Tytuł oryginalny: Anne of Green Gables
Tłumaczenie: Rozalia Bernsteinowa
Cykl: Ania
Rok Wydania: 1990
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Stron: 304
Lucy Maud Montomery jest znaną kanadyjską pisarką, która napisała kilkadziesiąt powieści i jeszcze więcej opowiadań. Wykreowała dużo interesujących postaci, jednak dla potomności przetrwała, przede wszystkim, jako twórczyni Ani z Zielonego wzgórza, rudowłosej i zwariowanej marzycielki, której poświęciła osiem powieści i pięć tomów opowiadań. W końcu i ja postanowiłam bliżej poznać tę interesującą dziewczynę, więc sięgnęłam po książkę, w której spotyka się ją po raz pierwszy.
Fabuła książki siłą rzeczy oscyluję wokół jej głównej bohaterki. Poznajemy ją, gdy przez pomyłkę trafia na Zielone Wzgórze, by rozstać się z nią w momencie, w którym postanawia na nim pozostać, godząc się jednocześnie ze swoim „wrogiem” Gilbertem. Akcję przetyka seria zabawnych pomyłek i wypadków, do których, zdawać by się mogło, zdolna jest tylko tak roztrzepana dziewczyna jak Ania. A to spije koleżankę, a to upiecze niejadalne ciasto. Prawie nigdy nie ma w tym jej bezpośredniej winy, ale gdyby poświęciła niewiele więcej uwagi do takich przypadków mogło by zwyczajnie nie dojść.
Postacie wykreowane przez pisarkę są dość realistyczne i prezentują czytelnikowi cały wachlarz cech charakteru. Miło było je poznać, gdyż nawet jak nie były wybitne, to dawały się lubić i
zdawały się być bliskie czytelnikowi. Najmniej do gustu przypadła mi sama Ania. Zwłaszcza w początkowym etapie książki, gdzie aż roiło się od jej rozegzaltowanych monologów o niczym. Zawsze wolałam cichy i refleksyjny zachwyt od paplaniny, w której ginie pierwotna jego przyczyna. Otchłanie rozpaczy i morza szczęścia, w które co rusz popada bohaterka, tylko mnie irytowały i nie pozwoliły mi czerpać takiej przyjemności z lektury na jaką miałam nadzieję. Rozumiem, czemu Ania była taka, a nie inna. Stanowi wyraźny kontrast z ówcześnie przyjętym wzorem dobrze wychowanej i ułożonej panienki, wyróżniając się spośród tłumu, jednak nie dałam rady polubić jej tak bardzo jak na to liczyłam. Na szczęście wraz z dorastaniem bohaterki maleje znacznie liczba jej ekstrawertycznych monologów, co sprawiło, że z chęcią sięgnę po kolejne tomy, wierząc, że takich rozwlekłych wypowiedzi będzie mniej.
Spodobał mi się język autorki, w sposób żywy i barwny opisuje świat niewielkiej kanadyjskiej prowincji. Opisy krajobrazów i przyrody są tak dosłowne, że wystarczy przymknąć oczy, by poczuć zapach kwitnących jabłoni, bądź usłyszeć świergot ptaków w Zaułku Słowika.
W ostatecznym rozrachunku cieszę się, że w końcu sięgnęłam po tę powieść. Omijałam ją szeroki łukiem już tak długo, że w pewnym sensie aż wstyd mi było, iż jeszcze jej nie przeczytałam. Ponadto wiele obiecuję sobie po kolejnych częściach, które czekają w kolejce. Mimo pewnych momentów, w których miałam tej książki serdecznie dość, będę ją miło wspominać. Komu mogę polecić? Tym, którzy lubię proste, prowincjonalne historie, w których wszystko dzieje się tak jak powinno.
Mnie najbardziej spodobała się "Ania na uniwersytecie", moja siostra miała też w swoim czasie w swej biblioteczce trylogię o Emilce, którą przeczytałem :-)
OdpowiedzUsuńCzytałam pewnie w podstawówce, ale już większość faktów mi się zamazała, więc przydałoby się ją odświeżyć ;)
OdpowiedzUsuńWlasnie jestem w trakcie czytania calego cyklu. Sama przeczytalam wczesniej tylko 3 czesci, wiec teraz nadrabiam to, co mnie ominelo. Bardzo mi sie podoba. Te ksiazki nigdy sie nie starzeja.
OdpowiedzUsuńCzytałam i miło ją wspominam :-)
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać ale nie czytałam, mam nadzieję że kiedyś nadrobię zaległości i przeczytam całą serię.
OdpowiedzUsuńMnie też do niedawna było wstyd :) Ale udało mi się przełamać!
Usuń