Tytuł oryginału: Guardians of the
West
Cykl:
Malloreon- Tom I
Tłumaczenie:
Paulina Braiter
Wydawnictwo:
Amber
Rok wydania:
1995
Stron: 496
Malloreon to kolejny, pięciotomowy cykl Davida Eddingsa, w którym ponownie
możemy spotkać bohaterów poznanych wcześniej w Belgariadzie. Jednak nawet jeśli
czytelnikowi zupełnie obce będą imiona bohaterów, czy nazwy przemierzanych krain, nie
będzie miał problemów ze śledzeniem fabuły, ani nie powinien odczuwać irytacji,
związanej z brakiem wiadomości na jakiś temat. Z pomocą przychodzi prolog,
gdzie natkniemy się na swego rodzaju streszczenie dotychczasowych losów
Belgaratha, Gariona, Polgary, czy CeNedry.
W powieściach, które nawiązują do wcześniejszych dzieł danego autora
zawsze niezmiernie denerwują mnie wszelkie wspomnienia tomów poprzednich. Tu,
na szczęście, oprócz prologu, nie ma ich zbyt wiele i nie oddalają
uwagi czytelnika od śledzenia nowych wątków. A w pierwszej księdze Malloreonu
dzieje się dużo. Z początku poznajemy kilka, mocno rozdzielonych w czasie
epizodów, które są podwaliną właściwej fabuły, a gdy akcja wejdzie
już na właściwe tory, jej tempo jest oszałamiające.
Belgarion, któremu, po około dziesięciu latach, zaczynała już ciążyć
rutyna obowiązków związanych z tytułem Władcy Zachodu i stanowiskiem
Rivańskiego Króla, zatęsknił do przygód. Doczekał się i przeznaczenie, czy też
konieczność znów rzuciły go w wir zaskakujących wydarzeń. Ponownie musiał udać się
w podróż i choć jej cel jest mu znany, nie ma pojęcia, jak go osiągnąć. Zebrał
swych towarzyszy i wyruszył, by po raz kolejny wypełnić nakazy proroctwa i poddać się
woli przedwiecznych misteriów.
W książce spotykamy prawie wszystkich bohaterów, których mieliśmy okazję
poznać w Belgariadzie. Upływ czasu jednak dał o sobie znać i niektórych
znajomych przyszło nam w tym tomie pożegnać, niektórzy zaś zmienili się w
skutek mijających lat. Podarek wyrósł, Durnik odkrywa jak to jest być
czarodziejem, rodzą się nowe pokolenia Alornów, Algarów i Arendów. Jednak mimo
tych zmian bohaterowie nadal są tymi samymi ludźmi, jakich czytelnik miał
okazję poznać na kartach poprzedniego pięcioksięgu. Nowych postaci prawie nie
ma, choć oczywiście musiał pojawić się nowy czarny charakter- Zandramas.
David Eddings przyzwyczaił mnie, że przez jego książki się mknie i tak
jest też z tą pozycją. Lektura upłynęła szybko i przyjemnie. Wydarzenia
niejednokrotnie zaskakiwały, mimo iż, autor ma wybitne upodobanie, do wtrącania
proroctw, wróżb i innych fragmentów, które odsłaniają jakąś część przyszłości.
Barwne dialogi między postaciami są zdecydowanie mocną stroną powieści,
przekomarzania się i kłótnie są niezmiernie zabawne, niejednokrotnie budzą
salwy śmiechu. W zachwyt też wprawia kreacja postaci, z których każda obdarzona
jest bardzo prawdziwym charakterem.
Na zakończenie dodam jedynie, iż uważam, że „Strażnicy zachodu”
stanowią wspaniały początek kolejnej wielotomowej przygody. Można powieści
zarzucić brak jakiejkolwiek tajemnicy, gdyż w natłoku przepowiedni jest o nią
bardzo trudno, jednak i tak uważam, że miłośnikom klasycznego fantasy książka
powinna się spodobać.
Książka i cała seria zapowiada się bardzo interesująco.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa tego klasycznego fantasty! Przeczytam.
OdpowiedzUsuńpomyślę, póki co mam zaległe lektury, z którymi trzeba sie rozprawić :)Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńooo o tej jeszcze nie słyszałam, a klasyka fantastyki to jest to co lubię, że tak powiem jak Puchatek miód;P Przepowiednie i przygody...eh....poszukam w wolnym czasie...u mnie w przyszłym w poniedziałek Gra Endera i pozwoliłam dodać Ciebie jako osobę polecającą razem z Jarkiem;) poza tym polecam Mgły Avalonu które czytam teraz cały czas i jestem po prostu zakochana;)
OdpowiedzUsuńMiło :)
UsuńMgły Avalonu czytała już dość dawno. Podobały mi się, ale nie oczarowały, prawie w ogóle nie zapadły w pamięć... Kiedyś pewnie sobie o nich przypomnę :)