środa, 31 lipca 2019

Podsumowanie lipca

   Czas jak zwykle zasuwa nieubłaganie i już pierwsza połowa lata z głowy. Przyszła więc pora na podliczenie moich lipcowych lektur. Wynik zadowalający w sumie, choć znów daleka jestem od skurczenia mojej Poczekalni (tym bardziej, że znów poszalałam w recenzentkach, o czym w następnej notce...). A co do lektur z tego miesiąca... wygrzebałam się z recenzentek - tu została sama beletrystyka. Przeczytałam wszystkie nabyte ostatnio komiksy oraz jeden niekomiks również kupiony ostatnio. W stosie wygląda to tak:


Kolejno wrażenia prezentują się następująco:

   Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda Jean Tabary, Rene Goscinny - komiksowa - świetnie narysowana opowieść o małym człowieku o wielkich ambicjach. Świetnie się przy tej lekturze bawiłam, no i nie sposób nie sympatyzować z tym śliskim i podłym Iznogudem.
   Odyseja Asteriksa, Wielki Rów Albert Uderzo, Rene Goscinny Dwa kolejne tomy przygód małego Gala, czyli rozrywka spod znanej marki, niezawodna, choć nieco przewidywalna.
   Binio Bill i 100 karabinów Jerzy Wróblewski Komiks z naszego PRLowskiego podwórka, miła lektura o kowbojach, Indianach i dzikim zachodzie. Nie pierwsza już na mojej liście.
   Po piśmie Jacek Dukaj Polecano mi mocno tę książkę i się nie zawiodłam. Zresztą na tym autorze nie zawiodłam się jeszcze nigdy. Zmusza do myślenia, choć nie wiem, czy potrafię ją zrecenzować.
   Gosta Berling Slema Lagerlof Bardzo przyjemna lektura obrazująca szwedzką prowincję - dla odmiany od tej jakże powszechnej brytyjskiej. 
   Cynobrowe pola Aleksandra Radlak Książka, która uświadomiła mi, że dawno nie czytałam fantastyki i że ja w sumie przecież lubię czytać fantastykę.
   Wszystkie białe damy Piotr Borowiec Chyba największe pozytywne zaskoczenie w tym stosie, bo nie spodziewałam się jakoś specjalnie pozytywnych wrażeń, a tu miła niespodzianka.

   Ot, i tyle. Dużo tego nie ma, choć bywały i gorsze czasy. Część recenzji wkrótce, część nie doczeka się ich w ogóle. 

sobota, 27 lipca 2019

Biografia prawdziwka

Autor: Pal Karlsen
Tytuł oryginału: Suuri herkkutattikirja 
Tłumaczenie: Małgorzata Rost
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Rok wydania: 2018

   Od dziecka lubiłam chodzić z tatą na grzyby, a ich zbieranie zawsze dawało mnóstwo niczym nieskrępowanej radości ze znalezienia ciekawych lub po prostu ładnie wyglądających okazów. Z biegiem lat moja miłość do grzybobrania nie zmalała, znacząco zaś wzrosły wiedza oraz zainteresowanie w bardziej drobiazgowym ujęciu. Przekłada się to nie tylko, na większą liczbę gatunków, które zaczęłam zbierać, ale i na chęć dowiedzenia się o grzybach jak najwięcej. W tym układzie nie mogłam przejść obojętnie obok książki Pala Karlsena zatytułowanej „Biografia prawdziwka”, która przed rokiem ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.

   Autor książki jest Norwegiem i grzybolubem, co jest wyjątkowe wśród mieszkańców krajów skandynawskich, których on sam zalicza do grzybosceptyków. Zbierając w swojej ojczyźnie grzyby, w tym borowiki, nie bardzo był w stanie znaleźć podobnych mu entuzjastów. Nic więc dziwnego, że szukał ich wszędzie tam, gdzie grzyby są ważne nie tylko jako produkt spożywczy, ale i jako możliwość zarobku lub wręcz integralna część kultury. 

   Pal Karlsen w swoich licznych podróżach odwiedził między innymi Włochy – kraj, w którym by zebrać najlepsze borowiki warto zaryzykować życiem. Chiny – Największego potentata na rynku borowikowym. Stany Zjednoczone, które jak zawsze porażają wielkością – w tym wypadku w kwestii rozmiarów znajdywanych, miejscowych gatunków borowików. A także Polskę, która urzekła go tym, jak ważne w naszej ojczyźnie jest zbieranie grzybów, będące prawie że obowiązkiem w jesiennym spędzaniu wolnego czasu. Co ciekawe, rozdział dotyczący Polski, został dopisany w drugim wydaniu książki, dopiero po wizycie autora w naszym kraju.

   Książka Pala Karlsena ma jednego bohatera – prawdziwka. Dowiemy się z niej, że może jest on jeden, ale tak naprawdę jest ich aż czworo, gdyż pod nazwą prawdziwka rozumiemy zarówno najpopularniejszego w naszym rejonie borowika szlachetnego, jak i ciepłolubnego borowika ciemnobrązowego, popularnego w borach borowika sosnowego, oraz tego, który pojawia się najwcześniej borowika usiatkowanego. Z „Biografii prawdziwka” dowiemy się między innymi, jak je rozróżnić, gdzie występują oraz co je łączy. Wspomniane są również borowiki występujące w Ameryce Północnej, które na pierwszy rzut oka wyglądają podobnie do znanych nam prawdziwków, lecz często należą do innych, nie występujących w Starym Świecie gatunków.

   Jednak klasyfikacyjny aspekt prawdziwków to nie jedyny, jaki został poruszony w tej książce. Sporo miejsca zajmuje w niej przedstawienie, z braku dokładnych danych w formie oszacowania, sytuacji na rynku borowikowym. Zaprezentowane są nie tylko ogromne zyski przynoszone przez masową sprzedaż grzybów, ale i szalone wręcz ceny za grzyby pierwszej klasy jakości pochodzące z doliny rzeki Taro we Włoszech, gdzie borowiki produkowane w leżącym w niej mieście Borgotaro są certyfikowane unijnym znakiem oryginalnego produktu regionalnego.

   Grzyby, szczególnie borowiki to nie tylko biologia i ekonomia, to również ogrom tradycji i szeroki zakres sztuki kulinarnej. O jednej i drugiej dowiemy się z „Biografii prawdziwka”. Pisząc o prawdziwkach Pal Karlsen nie mógł pominąć tego, jak spore znaczenie w niektórych państwach europejskich ma zbieranie i spożywanie grzybów, wyraźnie dzieląc narody na grzybolubne i grzybosceptyczne.  W książce znaleźć też można wiele grzybowych przepisów kulinarnych, w tym dwanaście wigilijnych potraw – zgodnych, czasem odrobinę zmodyfikowanych, z polską tradycją obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia, w której grzyby zajmują bardzo ważne miejsce.

   Książkę Norwega czyta się wyśmienicie. Jest napisana lekko i z polotem, a co ważne nie stroni od wprowadzania naukowego słownictwa – doskonale zresztą wyjaśnionego. Choć oczywiście nie jest to pozycja naukowa, więc używane jest ono jedynie tam, gdzie temat borowików został poruszony głębiej w ściśle biologicznym sensie. Nie zabrakło również wymienionych źródeł, do których autor sięgał podczas pracy nad książką. Zrozumienie tematu jest łatwiejsze, dzięki prostym, ale zawierającym konkretne informacje tabelom. Liczne zdjęcia, prezentujące książkowego bohatera cieszą oko.

   Spodziewałam się, że „Biografia prawdziwka” będzie książką, która przyniesie mi wiele radości i nie pomyliłam się. Lektura upłynęła mi znakomicie, a i wyniosłam z niej sporo naprawdę ciekawych informacji. To pozycja, która natychmiastowo wzbudza w czytelniku chęć wyprawy do lasu w poszukiwaniu borowików i to jest jej najlepszą rekomendacją.

wtorek, 23 lipca 2019

Fanny Hill. Wspomnienia kurtyzany

Autor: John Cleland
Tytuł oryginału: Fanny Hill. Memoirs of a woman of pleasure
Tłumaczenie: Joanna Środa
Wydawnictwo: Vesper
Rok wydania: 2012

   Wydawnictwo Vesper najbardziej kojarzy się z publikowaniem wznowień klasyków powieści grozy. Jednak nie tylko „straszne książki” trafiają do ich planów wydawniczych, również inne dzieła światowej klasyki można znaleźć wśród wydanych przez nich powieści. Taką pozycją, jest należąca do serii „Arcydzieła literatury światowej” opowieść Johna Clelanda, zatytułowana „Fanny Hill. Wspomnienia kurtyzany”.

   Napisana w drugiej połowie osiemnastego wieku „Fanny Hill”, wzbudziła wiele emocji. Już sam tytuł powieści jest bardzo wymowny i w pełni tłumaczy skandal połączony ze społecznym oburzeniem (przynajmniej gdy mówiono głośno) jaki wybuchł po premierze tej książki. Oficjalnie uznana za nieprzyzwoitą i wyuzdaną, skrycie rozpalała pokątnych czytelników. Wspomnienia Fanny to również powieść epistolarna, złożona z dwóch obszernych listów adresowanych do anonimowej kobiety i streszczających życie młodej dziewczyny.

   Patrząc na książkę Johna Clelanda okiem współczesnego czytelnika, dziwić się można aż takiemu potępieniu, z jakim spotkała się ta powieść. Nie sposób jednak oderwać jej od czasów w jakich została napisana, kiedy problemem była nie tylko jej niemoralna tematyka, ale również (zdecydowanie bardziej znaczącym) przedstawienie kurtyzany jako kobiety w jakiś sposób spełnionej i samodzielnej. I choć narratorka nie szczędzi czytelnikom słów samokrytyki, to jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jej życiu daleko było do smutnej, ponurej egzystencji, jaka powinna być udziałem córy Koryntu.

Tytułowa Frances, jest młodziutką dziewczyną z niewielkiej wioski, która po śmierci rodziców została całkiem sama z bardzo skromnym majątkiem. Poszukując szczęścia i jakichkolwiek perspektyw w Londynie trafia pod czułe (na możliwy zarobek) skrzydła pani Brown, która widząc piękną, niewinną i naiwną panienkę, już liczyła zyski, jakie przyjdą jej ze sprzedaży jej ciała. To tam nieświadoma Fanny po raz pierwszy poznaje własne ciało, a z czułym wsparciem Pheobe odkrywa namiętność, o jakiej nawet nie marzyła. Wszystko to miało na celu przygotowanie jej do roli, jaką upatrzyła dla niej pani Brown. Dalszy żywot Fanny nie jest ani w połowie tak przykry i ponury, jakiego można by oczekiwać.

   Choć narratorką „Wspomnień kurtyzany” jest kobieta, to jednak wyraźnie widać, że jest to książka pisana przez mężczyznę, którego jak na dzisiejsze czasy nie nazwalibyśmy bardzo wyuzdanym. Mnóstwo tu słów o obustronnej rozkoszy, o zdobywaniu szczytów, znajdziemy tu nawet opowieść o powtórnej utracie dziewictwa, zaaranżowanej na potrzeby specjalnego klienta. Wszystkie, lub prawie wszystkie akty Fanny przyjmuje z radością i niekłamanym pożądaniem. Brakuje tu wzmianek o tym, by którykolwiek z jej klientów był bardzo przykrym, a gdy taki się pojawia dziewczyna sprytem lub zwyczajnym szczęściem wykręca się od niepożądanego zbliżenia. Cała jej opowieść jest mocno naiwna, a trudności i przykrości wynikające ze sprzedaży własnego ciała, są dyskretnie pomijane.

   Ważna jest również psychika Fanny, która z czasem zatraca swą niewinność i naiwność, by stać się ekskluzywną kurtyzaną. Jej wspomnienia skupiają się na przyjemności dawania i odbierania rozkoszy. W zasadzie brak tu tych mroczniejszych emocji. Jest tu rozpacz po stracie wyczekiwanego dziecka, skupiona w kilkutygodniowej chorobie, a następnie pominiętej zupełnie. Jest też tęsknota z ukochanym, którego od niej odseparowano podstępem i wysłano za ocean, to uczucie towarzyszy jej do końca, zatruwając dość beztroski żywot, jaki z czasem przyszło jej prowadzić. W kilku miejscach Fanny próbuję przeanalizować i skonfrontować zajęcia jakiemu się oddaje, z tym co społecznie uważane jest za niemoralne, jednak nie wspomina o tym zbyt często pomijając przykrość jaką czuje na myśl, o własnym upadku. W związku z tym jej portret psychologiczny jest bardzo niepełny. Trudno jednak o bardziej rozbudowany obraz, biorąc pod uwagę epistolarny charakter powieści. I chociaż Fanny o wielu rzeczach pisze bez żadnych zahamowań, możemy się jedynie domyślać tego, o czym nie wspomina zupełnie.

   Biorąc pod uwagę bujne życie erotyczne Fanny nie sposób się oprzeć jego sporej monotonii. Bohaterka, rzadko sięga po bardziej wymyślne przyjemności i nawet, gdy do zabawy wkracza więcej osób, to wszyscy bawią się parami. Sporo aspektów fizycznej miłości zostało zupełnie pominiętych. Z najprostszych i najczęstszych fantazji na kartach książki przewija się jedynie jedna, dość uproszczone scena aktu sadomasochistycznego. Gdy Fanny jest przypadkowym świadkiem seksu między dwoma mężczyznami czuje się zgorszona i głośno mówi o swoim oburzeniu aktem tak, w jej mniemaniu, obcym naturze.

   Tym, co mnie najbardziej urzekło w „Fanny Hill” jest jej warstwa językowa. Niezwykle barwne opisy, traktujące intymność niestroniącymi od dosłowności metaforami, są najmocniejszym punktem książki. Rozkosz przeżywana przez Fanny jest rozmieniana na czynniki pierwsze, opisywana zawsze jako coś wielkiego i wspaniałego, za pomocą bardzo złożonych przenośni. I choć nie brakuje tu buławy (prawie zawsze ogromnej) oraz pasującej do niej pochewki (zawsze maleńkiej), to w opisach aktów więcej jest artyzmu niż obsceniczności. Dzięki temu książkę czyta się przyjemnie, a jej treść stymuluje wyobraźnię.

   „Fanny Hill” Johna Clelanda, to lektura warta uwagi. Znajdziemy w niej miłość, bo nawet w życiu kurtyzany jest ona ważna, oraz kult fizycznej przyjemności. Nie natrafimy tu na mroczne aspekty życia kobiet do towarzystwa, czy na przemoc nie obcą najstarszemu zawodowi świata. Nie znajdziemy tu również niczego, co budzić by mogło mieszane uczucia. Pod wieloma względami jest to bardzo grzeczna książka erotyczna.

piątek, 19 lipca 2019

Letni stosik

   W końcu przyszły wszystkie (dwie) wygrane w ostatnim czasie książki, więc przyszła pora na sfotografowanie tego co ostatnio zjawiło się u mnie na półce. Wyjątkowo brak recenzentek, wciąż jeszcze kończę czytać, to co wzięłam w ostatnim napadzie szaleństwa. Tak więc skromnie (no nie do końca), sporo powieści - jak na moje ostatnie zakupowe napady. Za to znów kilka komiksów, powoli zbliżam się do skompletowania serii o Asteriksie.


   Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda Jean Tabary, Rene Goscinny Przyznam szczerze, że ten pięknie wydany komiks to trochę strzał w ciemno, ale z drugiej strony, czy strzałem w ciemno można nazwać stawianie na Goscinnego?
   Odyseja Asteriksa, Wielki Rów Rene Goscinny, Albert Uderzo Kolejne dwa tomy Asteriksa. Dopiero jeden z nich za mną, powoli wygrzebuję się z recenzentek. Nie martwię się natomiast o poziom lektury.
   Binio Bill i 100 karabinów Jerzy Wróblewski Kolejny tom przygód polskiego Lucky Luke'a. Od początku zrobił na mnie dobre wrażenie, więc wzięłam.
   Życie w średniowiecznym mieście, Życie w średniowiecznej wsi, Życie w średniowiecznym zamku, Życie średniowiecznej kobiety Frances Gies, Joseph Gies Przyznam szczerze, że trochę uległam modzie i silnej promocji, ale wiem z dobrych źródeł, że było warto, więc myślę, że nie pożałuję zakupów.
   Kult Łukasz Orbitowski Temu autorowi nie potrafię odmówić, złowiona w ulubionym markecie Polaków.
   Szwindel Jakub Ćwiek O ile książki tego autora lubię, choć nie zachwycam się nimi, o tyle bardzo podoba mi się to jak autor komentuje różne tematy. Nie miałam tej książki w planach, ale skoro była na regale...
   Czarne oceany, Po piśmie Jacek Dukaj Pierwszej z nich wciąż nie miałam u siebie, druga to majowa nowość. Obie cierpliwie czekają lektury, choć myślę, że Po piśmie będzie kolejną książką, do której siądę.
   Likwidator Kim Um-Su Kryminał z Korei? czemu nie, tym bardziej, że udało się go wygrać w konkursie.
   Okrutnik. Spełniona przepowiednia Aleksandra Rozmus Kolejna konkursowa pozycja, szkoda nieco, że drugi tom.

   Ot i tyle tego. Wyjątkowo mało jak na mnie. Komiksy pewnie zejdą szybko, reszta musi uzbroić się w cierpliwość. 

poniedziałek, 15 lipca 2019

Napiwek za przyjaźń

Autor: Maciej Płaza
Wydawnictwo: Poligraf
Rok wydania: 2018

   Sięgając po „Napiwek za przyjaźń” Macieja Blady spodziewałam się typowej, nie najlepiej napisanej i wydanej powieści. Zadziałało uprzedzenie do oficyn wydawniczych typu vanity, po których rzadko kiedy można się spodziewać dobrej jakości. Z niemałym zdumieniem odkryłam, że drugą (po „Klub70”) powieść autora, czytało się całkiem przyjemnie.

   Głównym bohaterem książki jest Kuba Sikorski – świeżo upieczony absolwent lingwistyki, bogaty w znajomość wielu języków. Młody człowiek po obronie licencjatu szuka pracy, w której mógłby wykorzystać nie tylko ukończony kierunek studiów, ale i umiejętności. Gdy pierwsze poszukiwanie przechodzą bezskutecznie postanawia zaspokoić swą ciekawość i zacząć pracę w gastronomii. Tak trafia do Przyjaźni – po włosku Amicizia – restauracji o bogatej i chlubnej przeszłości, której lata świetności przeminęły wraz z odejściem włoskiego właściciela. Jak młody człowiek odnajdzie się zupełnie nowej sytuacji oraz jak przełkną to jego najbliżsi, których ambicje i wizję przyszłości  Kuby, sięgają znacznie niż noszenie talerzy?

   „Napiwek za przyjaźń” to przede wszystkim powieść obyczajowa o pracy w gastronomii. Kuba przechodzący prawie przez każde stanowisko wnikliwie obserwuje i notuje (na zlecenie koleżanki), każdy szczegół restauracyjnej codzienności. Problemy z szefostwem, nie mającym pojęcia o tym, jak prowadzić restaurację, kłopoty wynikające z ciągłych zmian w kadrze oraz kilkunastogodzinne dniówki, wykluczające jakiekolwiek życie poza pracą to typowa restauracyjna codzienność. A wszystko to okraszone niezbyt wysokimi zarobkami, w których nawet owiane wręcz mityczną atmosferą napiwki, nie są warte poniesionych wysiłków. Ten aspekt książki wyszedł autorowi wiarygodnie i trudno się oprzeć wrażeniu, że inspiracją do takiego umiejscowienia książki mogło być doświadczenie.

   Jest to również powieść o starszym pokoleniu Y. Dwudziestotrzyletni główny bohater powieści spotykający na swej drodze wiele rozmaitych osób, częstokroć uświadamia sobie szereg problemów, z jakimi muszą się borykać, a jakich sam szczęśliwie nie doświadczył. Jest to jeden z ciekawszych wątków powieści i nieco szkoda, że został jedynie delikatnie zarysowany, a perspektywa Kuby, jest jedyną, którą jako czytelnicy mamy okazję poznać.

   Tytułowa przyjaźń, to w powieści nie tylko nazwa włoskiej restauracji. Książka jest w pewnym sensie gloryfikacją, tej najważniejszej z międzyludzkich relacji. O jej sile i znaczeniu wspomina się wielokrotnie, zawsze w superlatywach. Zabrakło mi tu jednak wyzwań i przeszkód, z jakimi musi sobie radzić przyjaźń między dwojgiem ludzi, bądź grupą bliskich sobie osób. Podobnie, jak dość powierzchownie została zaznaczona głębia, jaką w rzadkich sytuacjach może rozwinąć ta relacja, gdy przyjaciele w jakimś sensie się dopełniają.

   „Napiwek za przyjaźń” wciąga. Wydawać by się mogło, że opowieść milenialsa pracującego w gastronomii nie jest tematem na powieść, która potrafi skupić uwagę czytelnika, jednak to tylko pozory. Książka została napisana na tyle dobrze, że przygody Kuby stają się interesujące. Język powieści aż roi się od kulinarnych i włoskich wstawek, co nadaje mu odrobiny kolorytu. Irytujące natomiast były wszechobecne tłumaczenia w formie przypisów – dotyczące najprostszych nawet zapożyczeń z angielskiego, włoskiego, czy innych języków.

   „Napiwek za przyjaźń” to powieść, która pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie jest wolna od wad, kreacja bohaterów z dalszych planów powieści jest wręcz symboliczna, a psychologiczne tematy w niej poruszone zasługiwały na rozwinięcie. Jednak pomimo tego przyjemnie spędziłam przy niej czas. To jedna z tych lektur, które dla większości pozostają niezauważone, ale które mimo wszystko bronią się całkiem nieźle i wytrzymują konkurencję, z hurtowo wydawanymi powieścidłami popularnych autorów.

Recenzja powstała na zlecenie portalu Sztukater.

sobota, 13 lipca 2019

Łoś. Urodziwy brzydal

Autor: Wojciech Misiukiewicz
Wydawnictwo: Bernardinum
Rok wydania: 2018

   Gdy jakieś półtorej roku temu wpadła w moje ręce książka Wojciecha Misiukiewicza zatytułowana „Bóbr. Pracowity mąciwoda” byłam nią zachwycona. Urzekła mnie pięknem wydania, bogactwem fotografii i dobrze napisaną historią bobra na ziemiach polskich. Po drugą książkę tego autora sięgnęłam więc z ogromną chęcią i przyjemności, mogę też stwierdzić jedno „Łoś. Urodziwy brzydal” to kolejne warte uwagi dzieło tego autora.

   Głównym bohaterem drugiego albumu monografii Wojciech Misiukiewicza jest łoś. Zwierzę nieco groteskowe z wyglądu, ze zbyt długimi nogami, za krótką szyją i stanowczo zbyt dużą głową, w większości społeczeństwa jego pocieszny, odrobinę pokraczny wygląd budzi sympatię. Nie zawsze tak było, gdyż historia łosia (zwierzęcia o statusie zwierzyny łownej), na ziemiach polskich jest burzliwa, a liczebność jego populacji charakteryzują liczne wzloty i upadki.

   Opowieść o łosiu zawarta jest w ośmiu rozdziałach, z których poznamy między innymi historię jego bytności w Polsce, jego cykl życia, od bukowiska – łosiowych zalotów, poprzez narodziny i długą więź z matką, aż po zagrożenia, z jakimi musi mierzyć się łoś. Ostatni rozdział poświęcono współistnieniu w tych samych obszarach łosi i ludzi, gdyż tak wielkie zwierzę o ściśle określonych wymaganiach pokarmowych – na pierwszym miejscu w jadłospisie są świeże pąki drzew i krzewów, często wchodzi w konflikt z człowiekiem, powodując duże straty w gospodarstwach rolnych i gospodarce leśnej.

   Czytając album Wojciecha Misiukiewicza, nie sposób wątpić w jego znajomość tematu. Autor przytacza liczne historie związane z łosiami, zarówno tymi, które sam spotkał na swojej drodze, jaki i tymi znanymi mu z opowieści. Poznajemy wzruszającą historię opiekuńczej klępy, która w obronie swoich cielaków, zwanych łoszakami zatraca lęk przed człowiekiem i jest gotowa na wszystko. Przeczytamy też o tragicznej historii łosiowych zalotów podczas bukowiska, gdy hormony i żądza przekazania własnych genów potomstwu niweluje nawet największy ból. Poznamy w końcu waleczne oblicze, tych nad wyraz spokojnych zwierząt, które potrafią stawić czoło największemu naturalnemu zagrożeniu – wilkom.

   Sporo miejsca znalazły też refleksje autora dotyczące silnie krytycznych głosów organizacji ekologicznych względem ludzi, dla których łoś może stanowić problem. Autor wyraźnie punktuje brak chęci porozumienia pomiędzy działaczami na rzecz ochrony środowiska, a rolnikami i leśnikami, którym ten sympatyczny zwierzak często wchodzi w drogę powodując liczne straty. Zresztą rosnąca populacja łosi siłą rzeczy wiąże się z częstszymi kontaktami z człowiekiem, co rzadko którejkolwiek ze stron wychodzi na zdrowie. Miesza się tu wielki zachwyt Wojciecha Misiukiewicza nad łosiem, ze świadomością, że nie każdy ma powody, by się nim zachwycać.

   „Łoś. Urodziwy brzydal” to również uczta dla oka. Przepiękne zdjęcia wykonane przez autora, prezentują nie tylko głównego bohatera we wszelkich możliwych pozach, ale i jego środowisko oraz spotykanych przez niego sąsiadów. Trudno nie zachwycić się fotografiami a duży format albumu tylko przydaje im walorów.

   Pod względem językowym również trudno cokolwiek zarzucić tej pozycji. Czyta się ją bardzo dobrze a przytoczenie szerokiego słownictwa związanego z żargonem leśniczych i myśliwych wzbogaca język. Bukowisko, klępa, łopatacz czy badylarz to tylko część z jakże bogatego języka, którym ludzie związani z lasem opisują jego życie, w tym konkretnym przypadku skupiając się na łosiach. Autor dobrze wyjaśnia znaczenie prawie wszystkich słów, a znaczenia tych, które pominął można się domyślić z kontekstu.

   „Łoś. Urodziwy brzydal”, to kolejny po „Bobrze. Pracowitym mąciwodzie” przepięknie wydany i wartościowy album dotyczący zwierząt, które w ostatnich latach na ziemiach polskich przeżywają prawdziwy renesans. Zarówno w przypadku największego z naszych gryzoni, jak i największego ssaka z rodzaju jeleniowatych, populacje znacząco rosną, a oba zwierzaki powiększają swój areał występowania. Wojciech Misiukiewicz obok całej swej sympatii dla przyrody, nie boi się wspomnieć o problemach, które są przez nie generowane. To wszystko sprawia, że niniejsza publikacja, nie tylko zachwyca wizualnie, ale i jest mądrym głosem w spornych kwestiach dotyczących zwierząt.


Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

niedziela, 7 lipca 2019

Infamia

Autor: Maciek Jakubski
Cykl: Kolekcja pośmiertnych portretów. Tom II
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2019

  Gdy w dwa lata temu trafiła w moje ręce debiutancka powieść Maćka Jakubskiego urzekła mnie w miarę świeżym (jak na polską fantastykę) motywem oraz ciekawymi i budzącymi sympatię postaciami. Otwarte zakończenie nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości, że przygody rozpoczęte w „Kolekcji pośmiertnych portretów” będą miały swój dalszy ciąg. „Infamia” choć trzyma poziom poprzedniczki, to odrobinę mnie zawiodła.

   Licz Alkestan oraz jego szkolny przyjaciel - nekromanta Nyteshad wskutek działania chaotycznego portalu, wywołanego na zakończenie pierwszego tomu opowieści trafili w dzikie, nieznane sobie okolice, w których nad poczciwymi chłopami uprawiającymi ziemniaki władzę sprawuje ród von Rejdenów. To tylko pozornie zwyczajnie władcy, doglądający swoich wasali, gdyż za przyjemną, choć nieco sztywną fasadą kryje się ich mroczna natura. Rozdzieleni przyjaciele trafiają do zamków Szwarzgraben oraz Bistritz, mrocznych i ponurych siedzib Klaviusa von Rejdena oraz jego córki Selene. Nekromancie poszczęściło się znacznie lepiej i towarzystwo pięknej oraz ponętnej dziedziczki zdecydowanie bardziej przypadło mu do gustu, niż Alkestanowi gościnne lochy na zamku Szwarzgraben.

   Głównym motywem powieści jest starcie pomiędzy włodarzami o nieludzkiej naturze a zbuntowanymi chłopami, w których dojrzała w końcu decyzja o zrzuceniu jarzma z pleców. Rebelia jest organizowana w sposób chaotyczny i bez większego pomyślunku, na szczęście dla chłopstwa znalazł się wśród nich ktoś, kto pomyślał o kontaktach z miastami hanzeatyckimi, co zapewniło buntownikom większe szanse. Równie chaotyczna i nieskoordynowana jest obrona zamków, a urzędujący w nich von Rejdenowie nie zupełnie odnajdują się w wywróconym do góry nogami porządku. Los, który rzucił obydwu czarodziei w sam środek wydarzeń, uniemożliwia im pozostanie neutralnymi i siłą rzeczy obaj, choć z różnych pobudek, mieszają się w zupełnie nie swój konflikt.

   Kreacjom postaci poznanych w poprzednim tomie trudno coś zarzucić. Gorzej rzecz ma się z tymi, jakie pojawiły się w „Infamii”. Są dość proste i schematyczne, bez przełamywania utartych motywów, jak zdarzało się to w „Kolekcji pośmiertnych portretów”. Ponętna czarnowłosa Selene, zawsze wyzywająca i zawsze nosząca się na czarno jest okrutną i samolubną kobietą, podczas gdy jej siostra Sarah, będąc delikatną blondwłosą eteryczną pięknością jest ucieleśnieniem łagodności. Równie oczywistą jest kreacja Klaviusa von Rejden, a także przedstawionych chłopów wysuwających się na pierwszy plan opowieści

   Tym czego najbardziej mi zabrakło w „Infamii” w porównaniu z „Kolekcją pośmiertnych portretów”, to brak zabawy ze schematami i konwencją. Najnowsza powieść Maćka Jakubskiego jest typową opowieścią fantasy, w której humor, często nawiązujący do naszych realiów (urzekający był wspomniany de Chalik i jego „Tu byłem”), miesza się z wątkami grozy. Budowaniu tej drugiej zabrakło nieco klimatu, w związku z czym nie sposób jej odczuć. Jest tu wszystko, co mogło by pomóc w kreowaniu mrocznej rzeczywistości (ponure zamczyska, lochy, czerń i tajemnica), ale nastroju zabrakło.

   Powieść czyta się dobrze, podobnie jak pierwszy tom, wydana została przez Novae Res, jednak nie mam zarzutów zarówno jeśli chodzi o prace redaktorskie, jak i korektorskie. Pojawia się w niej trochę słownego humoru, który jednak dość łatwo może umknąć. „Infamia” językowo jest poprawna, nie zachwyca jednak sposobem operowania słowem.

   Kontynuacja „Kolekcji pośmiertnych portretów” to całkiem niezła powieść fantasy. Prawie zupełny brak nawiązań do pierwszej części sprawia, że równie dobrze sprawdzi się jako samodzielna lektura, jak i jako drugie spotkanie z bohaterami. I choć zabrakło mi w niej tego czegoś, dzięki czemu mogłabym ją uznać za powieść bardzo dobrą, od której nie sposób się oderwać i która zostanie z czytelnikiem na dłużej, to mimo wszystko, bawiłam się przy niej całkiem nieźle i jako niezobowiązująca i niewymagająca lektura sprawdza się bardzo dobrze.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.

środa, 3 lipca 2019

Jak hodować i karmić domową czarną dziurę

Autor: Michelle Cuevas
Tytuł oryginału:The care and feeding of a pet black hole
Tłumaczenie: Anna Nowak
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2019

   Wybór dobrej książki dla dzieci zawsze jest problematyczny. Wśród księgarnianych półek z powieściami dla najmłodszych dominują pozycje szalenie kolorowe, kuszące oczy młodego czytelnika barwnymi ilustracjami, na których wiele się dzieje. Na tym tle odrobinę wyróżnia się najnowsza z wydanych w Polsce powieści Michelle Cuevas, gdyż utrzyma w czarno-pastelowych barwach oprawa z długim tytułem nie jest czymś, co mocno przyciąga wzrok. Jednak po „Jak hodować i karmić domową czarną dziurę” zdecydowanie warto sięgnąć i z pewnością niejednemu dziecku się spodoba.

   Bohaterką powieści jest jedenastoletnia Stella Rodriguez, miłośniczka astronomii, która wracając z siedziby Nasa spotyka na swojej drodze czarną dziurę. Ta jest niewielka i wygląda na zagubioną, gdy zaczyna podążać za Stellą, dziewczynce nie pozostaje nic innego jak przygarnąć kłopotliwe zwierzątko. Życie pod jednym dachem z czarną dziurą, nawet niewielką, nie jest czymś łatwym i choć pupil powoli się oswaja, to jednak sprawia mnóstwo kłopotów. Nietypowe zwierzątko ma też swoje zalety, ściśle powiązane ze swoją tożsamością, przynajmniej tak początkowo myśli Stella.

   Z kart powieści wyłania się postać dziewczynki ambitnej – marzącej o pracy w NasaNa uwagę zasługuje fakt, że choć bohaterką jest dziewczynka nigdzie nie jest wspomniane, że jest urocza i dobra, natomiast podkreśla się jej inteligencję i zainteresowania tak „niedziewczyńskim” tematem jak astronomia. Stella zmaga się z poważnymi zmianami jakie zaszły w jej domu, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Nowa sytuacja oraz ciężar emocji i wspomnień tego jak było niegdyś znajdują idealne odzwierciedlenie w szczególnej naturze nowo nabytego pupila. Czarna dziura pożerająca wszystko i nieoddająca niczego wydaje jej się idealnym rozwiązaniem trapiących ją problemów, a moment, w którym Stella uświadamia sobie, że tak nie jest ogromnie ważną chwilą w jej młodym życiu.

   „Jak hodować i karmić domową czarną dziurę” to przede wszystkim książka o dorastaniu, głównie o dorastaniu emocjonalnym. To również powieść o tym jak ważne są wspomnienia, bo nawet, gdy związane są z bólem i poczuciem straty, to są niezwykle cenne a to kim w tej chwili jesteśmy jest prostym skutkiem, tego co ukształtowało nas wcześniej. Gdy w otchłani czarnej dziury nikną kolejne przedmioty, umierają też związane z nimi wspomnienia i cechy charakteru przez nie ukształtowane. Stelli  trochę czasu zajmuje zrozumienie, że każde z nich jest niezwykle ważne i żadnego nie można tak po prostu wymazać z przeszłości.

   Książkę czyta się bardzo dobrze. Jest napisana dość prostym i zrozumiałym językiem, a przy okazji znajdziemy w niej nieco astronomicznej wiedzy. W związku z tym pojawia się tu specjalistyczne słownictwo. Zostaje ono jednak wprowadzone nienachalnie i stopniowo, z pełnym wytłumaczeniem o co chodzi. Dzięki temu młody czytelnik nie będzie się czuł zagubiony w nadmiarze fachowych pojęć. Poza alegoryczną czarną dziurą nie znajdziemy tu nadmiarowej symboliki, która mogłaby sprawić, że książka stałaby się niezrozumiała.

   „Jak hodować i karmić czarną dziurę” to bardzo dobra, alegoryczna powieść, która nie tylko może sprawić dziecku przyjemność – oswajanie czarnej dziury jest całkiem zabawne, ale i pozwala zrozumieć, że wszystko co nas spotyka jest ważne i to jak sobie z tym radzimy kształtuje to kim jesteśmy i kim będziemy. To mądra opowieść o dorastaniu, radzeniu sobie z emocjami oraz o pielęgnacji wspomnień, z których każde jest ważne.

Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater