wtorek, 29 grudnia 2020

Ines pani mej duszy

 


Autor: Isabel Allende

Tytuł oryginału: Ines del alma mia

Tłumaczenie: Marta Jordan

Wydawnictwo: Muza

Rok wydania: 2013

Prozę iberoamerykańską zaczęłam czytać właśnie od Isabel Allende i jej zachwycającego „Domu duchów”. I choć od czasu, kiedy po niego sięgnęłam minęło już całkiem sporo lat, wciąż wśród moich lektur znajdują się powieści tej chilijskiej autorki. Tak sięgnęłam po „Ines, pani mej duszy” i muszę przyznać, że lektura odrobinę mnie zaskoczyła, jednak jak zwykle w przypadku tej autorki przyniosła bardzo pozytywne wrażenia.

„Ines, pani mej duszy” jest powieścią biograficzną. Jej główną bohaterką jest niezwykła kobieta, która zapisała się w historii konkwisty Chile. Ines Suarez, pochodząca z biednej hiszpańskiej rodziny, wyruszyła za ocean by odnaleźć męża. Na miejscu dowiedziała się, że została wdową, jednak nowy świat wywarł na niej tak silne wrażenie, że już nie wróciła do Hiszpanii. Tak poznała Pedra Valdivię i wraz z nim wyruszyła na podbój zupełnie jeszcze dzikiego Chile.

Ines jest postacią historyczną i Isabel Allende pisząc powieść oparła się na licznych źródłach. Dzięki temu, książka napisana w konwencji pamiętnika sprawia wrażenie autentycznych wspomnień niezwykłej kobiety. Jest to też pasjonujący kawałek historii dotyczący konkwisty Ameryki Łacińskiej, znacznie mniej spopularyzowanej, niż ta dotyczące północnego kontynentu. Wiedza o podboju tej części świata z reguły jest dość ogólna i rzadko kiedy wychodzi poza wzmianki o okrucieństwie względem tubylców i gromadzeniu ogromnych ilości złota i klejnotów, wyrywanych za wszelką cenę z nowego świata.

Kreacje postaci są mocnym punktem opowieści. To bohaterowie pełnokrwiści i choć poznajemy ich przez pryzmat samej Ines – wszak pojawiają się w jej wspomnieniach, to narratorka nie ma dla nich litości. Nie wybiela ich, podkreślając wady, ale też nie oczernia celowo przedstawiając tylko w złym świetle. Najmniej obiektywną kreacją jest kreacja samej Ines i chociaż nie można odmówić kobiecie, snującej swoją opowieść sporej dozy autokrytycyzmu, to jednak wciąż jest to tylko jej spojrzenie na siebie samą.

Fabuła powieści wciąga i przykuwa uwagę. To w końcu typowa książka przygodowa, zabierająca czytelników w egzotyczny świat, pełen niebezpieczeństw i bogactw. Częste potyczki z tubylcami, ale i próby asymilacji i życia pośród nich. To w końcu historia o budowaniu swojego miejsca na ziemi, o ponoszeniu kosztów, by w perspektywie stworzyć coś wspaniałego.

Jak zawsze powieść Isabel Allende czyta się wyśmienicie. Bogate słownictwo, pozwalające poczuć ducha Ameryki południowej oraz to nie do końca uchwytne „coś” czyniące literaturę iberoamerykańską tak charakterystyczną. Idealny balans między tempem akcji a opisem świata w jakim się ona rozgrywa sprawia, że ciężko się od tej książki oderwać.

„Ines, pani mej duszy” to bardzo przyjemna lektura i niezwykła podróż do Chile w połowie szesnastego wieku, w czasy, kiedy europejska kolonizacja tego kraju dopiero się rozpoczynała. To świetna historia, fabularyzowana biografia silnej i niezwykłej kobiety, o której poza samym Chile i może jej rodzinną Placentą niewiele się mówi i pisze. To w końcu dość szczegółowy, niewybielany obraz tego, jakie konsekwencje dla autochtonów niosła ze sobą konkwista.

piątek, 25 grudnia 2020

Grimm City. Bestie

 



Autor: Jakub Ćwiek
Cykl: Grimm City. Tom II
Wydawnictwo: SQN Imaginatio
Rok wydania: 2017

Sięgając po drugi tom serii „Grimm City” Jakuba Ćwiek, miałam wątpliwości, czy znikoma pamięć odnośnie wydarzeń, jakie miały miejsce w „Wilku!” nie będzie znaczącą przeszkodą w lekturze „Bestii”. Po części obawy okazały się słuszne, gdyż faktycznie nawiązań do pierwszej części „Grimm City” było dużo. Jednak jest to na tyle samodzielna opowieść, że nie utrudniało to lektury.

Tym, co zachwyca w „Grimm City. Bestie” jest skrupulatność w tworzeniu świata przedstawionego. Poznajemy jego najskrytsze zakamarki, dowiadujemy się o układzie sił jakie panują w kręgach jego nieoficjalnej władzy. Wczuwamy się w społeczne niepokoje jakie panują na ulicach, zwiedzając różne dzielnice miasta. To pasjonująca wycieczka, gdyż samo miasto jest niezwykle egzotyczne. Brudne, pełne zorganizowanej przestępczości, ludzi zdesperowanych i tych niemających nic do stracenie. Klimat tego miejsca wylewa się wręcz z każdej strony powieści. Atmosfera miasta dusi i przeraża swoją obcością.

Kolejnym mocnym punktem są postacie zasiedlające pierwsze plany opowieści. Jest ich sporo, część z nich poznaliśmy już w pierwszej części, niektóre pojawiły się dopiero teraz. To kreacje bardzo wielowymiarowe i jedynym wspólnym mianownikiem, jaki można im przypisać jest jakaś taka chęć zachowania się porządnie, w zgodzie z samym sobą. Nie każdemu z nich to wychodzi, niektórym ciąży mroczna przeszłość, inni muszą się borykać z zależnością od tych lepiej sytuowanych. Wszyscy główni bohaterowie to postacie raczej pozytywne i nawet jak przyświecają im własne cele, to są w stanie wznieść się ponad nie.

Tym, czym „Grimm City. Bestie” na pewno nie jest to kryminał. Owszem jest tu wątek kryminalny, który nawet przez jakiś czas wydaje się być głównym wątkiem historii, jednak im głębiej wchodzimy w opowieść, tym bardziej zdaje się być on jedynie pretekstem do kolejnych odwiedzin w Grimm City. Śledztwo prowadzone jest równolegle przez kilkoro zainteresowanych jednak nie jest to powolne dochodzenie do prawdy i odkrywanie motywów kierujących seryjnym mordercą. Przypomina to raczej skok na głęboką, mętną wodę z nadzieją, że może coś akurat uda się złapać. Co więcej, gdy coraz lepiej poznajemy zależności rządzące Grimm City, coraz mniej zaczyna nas obchodzić samo śledztwo. 

Finał powieści mnie nieco rozczarował. Został napisany zdecydowanie jako wstęp do kolejnego tomu. Część wątków została zamknięta, ale ten, który zdominował opowieść – konflikt o nieoficjalne przywództwo nad Grimm City, wciąż pozostaje otwarty, co więcej na samym końcu pojawiają się nowe informacje. Nie byłoby to dla mnie problemem, gdybym zaraz mogła sięgnąć po kolejny tom, by poznać, gdzie zaprowadzi mnie opowieść o mrocznym mieście. Niestety, nawet jeśli powstanie kolejnej części jest w planach, to póki co dość odległych. 

Książkę czyta się bardzo dobrze. Jakub Ćwiek pisze w sposób przystępny, ale nie prosty. Jest to proza łatwa w odbiorze i sprawiająca bardzo pozytywne wrażenie. Tym, co zachwyca to plastyczność języka, dzięki któremu autor nakreślił Grimm City w sposób perfekcyjny. Czytając wszelkie – czasem złożone raptem z kilku słów – opisy możemy wręcz poczuć niepokojącą atmosferę miasta.

W przypadku „Grimm City. Bestie” sprawdziła się moja zasada, każąca mi sięgać po cykl, dopiero, gdy będę mieć okazję ukończyć lekturę dość szybko sięgając po wszystkie tomy tworzące całość. O ile nie brakowało mi aż tak bardzo świeżych wspomnieć z lektury „Wilka!”, o tyle wiem, że jeśli kolejny tom Grimm City się ukaże, będę musiała sobie przypomnieć obydwa poprzednie, by dokładnie wyłapać wszystkie zależności i związki w tym nieliniowym świecie. Mimo tego, zdecydowanie polecam lekturę „Grimm City. Bestii”, gdyż jest to wspaniale stworzony świat, który bez problemu można poczuć w trakcie lektury i zagłębić się w nim bez reszty.

wtorek, 22 grudnia 2020

Pan Piłsudski i inne opowiadania


Autor: Michaił Bułhakow

Tłumaczenie: Barbara Dohnalik

Wydawnictwo: Orbita

Rok wydania: 1989

Michaił Bułhakow był pod wieloma względami twórcą niezwykłym, pochodzący z Ukrainy pisarz tworzył w Moskwie, gdzie skłócony był właściwie z całym literackim światkiem. Echa tych konfliktów można znaleźć w jego dziełach. Zarówno w „Mistrzu i Małgorzacie”, jak i w krótszych jego utworach pojawiają się bohaterowie, będący odzwierciedleniem ludzi znanych (najczęściej nielubianych) mu osobiście. Sporo takich tekstów znajdziemy w tomie zbierającym mało znane dzieła pisarza, zatytułowanym „Pan Piłsudski i inne opowiadania”.

Tytuł książki nie jest do końca adekwatny. W książce znajdziemy przede wszystkim pełnoprawną nowelkę „Psie życie”. Reszta to krótkie opowiadania, szkice i fragmenty książki, niedokończonej nigdy przez Bułhakowa. Taki jest również tytułowy utwór, nawiązujący do interwencji Piłsudskiego na Ukrainie. Wszystkie te krótkie utwory i fragmenty są mocno osadzone w realiach, w jakich żył i tworzył autor. Przez to stają się mocno hermetyczne i nie zawsze w pełni zrozumiałe. Satyra tycząca konkretnych osobowości pozostaje aktualna, jednak została odarta z pierwowzorów postaci, w których współcześni Bułhakowowi czytelnicy bez trudu mogli rozpoznać znane osobistości.

Nieco inaczej rzecz ma się z „Psim życie” (uważam, że książka powinna mieć właśnie taki tytuł). Tu również są obecne nawiązania do postaci realnych, często wpływowych – co w znaczącej mierze tłumaczy niebyt w jakim przez lata pogrążone zostało to opowiadanie, po tym jak wystawiane było w formie sztuki przez półamatorski teatr, z którym współpracował Bułhakow. Jednak pomimo zawartych tu nawiązań i kpin z prawdziwych postaci, „Psie serce” porusza ważną kwestię etyki badań naukowych. Autor, z wykształcenia będący lekarzem z ogromnym zainteresowaniem czytał wszelkie naukowe nowinki, czego wyraz można znaleźć właśnie w tym tekście. Gdzie oprócz krytyki socjalizmu i wyśmiania pewnych znakomitości znajdziemy tu konfrontację z wynikiem eksperymentu, który nie zawsze jest zgodny z oczekiwaniami.

Kolejnym ciekawym elementem tej niewielkiej książki jest notka biograficzna na temat autora. Lubiany w Polsce w latach międzywojennych, w dzisiejszych pozostaje właściwie jedynie autorem „Mistrza i Małgorzaty”, a jego dzieł przez lata nie przepuszczała cenzura. Z notki zaś dowiadujemy się wielu ciekawostek, które rzutowały nie tylko na to jak odbierana była jego twórczość, ale i na to jak traktowali go jemu współcześni. Ogromne poczucie humoru Bułhakowa i absolutny brak zahamowań w kpinach nie przysparzały mu przyjaciół w kręgach literackich. Czytając o jego wybrykach nie można oprzeć się wrażeniu, że był człowiekiem, który znacząco przerósł swoje czasy.

W lekturze „Pan Piłsudski” jest nierówny. Tytułowe opowiadanie poprowadzone praktycznie w całości w formie dialogu a dotyczące osób, o których dziś dowiadujemy się z kart historii nie jest łatwe. Liczne przypisy i wyjaśnienia zamieszczone przez tłumaczkę nieco rozjaśniają sens nawiązań. Kolejne utwory czyta się nieco lepiej, pełne są absurdu i humoru. Zdecydowanie najlepiej i najlżej czyta się „Psie życie” w którym fabuła toczy się niezależnie od aluzji do autentycznych postaci. Nota biograficzna oraz przypisy i komentarze zamieszczone przez Barbarę Dohnalik, czyta się dobrze.

„Pan Piłsudski” to książka nierówna i niełatwa. Z jednej strony trudno nie docenić nawet niewielkich fragmentów pisanych przez Michaiła Bułhakowa, z drugiej zaś trzeba się względem nich uzbroić cierpliwość, by nadążyć za każdym komentarzem i kpiną z moskiewskich literatów. „Psie życie” zachwyca zarówno postawionym problemem, jak i przedstawieniem świata w jakim funkcjonował profesor Filip Filipowicz (alter ego samego autora). Z pewnością jest to ogromna ciekawostka dla każdego miłośnika literatury, w której absurd jest narzędziem służącym do zrozumienia otaczającego świata.

niedziela, 20 grudnia 2020

Gawędy o wilkach i innych zwierzętach


Autor: Marcin Kostrzyński

Wydawnictwo: Świat książki

Rok wydania: 2018

Osoby Marcina Kostrzyńskiego nie kojarzyłam w ogóle, a ponieważ lubię opowieści o zwierzętach – również tych najczęściej spotykanych i najzwyklejszych, to gdy trafiła się okazja kupiłam „Gawędy o wilkach i innych zwierzętach”. Spodziewałam się szeregu ciekawych opowieści, czegoś podobnego do „Wilków” Adama Wajraka, może tylko nieco mniej tematycznego i dokładnie taką książkę otrzymałam.

„Gawędy o wilkach i innych zwierzętach to zbiór historii, opowieści z życia autora i jego mieszkania w chatce pośrodku lasu. Część opowieści oczywiście poświęcona jest wilkom, tym znalezionym, potrąconym przez samochód, które trafiły do ośrodka rehabilitacyjnego i tym, które autor filmuje na co dzień. Wśród jego bohaterów znajdziemy jelenie, dziki, sarny, wilki, ale też wiewiórki, susły, czy lisy. 

Marcin Kostrzyński nie tylko mieszka w środku lasu, zajmuje się też filmowaniem zwierząt w możliwie nieinwazyjny sposób, tak by uchwycić je w naturalnym środowisku i w ich naturalnych zachowaniach, Wspomina w książce o drodze jaką przebył przeobrażając się z aktywnego myśliwego w miłośnika zwierząt, spędzającego godziny na przeglądaniu materiałów z fotopułapek i dokarmiającego zwierzaki w potrzebie. Filmowa droga autora wspomniana jest wielokrotnie, gdyż Marcin Kostrzyński prowadzi kanał na Youtube i profil na Facebooku poświęcone życiu leśnych zwierząt oraz prowadzi akcje edukacyjne skierowane do najmłodszych.

Marcin Kostrzyński pisząc o zwierzętach widzi w nich stworzenia co najmniej równe człowiekowi pod względem emocjonalnym i społecznym. Zwraca uwagę na silne relacje między poszczególnymi osobnikami obserwowanych gatunków oraz na siłę relacji, jakie udało mu się nawiązać z tymi zwierzakami, które miał pod swoją opieką. Podkreśla jak różne osobniczo są pod względem zachowania, dostrzega ich zdolności adaptacyjne i umiejętność uczenia się. W jakimś stopniu stają się one ludzkie, jednak autor wielokrotnie powtarza, że nie można na nie patrzeć z ludzkiej perspektywy i przykładać do nich naszej moralności.

„Gawędy o wilkach i innych zwierzętach” czyta się wybornie. To opowieści, czasem smutne, częściej jednak optymistyczne. Wielokrotnie humorystyczne. Autor wspomina swoje mniejsze lub większe potknięcia na drodze w stawaniu się przyjacielem zwierząt. Napisane są przystępnym i plastycznym językiem. Autor niczego nie narzuca, gdy pisze o swoich obserwacjach dotyczących emocjonalnej strony zwierząt za każdym razem powtarza, że pisze na podstawie swoich obserwacji nie stawiając się w roli eksperta, a jedynie entuzjasty o sporej, nabytej w praktyce wiedzy.

„Gawędy o wilkach i innych zwierzętach” to nie tylko pasjonująca lektura, to również książka potrzebna, by uświadomić ludzi w kwestiach postępowania z dzikimi zwierzętami. Autor wielokrotnie interweniuje w życie leśnych zwierząt, zawsze jednak są to zwierzaki wymagające pomocy lub opieki. Przestrzega przed bezmyślnym i bezrefleksyjnym rzucaniem się z pomocą, gdy nie ma się o niej pojęcia. Ostrzega, jak szkodliwa może ona być. Jednak „Gawędy...” to nie tylko książka w sporej mierze edukacyjna, to również zbiór niesamowitych opowiadań, historii z lasu wziętych, które śmieszą i wzruszają.

środa, 16 grudnia 2020

Łechtanie pokrzyw


Autor: Janusz Sipkowski

Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza

Rok wydania: 2020

„Łechtanie pokrzyw” to trzeci po „Pęku ostów” i „Czarze kąkoli” tomik fraszek Janusza Sipkowskiego. Bardzo miło wspominam lekturę poprzednich dwóch, więc gdy, z zupełnym zaskoczeniem, otrzymałam egzemplarz najnowszego zbioru niezmiernie się ucieszyłam. Przystąpiłam do lektury pozytywnie nastawiona licząc na solidną porcję fraszek, dokładnie takich jakie lubię – zabawnych, czasem przewrotnych, często opartych o zabawę słowem. Nie zawiodłam się ani trochę, a autor po raz kolejny udowodnił, że w króciutkiej, a przez to wymagającej formie jaką jest fraszka radzi sobie wyśmienicie.

„Łechtanie pokrzyw” to tytuł nieco przewrotny. Jest to uzupełnienie „chwastowej” trylogii, o ile jednak nie trudno wypatrzyć na łące „Pęk ostów”, czy nie sposób nie zachwycić się czasem, wyjątkowo wdzięcznym „Czarem kąkoli” o tyle już zestawienie słów w tym tytule przywodzi na myśl raczej mniej przyjemne skojarzenia. Kojarzy się z bólem, dreszczem i swędzeniem, jakie wywołuje przypadkowe otarcie o się o liście pokrzywy. Fraszki z tego tomiku, choć czasem wręcz boleśnie trafne, nie wywołują nieprzyjemnych wrażeń. Wręcz przeciwnie.

Autor podzielił swoje utwory na dziewięć tematycznych rozdziałów obrazujących codzienność ludzkiego życia. Jest więc tu szał namiętności, jest pierwsza młodzieńcza miłość, jest i dojrzała rutyna małżeńskiego pożycia. Ale stosunki damsko-męskie to jedynie jeden z wielu poruszanych tematów. Ambicja, kariera, polityka, a w końcu śmierć, w ostatnim pełnym epitafiów rozdziale – każde z nich ma tu swoje miejsce i wszystkie zostały skomentowane trafie. Często przewrotnie, czasem zaskakująco, zawsze jednak ze sporą dozą humoru.

Technicznie nie można się do utworów przyczepić właściwie w niczym. W większości dwuwierszowe i rymowane, pozbawione są jednak najbardziej banalnych rymów. Rytmika poszczególnych wierszy idealnie podkreśla puentę zawartą w utworach. Tytuły są oczywiste i często uzupełniają znaczenie fraszki, co najbardziej widoczne jest w przypadku epitafiów. 

Kolejnym plusem fraszek Janusza Sipkowskiego jest język, w którym sporo jest wieloznaczności. Bogate słownictwo i wykorzystanie synonimów nadają utworom tak ważną rytmikę  i płynność. Dzięki nim czyta się je bardzo dobrze. Co niezmiernie ważne, przy fraszkach złożonych często raptem z kilku, lub kilkunastu słów, każde z nich ma swoje miejsce. Żadne nie zdaje się być wrzuconym w treść tylko po to, by zgadzała się liczba sylab, lub by nie została zaburzona harmonijność utworu. 

Trzecie spotkanie z utworami Janusza Sipkowskiego uważam za bardzo udane. Jego fraszki przywodzą na myśl najlepszych współczesnych fraszkopisarzy i w niczym nie ustępują ich utworom. Niezwykle cieszy mnie, że w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku, u progu świata po piśmiennego, wciąż powstają utwory, w których zabawa słowem, jego brzmieniem i znaczeniem ma tak wielką rolę. 

„Łechtanie pokrzyw” to niewielka objętościowo lektura, przyjemna i zabawna, ale potrafiąca zbudzić też nieco refleksji. Humor w niej zawarty jest silnie oparty na trafnych spostrzeżeniach dotyczących rzeczywistości, dzięki czemu jest nieco złośliwy, odrobinę szyderczy, ale jednocześnie bardzo trafny. Dzięki temu fraszki trafiają do czytelnika nie tylko jako śmieszny dwuwiersz, budzący w czytelniku uśmiech, ale też jako niewielki i nienachalny bodziec do refleksji na temat otaczającego nas świata. Można by powiedzieć, że utwory te są nieco niedzisiejsze, staromodne wręcz, ale to również stanowi o sile ich uroku.

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Brązownicy



Autor: Tadeusz Żeleński-Boy

Wydawnictwo: Wydawnictwo CM

Rok wydania: 2020


Sięgając po „Brązowników” Tadeusza Żeleńskiego-Boy'a nie do końca byłam przekonana, czy książka trafi w mój gust. Spodziewałam się opowieści o Adamie Mickiewiczu, którego biografii nigdy jakoś specjalnie nie zgłębiałam. Wieszcz narodowy pozostawał dla mnie dotychczas głównie autorem swoich dzieł, a nie człowiekiem. Po lekturze felietonów Tadeusza Boy’a-Żeleńskiego wiem już znacznie więcej i zdecydowanie kusi mnie poznanie pełnego życiorysu Mickiewicza.

Książka jest zbiorem felietonów, pisanych pod koniec lat dwudziestych dwudziestego wieku do „Wiadomości literackich”, których początkiem była przedmowa napisana przez autora do wydania dzieł Mickiewicza. W przedmowie tej Żeleński-Boy zaledwie zarysował problem, jaki w Polsce międzywojennej otaczał biografię Mickiewicza. Jednak już sama przedmowa wzburzyła światek literacki tamtych czasów i tak powstała seria felietonów, których główną rolą było zwrócenie uwagi na to, jak bardzo przekłamaną biografię Adama Mickiewicza uznaje się za jedyną oficjalną.

Autor szczegółowo wyjaśnia przyczyny takiego stanu rzeczy. Z jednej strony ciężkie losy ojczyzny pod zaborami, z drugiej zaś fakt, że pierwszym i najpoważniejszym biografem wieszcza był jego syn. Dla syna logicznym było pewne rzeczy pominąć, innych nie dopowiedzieć, jeszcze inne zaś zinterpretować tak, by na postaci ojca nie można było znaleźć żadnej skazy. I o ile takie postępowanie można zrozumieć, o tyle w interesie prawdy historycznej, której nadrzędną rolą jest przedstawienie jak było naprawdę stało się to krzywdzące.

Jednak o ile Żeleński-Boy nie ma pretensji do Władysława Mickiewicza, o tyle stawia poważne zarzuty względem pozostałych biografów. Zarzuca im przede wszystkim tytułowe brązownictwo – kreowanie postaci Adama Mickiewicza na posąg z brązu. Osobę idealną, istotę wręcz boską, pozbawioną wad i kryształowo czystą. Dla autora „Brązowników” takie podejście u ludzi nauki jest naganne i prowadzące z jednej strony do całkowitego wypaczenia postaci wieszcza, z drugiej zaś do trudniejszego zrozumienia jego twórczości. Odbieranie autorowi ludzkich rysów, odczłowieczyło go i uczyniło znacznie bardziej odległym i mniej zrozumianym.

Tadeusz Żeleński-Boy w bardzo jasny i klarowny sposób wykłada swoje kontrowersyjne poglądy. Ponieważ książka jest zbiorem felietonów, to znajdujemy w nich też polemikę z tekstami innych twórców, których słowa pisarza wzburzyły bardzo mocno. Nie sposób nie docenić zamiłowania do odkrycia prawdy, odarcia Mickiewicza z brązu i próby zrozumienia go jako człowieka. Autor niejednokrotnie przytacza źródła swoich wątpliwości podejrzeń, skupionych głównie wokół paryskiego okresu życia Mickiewicza, gdy skupił się wokół sekty Towiańskiego. Boy-Żeleński wskazuje wyraźnie jakie komplikacje się z tym wiązały i jak mogło to rzutować na postać autora „Dziadów”.

Książkę czyta się bardzo dobrze. Napisana została przystępnie, typowym felietonowym stylem zawierającym uporządkowaną serię przemyśleń na dany temat. Tadeusz Boy-Żeleński powołuje się na relacje i na źródła, opiera swoje przypuszczenia i domysły na wielu z nich. W żadnym miejscu nie pisze też z niezachwianą pewnością, bardziej skupiając się na szukaniu i zadawaniu odpowiednich pytań, jawnie sprzeciwiając się podejściu brązowników, którzy publicznie nic złego o Mickiewiczu nie chcą powiedzieć, nawet jeśli posiadają wiedzę znacznie bogatszą, niż tę prezentowaną ogółowi.

Na końcu książki znajdziemy też wielokrotnie wspominany pamiętnik Zofii Szymanowskiej, siostry Celiny Mickiewiczowej, która przez pewien okres mieszkała u Mickiewiczów w Paryżu. Autor przytacza losy pamiętnika, którego część poświęcona wieszczowi zaginęła i która ponoć zawierała kompromitujące go informacje. Pamiętnik ten przez wielu „badaczy” Mickiewicza uznawany był za zbiór złośliwych plotek spisanych przez osobę uprzedzoną do Towiańszczyzny. Z załączonego fragmentu wyłania się obraz autorki, który nijak nie przystaje do słów, jakimi próbowano ją zdyskredytować.

„Brązownicy” to bardzo dobra lektura i choć poświęcona ściśle Mickiewiczowi to nie pozbawiona bardziej uniwersalnego przesłania. Bo czyż i dzisiaj nie natrafiamy na ugrzecznione wersje biografii ludzi sławnych? Wystarczy sobie przypomnieć, jak wielką burzą otoczone zostało rozdanie nagród World Fantasy Award, gdy publicznie wyciągnięto kontrowersyjne poglądy H. P. Lovecrafta przedstawionego na wręczanych statuetkach. Książka Żeleńskiego-Boy'a stawia też bardzo ważne pytanie: na ile można oddzielić twórcę od jego dzieła. Jak bardzo przekłamanie obrazu tego pierwszego rzutuje na odbiór tego drugiego? I choć z jednej strony żyjemy w czasach, w których praktycznie nie ma tematów tabu, w których nikogo nie szokuje cudza orientacja, czy związki w jakiś się znajduje, to jednak wciąż wielu ma tendencję do wybielania swoich idoli, do kucia im, choćby maleńkich, posągów z brązu.


Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

środa, 9 grudnia 2020

Znak zapytania




Autor: Marek Romański

Seria: Kryminały przedwojennej Warszawy

Wydawnictwo: Wydawnictwo CM

Rok wydania: 2019

„Znak zapytania” to kolejny z tomów wydawanych przez Wydawnictwo CM w ramach serii: „Kryminały przedwojennej Warszawy”. Jest to też kolejny tom z serii, który wpadł mi w ręce i czwarty napisany przez Marka Romańskiego. Książka nie przypomina klasycznego kryminału, bardziej opowieść sensacyjną skupioną wokół kilkorga bohaterów. 

Podobnie jak „Szpieg z Falklandów” akcja powieści skupia się wokół ludzkich dramatów a bohaterowie uwikłani są w działalność organizacji szpiegowsko-terrorystycznej. Poznajemy w pełni życiorysy kilkorga bohaterów, których skutkiem było znalezienie się w sytuacji, z jakiej nie potrafili znaleźć wyjścia. Odstawiając na bok własne przekonania i ideały, stają się narzędziami w rękach tajemniczego Znaku zapytania.  W powieści Marka Romańskiego kluczowym jest właśnie to uwikłanie się, skutek słabości i braku silnej woli, które z dobrym skutkiem wykorzystują osoby siedzące u sterów przestępczej organizacji działającej na potrzeby wywiadu rosyjskiego.

Akcja książki osadzona jest w czasie dwudziestolecia międzywojennego, przeważnie w Warszawie, choć część wydarzeń przenosi czytelnika do Wiednia. O ile tło psychologiczne postaci i ich sytuacja życiowa zostały nakreślona skrupulatnie, o tyle o świecie w jakim rozgrywa się akcja powieści dowiadujemy się niewiele. Pomimo sporego zaangażowania politycznego Znaku zapytania, o polityce międzynarodowej i relacjach rosyjsko-polskich również nie dowiemy się zbyt wiele. Znajdziemy tu bohaterów pochodzących z wywiadu brytyjskiego, ale one również są zupełnie oderwane politycznie od realiów świata przedstawionego. Zabrakło tu również opisów miejsc i rzeczywistości otaczającej bohaterów, które pozwalałyby na umiejscowienie powieści w czasie, choć dla tych co mają sentyment do przedwojennej Warszawy z pewnością miłe będzie śledzenie bohaterów w ich wędrówkach przez ulice stolicy.

Ciężko mówić o typowej kryminalnej intrydze w „Znaku zapytania”. Wprawdzie już na samym początku pojawia się zagadkowa śmierć, jednak książka nie skupia się wokół tego, by zidentyfikować jej sprawcę. Podobnie w przypadku szeregu innych zbrodni, jakie mają miejsce na kartach książki, prawie od początku wiemy, kto jest ich wykonawcą i praktycznie od samego początku znamy mocodawcę. Dlatego nie znajdziemy tu prowadzonego śledztwa i kolejno odkrywanych tropów, prowadzących do rozwiązania zagadki. I choć o samej Tajemnicy stojącej za Znakiem zapytania czytamy wiele, to dość szybko poznajemy jej kulisy.

Jak zwykle powieść Marka Romańskiego czyta się nieźle. To połączenie przystępnego języka i akcji poprowadzonej w dobrym tempie. Niekiedy jednak natrafimy na literówki oraz niezbyt poprawnie odmieniane słowa. Część z tych błędów można zarzucić czasom w jakich książka powstała (latach trzydzieste dwudziestego wieku). Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że nieco zabrakło tu korekty językowej. I choć nie są to błędy rażące, to jednak czułemu oku nie umkną.

„Znak zapytania” to przyjemna, niezobowiązująca lektura. To ten rodzaj kryminału, w którym obserwujemy jak daleko mogą posunąć się zwyczajni ludzie (z niewielkimi wyjątkami), gdy znajdzie się ktoś, kto potrafi wykorzystać ich słabości do własnych celów. To portret psychologiczny kilkorga osób poddanych wpływowi silnej ręki, która nie cofnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć swoje zamierzenia. Nieco zabrakło mi w niej szerszego kontekstu, który lepiej tłumaczyć by mógł cele organizacji przestępczej mianującej siebie Znakiem zapytania. Dość niespodziewany i oderwany od reszty książki okazał się też sposób zwycięstwa nad przestępcami. Jednak pomimo tego lektura książki była przyjemna i każdemu kto lubi szpiegowsko-sensacyjne historie z dobrze zarysowanymi i scharakteryzowanymi postaciami powinien być zadowolony z lektury.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

poniedziałek, 7 grudnia 2020

Nowa mapa cudów. Podróż w poszukiwaniu rzeczy niepojętych

 


Autor: Caspar Henderson

Tytuł oryginału: The new map of wonders

Tłumaczenie: Zofia Szachnowska-Olesiejuk, Adam Olesiejuk

Wydawnictwo: Marginesy

Rok wydania: 2019

Sięgając po „Nową mapę cudów”, drugą wydaną w Polsce książkę Caspara Hendersona nie do końca wiedziałam czego się spodziewać. Oczekiwałam popularno-naukowej opowieści o niezwykłościach i książka w dużej mierze okazała się właśnie tym. To co mnie w niej jednak zaskoczyło, to jej filozoficzny wymiar, gdyż pod wieloma względami jest to opowieść z pogranicza filozofii przyrody.

„Nowa mapa cudów” to w sporej mierze książka niedzisiejsza. Nie tyle jeśli chodzi o tematykę, czy dobór faktów – gdyż te zostały zweryfikowane z najnowszymi odkryciami. Koncepcja jednak całego dzieła przywodzi na myśl traktaty sprzed kilku stuleci, w których ówcześni naukowcy rozprawiali o wszystkim po trochu, bez zagłębiania się w szczegóły. Zresztą autor we wstępnie wyraźnie wymienia, co było jego inspiracją, źródłem nie tylko tytułu, ale i doboru tematyki książki. 

Słowo mapa w tytule użyte zostało w formie symbolu oznaczającego przewodnik po współczesnym świecie. Została określona nową, gdyż każda dziedzina, o której autor wspomina obwarowana jest serią najnowszych faktów i odkryć, jakie możemy zweryfikować w bardzo bogatej bibliografii. W końcu jest to mapa cudów – z typową wieloznacznością angielskiego słowa „wonder”, które może funkcjonować zarówno jako rzeczownik, jak i czasownik. I tak należy je rozumieć, gdyż książka Caspara Hendersona to przede wszystkim seria zachwytów nad złożonością i niezwykłością otaczającego nas świata. Od mikro, do makroskali, od komórek będących podstawą życia na Ziemi, po mgławice, galaktyki i czarne dziury.

Bardzo znaczący jest również podział na rozdziały, których książka posiada siedem – celowo wykorzystana została symbolika liczby – jest to siedem cudów współczesności. Nie w sensie architektonicznym, ale w ujęciu siedmiu cudowności, jakie sterują życiem na naszej planecie i jej miejscem w przestrzeni kosmicznej. Światło i życie – w ujęciu ziemskim i kosmicznym, to szereg dywagacji na złożonością ziemskiego życia, oraz światła jakie ogrywa ogromną rolę na naszej planecie i w kosmosie. Dalej mamy trzy rozdziały dotyczące niezwykłości ludzkiego organizmu, począwszy od serca, które odarte we współczesności z mitycznej roli źródła ludzkiej duszy, nadal pozostaje niezwykłe i wciąż jego funkcjonowanie może zdumiewać. Mózg i świadomość – dwa pokrewne, ale i zupełnie różne tematy. Pierwszy z nich poświęcony jest budowie i funkcjonowaniu mózgu, drugi zaś, znacznie bardziej filozoficzny, próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, czym naprawdę jest świadomość i na ile realnym jest świat, taki, jakim go widzimy. Kolejny rozdział to świat, w którym ponownie rozpatrywana jest niezwykłość Ziemi jako kolebki życia jakie znamy, w nieco innym ujęciu, niż miało to miejsce w dwóch poprzednich rozdziałach. Na końcu zaś autor snuje futurystyczne wizje, opierając się na wypowiedziach wielu naukowców i popularyzatorów nauki.

„Nową mapę cudów” czyta się bardzo dobrze. Zawiera w sobie sporo trudnego, fachowego słownictwa, jednak jest ono wyjaśnione w bardzo dobry sposób i zrozumienie ich znaczenia nie stanowi problemu. Ponadto autor swoje wywody prowadzi bardzo przystępnie, przeplatając je zabawnymi wstawkami (jak choćby wspomnienie misji księżycowej Wallace’a i Gromita), dzięki czemu, książka choć wymaga skupienia, nie jest ciężkostrawna.

Najnowsza książka Caspara Hendersona to pasjonująca lektura o naturze otaczającego nas świata. O cudowności, tej odległej o tysiące lat świetlnych i tę, którą mamy na wyciągnięcie ręki, która ukryta jest w każdym z nas. To książka dla każdego, kto choć czasem zadaje sobie pytanie, kim tak naprawdę jesteśmy i czym jest wszechświata wokół nas. To w końcu filozoficzny wywód silnie podparty nauką.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

czwartek, 3 grudnia 2020

Pieśni wydmowej trawy

 


Autor: Maksymilian Dzikowski
Wydawnictwo: NovaeRes
Rok wydania: 2020

Sięgając po „Pieśni wydmowej trawy” Maksymiliana Dzikowskiego spodziewałam się nastrojowej opowieści osadzonej w fantastycznym świecie ludzi związanych z morzem. Oczekiwałam lektury ze wszech miar kameralnej, o ludziach w niewielkiej wiosce gdzieś na krańcach cywilizowanego świata. I pod tym względem ta książka mnie nie zawiodła. Niestety wiele aspektów tej książki sprawiło, że lektura okazała się męcząca.

Historia zaczyna się intrygująco. Gdy do nadmorskiej wioski, w przededniu sztormowego sezonu trafia obcy, dla jej mieszkańców oznacza to spore zmiany oraz znak opatrzności. O nieznajomym nie wiemy prawie nic, poza tym, że przybył z bardzo daleka w rozlatującej się łódeczce. Wycieńczony, z objawami długotrwałego głodu i ledwo żywy nie był w stanie snuć swojej opowieści. Trafia pod opiekę dziewczyny, która dopiero co złamała odwieczne zasady rządzące społecznością, powoli wraca do zdrowia, by móc wyjaśnić co go przywiodło w te rejony oraz jaki to będzie miało wpływ na zamkniętą dotychczas społeczność.

Mocną stroną książki z pewnością jest zarysowanie tła dla rozgrywających się wydarzeń oraz kreacja świata nadmorskiej społeczności. To świat, którym rządzi morze, do którego rytmu dostosowują się mieszkańcy wioski. Morze ich żywi, dostarcza materiałów na budowę domów i otacza ich swoją opieką. Mieszkańcy czują wobec niego zabobonny wręcz lęk w połączeniu z bliskim czci podziwem. Ich życie i rytuały są bezpośrednio z nim związane. Dlatego, gdy na plażę wyrzucona została łódź z rozbitkiem, staje się on jego posłańcem i znakiem.

Jednak ciekawie i szczegółowo wykreowany świat nie przyćmiewa najpoważniejszej wady powieści. Fabuła zdaje się zmierzać donikąd. Przez blisko jedną trzecią powieści dzieje się bardzo niewiele poza faktem pojawienia się „nowego” w wiosce. Sytuacja jest rozpatrywana na wszelkie możliwe sposoby, analizowana z każdej możliwej strony. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby z tych analiz cokolwiek wynikało. Dostajemy worek mniej lub bardziej realnych domysłów opakowanych w nadmiar słów, które sprawiają wrażenie, że wszystko stoi w miejscu. I choć co chwilę mówi się, jak ważne jest to wydarzenie, to ciężko odczuć jego wagę.

Książka jest napisana mało przystępnym językiem. Dobór słownictwa oraz składnia nie sprzyjają skupieniu uwagi, jednocześnie nie zachwycając ani plastycznością opisów, ani budowanym klimatem. W połączeniu z bardzo leniwym tempem akcji lektura staje się po prostu męcząca, co więcej zdająca się niewiele wnosić.

O ile nie wymagam od powieści kalejdoskopu zdarzeń, za których tempem ciężko jest nadążyć, o tyle ciężko było mi przywiązać się do tych zaprezentowanych przez Maksymiliana Dzikowskiego w powieści „Pieśni wydmowej trawy”. Uwielbiam książki, gdzie z pieczołowitością tworzony jest klimat oddający realia w jakich dzieje się opowieść, jak u dziewiętnastowiecznych pisarzy potrafiących tak zbudować historię, że człowiek aż czuje się jej częścią. Po tej książce nie oczekiwałam aż tak wiele, liczyłam jednak na nieco magiczną książkę, która oczaruje mnie klimatem powoli snutej opowieści w niewielkim, kameralnym wręcz świecie. Niestety zawiodłam się zupełnie w swych oczekiwaniach i nie byłam w stanie cieszyć się lekturą. I choć w pełni doceniam pieczołowitość autora w tworzeniu, jakby nie było, dość interesującego świata, to dla mnie było to zbyt mało, bym mogła z czystym sumieniem ocenić tę książkę pozytywnie.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.