Tytuł
Oryginału: Cranford
Tłumaczenie: Aldona Szpakowska
Rok wydania:
1970
Wydawnictwo:
Czytelnik
Liczba
stron: 240
Pierwszą styczność z tą autorką
miałam przy okazji lektury jej, dość obszernej powieści, „Żony i córki”, która
urzekła mnie barwnym stylem, piękną kreacją bohaterów i nieśpiesznym klimatem
angielskiej prowincji. Po kolejny utwór tej pisarki sięgnęłam bez zastanowienia
licząc na podobne wrażenia i odczucia. Nie zawiodłam się i chociaż „Panie z Cranford”
jest książką zupełnie inną, miło spędziłam przy niej czas i z równie wielką
ochotą do niej wrócę.
Na książkę składa się zbiór silnie
powiązanych ze sobą opowieści, które łączy sielska atmosfera Cranford oraz postacie
przewijających się przez miasteczko pań i z rzadka występujących panów. Stare
panny, wdowy oraz panie z towarzystwa żyją zgodnie z ustalonymi, niepisanymi
regułami, których nieprzestrzeganie grozi wykluczeniem towarzyskim. Kodeks
rządzi wszystkim, począwszy od tego jak długie mogą być wizyty oraz w jakich
godzinach można je składać, a skończywszy na tym, co można podać na przyjęciu,
bądź w co można się ubrać. Damy z braku innych zajęć zajmują się głównie
roztrząsaniem zaistniałych sytuacji oraz komentowaniem otaczającego ich,
skromnego, świata.
Tak naszkicowana prowincja może
wydać się nudna i monotonna, posiada jednak swój specyficzny urok. Budzi tęsknotę
do czasów, w których wydarzenia nieśpiesznie przemijały, a gdy okazywały się
zbyt bulwersujące, zwyczajnie się o nich nie rozmawiało, udając że nie miały
miejsca. Z drugiej strony reguły rządzące towarzyskim gronem w Cranoford są
dość sztywne i zrzucenie ich ram zawsze wiąże się z publiczną naganą. Nie ma
miejsca na indywidualizm, a niegrzecznym można być jedynie wtedy, gdy posiada
się odpowiednie pochodzenie, bądź wystarczająco wysoki tytuł. Dobrze urodzeni
mogą pozwolić sobie na więcej swobody, maluczkim pozostaje nie wychylać się poza
utarty schemat.
Idyllę zakłócają tragiczne
wydarzenia, z którymi skromne grono niezamożnych dam daje sobie radę i w godny podziwu sposób przeciwstawia się wyrokom losu. Nie szukają poklasku ani uznania,
liczy się dla nich sama świadomość niesionej pomocy oraz wzajemna solidarność.
Smutno jest pomyśleć, że taki świat nie ma szans przetrwać, musi odejść, gdyż brak
mu następców. W Cranford brak jest młodych osób, które mogły i chciałyby kultywować taki model społecznych zachowań. Tytułowe panie tworzą ostatni
bastion spokojnego, solidarnego życia, życzliwości okazywanej nawet nieznajomym
oraz wiary w to, że ludzie są dobrzy.
Książka roi się od ciekawych
osób, każda z poznanych pań ma w sobie coś, dzięki czemu nie jest tylko banalną,
szarą postacią, a bohaterką pełną i wielowymiarową. Autorka w doskonały sposób
wykreowała różne, choć na pozór dość podobne, charaktery pań sprawiając, że dopełniają się
nawzajem tworząc zamknięte grono towarzyskie. Mistrzostwo z jakim Elizabeth
Gaskell włada piórem pozwala zanurzyć się w nieśpiesznym klimacie angielskiej
prowincji i poczuć ducha XIX- wiecznego miasteczka. Opowieść niesie ze sobą całą gamę pozytywnych emocji, przeplecionych tęsknotą i świadomością, że takiego świata już nie ma i nie będzie.
Uwielbiam ciekawe postacie :) Chetnie przeczytam
OdpowiedzUsuńWiesz, to moje klimaty, Anglia i XIX wiek ma w sobie pełno magii i uroku :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam zestawienie Anglia + xix wiek :) Na tych wakacjach przeczytałam wszystkie najważniejsze powieści gotyckie z tamtego okresu - na pewno by ci się podobały :) Recenzje u mnie na blogu :)
OdpowiedzUsuńJestem zaintrygowana, świetna książka.
OdpowiedzUsuń