czwartek, 28 lutego 2013

Lektury lutego

   Dziś z ostatnim dniem miesiąca przyszedł czas na króciutkie opinie o przeczytanych w tym miesiącu książkach. Nie było ich jakoś specjalnie dużo, ale mało też nie. Jedną rozpoczęłam i porzuciłam, co nie zdarzyło mi się od czasów licealnych. W kolejności czytania były to:

   Wicehrabia de Bragellone Aleksander Dumas 

Trzecia część cyklu o muszkieterach powaliła mnie nieco swym ogromem. Czytałam ją z przerwami na inne lektury już od grudnia. Co jednak nie przeszkodziło mi w czerpaniu prawdziwej przyjemności z lektury. Po prostu czasem mnogość, nieznacznie tylko powiązanych ze sobą wątków, przytłaczała. Absolutnie nie mogę powiedzieć, by mnie nudziła, nie pozwalał na to barwny język autora i mistrzowska narracja. Swoje przerwy w lekturze tłumaczę raczej chęcią lekkiej zmiany klimatu, niż czymkolwiek innym. Jednym z poruszanych wątków jest wątek zawarty w filmie: "Człowiek w żelaznej masce". Tu jednak jest on tylko jednym z wielu, a i rozegrany jest nieco inaczej. Cóż kino nie strawiłoby raczej dzieła tak obszernego, którego zakończenie jest absolutnie niefilmowe.

   Zbrodnia na festynie Agatha Christie

Uwielbiam klasyczne kryminały, a pani Agatha, jest dla mnie ich niepodzielną królową. Gdy za śledztwo zabiera się Poirot, nie wymagam już nic więcej. Nie mam pewności, czy nie czytałam jej już kiedyś wcześniej, czy tylko widziałam odcinek świetnego serialu o Poirot z Davidem Suchetem. Rozwiązanie kryminalnej zagadki jakoś mocno mnie nie zaskoczyło, choć nie było oczywiste. Nie zmienia to faktu, że lektura dostarczyła mi bardzo wiele przyjemności. Bardzo mi się podobało wyjaśnienie, że Poirot lubił układać puzzle, gdyż było to wprowadzanie porządku w chaos. Bardzo charakterystyczne dla jego pedanterii. Urzekło mnie natomiast porównanie: "Pani Olivier w srebrzystej satynie wyglądała niczym złomowany pancernik". Śmiałam się z tego bardzo długo i co sobie ten wers przypomnę, to uśmiech ponownie wykwita na mej twarzy. Cóż doskonale wiem, że przy pewnych gabarytach srebrzystych satyn unikać należy i chyba to mnie tak bardzo w tym rozbawiło.

   Studium w szkarłacie Arthur Conan Doyle

Wspominałam zapewne już niejednokrotnie, że bardzo lubię klasyków. Tego autora akurat chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Dla mnie było to pierwsze spotkanie z Sherlockiem Holmesem. Muszę to spotkanie zaliczyć do udanych. Książkę czyta się lekko, a rozwiązanie kryminalnej intrygi jest genialne w swej prostocie. Jedyny zarzut, który mogę postawić, to dedukcja zawiązana z krwotokiem z nosa. Nie trzeba mieć nadciśnienia, by puszczać krew nosem, w chwilach podniecenia. Znam to z autopsji aż za dobrze. Stąd wniosek o tym, że bohater jest czerwony na twarzy był mocno naciągnięty. Sama zawsze chodzę blada jak śmierć, mam zdecydowanie niskie ciśnienie, a gdy tylko nieznacznie mi podskoczy, puszczam krew nosem aż szumi. Zgrzytnęło mi to nieco, ale i tak jestem zadowolona z lektury.

   Znak czterech Arthur Conan Doyle

Kolejną przygodę z panem Holmesem również muszę zaliczyć do udanych. Cóż bardzo przypadł mi do gustu styl pisania pana Doyle'a. Powieść ta zdecydowanie rozbudziła apetyt na więcej. A czym zachwyca ten tom? Znów banalnie proste rozwiązanie, pozornie trudnej sprawy. Ponadto mamy okazję, poznać Holmesa w chwilach słabości, znudzenia brakiem zajęcia. Dochodzi też dość subtelnie rozwijający się wątek miłosny doktora Watsona. "Czarny charakter" znów okazuje się wcale nie taki czarny, jak na pierwszy rzut oka można by się spodziewać. Ma to swój urok, gdy teoretycznie źli bohaterowie, tak na dobrą sprawę działają, próbując nadrobić doznane przez innych krzywdy. Nie znalazłam, tu nic co by mi tak zazgrzytało, jak w tomie poprzednim. Trochę rozczarował mnie szumnie zapowiadany na okładce pościg Tamizą. Ale to kwestia tego, że nie tak dawno czytałam powieść Niuch Terry'ego Pratchetta i tamtejszy pościg po rzece wgniatał w fotel. Ten nie wytrzymał narzucającego się porównania.

   Smokobójca Tomasz Pacyński 


W jednej z poprzednich notek obiecałam krótką opinię o tej powieści, więc oto i ona. Książka stanowi zbiór opowiadań, z których raptem pierwsze cztery są poświęcone tytułowemu smokobójcy. Pozostałe są osadzone w tym samym para-śrendiowiecznym uniwersum i jest to zapewne jedyna rzecz, która łączy je ze sobą. Nie zmienia to faktu, że uważam opowiadania za bardzo dobre. W opowieściach o smokobójcy zachwyciły mnie aluzje do Krzyżaków Henryka Sienkiewicza. Wśród pozostałych trzech opowieści urzekło mnie to, w którym narratorem jest kot. A gdzie znaleźć można nawiązanie do Szymborskiej i tego, że: "tego się kotu nie robi". Piękna historia. Ogólnie bardzo podoba mi się kreacja świata i bohaterów z krwi i kości. Którzy mają liczne wady i nie mniej liczne zalety, którzy zawsze gdzieś odbiegają od jakże często stosowanego czarno-białego schematu. Język sprawia, że kolejne strony pochłania się, nie mogąc od nich oderwać. Książkę, zdecydowanie polecam miłośnikom niecukierkowej fantastyki. Którzy do obrzydzenia mają dzielnych, szlachetnych rycerzy i pięknych, dobrych księżniczek.

   Przygody Tomka Sawyera Mark Twain

Po Królewiczu i żebraku jest to druga powieść dla dzieci tego pana, którą przeczytałam synowi. Czytałam ją chyba ze cztery miesiące, ale winę zwalam na syna, który stanowczo za szybko zasypiał przy lekturze, bym mogła książkę ukończyć wcześniej. Moja sympatia do klasyków zdecydowanie rozciąga się również na klasykę literatury młodzieżowej. Choć akcja książki odległa jest o ponad dwa stulecia, powieść nie traci na odbiorze. Dzieje się w niej dużo i szybko. Szalone pomysły bohaterów często są zaskakujące i zawsze pobudzają do śmiechu. Owszem można narzekać, że lektura jest już mocno niedzisiejsza, ale czy to jest najważniejsze? Jest świetnie napisana i nie sposób się od niej oderwać. Bardzo dobrze się bawiłam przy lekturze tej książki  Zdecydowanie polecam do czytania dzieciom i tym, w których dziecko ciągle gdzieś tkwi. 

   Inne okręty Romuald Pawlak

Brat domagał się o parę słów o tej powieści, co skusiło mnie do dość szybkiego jej przeczytania. Książka nieco mnie rozczarowała. Wprawdzie czytało się ją całkiem nieźle, co niestety nie zmienia faktu, że mnie nie porwała. Brak w niej wątków, których rozstrzygnięcia wypatrywałabym z niecierpliwością. Wątek romansowy miał swój urok, jednak wątki batalistyczne nie sprawiły, bym oczami wyobraźni widziała burzone mury i konne szarże, które miały miejsce. Na uwagę zasługuje na pewno alternatywna wizja podboju inkaskiego państwa przez hiszpańskie mocarstwo. Niestety przewijające się wizje, których doświadcza główny bohater, tylko utrudniają lekturę. Zastanawia mnie natomiast tytuł tej książki, bo wątków marynistycznych w zasadzie brakuje a i tytułowe okręty pojawiają się sporadycznie. Nawet się o nich zbyt wiele nie wspomina. Książka szuka nowego domku, nie wrócę do niej na pewno.

   Pani na Czachticach Jozo Niznansky

Ta książka sprawiła, że po dobrych dziesięciu latach znów porzuciłam rozpoczętą lekturę. O ile do poprzednich dwóch książek mam zamiar kiedyś powrócić i porzuciłam je raczej z braku czasu niż chęci. O tyle do tej nie wrócę na pewno. Zmęczyłam raptem jakieś czterdzieści stron, co nie stanowi nawet dziesięciu procent powieści. Może to zbyt mało, by się móc o niej wypowiedzieć, jednak nie miałam siły poświęcać jej czasu, który mogę przeznaczyć na ciekawsze lektury. Przygarnęłam ją na wymianie zachęcona skróconym opisem fabuły, jednak lektura okazała się totalnym niewypałem.  Jest to powieść zupełnie nie dla mnie. Język mnie odrzucał a banalnie sformowane dialogi również nie zachęcały, bym zgłębiła ją do końca. Zapewne są osoby, którym podejdzie, ja do nich nie należę w żadnym wypadku. Podobnie jak poprzedniczka szuka nowego domu.

1 komentarz:

  1. Co do tego smokobójcy to zaciekawiło mnie. W Wiedźminie też są takie postacie z krwi i kości i do tego klną siarczyście ;)

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do komentowania, choć lojalnie ostrzegam, że komentarze poniżej pewnego poziomu nie zostaną opublikowane.