Co na blogu?
- Bibliofilstwo (568)
- Kolekcja (88)
- Kulinarne projekty (14)
- O wszystkim i o niczym (16)
- Podsumowania (49)
- TOP 10 (3)
- Twórczość krawiecka (8)
- Twórczość literacka wątpliwej jakości (24)
niedziela, 25 października 2020
Rzeczy mówią do rzeczy a nie od rzeczy
wtorek, 20 października 2020
Tajemnica Kanału La Manche
czwartek, 15 października 2020
Grzechy Imperium
Autor: Brian McClellan
Tytuł oryginału: Sins of Empire
Cykl: Bogowie krwi i prochu. Tom 1
Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Gdy sięgałam po pierwszy tom nowej trylogii Briana McClellana w pamięci miałam bardzo dobre wspomnienia z lektury „Trylogii magów prochowych”. Nieco inne spojrzenie na magię, szczęk oręża i zapach prochu towarzyszące epickim bitwom, to była najbardziej emblematyczna zaleta cyklu. Całość wzbogacona o interesujących bohaterów budziła apetyt na więcej. Sięgając po „Grzechy imperium” spodziewałam się opowieści podobnej klimatem i rozmachem. I nie zawiodłam się, choć nie ukrywam, że pierwszy tom „Bogów krwi i prochu” nieco mnie zaskoczył.
Opowieść osadzona jest na Fantraście – kontynencie odległym od znanego z „Trylogii magów prochowych” Ardo, będącym kolonialnym przyczółkiem. Niepokorni tubylcy – Palo z problemami dogadują się z napływową ludnością, która z nowych ziem próbuje wycisnąć jak najwięcej. Akcja rozgrywa się dziesięć lat po wydarzeniach jakie miały miejsce w pierwszej trylogii, której bohaterowie zapisali się w pamięci ludzi jako osoby nietuzinkowe i godne szacunku.
Na pierwszym planie powieści umiejscowiono troje bohaterów. Pierwszym z nich jest Michel Bravis – urzędnik Czarnych kapeluszy - tajnej policji Landfall, będącym głównym miastem Fantrasty. Drugim z bohaterów jest Benjamin Styke, weteran wojen z Kezem, dowódca legendarnych Szalonych Lansjerów, którego po raz pierwszy spotykamy w obozie pracy, gdzie odsiaduje wyrok za niesubordynację. Ostatnią z pierwszoplanowych postaci, jest poznana już w poprzednim cyklu Vlora, dowodząca Strzelcami Wyborowymi – elitarną jednostką najemników.
Tym, co mnie najbardziej zaskoczyło w lekturze są liczne nawiązania do poprzedniej trylogii. Na tyle częste, że zaczęłam żałować, że tak słabo ją pamiętam. Zwłaszcza często wspominany jest Taniel Dwa Strzały oraz kulminacyjna scena „Trylogii Magów Prochowych”. To sprawia, że dobrze jest przed sięgnięciem po „Grzechy imperium” być zaznajomionym z pierwszym spotkaniem w świecie, w jakim spotkać można magów prochowych. Nie jest to jednak niezbędne, gdyż nawiązania są dość precyzyjne i wiele sytuacji wyjaśnia się dość wcześnie, by nie odczuwać zagubienia w rozgrywających się wątkach.
W powieści przeplata się kilka wątków silnie osadzonych wokół głównych bohaterów. Z jednej strony mamy Michela Bravisa, który w działaniach by awansować na Złotą różę – kolejny poziom w hierarchii Czarnych Kapeluszy wplątuje się w misję, która zdaje się go przerastać. Podobnie Benjamin Styke, po przedwczesnym opuszczeniu obozu pracy, dostaje enigmatyczne zadanie od tajemniczego zleceniodawcy, dzięki któremu udało mu się wyjść z obozu. Również Vlora przyjmująca kolejne zlecenie od rządzącej imperium Lindet nie spodziewa się, w jak poważny konflikt się wplątała. Wszystkie wątki przeplatają się przez całą powieść, by w końcu znaleźć wspólne rozwiązanie w zakończeniu powieści.
„Grzechy imperium” czyta się bardzo dobrze, ta grubo ponad siedmiuset stronicowa książka kończy się zaskakująco szybko. Spora w tym zasługa wartkiej akcji i dobrze wykreowanych bohaterów, którym z przyjemnością towarzyszy się przez każdy rozdział. Nie ma tu wątków znacząco słabszych i losy całej trójki śledzi się ze sporym zainteresowaniem. Język Briana McClellana jest przystępny, ale też bogaty i niezwykle sugestywny, idealnie sprawdza się w opisywaniu szybko rozgrywających się wydarzeń.
Pierwsza część „Bogów krwi i prochu” to bardzo dobry wstęp do kolejnego epickiego cyklu fantasy, osadzonego w interesującym świecie wykreowanym przez Briana McClellana. Interesujący bohaterowie, wielka polityka i równie wielkie bitwy, to coś czego nie brakuje w „Grzechach imperium”. Wartka akcja z niewielką ilością niedopowiedzeń, które intrygują przyciągają uwagę czytelnika, na tyle dobrze, że od książki niezwykle ciężko się oderwać.
niedziela, 11 października 2020
Grzybownik
Grzybownik
Autor: Justyn Kołek, Ewa Furtak
Wydawnictwo: Pascal
Rok wydania: 2019
Jako wielka grzyboentuzjatka z ogromną ochotą sięgnęłam po stosunkowo świeżo wydaną pozycję jaką jest „Grzybownik”, który ukazał się nakładem wydawnictwa Pascal. To z jednej strony poradnik, z drugiej przewodnik po najpopularniejszych gatunkach grzybów z dołączoną mapą Polski, gdzie zaznaczono najbardziej grzybowe miejsca w kraju. Lektura okazała się całkiem przyjemna, choć do pełni zadowolenia nieco mi zabrakło.
Przede wszystkim książka jest mieszanką wielu różnych rzeczy. Jest w niej część poradnikowa, zawierająca ogólne wskazówki dotyczące sukcesów na grzybobraniu. Jest fragment poświęcony biologii grzybów, w którym podkreślono te ich aspekty, które mają znaczenie przy wyprawach po okazy. Jest niewielki fragment zawierający kilka prostych przepisów kulinarnych z pomysłami jak wykorzystać zbiory. Znajdziemy tu również część atlasową, która stanowi nieco ponad połowę książki a zawierającą jedynie około setki gatunków spotykanych u nas w kraju.
Jeśli chodzi o pierwszą, nieatlasową część książki to sporą niedogodnością jest w niej brak podpisów do załączonych zdjęć. Tym bardziej, że znajdziemy ich tam mnóstwo, są to fotografie całych koszy z mieszaną gatunkowo zawartością, ale też pojedynczych okazów i gatunków. Jakości zdjęć nie sposób zbyt wiele zarzucić, jednak brak podpisów jest już znacznie większym mankamentem, niespodziewanym wręcz brakiem. Załączona mapka jest raczej ciekawostką, wymieniono na niej około pięćdziesięciu lokalizacji znanych z „grzybowych” lasów. Nie wiem, czy to kwestia każdego egzemplarza, ale w moim irytującym było, że po pierwsze mapa jest na trwałe wklejona w książkę (dość nieestetycznie zresztą), po drugie jest wklejona do góry nogami.
Zupełnie inaczej ma się sytuacja z częścią atlasową, tu zdjęcia są właściwie opisane i każdy gatunek ma jedną fotografię z natury. Wyjątkowo więcej zdjęć ma muchomor zielonawy z uwagi na to, że jest najniebezpieczniejszym grzybem wielkoowocnikowym, jaki możemy spotkać w naszych lasach. Każdy grzyb został oznaczony na podstawie przydatności do spożycia, nie tylko odpowiednim piktogramem, ale i kolorem marginesów strony, tak że od razu mamy jasność czy przedstawiony gatunek nadaje się do jedzenia. Ograniczenie ilości przedstawionych gatunków do mniej więcej setki nie jest złym pomysłem, zwłaszcza, że książka skupia się na tych najczęstszych i najbardziej charakterystycznych, nie zagłębiając się w meandry dokładnego oznaczania zbliżonych wyglądem grzybów. Jest ich jednak mniej więcej o połowę mniej niż w powszechnie dostępnych atlasach grzybów i niektórych gatunków faktycznie brakuje.
Jeśli chodzi o merytoryczną wartość „Grzybownika” to jest całkiem nieźle. Napisana przez grzyboznawcę oraz klasyfikatora grzybów (oba tytuły wymagają zdania odpowiedniego egzaminu) książka budzi zaufanie czytelnika. Znalazłam tu jednak kilka nieścisłości, między innymi dotyczących zastosowania borowika ponurego, czy czernidłaka kołpakowatego. Nie ma ich zbyt wiele, jednak każda taka niedokładność automatycznie powoduje zdystansowanie się do przedstawionej treści.
„Grzybownik” czyta się całkiem nieźle, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że autorka zajmuje się dziennikarstwem. Zwłaszcza w części poradnikowej znać całkiem lekkie pióro i umiejętność operowania słowem. Część atlasowa, siłą rzeczy skupia się na opisach grzybów, a te są dość schematyczne i nie ma w nich miejsca na lingwistyczną finezję, gdyż mogłaby na tym ucierpieć prostota i rzeczowość jasnego przekazu.
Dla miłośników grzybów, zwłaszcza tych niezbyt zaawansowanych, nie popierających wiedzy praktycznej wiedzą teoretyczną jest to całkiem niezła pozycja. Skupiona na nie zbyt wielkiej ilości gatunków, jakie można znaleźć i zbierać w Polsce nie rozdrabnia się w dokładnym oznaczaniu. Jest to wszak tylko (i aż) przewodnik a nie pełny atlas. Niewielki poręczny format sprawia, że spokojnie można zabrać „Grzybownik” ze sobą do lasu i warto się w niego zaopatrzyć przed kolejnym grzybobraniem.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
środa, 7 października 2020
Koniec świata w Makowicach
niedziela, 4 października 2020
Podsumowanie września
Kolejny miesiąc się skończył, przyszła więc pora na podsumowanie, co tam też wpadło na moją półkę: "Przeczytane" w tym miesiącu. Gatunkowo było różnorodnie, ale prawie w całości są to recenzentki. Pociesza myśl, że sporą ich część miałam w bliższych lub dalszych planach. A tak, o trafiła się okazja. W sumie siedem książek, więc nie najgorzej. Stron też całkiem sporo. Na zdjęciu wygląda to tak.
Jestem leworęczny i co mi zrobisz? Michel Piquemal, Jacquez Azam Ta książka mnie zaintrygowała, gdy mi mignęła gdzieś na fanpage'u wydawnictwa. To książka dla młodych mańkutów, ale nie tylko. Dla rodziców dzieci leworęcznych i tych praworęcznych również. Bardzo przyjemna i świetna dla młodego czytelnika.
30 znikających trampolin Dorota Kassjanowicz Książka eksperyment językowy przeznaczony dla młodego czytelnika. To przedstawienie jednego, nieco absurdalnego, wydarzenia na trzydzieści możliwych sposobów.
O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach. Szkice obyczajów XVII i XVIII wieku Bohdan Baranowski Do tej książki, jak i do poprzednio wznowionych przez Replikę tytułów tego autora przymierzałam się od jakiegoś czasu. Okazja się trafiła i już wiem, że pewnie sięgnę też po poprzednie tomy.
Krystyna i chłopy Magdalena Samozwaniec Jedyna nierecenzentka w stosie, wzięta jako coś szybkiego zanim znów pogrążę się w zamówionych książkach. Rzecz przyjemna, zabawna, typowa dla autorki.
Starsza pani znika Ethel Lina White Ta książka też chodziła za mną od czasu premiery, nie wiem, czy bym ją sobie kupiła, wiem natomiast, że zostanie u mnie, gdyż nie zawiodłam się na lekturze.
Śląski kopciuszek Gabriela Anna Kańtor Autorka przyzwyczaiła mnie do śląskich opowieści historycznych silnie opartych na faktach. Taka jest również ta książka, niesamowita historia, w którą trudno wręcz uwierzyć. Napisana równie przyjemnie, co Ławeczka księżnej Daisy, którą czytałam jakiś czas temu.
Krew Imperium Brian McClellan to będące w moich planach zwieńczenie trylogii Bogów krwi i prochu. Jest to dokładnie taka książka jakiej można się spodziewać i z przyjemnością wróciłam do tego świata.
Jak wspominałam, bardzo dobry wynik to nie jest, ale do złego też mu daleko. Oby październik był lepszy.