poniedziałek, 1 lipca 2013

Żony i córki

Autor: Elizabeth Gaskell
Tytuł oryginalny: Wifes and Daugthers
Tłumaczenie: Katarzyna Kwiatkowska
Rok wydania: 2012
Wydawnictwo: Świat książki
Stron: 864
   
   Jest to ostatnia powieść tej autorki, niedokończona, zabrakło jej tylko ostatniego rozdziału, o którym poczytać można w podsumowaniu napisanym wkrótce po opublikowaniu ostatniego odcinka napisanego przez Gaskell. Do Polski powieść ta dotarła strasznie późno, zresztą ze wszystkich książek, które wyszły spod jej pióra do nas dotarły tylko nieliczne. Smuci mnie to nieco, gdyż tę cegiełkę pochłonęłam bardzo szybko i wciąż mam apetyt na więcej.

   Fabuła powieści nie jest nadzwyczajna, książka została opatrzona podtytułem: Historia codzienna i w pełni zgadza się to z tym, o czym jest ta opowieść. Poznajemy w niej kulisy życia zwyczajnej wiktoriańskiej rodziny lekarza, czyli takiej pośredniej klasy społecznej, ni to ziemiańskiej, ni kupieckiej. Stawia to doktora i całą jego rodzinę, gdzieś pomiędzy jednymi a drugimi, co czasem bywa kłopotliwe. Jednak fabuła w tej powieści wcale nie jest najważniejsze i leniwe tempo akcji nie przeszkadza, a nawet pomaga w rozkoszowaniu się przedstawioną historią.

   Powieść aż roi się od prawdziwych postaci, takich z krwi i kości, z których żadna nie jest idealna i każda popełnia takie, czy inne błędy, jednak dzięki temu można je traktować jak własnych znajomych. Można ich lubić, lub nie. Mojej sympatii nie wzbudziła jedynie Hiacynta Gibson, w której ciężko znaleźć jakieś cieplejsze uczucia. Pana Prestona też ciężko było polubić, ale nie trzeba było spotykać go zbyt często, więc i o niechęć względem niego było trudno.  Pozostali bohaterowie, choć mają wady, a czasem są irytujący, to jednak dają się lubić i smutno się z nimi rozstać.

   Ogromną zaletą książki jest jej język. Plastyczny i płynny, pozwala zatopić się w atmosferze wiktoriańskiej prowincji, sprawiając że te ponad osiemset stron mija nawet nie wiadomo kiedy. Autorka nie ocenia swoich bohaterów, nie narzuca nam konkretnego schematu myślenia o nich. Pokazuje nam ich, takich, jakimi są, dla nas pozostaje wyciągnięcie wniosków i ewentualna ocena postaci. Kolejnym urzekającym akcentem w książce są bardzo liczne nawiązania do klasyków brytyjskiej literatury, gdy natrafiłam na wzmiankę o książkach, które znam, było mi przyjemnie i tym lepiej mogłam poczuć się mieszkanką Hollingsfordu a nie tylko bierną obserwatorką życia w tym miasteczku.

   Podsumowując, ta powieść mnie urzekła, jest piękna i subtelna. Tak bardzo brytyjska, jak tylko być może. Nie wzbudza wielkich i skrajnych emocji, pozwala doznać bardziej wysublimowanych uczuć. Można się pozachwycać kreacjami postaci oraz opisem świata; zwyczajów i obyczajów panujących w Anglii XIX wieku. Polecam każdemu, kto lubi pomyśleć o postaciach, kto szuka w powieściach czegoś innego, niż wartkiej akcji i podanych na tacy, jednowymiarowych bohaterów. Ja wrócę do tej książki z pewnością i już zaczynam intensywne łowy na inne powieści autorki.

5 komentarzy:

  1. Kręcą mnie wiktoriańskie klimaty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiele dobrego czytałam na temat tej książki. Mam chęć po nią sięgnąć- mam nadzieję, że mi również przypadnie do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaintrygowałaś mnie, jednak zniechęca mnie te prawie 900 stron. Niezależnie od tego, jakby była porywająca powieść po ok. 400-450 wymiękam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez tę powieść się płynie... Też miałam opory przed taką cegłą, ale nawet nie wiem kiedy mi się skończyła. :)

      Usuń
  4. Wiktoriańskie klimaty lubię tylko u Carriger. :)

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do komentowania, choć lojalnie ostrzegam, że komentarze poniżej pewnego poziomu nie zostaną opublikowane.