Autor: Andrzej Urbańczyk
Wydawnictwo: Nord
Rok wydania: 2012
Stron: 216
Do sięgnięcia po tę
książkę skłoniło mnie całkiem pozytywne wspomnienie, czytanej
dość dawno temu książki: „Cisze i sztormy” tego autora.
Barwny opis morskiej wyprawy pisarza, w towarzystwie kota Myszołowa,
niejednokrotnie bawił, a czasem i wzruszał. Po opowiadaniach
zawartych w tym tomie spodziewałam się podobnej gamy emocji i nie
mogę stwierdzić, bym się zawiodła.
Andrzej Urbańczyk, to
przede wszystkim żeglarz, choć amator, bohater słynnej wyprawy
tratwą przez Bałtyk, niejednokrotnie samotnie pokonywał oceany. Po
drugie jest pisarzem, ze swoistym urokiem opisuje swoje, nie tylko,
morskie przygody. Ponadto amator wspinaczki wysokogórskiej i
inżynier chemii, człowiek, któremu żadne zajęcie niestraszne. Z
jego opowieści wyłania się obraz prawdziwego człowieka renesansu,
humanisty o ścisłym umyśle, osoby czasem twardej a nader często
bardzo wrażliwej.
Zawarte w książce
opowiadania, to właściwie anegdoty z jego życia. Ciekawe epizody,
czasem przemyślenia wywołane jakimś wydarzeniem, kiedy indziej zaś
rozważania natury filozoficznej, czy teologicznej. Z niektórych
opowiadań wieje grozą, inne są po prostu strasznie smutne i budzą
poczucie bezsilnej złości na ludzkie okrucieństwo, czy
nieuchronność losu. Te bardziej ponure historie przeplatają się z
zabawnymi, czasem irracjonalnymi scenami, w których niefrasobliwość
narratora sprowadza na niego kłopoty.
Książka zawiera pełen
przegląd tematów, od typowo marynistycznych, jak na przykład w
opowieści: „Dusza ptaka”, czy „Śmierć statku”, po motywy
związane ze wspinaczką, jak w historii: „Pyszne życie, czyli
jak wykorkowałem w Mount Shasta” Zdecydowanie najwięcej jednak
znajdziemy zwykłych, ludzkich historii. Czasem smutnych, niekiedy
nieprawdopodobnych, gdzie indziej znów zabawnych, nieodmiennie
jednak wciągających.
Nie sposób napisać o
każdym z trzydziestu sześciu opowiadań, więc skupię się tylko
na tych, które najsilniej zapadły mi w pamięć. Pierwszym, jakie
niezmiernie mnie rozbawiło, było to zatytułowane: „Moja śmierć
wysokogórska”, wyłonił się z niego wniosek, że czasem ma się
więcej szczęścia niż rozumu. Jedną ze smutniejszych anegdot
jest: „Ślimak na krawędzi stali”, ukazująca, że śmierć
często nie ma najmniejszego sensu. Złość wzbudziła we mnie
historia pod tytułem: „Piękna dziewczyna z dzieckiem”, bo
chociaż jej akcja ma miejsca dobre pół wieku temu, to niestety
wciąż pozostaje świadomość, że nie aż tak wiele się od
tamtych czasów zmieniło a ludzką mentalność odmienić
najtrudniej.
Lektura tej książki
była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Różnorodność, mocno
poprzeplatanych ze sobą motywów i nastrojów sprawia, że nie
sposób się nudzić. Czyta się ją bardzo przyjemnie, została
napisana dość charakterystycznym, nieco gawędziarskim tonem,
któremu można by zarzucić co nieco. Powtórzenia, niekiedy
rozmywający się sens zdań, czy nagminność skrótów myślowych,
są to cechy zdecydowanie łatwiej tolerowane w języku mówionym,
niż pisanym. Jednak właśnie dzięki takiemu stylowi poczułam się
jak na spotkaniu z tym niezwykłym człowiekiem.
Polecam tę pozycję
każdemu, gdyż uważam, że większość czytelników znajdzie tu
coś dla siebie, przede wszystkim jednak będzie to okazja by poznać
bardzo niebanalną postać. Książka zmusza do myślenia a
jednocześnie bawi i wzrusza., dając czytelnikowi całą gamę
emocji.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu: Sztukater.
Podoba mi się różnorodność historii, jakie występują w książce, zdecydowania opowiadania trafią do każdego, do tego mają cudowne tytuły, łatwe do zapamiętania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.