Na jakieś pół roku przed ślubem udałam się do sklepu z tkaninami, by nabyć jakiś materiał, niedrogi, ale ładny, taki akuratny by móc uszyć sukienkę prototypową, która jednak na coś też mogła by się później przydać. Znalazłam pistacjową bawełnianą tkaninę, z delikatnym rzucikiem, wynikającym z innego ukierunkowania włókien. Namęczyłam się nieco, nagimnastykowałam gdy chodziło o dobór tasiemek. W końcu postanowiłam połączyć zieleń z czerwienią i cynobrem, by nieco przełamać monotonię całości. Efekt zadowolił mnie tak w 80 %. A oto i ona:
Na pierwszej fotce niepozorny awers, pistacjowa zieleń w parze z ceglastą lamówką.
Oraz zdecydowanie bardziej spektakularny rewers, gdzie wzrok przyciąga gorsetowe wiązanie i intensywna czerwień wstążki.
To by było na tyle, jeśli chodzi o historię jej powstania. Przeżyła już parę imprez i ogólnie świetnie nadaje się na półoficjalne wyjścia. Zwłaszcza, że jest naprawdę wygodna, a bawełniany materiał sprawia, że nosi się świetnie.
A czemu tylko 80 %? Jak widać zwłaszcza na drugim zdjęciu nieco odstaje w ramionach. Nie bardzo mogłam to skorygować przy szyciu, musiałabym spruć w zasadzie wszystko. Co się dało, uratowałam. Cóż tak to już jest z wykrojami, że są standardowe i gdy ktoś odbiega od standardów, robią się problemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcam do komentowania, choć lojalnie ostrzegam, że komentarze poniżej pewnego poziomu nie zostaną opublikowane.