poniedziałek, 30 marca 2015

Pan Lodowego Ogrodu. Tom III

Autor: Jarosław Grzędowicz
Cykl: Pan Lodowego Ogrodu- Tom III
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2014
Stron: 498

   Po niewielkim przestoju, jakim był dla mnie drugi tom cyklu, ze sporymi oczekiwaniami sięgnęłam po trzecią jego odsłonę, tym chętniej, że w końcu na horyzoncie pojawił się tytułowy Lodowy Ogród. Zakończenie poprzedniej części nie było może aż tak wstrząsające, jak końcówka poprzedniego, jednak i tak wzbudziło ogromną ciekawość i chęć na bliższe poznanie dalszych losów bohaterów.

   Vuko, wraz ze swoją niewielką czteroosobową kompanią zaokrętowali się na przedziwnym lodowym drakkarze, który unosi ich powoli i nieubłaganie prosto w stronę budzącej grozy tajemniczej wyspy, na której stoi Lodowy Ogród. Grunaldi był już wcześniej w jego pobliżu i wspomnienia tej wyprawy do dziś nie dają mu spokoju. Gotowi na wszystko, jednak pełni niepokoju bohaterowie próbują sprzeciwić się nieugiętej woli, jaka prowadzi niesamowity zamarznięty okręt.

   Tymczasem książę, ostatni potomek z dynastii Tendżaruk, wraz z trójką wiernych kireneńskich najemników zostali sprzedani, jako towar straszliwym,niezupełnie ludzkim Ludziom Niedźwiedziom. Dopiero po fakcie okazuje się, że są oni zwykłymi ludźmi, przybranymi w zwierzęce skóry i maski. Snop, Benkej, N'Dele oraz Terkej Tendżaruk trafiają na ogromne targowisko, na którym sami, zgodnie z wolą prawomówcy, stają się towarem. Ich niewola ma trwać pięć lat, wyjątkiem jest jedynie N'Dele, pochodzący z Kebiru, ponieważ mieszkańcy tego rejonu świata cieszą się u Ludzi Niedźwiedzi sporym szacunkiem, on zostaje pozbawiony wolności na trzy lata.

   W tym tomie, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, poznajemy bliżej bohaterów, którzy do tej pory pojawiali się tylko jako postacie epizodyczne. I chociaż o żadnym z nich nie dowiemy się zbyt wiele, nie wnikając w ich przeszłość ani nie analizując motywów, to sam fakt obcowania dłużej z kimś innym niż Vuko i Terken przysporzył powieści świeżości. Bohaterowie, mimo pozornie beznadziejnych sytuacji, w jakich się znaleźli, nie poddają się i w dalszej części dążą do realizacji własnych celów.

   Podobnie, jak w części drugiej, tak i tu mamy okazję poznać kolejne krainy Midgaardu oraz zachwycić się samą kreacją świata, w której trudno znaleźć jakiekolwiek luki. Tajemnicze miejsca, oraz skrupulatnie wykreowane społeczności sprawiają, że choć świat wydaje się zupełnie obcy, jednak bez problemu możemy się w nim odnaleźć.

   Fabuła powoli zbliża się do połączenia obu wątków, nakreślając wizję zakończenia całego cyklu, a dynamiczna akcja nie pozwala czytelnikowi na ani chwilę nudy. Powoli dowiadujemy się gdzie szukać trojga pozostałych przybyszy z Ziemi, każde z nich obdarzone jest mocą Czyniących, co stanowi ogromne zagrożenie dla całego Midgaardu. Niejedno z wydarzeń, jakie ma miejsce w książce zaskakuje, jak chociażby wątek ponownej wizyty w Żmijowym Gardle.

   Po niewielkim znudzeniu, czy może raczej rozczarowaniu tomem drugiem, przez ten przemknęłam błyskawicznie, choć może dlatego, że nie oczekiwałam już tego nastroju grozy, jaki wzbudziła we mnie pierwsza część, a jakiego zabrakło w części drugiej. W pełni cieszyłam się wciągającą fabułą oraz porywającą narracją i z czystym sercem polecam kontynuowanie lektury, każdemu kto już zaczął czytać „Pana Lodowego Ogrodu”. Tym, którzy jeszcze nie mieli okazji rozpocząć zalecam sięgnąć po część pierwszą, gdyż jest to lektura zdecydowanie warta uwagi.

niedziela, 29 marca 2015

Stosik na koniec marca

   Przez cały marzec powolutku przybywało mi książek, za każdym razem jednak uważałam, że nie ma sensu mnożyć notek po dwa, trzy tytuły i odczekałam aż stosik nieco utyje. No i się roztył. Gatunkowo dość różnorodnie, autorami również niejednolicie. Część tytułów, to prezenty urodzinowe, część recenzenckich i kilka własnych zakupów. Ale co ja będę pisać na próżno, całość prezentuje się tak:


   Od dołu licząc:
   Smoki na zamku Ukruszon Terry Pratchett Jakoś wraz ze śmiercią autora, która była dla mnie bardzo smutnym zaskoczeniem pokusiłam się o zakup jego ostatnio wydanej książki, już zachwyciła mnie swoją formą.
   Długi Mars Terry Pratchett, Stephen Baxter Sam cykl nie zachwycił mnie aż tak, jak Świat Dysku, jednak konsekwentnie będę kontynuować lekturę. Książka była prezentem.
   Szubienicznik Jacek Piekara To akurat jeden z urodzinowych prezentów, z lekturą pewnie poczekam aż wpadnie mi w ręce kontynuacja, no i jak zawsze aż z bardzo mam co czytać.
   Ostrze Joe Abercrombie To pierwszy z tytułów przysłanych za pośrednictwem Lubimy Czytać. Skusiłam się nieco w ciemno i dopiero jak książka przyszła, przeraziła mnie troszkę swoją objętością, jakoś nie doczytałam, że będzie tego ponad siedemset stron. Z chęcią poznam autora, więc i grubość nie taka straszna.
   Dekorator Boris Akunin To drugi z tytułów recenzenckich. Skusiłam się nieco w ciemno, bo już od dawna przymierzałam się do tego autora. Jestem już po lekturze i muszę przyznać, że wrażenia mam całkiem pozytywne.
   Pomnik cesarzowej Achai Andrzej Ziemiański Kolejna kobyła w stosiku, tym razem urodzinowy prezent. Z zaskoczeniem odkryłam, że poprzednie trzy tomy, czytałam równy rok temu, myślałam, że to nie było aż tak dawno.
   Połamany ludzik, Roland i Nicolas Topor To dość specyficzna książeczka, zawierająca rysunki kilkuletniego Nicolasa obdarowane komentarzami jego ojca. Zdecydowanie pobudza wyobraźnię.
   Cztery róże dla Lucienne, Najpiękniejsza para piersi na świecie, Bal na ugorze Roland Topor Tu kolejne trzy książki tego autora, którym zachwyciłam się dość dawno temu, dzięki pierwszemu z nich. Podejrzewam, że i tak się skuszę na ponowną lekturę.

   No i tyle, najszybciej z pewnością pojawi się recenzja Dekoratora, choć oczywiście musi swoje odczekać w LC. Później będzie Ostrze, a za co wezmę się następnej kolejności? Nie mam pojęcia, tym bardziej, że oczekuję wcale nie małej paczki od Sztukatera, pełnej literatury dziecięcej.

środa, 25 marca 2015

Pan Lodowego Ogrodu. Tom II


Autor: Jarosław Grzędowicz
Cykl: Pan Lodowego ogrodu: Tom II
Wydawnictwo: Fabryka słów
Rok wydania: 2011
Stron: 626

   Zachwycona pierwszym tomem i oczarowana jego zakończeniem z ogromną ciekawością sięgnęłam po kolejną odsłonę wydarzeń rozgrywających się w Midgaardzie. Ta część nieco ostudziła mój zapał do całego cyklu, mimo iż wypadła tylko nieznacznie gorzej od poprzedniej. W dalszym ciągu jestem szalenie ciekawa tego, jak cała opowieść się zakończy.

   Ta część jest zdecydowanie inna od poprzedniej, ulotnił się z niej ten klimat dojmującej grozy, który tak silnie był odczuwalny w wątku poświęconym Vuko. W zamian za to autor oferuje czytelnikom lepsze poznanie stworzonego przez siebie świata. Mamy okazję z bliska przyjrzeć się rzeczywistości po krwawym przewrocie w Armitraju oraz lepiej poznać jego mieszkańców. Więcej też znajdziemy tu opisów samego uniwersum, począwszy od krain przemierzanych przez bohaterów, poprzez zamieszkujące je stworzenia, aż do specyfiki ludzi różnych plemion, które przewinęły się przez karty książki.

   Oba wątki poruszone w pierwszym tomie znalazły tu swoją kontynuację, w motyw księcia z dynastii Tendżaruk stanął na równi z tym, który poświęcony został Vuko. Po dość nieoczekiwanym zakończeniu ciekawa byłam, jak dalej potoczą się losy Drrakeinena. Przeszedł on całkowitą przemianę i choć pod pewnymi względami nadal pozostał tym samym wysłańcem, dla którego najważniejsze jest wypełnienie misji, jednak los, jaki w poprzedniej części zgotował mu van Dyken sprawił, że Ulf musiał się zupełnie zmienić oraz zweryfikować swoje myślenie o obcym świecie, w którym się znalazł. Młody książę wraz z wiernym Brusem przy boku próbuje opuścić armitrajską ziemię, przemyka się chyłkiem pośród wyznawców Matki Podziemnego Łona, po drodze poznając cały ogrom tragedii, jaką dla wolnego państwa stał się powrót dawnych zasad i wierzeń.

   Spotykamy w tym tomie kilkoro nowych postaci, jednak nie mamy okazji zbliżyć się zbytnio do żadnej z nich, większość pojawia się jedynie epizodycznie i tylko z grupą kireneńskich tropicieli, towarzyszących księciu mamy okazję pobyć nieco dłużej. Najlepiej możemy poznać Vuko, zwłaszcza, że część fabuły poznajemy z jego perspektywy. Możemy zupełnie zagłębić się w jego wewnętrznych rozterkach i bitwie którą prowadzi z samym sobą, próbując na nowo się odnaleźć. Jego nadrzędnym celem jest pokonanie van Dykena i gotów jest na wszystko, by tego dokonać. Dokładnie też poznajemy księcia, drugiego z narratorów, na którego zwalił się ogrom nieszczęść, sprawiając, że zetknął się bezpośrednio z okrucieństwem o jakim do tej pory jedynie czytał. Dotychczasowy świat runął w gruzach a ilość nowych doświadczeń tylko przyspieszyła dojrzewanie młodego następny tygrysiego tronu.

   Tempo akcji w tym tomie jest nieco wolniejsze niż w poprzednim i choć tu również dzieje się dużo, jednak w zdecydowanie bardziej leniwym tempie. Więcej uwagi poświęcono wewnętrznym przemianom bohaterów, ich dojrzewaniu i samodoskonaleniu. Fabuła książki jest niezmiernie interesująca, zarówno jeśli chodzi o wątek Vuko, poszukującego w sobie moce Pieśni Bogów, jak i motyw księcia wypełniającego ostatnią wolę ojca.

   Ten tom niestety nie sprostał moim, nieco może wygórowanym, oczekiwaniom, jakie zrodziła we mnie pierwsza odsłona cyklu. Zdecydowanie brakowało mi tego silnie oddziałującego na zmysły klimatu grozy, jednak nawet pomimo tego, lektura upłynęła mi bardzo przyjemnie. Nie mogę również stwierdzić, by ta część była słabsza od poprzedniej i uważam, że jest to jeden z lepszych cykli fantasy, jakie miałam okazję przeczytać.

poniedziałek, 23 marca 2015

Na drugim brzegu Bosforu

Autor:Theresa Revay
Tytuł oryginału: L'autre Rive du Bosfor
Tłumaczenie: Magdalena Kamińska-Maurugeon
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2015
Stron: 414

   Nie przepadam za około wojenną tematyką, jednak ta powieść skusiła mnie swoim orientalnym klimatem oraz Turcją, o której mam niewielkie pojęcie. Ponadto miałam nadzieję, na historyczną opowieść romansową i choć początek dwudziestego wieku, nie jest moim ulubionym okresem, to postanowiłam dać tej powieści szansę.

   Od samego początku zachwyciło mnie przedstawienie Stambułu zaraz po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Bardzo szczegółowy obraz Konstantynopola został uzupełniony świetnie i dokładnie wyrysowanym tłem historycznym. Nie miałam pojęcia, jak dla Turcji zakończyła się pierwsza wojna światowa, więc polityczne szczegóły okupacji miasta nad Bosforem były dla mnie interesującą nowością.

   Znajdziemy tu też historię miłosną, niebanalną i pełną przygód. Leyla, jest małżonką Selima sekretarza sułtana Mehmeta VI, którego rozejm zmusza do wielu ustępstw wobec państw zachodnich. Na pozór wiedzie szczęśliwy i spokojny żywot, zgodnie z tradycjami, których zaciekłą obrończynią jest jej teściowa. Jej życie komplikuje się, gdy ze studiów w Berlinie powrócił jej brat, opowiadający się za nowym porządkiem i nie potrafiący pogodzić się z obecną, poddańczą rolą Turcji. Wkrótce potem w dość dramatycznych okolicznościach w domu Leyli pojawia się Hans Kastner i młoda kobieta po raz pierwszy odczuwa czym jest prawdziwa miłość.

   W powieści znajdziemy szereg interesujących postaci. Selim, małżonek Leyli, jest człowiekiem wiernym dawnym ideałom, nie traci nadziei na pomyślne wyniki rokowań z aliantami, które nie sprowadziłyby na Turcję hańby. Jego matka to zaciekła obrończyni dawnych tradycji, kobieta despotyczna i to ona rządzi w kobiecych pokojach, pozostawia swojej synowej pewną swobodę, choć nie omieszka odpowiednio komentować jej postępowania. Doskonale zdaje sobie sprawę, że świat wokół niej się zmienia i że jest już ostatnim pokoleniem wiernym tradycji. Najważniejszą postacią w tej opowieści z pewnością jest Leyla, mamy okazję obserwować, jak się rozwija, jak dojrzewa do zmian i udaje jej się wyzwolić z narzuconej tradycją roli, której wcześniej biernie się poddawała. Ogromna w tym zasługa Hansa, który przede wszystkim, pomógł jej otworzyć oczy, na to, co dzieje się w Turcji i jakie może mieć konsekwencje. Ciekawą postacią jest również sam Hans, niemiecki archeolog, o tureckiej duszy, oddany opozycyjnemu generałowi Mustafie Kemalowi.

   Fabuła książki oscyluje wokół miłości między Leylą a niemieckim archeologiem, jednak ich płomienne uczucie nie jest w powieści najważniejsze. Równie ważną rolę odgrywają tu polityczne i społeczne przemiany, z którymi boryka się największy z bohaterów książki- Stambuł. To właśnie zmiany, jakie przechodzi miasto są najciekawsze. Historia miłosna dość szybko zaczęła mnie nużyć, gdyż rozegrana jest w dość ograny sposób, a zachowania bohaterów, nie tylko Leyli i Hansa są przewidywalne.

   Poważną wadą tej książki są emocje, a właściwie ich brak. O ile sami bohaterowie wydali mi się dość interesujący, o tyle ich losy były mi dość obojętne. Wątki poboczne również nie porwały, niczyje losy mnie nie wzruszyły. Przez książkę przeszłam z całkowicie spokojną obojętnością, a czego innego oczekiwałam po, jakby nie było, romansowej historii.

   Jest to dość interesująca powieść, która potrafi zachwycić opisywaną scenerią, pozwala poczuć mnogość aromatów Konstantynopola, wręcz znaleźć się na jego ulicach. Świetnie oddano w niej polityczne i historyczne realia, trudy zmian, jakim poddana była Turcja po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Jednak do ideału jej daleko i tym czytelnikom, którzy poszukują wzruszeń wyciskających z oczu łzy trudno mi ją polecać.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Lubimy czytać.

poniedziałek, 16 marca 2015

Historia roślin jadalnych. Trunki, słodkości i wyrafinowane potrawy z roślin w dziejach człowieka

Autor: Jarosław Molenda
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2014
Stron: 248

   Do tej książki musiałam podchodzić dwukrotnie. Przede wszystkim zmylił mnie tytuł, który sugerował mi dość przeglądowe dzieło o wykorzystywaniu rozmaitych roślin jadalnych. Czytając pierwszy rozdział całkowicie poświęcony świętemu pnączu indian ayahuasce oraz jej cudownemu, halucynogennemu działaniu na człowieka z rozczarowaniem odłożyłam książkę na półkę. Dopiero za drugim razem, gdy już przebrnęłam przez ten pierwszy rozdział i skupiłam się na podtytule publikacji, znalazłam to, czego oczekiwałam od tej lektury.

   Autor skupił się raptem na kilku roślinach, których wykorzystanie zmieniło dzieje świata. Po, moim zdaniem, niezbyt fortunnym wyborze ayahuaski, znajdziemy znacznie ważniejsze rośliny, co do których trudno mieć wątpliwości, że faktycznie wpłynęły na rozwój cywilizacji, Jęczmień, morwa biała- i jej największy konsument- jedwabnik, winorośl, daktylowiec, trzcina cukrowa oraz przyprawy ukształtowały świat jaki dzisiaj znamy. Na tym tle wybór pierwszej z roślin wydaje się jeszcze dziwniejszy i mniej zrozumiały, ze względu na jej dość lokalny zasięg występowania i użytkowania.

   Uprawy roślin jadalnych zmieniły historię człowieka, zmieniając go z koczownika w osadnika i wprowadzając w jego dietę również zboża, które przy koczowniczym trybie życia nie odgrywały znaczącej roli. Wszystkie rośliny wybrane przez autora, oprócz podstawowego znaczenia, mają też ogromny udział w produkcji dóbr luksusowych i używek, sprawiając, że handel nimi nabrał ogromnego znaczenia. Począwszy od jęczmienia i warzonego na nim piwa, poprzez wino uzyskiwane z rozmaitych krzyżówek winorośli, poprzez słodkie i wielce pożywne daktyle, oraz cukier i rum produkowany z trzciny cukrowej, aż do przypraw zmieniających zwyczajne potrawy w coś wyjątkowego. Do tego zestawu dochodzi jedwab, bo to właśnie jemu poświęcony jest rozdział o morwie białej.

   W książce znajdziemy wnikliwą analizę skutków, jakie wprowadzanie upraw konkretnych roślin wywarło na społeczeństwa. Jęczmień, z którego wypiekano pierwsze pieczywo, dość szybko stał się niezbędny, gdy ludzkość nauczyła się ważyć piwo. Winorośl, której uprawy przeniesiono również do nowego świata, tworząc tam zupełnie inne odmiany win, równie cennych, co te tradycyjne. Proces produkcji jedwabiu przez lata utrzymywany był w tajemnicy a tkaniny jedwabne do dziś pozostają wyznacznikiem luksusu. Ogromne znaczenie daktyli w diecie pustynnych plemion idealnie tłumaczy zamiłowanie muzułmanów do słodyczy. Trzcina cukrowa, której rozwój upraw w dowolnym miejscu o sprzyjającym klimacie ściśle wiązał się z handlem niewolnikami. W końcu przyprawy: pieprz, goździki, gałka muszkatołowa- źródło ogromnych fortun i jedna z przyczyn poszukiwania alternatywnej drogi do Indii.

   Nie można odmówić autorowi ogromnej wiedzy historycznej, a liczne zamieszczone zdjęcia, upewniają nas, że swoją wiedzę czerpał również w podróżach. Czasem znaleźć można było drobne błędy rzeczowe z dziedziny chemii, czy nawet biochemii, jednak by je wyłapać niezbędna jest już dość zaawansowana wiedza w tych dziedzinach. Do każdego z rozdziałów znajdziemy pełną bibliografię, więc gdy ktoś będzie chciał zgłębić temat, bez problemu znajdzie źródła. Książka została napisana bardzo przystępnym językiem, bez nadmiernej ilości fachowego słownictwa, dzięki czemu nawet laikowi nie powinna sprawić żadnych trudności.

   Ogólne wrażenie po lekturze tej książki mam dość dobre, chociaż oczekiwałam pracy nieco bardziej konkretnej, zbioru faktów o znacznie większej różnorodności roślin, których dawniej spożywano jeszcze więcej, niż dzisiaj. Muszę jednak przyznać, że takie ujęcie tematu, jakie znajdziemy w książce, jest równie ciekawe, choć można czasem kwestionować wybór autora. Bo dlaczego pominięto zupełnie ryż, tak ważny w Azji, czy ziemniaki, w których historii znajdziemy też wiele ciemniejszych stron, choć może główną winę ponosi tu sam, nieco nieadekwatny tytuł, który dopiero po uzupełnieniu wyjaśnia, dlaczego wybrane zostały te, a nie inne rośliny.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Lubimy czytać.

środa, 11 marca 2015

Pan Lodowego Ogrodu. Tom I

Autor: Jarosław Grzędowicz
Cykl: Pan Lodowego Ogrodu
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2011
Stron: 540

   Już od dość dawna planowałam sięgnąć po tę książkę, sporo o niej czytałam, a zdecydowana większość opinii była bardzo pochlebna. Autor też nie był mi zupełnie nieznany gdyż wcześniej zetknęłam się z „Księgą jesiennych demonów”, która zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. W końcu znalazłam siły i chęci, by pogrążyć się w czterech dość opasłych tomach i po lekturze pierwszego z nich wiem, że było warto.

   Nie przepadam za łączeniem wątków fantasy i science fiction, dlatego do samego początku powieści podeszłam dość sceptycznie. Vuko Drrakainen zostaje wysłany z misją ratunkową na inną planetę, na której odnaleziono inteligentne formy życia, bardzo podobne do ludzi. Zadaniem bohatera jest odebranie kilkorga pracowników ze stacji badawczej i sprowadzenie ich z powrotem na Ziemię, z usunięciem wszelkich śladów działalności, tak by obca cywilizacja nie odczuła skażenia ziemskimi ideami.

   Świat planety nieco przypomina średniowieczną Europę. Niewielkie zaawansowanie technologiczne i wiara w zabobony sprawiają, że mieszkańcy tego świata prowadzą dość przewidywalne, pełne trudów życie. Vuko, który przeszedł specjalne szkolenie oraz został odpowiednio ucharakteryzowany, by ukryć niewielkie różnice w wyglądzie między ludźmi, a autochtonami, zmuszony jest zrezygnować ze wszystkich dobrodziejstw cywilizacji, by wypełnić swoje zadanie.

   Drugim, nieco mniej ważnym wątkiem, jest opowieść poznana z perspektywy kireneńskiego księcia, następcy amitrajckiego tronu. Poznajemy go jako młodego chłopca, który razem z dwoma braćmi przygotowywany jest do pełnienia funkcji władcy. Człowiek, który ma rządzić imperium musi wykazać się bardzo rozmaitymi talentami, dlatego szkolenie, jakie przechodzi wymyka się nieco ze standardów, których moglibyśmy się spodziewać.

   Obaj bohaterowie są dość wyjątkowi. Vuko o sprawności i szybkości wzmocnionej dzięki biowszczepowi przypomina mi nieco dobrze wytrenowanego wiedźmina pod wpływem eliksirów. Zabójczo szybki o wyostrzonych zmysłach, bez problemu radzi sobie z zagrożeniem, którego nawet nie mógł się spodziewać. Co ważne, nie jest postacią, której wszystko się udaje, ponosi straty, czasem przegrywa, dzięki czemu jego kreacja nie zniechęca czytelnika. Książę jest bystrym młodzieńcem, o dużej moralności. Nie waha się nawet gdy przychodzi podjąć mu trudną decyzję, nie boi się konsekwencji, jakie mogą go spotkać, odważnie idzie naprzód, by zmierzyć się z tym, co go spotkało.

   Zdecydowanie najmocniejszym elementem książki jest idealnie budowane napięcie obecne przy wątkach z Vuko, stwarzające ciężki, mroczny i nieco gotycki klimat. Momenty poświęcone księciu są znacznie mniej emocjonujące, choć nie mogę stwierdzić by były nudne. Jedyne co mnie nieco raziło, to sceny walk, opisane zostały nieco chaotycznie, na tyle, że często gubiłam wątek i zmuszona byłam cofnąć się kilka zdań, by zyskać pewność, kto zdobywa przewagę w starciu.

   Jest to bardzo dobra powieść, której lektura upływa błyskawicznie. Z wielką ochotą sięgnę po kolejne tomy, tym bardziej, że zakończenie tego było dość intrygujące. Polecam tę książkę każdemu miłośnikowi pełnokrwistego fantasy, a zwłaszcza tym, którzy lubią mroczne klimaty.

środa, 4 marca 2015

Król Artur i rycerze Okrągłego Stołu

Autor: Ulriel Waldo Cutler
Tytuł oryginału: King Arthur and his Knights of the Round Table
Tłumaczenie: Paweł Głodek
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2014
Seria: Perły Literatury Młodzieżowej
Stron: 222

   Legenda o Królu Arturze należy do najbardziej znanych opowieści, prawie każdy słyszał o czarodzieju Merlinie, Okrągłym Stole, wiarołomny Lencelocie, czy też zdradliwym Mordredzie. Jest to temat, który był adaptowany wielokrotnie, czy to literacko, czy też filmowo a na kanwie tej klasycznej historii, co rusz powstają kolejne produkcje. Książka będąca obiektem tej recenzji powstała w roku 1985 i jak autor sam zaznacza jest współczesną adaptacją dzieła Thomasa Malory'ego.

   Ogólny zarys legendy prawie niczym nie różni się niezależnie od podań. Tłem wydarzeń jest przełom czwartego i piątego wieku naszej ery, w podzielonym i skłóconym kraju Brytów pojawia się król o wielkich talentach, potrafiący zorganizować dobrze zarządzane państwo. Organizuje Okrągły Stół, zgrupowanie rycerskie, którego członkowie zobowiązują się zawsze bronić słabszych i sławić swój honor. Po prawej ręce Króla Artura zasiada piękna Ginewra, będąca zarzewiem poważnego konfliktu pomiędzy nim a Lancelotem.

   Dzielni, odważni i dumni rycerze, często by udowodnić swoje męstwo wdają się w całkowicie zbędne konflikty, w których grają o własne życie. W ten sposób zginęło wielu z nich, a równie wielu poróżniły waśnie, których finałem mogła być tylko śmierć jednego z adwersarzy. Gdy rycerzom zgromadzonym przed Okrągłym Stołem objawia się wizja Świętego Graala, wszyscy bez zastanowienia podejmują się jego poszukiwań i tylko sam Artur ma wątpliwości, gdyż zdaje sobie sprawę, że gdy jego ludzie rozbiegną się po kraju w poszukiwaniu nieuchwytnego, osłabione państwo będzie narażone na ataki z zewnątrz.

   Ciekawym motywem w tej opowieści jest silne połączenie wątków magicznych z religijnymi. Brytowie są narodem silnie schrystianizowanym, gdzie biskupi są równie ważni, co szlachetni rycerze. Jednak nawet oni nie porzucili resztek celtyckich wierzeń, których swoistym symbolem jest czarodziej Merlin. Jednak nie tylko jego postać świadczy o głębokich mistycznych korzeniach rycerzy Okrągłego Stołu. Z przejawami magii spotykamy się na każdym kroku i często przeplatają się one z wątkami biblijnymi, tak że trudno jest rozróżnić, czy mamy do czynienia z magią, czy cudem.

   Narracja utrzymana jest w typowej dla legend tonacji. Kolejne rozdziały, to tak naprawdę przypowieści o wydarzeniach, z jakimi zmierzyć musiał się Król Artur i jego rycerze, wszystkie utrzymane w gawędziarskim tonie starego bajarza. Tak poprowadzona opowieść sprawia, że podświadomie się do niej dystansujemy, trudno poczuć się częścią świata opisywanego w ten sposób. Ponadto wydawcy gdzieniegdzie trafiły się literówki i znaleźć możemy na przykład Lanceta, zamiast Lancelota, co śmieszy, ale też irytuje. Lektura upłynęła mi dość przyjemnie, choć książka mnie nie porwała. Przeczytałam ją z umiarkowaną ciekawością, zamiast wyczekiwać, co znów spotka bohaterów.

  Książka jest warta przeczytanie, głównie jako źródło pierwotnej opowieści o Królu Arturze, w którym Morgana i Mordred są jedynie ludźmi o wielkich ambicjach i pragnieniu władzy, zupełnie pozbawieni czarodziejskich atrybutów, jakie często przypisywano im w innych wersjach opowieści. Jest to lektura warta poznania, choć zdecydowanie nie plasowałabym jej w kategorii książek, które koniecznie trzeba znać.

Za książkę serdecznie dziękuję portalowi Lubimy czytać.


poniedziałek, 2 marca 2015

Podsumowanie lutego

   Ani się człowiek obejrzał, a już luty dobiegł końca, czas pędzi na tyle szybko, że nawet przegapiłam drugie blogowe  urodziny, które miały miejsce 11 lutego. Ale w sumie niewiele mogłabym z tych urodzin podsumować. Blog jakoś specjalnie się nie zmienił, może poza tym, że został zdominowany przez literaturę. Niezmiernie cieszą mnie wzrastające statystyki, które poprawiają humor, zwłaszcza że wiem, że moje miejsce w sieci ostatnio nieco leży odłogiem. Mam nadzieję, że będzie lepiej w marcu, po pierwsze dlatego, że to jeden z moich ulubionych miesięcy, a po drugie udało mi się uporać ze wszystkimi zobowiązaniami recenzenckimi, które nieco mi już zaczęły ciążyć. Tak, czy inaczej jestem dobrej myśli.

   A póki co pora podsumować luty. W tym, najkrótszym miesiącu udało mi się przeczytać 6 książek, łącznie 2006 stron, co dało całkiem miły dla oka wynik niecałych 72 stron dziennie. Czyli wyraźny progres w porównaniu z trzema ostatnimi miesiącami. Moja biblioteczka za bardzo w tym miesiącu nie przytyła, pojawiło się z niej raptem 5 nowych tytułów, za to udało mi się, po raz pierwszy w tym roku, nieco odchudzić Poczekalnię, wprawdzie tylko o 2 książki, ale znów jest postęp, zwłaszcza że marzec też rozpoczęłam od czytania własnych książek.

   A co kolejno przewinęło się przez moje ręce w tym miesiącu:

   Lisowczycy Antoni Ferdynand Ossendowski

  To przedostatnia z książek od Sztukatera, które mi zalegały. Bardzo interesująca opowieść szlachecka, z bogato zarysowanym tłem historycznym. Zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, o czym wspomniałam w recenzji.

   Świat według Clarksona część 5. Przecież nie proszę o wiele... Jeremy Clarkson

   Lubię poczytać felietony tego dziennikarza i choć nie zawsze zgadzam się z jego poglądami, a powierzchowne ujęcie pewnych spraw bywa irytujące, niemniej jednak lektura sprawiła mi wiele przyjemności. Recenzja czeka na zielone światło od Lubimy czytać.

   Na drugim brzegu Bosforu Theresa Revay

   Nieco ponadplanowo skusiłam się na zrecenzowanie tej powieści. Przyciągnął mnie Orient, skusił Stambuł. Książka choć nie oczarowała, jednak zrobiła na mnie dość pozytywne wrażenie, zwłaszcza drobiazgowo nakreślone tło historyczne oraz Konstantynopol będący najważniejszą "postacią" w powieści. Recenzja dla Lubimy czytać, czeka na publikację w serwisie.

   Rycerzy staropolskich wojenne przypadki. Husarze, czeladź, kłótnie, pojedynki Michał Górzyński

   To ostatni z zaległych egzemplarzy recenzenckich tym razem sztukaterowy. Książka bardzo mi się spodobała, dowiedziałam się z niej wielu ciekawych rzeczy. Lubię historię podaną w taki sposób, więcej o książce w mojej ostatniej notce.

   Czarne krowy Roland Topor

   Skoro moje ostatnie zakupy zdominował ten autor, postanowiłam jak najszybciej sięgnąć po któryś z tytułów. Jest to zbiór opowiadań, bardzo typowych dla tego pisarza, groteskowych, czasem niesmacznych, czasem zabawnych, niekiedy zaś wstrząsających. Może nie są aż tak zaskakujące, jak te w "Czterech różach dla Lucienne", od której to książki zaczęła się moja sympatia dla autora, jednak czytało się je bardzo przyjemnie. I pamiętajcie: strzeżcie się czarnych krów!

   Pamiętnik starego pierdoły Roland Topor

   Kolejna książka tego autora w tym miesiącu. Z jednej strony zupełnie inna od poprzedniej, jednak styl pisarza jest bardzo charakterystyczny. Jest to powieść, będąca wspomnieniami artysty żyjącego na początku XX wieku. Z jednej strony znajdziemy tu pełen przekrój historycznych postaci, z którymi miał okazję spotkać się narrator, z drugiej zaś odkryjemy krok po kroku jego drogę do doskonałości. Zdecydowanie godna polecania, dla miłośników niebanalnych historii.

   Ot i cały luty. Jak widać tematyka dość urozmaicona i książki rozmaite. Po uporaniu się z zaległościami recenzenckimi czułam silną potrzebę przeczytania niezbyt długich pozycji, stąd też miedzy innymi wybór padł na Topora. Ogólnie jestem zadowolona z wyników a i jakiś konkurs chyba pojawi się za niedługo. Ciężko mi stwierdzić jakiej recenzji możecie się spodziewać w najbliższym czasie, na liście oczekujących są cztery tytuły, a może uda mi się w międzyczasie zrecenzować coś swojego...