środa, 21 sierpnia 2013

Lektur sierpniowych część pierwsza

   Wprawdzie połowa miesiąca już dawno za mną, ale jakoś sierpień wybitnie nie skłania mnie do lektury. A może to zmęczenie materiału, po rewelacyjnym, jak na mnie, wyniku z lipca. Jednak nieco książek się uzbierało i stanowczo zbyt wiele ich by pisać o nich z końcem miesiąca. Wyraźnie widać odpoczynek od fantastyki i skłonność do klasyki, raptem dwie książki doczekały się recenzji, tu mnie chyba nieco Belgariada twórczo wykończyła. A kolejno czytałam:

    Ostatnia rozgrywka czarodziejów David Eddings

    Ostatni tom Belgariady, piękne zakończenie świetnego cyklu fantasy. Jedna z dwóch książek z tego zestawienia, które doczekały się recenzji. Przy całym cyklu spędziłam wiele miłych chwil i z pewnością sięgne po niego jeszcze kiedyś. Jednak zdecydowanie jestem osobą, która lubi czasem zmieniać klimat czytanych książek, więc za Malloreon zabiorę się pewnie dopiero za jakiś czas, zwłaszcza, że to znów pięć tomów.

   Pożegnalny ukłon Arthur Conan Doyle

   Moje przedostatnie spotkanie z panami Watsonem i Holmesem, przede mną już tylko Sprawy Sherlocka Holmesa. Zbiór obfituje w sporo ciekawych przypadków o zaskakujących rozwiązaniach. Holmes po raz kolejny udowadnia, że ceni sobie sprawiedliwość, co niekoniecznie jest równoznaczne z prawem. Równie dobry tom, co poprzednie zbiory opowiadań, w moim odczuciu jednak powieści tego autora stoją o wiele wyżej niż krótkie historyjki.

    Poskromienie złośnicy William Shakespeare

   Przewrotna i zabawna. Studium ciekawych charakterów i sposobów na poradzenie sobie z nawet najtrudniejszym z nich. I choć poza pełnego poddaństwa mężowi jest już mocno nieaktualna, to i tak czytało się dobrze. Fabułę z grubsza znałam, ale nie przeszkadzało mi to w najmniejszym stopniu w delektowaniu się tą komedią. Ale ciekawa jestem jak zakończyła się przygoda pana Ukradka, niestety autor tak jakby o nim zapomniał, a zapowiadało się ciekawie.

   Panna z mokrą głową Kornel Makuszyński

   Mam ogromny sentyment do tego autora i jego Szatana z siódmej klasy czytałam wielokrotnie. Szalenie mi się podoba sposób w jaki Makuszyński operuje językiem ożywiając różne zwyczajne przedmioty. Jest to ciepła i pełna humoru opowieść, przywracająca wiarę w dobrych ludzi. Nie sposób nie polubić szczerej i prostodusznej panny Irenki, która dla każdego znajdzie dobre słowo. Historia może nieco naiwna, jednak pozwala wierzyć, że gdy dzielisz się dobrem, to ono wraca z nawiązką.

   Jehannette Izabela Szolc

   Książka, którą kupiłam w empikowym outlecie, gdy okazało się, że nie mam co czytać do autobusu, a perspektywa nudnej godziny w autobusie brzmiała strasznie. Ta książką również doczekała się recenzji, choć muszę przyznać, że recenzowanie opowiadań to dla mnie zupełna nowość i nie bardzo wiedziałam, jak to ugryźć. Wspomnę jeszcze tylko, że podoba mi się okładka stylizowana nieco na kartę Tarota. Zresztą lubię te stare wydania z Runy, czy te w czarnej szacie graficznej, czy w tej piaskowej.

   Stara baśń Józef Ignacy Kraszewski

   Książka, którą w tym zestawieniu czytałam zdecydowanie najdłużej. Archaiczny język do przystępnych nie należy, ale też i nie obrzydzał mi lektury. Lubię tak zbudowany klimat, nawet gdy wytworzony jest kosztem poczytności. Książka wymagała ode mnie sporo uwagi i to chyba najlepiej tłumaczy, czemu tak ciężko mi szła. Jednak podobała mi się i cieszę się, że w końcu mogłam zweryfikować oryginalną opowieść, z filmem Jerzego Hoffmana, który bardzo lubię i dobrze znam. Podoba mi się również okładka książki, choć wydanie byłoby zdecydowanie lepsze, gdyby nie te denerwujące dopiski, za które tak bardzo nie lubię wydań z GREGa. Na szczęście te w twardych oprawach mają normalną czcionkę i jakoś można te dopiski wymęczyć.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Jehannette

Autor: Izabela Szolc
Rok wydania: 2004
Wydawnictwo: Runa
Stron: 302

   Z Izabelą Szolc spotkałam się wcześniej przy okazji lektury opowiadania „I to minie” zamieszczonego w antologii „Księga smoków”.  Tekst nie zapadł mi jakoś szczególnie w pamięć, nie wzbudził ani bardzo pozytywnych, ani wybitnie negatywnych emocji, pozwolił jednak zwrócić uwagę na nazwisko tej autorki. Gdy trafiła się okazja przeczytania jej zbioru opowiadań zatytułowanych „Jehannette” nie wahałam się długo i z ciekawością sięgnęłam po lekturę.

   Książka złożona jest z dwunastu opowieści,  historii o szczególnych kobietach, kierujących się przede wszystkim miłością: uwielbieniem do mężczyzny, macierzyństwem, czy pragnieniem władzy. Spotykamy dwanaście indywidualistek, postaci historycznych, choć nie tylko, wokół których narosły legendy. Są osobami z krwi i kości, silne i zdecydowane, często kierują się emocjami i pozwalają by sterowały nimi rozmaite, często mroczne, uczucia. Czy przedstawione w ramach tej antologii są bardziej realne, niż znane nam z kart historii? Nie wiem, na pewno łatwiej jest je zrozumieć, gdy czyta się o targających nimi uczuciach, niż przy zapoznawaniu się z nimi z bardziej naukowych notatek i opracowań historycznych.

   Zbiór opowiadań otwiera historia o tym, jak Francisco Goya malował portret Mai nagiej i Mai ubranej, modelką była mu księżna Alby - Cayetana de Villafranca, a obojgu towarzyszył demon, doprowadzając ich do zguby. Tytułowa Jehannette, znana szerzej jako Joanna d’Arc, pojawia się w trzeciej opowieści, jest widmem prześladującym Idziego de Rais, który za fascynację nią płaci bardzo wysoką cenę. W książce nie brak też wątków polskich, jednym z nich jest historia o Barbarze Radziwiłłównie zatytułowana „Krzyż i wąż”, mamy w niej okazję spotkać mistrza Twardowskiego. Z autentycznych postaci najlepiej znałam Lukrecję Borgię oraz Annę Boleyn. W  opowiadaniu „Demony Lukrecji”, prawie pozbawionym wątków fantastycznych, bohaterkę poznajemy jako młodą pannę, której towarzyszy przyjaciel gotowy zrobić dla niej bardzo dużo. W zamykającej tom historii „Anna” nie brak jest mistycyzmu, a jej atmosfera jest bardzo gotycka. Moim zdaniem jest to jedno z lepszych opowiadań zawartych w książce.

   Ze wszystkich zamieszczonych w tym zbiorze tekstów najciekawszą wydała mi się historia Lady Macbeth. Izabela Szolc nadała znanemu wszystkim dramatowi Szekspira zupełnie innego koloru, nowego szlifu, magii i polotu. Podobało mi się również opowiadanie „Zbrodnie serca” poświęcone Małgorzacie Brandenburskiej, ukazujące kulisy zbrodni popełnionej w obronie własnej. Najmniej do gustu przypadła mi opowieść o Izabeli Katolickiej zatytułowana: „Krwiożerczy pies”. Sama Izabela pojawia się również w przedostatnim tekście „Juana la Loca”, gdzie główną bohaterką jest Szalona Joanna, żona Filipa Pięknego. Historia o Heloizie i Abelardzie, zatytułowana „Zwiastun” również mnie nie oczarowała, choć możliwe, że przeszkodził mi w tym wypadku brak znajomości oryginalnej wersji tej opowieści. Ostatnią kobietą, którą mamy okazję spotkać w tym zbiorze jest Joanna Neapolitańska, musi pogodzić obowiązki z własnymi pragnieniami i ponieść konsekwencje własnych wyborów.

   Książkę czyta się dobrze, wprowadza w smutny, melancholijny klimat, przepełniony  mroczą zadumą. Autorka dość dobrze operuje językiem, wykorzystując niejednokrotnie nie swoje teksty.  Jedyne, co mogę jej zarzucić, to liczne niedopowiedzenia. Nie jestem osobą, która musi mieć wszystko wyłożone wprost, jednak częste przeskoki akcji, przy stosunkowo krótkiej znajomości z bohaterami utrudniały lekturę, zmuszając do przewertowania poprzednich stron.


   Kończąc recenzję, dodam jedynie, że książkę uważam za dobrą, na pewno nie jest to pozycja wybitna czy obowiązkowa, jednak miłośnikom historii i nie tylko pozwoli poznać, jak mogły wyglądać słynne w dziejach kobiety.  Myślę, że te opowiadania są warte uwagi, zwłaszcza gdy ktoś ma ochotę zanurzyć się w nieco przyciężkim, mrocznym romantyzmie.

Za poprawki i korektę serdecznie dziękuję Serenity i Oceansoul.
Recenzja ukazała się również na stronie Twierdzy Insimilion.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Wyniki konkursu!

   I nadszedł ten czas, gdy trzeba mi wyłonić zwycięzcę (a właściwie zwyciężczynię konkursu). W sumie można powiedzieć, że oprócz osoby, która wygrała, wygrała też książka. Starałam się nie sugerować własnymi odczuciami odnośnie danych tytułów i raczej zwrócić uwagę na to w jaki sposób polecałyście mi książki, niż na to co mi rekomendowałyście. Dziękuję Wam wszystkim za udział w zabawie i wszelkie miłe słowa oraz za to, że dzięki Waszym wypowiedziom może łatwiej mi będzie rozwiązać odwieczny problem: "co by tu teraz przeczytać?" Postaram się jak najszybciej zapoznać z tytułami, które padły w Waszych zgłoszeniach i zapewne skrobnę też jakąś recenzję.

   Po wielu mękach i kilkukrotnej lekturze Waszych wypowiedzi, których nie komentowałam na bieżąco, by w żaden sposób Was nie naprowadzać, zdecydowałam się wytypować użytkowniczkę, która poleciła mi Świat Króla Artura. Maladie Andrzeja Sapkowskiego, czyli:


   Urzekłaś mnie obietnicą lektury, nad którą będę się musiała zastanowić, taka, gdzie nic nie jest jasne i po której mogę spodziewać się niebanalnych emocji.
   Zapraszam po wybór nagrody tutaj. Jeżeli w oko wpadnie Ci więcej niż jeden tytuł, myślę, że się spokojnie dogadamy.

   Jeszcze raz dziękuję Wam za wspólną zabawę i obiecuję, że nie jest to ostatni konkurs na moim blogu.

sobota, 10 sierpnia 2013

Konkurs- ostatnia chwila!

   Ponieważ konkursik kończy się jutro, postanowiłam przypomnieć moim czytelnikom o jego istnieniu. Z chęcią wyłoniłabym więcej zwycięzców, to mi się bardziej regały odchudzą... Sami wiecie...

   Więc po raz kolejny zapraszam wszystkich chętnych, którzy może coś przeoczyli tutaj:

piątek, 9 sierpnia 2013

Mikro stosik

   Dziś zarzucam malutkim książkowym stosikiem. Wszystkie trzy książki pochodzą z wymian. W międzyczasie wymieniłam sporo książek, wygrałam mały pakiecik w Matrasowym konkursie, ale większość książek z wymiany oraz te wygrane idą dalej w świat, czekają na wysyłkę, więc stwierdziłam, że nie ma sensy wrzucanie ich tutaj.
   Skromny stosik prezentuje się tak:


   Od dołu licząc:

   Synowie markizy de Belcamp Paul Feval- przygarnęłam pod wpływem impulsu, jedna książka tego pana już na mnie czeka od dawna, a skusiłam się na drugą. Widziałam ostatnio fajną recenzję tej pozycji, więc myślę, że mi się spodoba.
   Wielki nieznajomy Józef Ignacy Kraszewski- Kolejna w mym zbiorze powieść tego pana. Biorąc pod uwagę ile dzieł wyszło spod jego pióra, nawet nie wierzę, bym kiedyś zgromadziła wszystkie.
   Zaginione wrota Orson Scott Card- Jedna z pozycji z mojej listy życzeń, też zdobyta na wymianie. Czekam z nią, jak z deserem.

  Tak, stosik wybitnie skromniutki, myślałam czy nie poczekać z nim by nieco utył, ale i tak czekał już zbyt długo. Jak do skutku dojdzie planowana mega-wymiana, to będzie co oglądać.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Tiramisu

  Upały iście śródziemnomorskie, więc i włoskie inspiracje królują w kuchni. Dziś deser, który od dłuższego czasu cieszy się niesłabnącą popularnością. Banalny i szybki w przygotowaniu, czyli coś co lubię najbardziej. Nie wymaga pieczenia, więc w te upały idzie wytrzymać te pół godziny w kuchni. Prezentuje się tak:


   A na całą blachę zużyłam:
- 2 opakowania podłużnych biszkoptów (w sumie 280 g)
- 750 g serka mascarpone
- 660 g mocno schłodzonej śmietanki 30% (lub 36 %)
- 1 opakowanie gotowego kremu ajerkoniakowego (moze być dowolny w smaku, kwestia osobistych preferencji)
- 8 łyżek kawy rozpuszczalnej
- 100 ml amaretto
- 1-2 łyżki kakao


   Przygotowanie idzie dość szybko. Zaczynam od zaparzenia kawy, te osiem łyżek tak w 400 ml wody. Gdy nieco ostygnie dodaje amaretto. Teraz najgłupsza część zabawy, czyli moczenie biszkoptów w kawie z amaretto i układanie ich na blachę (sposób dowolny, zależny od konkretnych wymiarów blachy). Zużywa się połowę biszkoptów, najlepiej moczyć po jednym i od razu układać, gdyż takie rozmiękłe łatwo się dezintegrują. Można je nieco jeszcze podlać kawą, wypiją wszystko. Teraz trzeba przygotować krem. W tym celu wlewamy śmietankę do dużej miski i dodajemy krem w proszku- ucieramy. Potem do drugiej miski wrzucamy serek mascarpone i też ucieramy, gdy jest jednolity dodajemy tak po kilka łyżek kremu na śmietance i ucieramy dalej. Lepiej nie wrzucać całego kremu od razu, gdyż z serka mogą porobić się grudki. Jakiś czas temu podawałam inny przepis na krem z serka mascarpone, ale ten przygotowany dzisiaj wychodzi znacznie gęściejszy i dzięki temu nie spływa z ciasta, wyglądając znacznie lepiej. Połowę kremu należy ułożyć na biszkoptach i równo rozprowadzić, potem pokryć go drugą warstwą nasączonych biszkoptów, ułożyć je na krzyż względem warstwy pierwszej. Pokryć drugą połową kremu, rozprowadzić i obsypać kakao. Wstawić do lodówki, poczekać kilka godzin, by się "przegryzło" i można kroić oraz podawać.



   Na zakończenie dodam parę słów o samym kremie. Podejrzewałam, że na gęstość kremu wpływa marka kremu gotowego, jednak sprawa jest zupełnie inna. Serek jest bardzo tłusty (40%), śmietanka również (30%), ale krem ubity na 2 % mleku już nie. A zmieszanie czegoś tłustego, z czymś mało tłustym może skutkować zważeniem się całości (kwestia stabilności koloidu- jednak się to wykształcenie do czegoś przydaje). Wystarczyło usunąć z kremu najmniej tłusty składnik i krem nie ma możliwości się ważyć.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Zapiekanka z makaronu z kurczakiem i pesto

   Dziś coś dla miłośników włoskich smaków. W roli głównej makaron oraz pesto. Danie przygotowuje się błyskawicznie i jest banalnie proste. Idealne na obiad, bądź wczesną kolację. A wygląda o tak:


   Niezbędnymi składnikami są:
- 0,5 kg piersi z kurczaka
- 30 dag makaronu (może być penne, świderki, kolanka...- ja użyłam trójkolorowych kolanek, pełnoziarnisty makaron sprawdzi się równie dobrze)
- Pęczek zielonej pietruszki
- 90-100 g czerwonego pesto
- 100-150 g żółtego sera
- jajko
- Sól i pieprz do smaku, olej do smażenia.

   Całość przygotowuję się bardzo prosto i szybko. Wystarczy pokroić kurczaka na niewielkie kawałki i podsmażyć. W międzyczasie ugotować makaron al-dente, poszatkować pietruszkę oraz zetrzeć ser. Następnie wymieszać wszystko ze sobą, dodając jedno jajko oraz pesto i zostawiając trochę sera by posypać zapiekankę po wierzchu. Po wymieszaniu przełożyć do żaroodpornego naczynia i posypać resztą sera:


   Piec w 200 stopniach około jakieś 20 minut.

   Przypominam też o moim konkursie.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Ostatnia rozgrywka czarodziejów

Autor: David Eddings
Tytuł oryginału: Enchanters’ end game
Cykl: Belgariada- Tom V
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2001
Stron: 312

 Jest to już ostatnia księga Belgariady, w której oba przeciwstawne proroctwa zostają ze sobą skonfrontowane. Dopełniają się w niej losy wszystkich poznanych wcześniej postaci, a historia Kal Toraka dobiegła końca. W prologu mamy okazję poznać jak sprawa Klejnotu Aldura wygląda z jego punktu widzenia. Po raz pierwszy udajemy się na daleką północ, która znacznie różni się od Królestw zachodu, czy Państw Angaraków. Zahaczamy też o wschodni kontynent- Malloreę gdyż właśnie tam następują rozstrzygające wydarzenia.

   Wszystkie wątki zapoczątkowane w poprzednich tomach zostały zgrabnie zakończone i nawet te najbardziej niepozorne okazały się mieć duże znaczenie. Siły Wschodu i Zachodu starły się w wielkiej bitwie, do której dążyły od samego początku tej opowieści. Chociaż finału historii można było się spodziewać, to jednak autor i tak niejednym potrafił zaskoczyć. Sposób, w jaki nastąpiła ostateczna konfrontacja, zachwycił wybitnie epickim rozmachem wstrząsając całym stworzonym światem.

   Smutno jest pożegnać bohaterów, z którymi przemierzało się wszystkie Królestwa Zachodu i państwa Angaraków. Po tak długim czasie spędzonym w ich towarzystwie, ze wszystkimi można było nawiązać nić sympatii. Każdy z nich pokazał bardzo ludzkie i prawdziwe oblicze, swoje słabostki, które nieraz dawały o sobie znać, ale i mocne strony, niejednokrotnie zmieniające bieg wydarzeń. Większość znalazła szczęście i spełnienie, a ci, którym nie było to dane, odnaleźli spokój, co zawsze gdzieś w nich tkwił. Wyjaśniły się dziwne słowa proroctwa, każdemu z nich dające rolę do odegrania i misję do spełnienia. I choć wszyscy zdawali się być tylko marionetkami w potężnych rękach, nie zrobili nic co nie leżało by w ich naturze. Dojrzeli i zmienili się, co jest logiczne, gdyż przyszło im brać udział w epokowych wydarzeniach i nie było by naturalne, gdyby to nie wywarło to na nich wpływu

   W tym tomie wiele miejsca zajmują sceny batalistyczne, a Eddings udowodnił, że opisywanie takowych nie stanowi dla niego żadnego problemu. Starcie dwóch, a nawet trzech armii jest emocjonujące i pełne napięcia. Wydarzenia są przemyślane i sensowne, dowódcy konsekwentnie dążą do założonych celów, a mierząc się z niespodziewanymi przeciwnościami potrafią dopasować obraną taktykę do zmieniających się warunków na polu bitwy. Wszystko zostaje dyskretnie okraszone humorem umiejętnie wplecionym w dialogi, gdyż bohaterowie często właśnie śmiechem rozładowują dręczące ich napięcie.

   To już koniec przygody z Belgariadą. Bardzo miło spędziłam przy niej czas i choć ten tom najobfitszy jest w epickie wydarzenia, to nie przytłacza swą wielkością. Autor zawsze znajdzie miejsce, by zająć się przyziemnymi sprawami i problemami zwyczajnych ludzi. I chyba za to najbardziej go cenię. Jego powieści nie przygniatają czytelnika globalnymi sprawami, gdyż Eddings nawet najbardziej epokowe wydarzenia potrafi okrasić codziennością. Polecam gorąco ten cykl każdemu miłośnikowi klasycznego fantasy.

Za korektę i poprawki serdecznie dziękuję Serenity i Oceansoul.
Recenzja ukazała się również na stronie Twierdzy Insimilion.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Post numer 100 i zapowiadana wcześniej Niespodzianka!

   Nadszedł czas, gdy na moim blogu pojawił się setny post. Kiedyś to musiało nastąpić, co nie przeszkadza mi w świętowaniu tego wydarzenia. Zakładając bloga nawet nie podejrzewałam, że na tak wiele postów starczy mi weny. W sumie jestem zadowolona, z tego co do tej pory napisałam, choć wciąż wyrzucam sobie, że nie mogę się zabrać za obfotografowanie wszystkiego co udało mi się uszyć, a trochę jeszcze zostało. Podobnie wciąż zabieram się za kolejne muzyczne trójki, ale okazuje się, że zebrać te trzy utwory wcale nie jest łatwo. Ponadto dnia 11 sierpnia minie pół roku od rozpoczęcia prowadzenia bloga. Może to krótko, ale znając mój słomiany zapał nie spodziewałam się, że pociągnę tę blogową przygodę aż tak długo. Ale ja tu gadu-gadu, a Wy pewnie czekacie na niespodziankę.

   Ponieważ jak wspomniałam wyżej, setny post a tym bardziej skromny jubileusz, jest świetną okazją do świętowania, więc postanowiłam, byście Wy również mogli świętować. W związku z tym (niewielki tu udział przepełnionych regałów) postanowiłam zorganizować konkurs.


   Zasady są następujące:

1. Organizatorem konkursu jestem ja- autorka tego bloga.
2. W związku z punktem 1, cała pula nagród pochodzi z mojej prywatnej kolekcji.
3. Wspomniana w punkcie 2 pula nagród wygląda tak. Zwycięzca po ogłoszeniu wyników będzie miał prawo wybrać sobie jeden tytuł* zamieszczony na podlinkowanej półce. Tytuł ten musi być obecny na półce z chwilą ogłoszenia wyników!
4. Konkurs potrwa od 1.08.2013 do 11.08.2013 do godziny 23.59.
5. Ze zwycięzcą skontaktuję się osobiście, choć na odpowiedź będę czekać najwyżej tydzień.
6. Warunkiem wzięcia udziału w konkursie jest:
a) Podanie swojego imienia/nicka w komentarzu pod postem (nie przyjmuję anonimowych zgłoszeń!)
b) Odpowiedzenie na pytanie konkursowe: Którą książkę z mojej Poczekalni polecasz mi jako następną lekturę? Odpowiedź należy uzasadnić, gdyż zwycięży ta osoba, która najlepiej, najciekawiej mnie przekona do kolejnej lektury. Odpowiedź na pytanie konkursowe należy zamieścić pod tym postem.
c) posiadanie adresu korespondencyjnego na terenie Polski
7. Dodanie bloga do obserwowanych oraz podlinkowanie konkursu nie jest obowiązkowe, będzie jednak miłym gestem.
8. W przypadku dużej ilości zgłoszeń zostawiam sobie prawo, do wyłonienia więcej niż jednego zwycięzcy.

* Wszystkie książki są używane a ich stan jest różny, wydania niekoniecznie pokrywają się z tymi, które widnieją na półce. Informacji o stanie wybranej książki udzielę przed wysłaniem nagrody, przewiduję też możliwość zmiany tytułu na inny na życzenie zwycięzcy (przed wysyłką!), jeżeli stan książki nie będzie zadowalający.

  To tyle, czekam na komentarze.