Wprawdzie połowa miesiąca już dawno za mną, ale jakoś sierpień wybitnie nie skłania mnie do lektury. A może to zmęczenie materiału, po rewelacyjnym, jak na mnie, wyniku z lipca. Jednak nieco książek się uzbierało i stanowczo zbyt wiele ich by pisać o nich z końcem miesiąca. Wyraźnie widać odpoczynek od fantastyki i skłonność do klasyki, raptem dwie książki doczekały się recenzji, tu mnie chyba nieco Belgariada twórczo wykończyła. A kolejno czytałam:
Ostatnia rozgrywka czarodziejów David Eddings
Ostatni tom Belgariady, piękne zakończenie świetnego cyklu fantasy. Jedna z dwóch książek z tego zestawienia, które doczekały się recenzji. Przy całym cyklu spędziłam wiele miłych chwil i z pewnością sięgne po niego jeszcze kiedyś. Jednak zdecydowanie jestem osobą, która lubi czasem zmieniać klimat czytanych książek, więc za Malloreon zabiorę się pewnie dopiero za jakiś czas, zwłaszcza, że to znów pięć tomów.
Moje przedostatnie spotkanie z panami Watsonem i Holmesem, przede mną już tylko Sprawy Sherlocka Holmesa. Zbiór obfituje w sporo ciekawych przypadków o zaskakujących rozwiązaniach. Holmes po raz kolejny udowadnia, że ceni sobie sprawiedliwość, co niekoniecznie jest równoznaczne z prawem. Równie dobry tom, co poprzednie zbiory opowiadań, w moim odczuciu jednak powieści tego autora stoją o wiele wyżej niż krótkie historyjki.
Przewrotna i zabawna. Studium ciekawych charakterów i sposobów na poradzenie sobie z nawet najtrudniejszym z nich. I choć poza pełnego poddaństwa mężowi jest już mocno nieaktualna, to i tak czytało się dobrze. Fabułę z grubsza znałam, ale nie przeszkadzało mi to w najmniejszym stopniu w delektowaniu się tą komedią. Ale ciekawa jestem jak zakończyła się przygoda pana Ukradka, niestety autor tak jakby o nim zapomniał, a zapowiadało się ciekawie.
Mam ogromny sentyment do tego autora i jego Szatana z siódmej klasy czytałam wielokrotnie. Szalenie mi się podoba sposób w jaki Makuszyński operuje językiem ożywiając różne zwyczajne przedmioty. Jest to ciepła i pełna humoru opowieść, przywracająca wiarę w dobrych ludzi. Nie sposób nie polubić szczerej i prostodusznej panny Irenki, która dla każdego znajdzie dobre słowo. Historia może nieco naiwna, jednak pozwala wierzyć, że gdy dzielisz się dobrem, to ono wraca z nawiązką.
Książka, którą kupiłam w empikowym outlecie, gdy okazało się, że nie mam co czytać do autobusu, a perspektywa nudnej godziny w autobusie brzmiała strasznie. Ta książką również doczekała się recenzji, choć muszę przyznać, że recenzowanie opowiadań to dla mnie zupełna nowość i nie bardzo wiedziałam, jak to ugryźć. Wspomnę jeszcze tylko, że podoba mi się okładka stylizowana nieco na kartę Tarota. Zresztą lubię te stare wydania z Runy, czy te w czarnej szacie graficznej, czy w tej piaskowej.
Książka, którą w tym zestawieniu czytałam zdecydowanie najdłużej. Archaiczny język do przystępnych nie należy, ale też i nie obrzydzał mi lektury. Lubię tak zbudowany klimat, nawet gdy wytworzony jest kosztem poczytności. Książka wymagała ode mnie sporo uwagi i to chyba najlepiej tłumaczy, czemu tak ciężko mi szła. Jednak podobała mi się i cieszę się, że w końcu mogłam zweryfikować oryginalną opowieść, z filmem Jerzego Hoffmana, który bardzo lubię i dobrze znam. Podoba mi się również okładka książki, choć wydanie byłoby zdecydowanie lepsze, gdyby nie te denerwujące dopiski, za które tak bardzo nie lubię wydań z GREGa. Na szczęście te w twardych oprawach mają normalną czcionkę i jakoś można te dopiski wymęczyć.