Cykl: Ocean niespokojny. Tom II
Wydawnictwo: Bernardinum
Rok wydania: 2019
Gdy niecałe dwa lata temu świat obiegła wiadomość o niezwykłym wyczynie Polaka, który pokonał Ocean Atlantycki na łodzi wiosłowej, wzbudziła ona niemałe poruszenie. I choć sam czyn nie był mi obcy, nie miałam świadomości, że Romuald Koperski, nie tylko dokonał czegoś niezwykłego, ale też pisał o swoich wyprawach, z których ta choć nie była pierwszą, była póki co, jedyną morską wyprawą zakończoną powodzeniem.
Lubię sięgać po książki, opisujące wyczyny ludzi, mierzących się z tym, co już na pierwszy rzut oka wydaje się niesamowite. Czy są to opowieści o podboju ośmiotysięczników, czy wspomnienia z objazdu obu Ameryk w wielokilometrowej podróży, czy też jak w przypadku „Na wiosłach przez Atlantyk” historia umieszczona pośród morskich bezkresów.
Książka Romualda Koperskiego jest bogato ilustrowana zdjęciami z wyprawy, począwszy od fotografii niewielkiego miasteczka na Wyspach Kanaryjskich, z których Polak wyruszył na podbój oceanu aż po zdjęcia wybrzeża Tobago, na którym przygoda na pełnym Atlantyku się zakończyła. Obie fotografie dzieli ponad siedemdziesiąt dni, nic więc dziwnego, że spodziewałam się, iż książka będzie opisywać o zmaganiach człowieka z morzem.
Moje oczekiwania zostały zaspokojone niestety tylko częściowo. Bo choć relacji z poszczególnych cisz i sztormów nie zabrakło, to jednak trudno powiedzieć, by były dominującym elementem publikacji. Palmę pierwszeństwa skradły im wywody z pogranicza filozofii istoty ludzkiej i jej rozwoju. W książce aż mnoży się od kolejnych rozważań, które można streścić znanym powiedzeniem, że „wiara czyni cuda”. Tę tezę autor przytacza wielokrotnie, począwszy od wspominek z poprzednich syberyjskich wypraw, poprzez znajdywanie przyczyn w nieudanej podróży przez Pacyfik, aż pod wniosek, że opisywana tu wyprawa nie powiodłaby się, gdyby nie usilna i niezachwiana wiara autora w jej powodzenie. I choć z jednej strony jestem w stanie zrozumieć, że samotna wyprawa oceaniczna musi wpłynąć na samorozwój i zwiększenie świadomości własnego ja, o tyle ilość oraz jakość refleksji będących odzwierciedleniem przytoczonego powyżej powiedzenia była nie tylko męcząca, ale i irytująca.
Sięgając po książkę Romualna Koperkiego miałam nadzieję na malownicze i sugestywne opisy zmagania się człowieka z potężnym żywiołem, z majestatem natury, która choć w coraz mniejszym stopniu nieznana, wciąż pozostaje wszechpotężna. Wypatrywałam chciwie wszystkich fragmentów, w których podkreślona została potęga oceanu, czy objawiająca się ciszą połączoną z wysysającym życie żarem lejącym się z nieba, czy też ukazująca swą niszczycielską siłę w szaleństwie sztormowych fal. Nie mogę stwierdzić, by takich fragmentów nie było, choć w moim odczuciu było ich bardzo mało. Prawie w ogóle swego miejsca za to nie znalazły w tej opowieści zwierzęta zamieszkujące ocean, bo choć autor wspomina dość enigmatycznie o towarzyszących mu ptakach, czy łowionych rybach, to o nich też nie dowiemy się zbyt wiele.
„Na wiosłach przez Atlantyk” jest książką napisaną poprawnie. Z jednej strony nie znajdziemy tu błędów językowym a język jest wystarczająco bogaty i sugestywny, by nie móc mu nic zarzucić. Z drugiej zaś denerwująca jest wielka dysproporcja w tematyce, wraz z często nieco chaotycznie wprowadzonymi wariacjami na temat skuteczności automotywacji opartej na wierze i wmawianiu sobie, że wszystko musi się udać.
Po lekturze odniosłam wrażenie, że w całej tej książce cała uwaga autora skupiona była na nim samym. Trudno też nie odczuć, że pokonanie oceanu łodzią wiosłową, było bardziej walką z samym sobą, niż z żywiołem. Tego drugiego zdecydowanie mi zabrakło i choć Atlantyk jest bohaterem tytułowym książki Romualda Koperskiego, to jednak można odnieść wrażenie, że został zepchnięty na drugi plan ustępując miejsca autorowi.
Recenzja powstała na potrzeby portalu Sztukater.
Hmm nie wiem, nie znałam wcześniej tego podróżnika. Ja czytałam książkę o Olku Dobie, jak wiosłował przez Atlantyk, bardzo go podziwiam.
OdpowiedzUsuńJa czytałam swego czasu w mediach o jego wyczynie. Niestety okazało się to znacznie ciekawsze niż jego własna relacja z tej podróży. A szkoda :/
Usuń