Autor: Kazimierz Ciemny
Wydawnictwo: Marpress
Rok wydania: 2016
Sięgając po „Rejs do Indonezji” Kazimierza Ciemnego spodziewałam się relacji z podróży w egzotyczne rejony świata. I dokładnie tym ta książka jest, ale po pierwsze: przedstawiony świat jest na dwójnasób egzotyczny, gdyż „Wspomnienia marynarza” dotyczą rejsu, który się odbył jesienią w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym. Poza odległościom liczoną w milach morskich znajdziemy tu również wcale nie mniejszą odległość liczoną w latach. Po drugie zaś, są to wspomnienia marynarza, członka załogi, któremu całe dnie, tygodnie i miesiące upływają na pracy, wachtach i odpoczynku w każdej możliwej ku niemu chwili. Takie spojrzenie na rejs na drugi koniec świata, to coś zupełnie innego niż wspomnienia pasjonatów – podróżników.
Gdy późnym latem tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku Kazimierz Ciemny oczekiwał w końcu zamustrowania nie spodziewał się nawet, że los rzuci go w tak niesamowitą wyprawę. Już sam cel rejsu niewielkiego statku handlowego Duwet nie był oczywisty – zbudowany w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni drobnicowiec miał zostać dostarczony do armatora z Dżakarty, który zamówił wykonanie statku. By nie robić pustych kursów, na statek załadowano ładunek, który sprzedawany był w mijanych po drodze portach. W całej podróży wyjątkowym był niewielki skład załogi, liczący raptem jedenaście osób: kapitan, dwóch oficerów, trzech „starszych marynarzy”, trzech mechaników, kuk oraz student – pasażer spełniający w tej niewielkiej grupie rolę pomocnika od wszystkiego.
Kazimierz Ciemny przytaczając zapiski sprzed prawie sześćdziesięciu lat przenosi czytelników w zupełnie inną rzeczywistość. Przybliża z jakimi formalnościami borykali się marynarze, by w ogóle wyjść w morze. Opowiada też o mijanych portach, które robią na nim ogromne, niezapomniane wrażenie. W czasach głębokiego PRLu, wizyty w zagranicznych portach były dla Polaków, nawet dla marynarzy czymś niezwykłym. Tym bardziej, że jak się dość szybko okazało, dla całej trójki „starszych marynarzy” był to dziewiczy rejs w tej roli.
„Rejs do Indonezji” jest w równej mierze opowieścią o nieznanym, zdumiewającym świecie, co o nieodłącznej dla żeglarzy tęsknocie. Narrator wyruszył w świat zostawiając w domu ukochaną żonę i maleńkie dziecko. I choć wiedział, że wróci do nich już po dwóch miesiącach, to jednak tęsknota jest nieodłączna. To również opowieść o tym, że los każdego marynarza zawsze wiąże się z balansowaniem pomiędzy rozłąką z najbliższymi a możliwością zdobycia pieniędzy, by zapewnić im byt.
Książkę czyta się całkiem nieźle, pomimo że najeżona jest wręcz żeglarskim żargonem. I choć dla czytelnika takiej pojęcie jak „rzucenie logu” wydaje się zrozumiałe w swej przenośni, to jak czytamy we wspomnieniach nie było to aż tak oczywiste. Trochę zabrakło wyjaśnień odnośnie tych ściśle branżowych terminów, czemu w sumie nie sposób się dziwić, skoro książka jest na dobrą sprawę tylko przeredagowaniem wspomnień marynarza dobrze znającego się na swoim fachu. Ponadto język choć dość łatwy w odbiorze nie zachwyca i czasem można odnieść wrażenie braku płynności w snutych wspomnieniach.
„Rejs do Indonezji” to ciekawa pozycja, a tym, których zainteresowania wiążą się z morzem z pewnością wyda się warta lektury. To również książka o tyle interesująca, że stoi w pewnej kontrze do licznie wydawanych wspomnień podróżników, którzy z pisania o własnych podróżach uczynili źródło dochodu. Tu znajdziemy spojrzenie człowieka pracy, marynarza, dla którego odkurzony po latach dziennik jest nie tylko wspomnieniem tego, co było, ale i okazją do przybliżenia świata, do jakiego nie każdy ma swobodny dostęp.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcam do komentowania, choć lojalnie ostrzegam, że komentarze poniżej pewnego poziomu nie zostaną opublikowane.