle Kolejne cegiełka od Vespera dla mojego męża, równie piękna jak poprzednia.
   Od koła do Formuły 1. Historia motoryzacji Michał Gąsiorowski Również dorwana w dyskoncie, syn był zachwycony, a i na mnie zrobiła dobre wrażenie.
   Zaginione królestwa Norman Davis Złapana w ramach Black Friday, zapowiada się bardzo dobrze.
   Kasiarze, doliniarze i zwykłe rzezimieszki II Rzeczpospolitej Iwona Kienzler Kolejna z dyskontu, brzmi interesująco, a sentyment do Kwinty wciąż działa.
   Szybcy jak diabli A. I. Baime Opowieść o rywalizacji Forda i Ferrari, skutkująca słynnym zwycięstwem tego pierwszego na torze w Le Mans w 1966, interesująca i dobrze napisana opowiada o tym, co w innym ujęciu można było zobaczyć w filmie Le Mans 66 z Mattem Deamonem, jaki można było obejrzeć w kinach pod koniec listopada.
   W czym grzyby są lepsze od nas Marta Wrzosek, Karolina Głowacka Mój prezent od Mikołaja, zdecydowanie wymarzony, słyszałam o niej wiele dobrego i nie mogę się doczekać lektury.

   Uff! Wszystko, jak widać jest tego sporo, ale tym skutkuje ciągłe odkładanie napisania notki. Część już przeczytana, po część nie sięgnę w ogóle, a część dość szybko mnie opuści, To co zostanie zasili moją Poczekalnię (którą już w pełni przeniosłam na LC, dzięki zmianom jakie wprowadzili). Sporo pięknie wyglądających pozycji, wiele wartościowych, zaskakująco mało beletrystyki, ale chyba taki znak czasu nieco.

środa, 1 stycznia 2020

Podsumowanie grudnia

   Grudzień był dla mnie całkiem niezłym miesiącem czytelniczym. Wprawdzie wciąż jeszcze wiszą mi jakieś zaległości recenzenckie, tym bardziej, że wzięłam się za Wyzwanie czytelnicze Lubimy czytać i czytam też książki w ramach tego wyzwania. Miałam nadzieję, że uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, ale wyszło jak zwykle. Tak czy inaczej, tym co mnie cieszy najbardziej jest dokończenie książki, którą na półce Teraz czytam trzymałam już od bardzo dawna. Ponadto standard, kilka recenzentek, kilka własnych pozycji. Dominuje beletrystyka oraz literatura polska. Na zdjęciu wygląda to tak.


   Od dołu licząc:
   Opowieści miłosne, śmiertelne i tajemnicze  Edgar Allan Poe To mój wyrzut sumienia, który trzymał się mnie już blisko dwóch lat. Nie wiem, czemu ją odłożyłam, ale ciężko było mi do niej wrócić. W każdym razie, udało się! I żeby było zabawniej mi naprawdę podobała się ta książka, niemniej jednak nie jest to proza błyskawiczne i wymaga nieco skupienia.
   Spadać można równie dobrze w poziomie Martyna Piotrowska Malutki tomik wierszy, który nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Ot, kilka niezbyt klimatycznych wierszy.
   Kult Łukasz Orbitowski To jeden z moich ulubionych współczesnych pisarzy, w opartym o prawdziwe wydarzenia Kulcie, jest wszystko za co cenię tego autora, o czym zresztą można już było u mnie poczytać.
   Gdzie śpiewają diabły Magdalena Kubasiewicz, to druga po poprzedniczce książka przeczytana w ramach wyzwania. Również przyniosła mi wiele dobrych wrażeń, choć zupełnie innego rodzaju.
   Twarze Afryki Jerzy Machura To jedyna niepiękna literatura w tym miesiącu, czyli zbiór podróżniczych reportaży z podróży po Czarnym kontynencie. Całkiem przyjemna książka.
   Istota ludzka Robert Ross To współczesna powieść błądząca gdzieś na pograniczu młodzieżowej powieści filozoficznej, gdzieś rozmywająca się w sporej naiwności.
   Wyżej Grzegorz Podsiadło tomik poezji okołogórskiej, w której prawie co drugi utwór jest jakąś formą modlitwy.
   Nie bójcie się starych ludzi Janusz Eksner tomik wierszy dojrzałego poety, w sumie najlepszy z tych, które czytałam w grudniu.
   Wyspa Itongo Stefan Grabiński Mam gdzieś w Poczekalni pięknie wydany przez Vespera zbiór opowiadań tego autora, ale gdy mogłam wziąć jego powieść do recenzji nie wahałam się. Jest stanowczo zbyt mało znany, tym bardziej, że obok Jerzego Żuławskiego był prekursorem fanastyki w Polsce.
   
   No i tyle, jakoś wybitny wynik to nie jest, ale zadowalający. Jestem raczej zadowolona z wyniku, tym bardziej, że sięgnęłam po książki, które trochę już u mnie leżały.

No i ruszam z tegorocznymi aukcjami na WOŚP, mam nadzieję na pobicie rekordu z poprzedniego roku.